Idziemy ulicą, głośną od samochodów. Czekamy na zielone światło. Mijamy wysoki mur, potem galerię handlową i ogrodzony skwerek. Przeskakujemy dziurę w chodniku i trzy krawężniki. Jest upalnie. Lawirujemy między samochodami. Zatrzymują się przed nami niechętnie, nie tak jak w Polsce, gdzie ostatnio panuje pod tym względem niesamowita dyscyplina. Jak tu się kupuje bilet autobusowy? Na szybie autobusu wiszą dwie naklejki. Jedna przyznaje priorytet osobom na wózkach lub z wózkami, druga potępia wszelkie przejawy molestowania. Godzina pieszo przez park. Pół godziny na trawie. Półtorej – spaceru do muzeum. Zwiedzanie uroczego osiedla w środku miasta. Wszędzie schodki jak u Eschera. Na kolację wejdziemy gdzieś po drodze. Wracamy późno, już po zmroku. Czy wybrałybyśmy tę samą trasę, gdybyśmy nie szły razem? Włóczęga po nieznanym mieście bywa przyjemna, mimo że ćwierć tego całego flaneryzmu to szukanie toalety.
Wygląd i działanie naszych miast są odzwierciedleniem negocjowanego przez lata układu sił. Pochodną dystrybucji kapitału i władzy. Zwiedzając nowe miejsca, zastanawiamy się, kto toczy te spory, kto wygrywa potyczki, a kto stoi na z góry przegranej pozycji. W większości przypadków odpowiedź brzmi podobnie.
Na poziom naszego uprzywilejowania składa się wiele czynników. Obie jesteśmy białe, ale między sobą mówimy po polsku. Z tego powodu w Londynie większość przechodniów bierze nas za imigrantki, a nie za turystki. Mimo że możemy sobie pozwolić na kawę w dowolnej mijanej knajpce, żadna z nas nie ma kluczyka do skweru. Niestraszne są nam krawężniki ani długie dystanse do pokonania pieszo. Żadna się nie zastanawia, czy po drodze trafimy na przejścia podziemne bez wind. Są osoby, które muszą uwzględniać takie elementy przy planowaniu trasy. Dla tych ludzi wzorcowe osiedle Odhams Walk, z licznymi schodami, będzie twierdzą nie do zdobycia. Jedni unikają przestrzeni turystycznych, zatłoczonych i gwarnych, inni muszą cały czas sprawdzać, gdzie jest najbliższa toaleta.
Perspektywa intersekcjonalna rozróżnia składowe przywileju i dyskryminacji, bo o sytuacji każdej osoby decydują między innymi status ekonomiczny, rasa, wiek, poziom sprawności, orientacja seksualna czy płeć. Te czynniki się krzyżują. Czarnoskórej kobiecie na starcie jest trudniej z dwóch powodów. Wysoki status ekonomiczny może niwelować wiele cech dyskryminujących, na przykład niebiałą rasę czy ograniczenie sprawności. Jeśli jednak chcesz mieć w tej grze komplet punktów, powinieneś być bogatym, dobrze urodzonym i wykształconym, heteroseksualnym, w pełni sił i w wieku produkcyjnym białym mężczyzną.
Czy naprawdę kobiety mają gorzej? Przecież przepuszcza się je w drzwiach i pomaga wkładać walizki na górne półki w pociągach. Skąd się biorą dąsy na dyskryminację i roszczeniowa postawa? Jako architektki wielokrotnie słyszałyśmy, że „architektura nie ma płci”, „miasto nie ma płci”. Oczywiście, że miasto nie ma narządów płciowych; jest zbiorem usług zaprojektowanych do pełnienia konkretnych funkcji i odpowiadania na konkretne potrzeby. Możemy teraz zadać podchwytliwe pytanie: „czyje potrzeby realizuje miasto?”, ale jeszcze lepiej zapytać, czyje potrzeby pomija.
Mało która kobieta jest świadoma, że na co dzień doświadcza dyskryminacji w mieście. Rzadko kwestionujemy naszą codzienność. Habituacja, czyli przyswajanie i akceptacja status quo, przekłada się częściej na kreatywność w obchodzeniu pojedynczych utrudnień w ramach rzeczywistości zastanej niż na walkę o ich zniesienie czy systemową zmianę. W pierwszej kolejności potrzebujemy skonfrontować się z alternatywną – dużo korzystniejszą sytuacją (na przykład za granicą) lub lepszym traktowaniem kogoś nam bliskiego (dlaczego mój brat ma łatwiej?). Pomaga również wymiana doświadczeń w gronie osób w podobnej sytuacji (ty też tak masz?!), bo często źródła problemu doszukujemy się w naszych osobistych ograniczeniach, ułomnościach, lub sądzimy, że jesteśmy w tym doświadczeniu odosobnione. Dopóki nie nastąpi moment „aha!”, możemy nie zdawać sobie sprawy ze swojej mniej uprzywilejowanej pozycji i systemowej dyskryminacji.
Przecież dłuższe kolejki do damskiej toalety są oczywiste jak prawa fizyki. Winę za ten stan ponoszą nie zła kalkulacja potrzeb czy prawo budowlane, ale my i nasza próżność, prawda? Chodzimy tam przecież pudrować nos i gapić się w lustro. To nic, że kobiety mają obiektywnie mniejsze pęcherze, więc do toalety muszą chodzić częściej. Statystycznie częściej też cierpią na infekcje dróg moczowych. To przede wszystkim kobiety towarzyszą w WC dzieciom, sprawują opiekę nad osobami z niepełnosprawnością, mają na głowie starszych członków rodziny. Tradycyjny podział ról wspiera projektowana infrastruktura, bo znacznie częściej toaleta przystosowana dla osób na wózkach i wyposażona w przewijak będzie toaletą damską. Jakby tego było mało, kobiety menstruują i zachodzą w ciążę, a nasze ubrania, w przeciwieństwie do męskich, nie są zaprojektowane do błyskawicznego skorzystania z ustępu.
W krótkim akapicie przytaczamy wystarczająco dużo obiektywnych przyczyn, aby uzasadnić postulat projektowania w przestrzeni publicznej gęstych siatek toalet i zwiększania ich proporcji na rzecz kobiet. Tymczasem według Warunków Technicznych[1], podstawowych wytycznych w polskiej architekturze, zapisano, że „w ustępach ogólnodostępnych powinna przypadać […] co najmniej jedna miska ustępowa i jeden pisuar na 30 mężczyzn oraz jedna miska ustępowa na 20 kobiet”. To znaczy, że w budynku przeznaczonym dla 120 osób, w równym podziale na płcie, należy zaprojektować cztery oczka w toalecie męskiej i trzy w damskiej. Gdyby wszystkim osobom w budynku zachciało się siusiu w tym samym momencie, a każda spędziłaby w toalecie tyle samo czasu, ostatni mężczyzna wyszedłby z WC w chwili, gdy w kolejce wciąż stałoby piętnaście kobiet. Dodajmy wszystkie komplikacje związane z ubraniem czy menstruacją, które składają się na to, że kobiety potrzebują na skorzystanie z WC więcej czasu niż mężczyźni. Pudrowanie nosa nie przedłuża procesu, bo lustra nie wiszą w kabinach. Choć umywalki by mogły, co potwierdzają wszystkie osoby menstruujące.
Jeszcze większym problemem niż czekanie w kolejce jest brak toalet w ogóle. Obecnie większą część „usług sanitarnych” w miastach przejął sektor prywatny – galerie handlowe, bary i restauracje. Zmianę tę odczuliśmy wszystkie i wszyscy szczególnie boleśnie podczas pandemicznych lockdownów w 2020 roku, kiedy sklepy wielkopowierzchniowe i gastronomia zawiesiły działalność. Czy brak publicznych toalet w jakiś sposób ograniczył lub skrócił twój pobyt w mieście? Nawet jeśli jeszcze nie doświadczyłeś(aś) tej niedogodności, z pewnością zetkniesz się z nią za parę lat. W badaniu Fundacji Na Miejscu prowadzonym wśród seniorek i seniorów oraz osób z ograniczoną sprawnością 61 procent pytanych zadeklarowało, że świadomie skracają swoje wyjścia na miasto z powodu braku dostępu do toalety[2].
Jeśli ten problem cię nie dotyczy, prawdopodobnie się nie domyślasz, jak wiele osób przed wyjściem z domu robi sobie w głowie mapę miejskich toalet. Jeśli nie czytałeś(aś) podobnych badań, prawdopodobnie dopiero teraz się dowiadujesz, że to globalny problem i dotyka przede wszystkim osób starszych, osób z niepełnosprawnością oraz kobiet. W odpowiedzi na ich potrzeby powstają mapy toalet różnych miast, między innymi Londynu czy Paryża[3]. Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze opracowało podobną dla Warszawy[4].
Mapa toalet Warszawy, opracowanie: Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze
Dyskryminacja tylko ze względu na dostęp do toalet ma różne stadia i poziomy, bo zależnie od zamożności miejsca, w jakim się znajdujemy, będziemy się mierzyć z długością kolejek albo brakiem publicznej infrastruktury sanitarnej, jej zagęszczeniem i poziomem czystości, ubóstwem menstruacyjnym, brakiem darmowych środków higienicznych albo wręcz brakiem dostępu do wody.
Czy w imię ekofeminizmu nie powinnyśmy w polskich realiach lobbować na rzecz wprowadzenia siatki publicznych i ogólnodostępnych suchych toalet? Mowa o sprawdzonym rozwiązaniu, w którym spłukiwanie jest zastępowane sypaniem trocin, a zakompostowany materiał trafia na pola jako nawóz. Suche toalety DIY spotykamy na działkach, przedmieściach i wsiach, choć przede wszystkim za granicą. Tam łatwo kupić przenośne gotowe moduły w przyjaznej, estetycznej formie, wykończone naturalną sklejką. W obliczu pogłębiających się kryzysów, suszy, upałów, powinniśmy szukać rozwiązań, które odpowiedzą jednocześnie na postulaty społeczne i ekologiczne. Czy jednym z nich jest powrót do swojskiej sławojki? Może producenci produktów sanitarnych powinni w tym temacie szukać innowacji i systemowych rozwiązań do zaimplementowania na dużą skalę w miastach.
Jako promocję tej idei zaproponowałyśmy postawienie publicznej suchej toalety w pasażu Wiecha w Warszawie. Była jednym z naszych pomysłów na projekt instalacji w ramach wystawy o architekturze i projektowaniu, odpowiadającym na potrzeby jednocześnie społeczne i ekologiczne. Ostatecznie kuratorzy wybrali do realizacji inny pomysł, ale usytuowanie tej ważnej funkcji w samym centrum stolicy wciąż wydaje się nam niezłym pretekstem do wszczęcia dyskusji o potrzebie nowego podejścia do tematu z zakresu ludzkiej fizjologii.
Idee feministyczne i postulaty feministycznej urbanistyki mówią jasno, że rzecznictwa w interesach kobiet i innych grup marginalizowanych nie można oddzielać od kwestii kryzysu klimatycznego i ochrony naturalnych habitatów. Postulat troski zakłada, że jesteśmy wpisani w krąg zależności – równocześnie od drugiego człowieka i od środowiska naturalnego. Ten związek potwierdzają raporty organizacji Project DrawDown: wskazują potrzebę wspierania kobiet w walce o edukację i prawo do planowania rodziny jako niezbędne elementy rezyliencji i adaptacji do klimatu[5].
Wszystkie znamy żarty krążące po uczelniach architektonicznych – zdradzają definicje sukcesu i porażki w zawodzie. Projektowanie wielkich kubatur: wieżowców, biurowców i muzeów, jest przeciwstawiane najbardziej upokarzającej robocie po studiach, czyli „rysowaniu kibli”. To prawda, że czterdzieści lat spędzonych nad jedną funkcją nie służy rozwojowi. Każdy potrzebuje zmian i nowych wyzwań, ale fascynują wstręt do projektowania stosunkowo trudnej do wypracowania przestrzeni oraz przekonanie, że są to antypody prestiżu. Przecież żadne wielkie muzeum nie obejdzie się bez toalety. Gdyby ustalić relację liczbową muzeów i wolnostojących publicznych toalet (na przykład w Krakowie), okazałoby się, że mamy zaburzone proporcje względem naszej piramidy potrzeb. Publicznych toalet jest stanowczo zbyt mało. Potrzebujemy ich w każdym parku, przy placach zabaw, targowiskach, w centrum miasta, na osiedlach blokowych i willowych suburbiach. Nie prowadzimy publicznych rozmów o faktycznych potrzebach osób z niepełnosprawnością (notabene Prawo budowlane sprowadza je wyłącznie do potrzeb osób poruszających się na wózkach). Potrzebujemy w mainstreamie rozmowy o toaletach dla wszystkich grup społecznych i seksualnych, a nawet dyskusji o designie tych przybytków czy poszczególnych rozwiązaniach funkcjonalnych. W polskiej architekturze temat od lat odczarowuje Aleksandra Wasilkowska, promując i projektując „architekturę cienia”, czyli między innymi szalety i bazary – wszystko to, co przeciwstawia się szeroko pojmowanej prestiżowej funkcji w mieście.
W 2021 roku w krakowskim budżecie obywatelskim wygrał projekt budowy toalety przy placach zabaw dla każdej dzielnicy[6].To chyba najlepszy dowód, że potrzeba jest paląca.
Na Biennale Architektury w Wenecji w 2021 roku wyraźnie wybrzmiewały genderowe wątki. Oprócz wystawy Rebel Architette, włoskiego kolektywu promującego i wspierającego kobiety architektki, w Giardini stanął pawilon toalet The Restroom Pavilion, kuratorowany przez Matilde Cassani, Ignacia G. Galána, Joela Sandersa i Ivána L. Munuera. Opowiadał o sieci zależności i toaletach jako narzędziu segregacji. Ten sam zespół kuratorski na tym samym Biennale zaprezentował instalację dioramę ilustrującą wybrane z całego świata studia przypadku: toalety są nich tematem publicznej debaty i sporów, narzędziem opresji, przedmiotem i pretekstem do walki poszczególnych grup o swoje prawa.
FOT
Prawo do publicznej toalety nigdy nie było równo dystrybuowane, a kobiety musiały je sobie wywalczyć. Pisze o tym Marianna Janowicz, współzałożycielka Edit Collective[7]. Pierwsze publiczne wygódki w wiktoriańskiej Anglii zaprojektowano wyłącznie dla mężczyzn. Te dla kobiet pojawiły się kilka lat później, po intensywnej kampanii Ladies’ Sanitary Association. Warto zwrócić uwagę, że koniec XIX wieku to czas pogłębiania się podziałów w dostępie kobiet i mężczyzn do przestrzeni publicznej; kobietom ograniczono swobodne poruszanie się po niej, skazano je na przebywanie w strefie prywatnej. W takiej narracji kobiety załatwiające potrzeby fizjologiczne na mieście naraziłyby się na zarzut nadmiernej swobody i nieskromności. W imię tej samej skromności kolejne projekty architektoniczne ograniczały powierzchnię damskich sanitariatów, a wejście do nich sytuowano w możliwie najmniej eksponowanym miejscu.
Dwieście lat później w Polsce niby nie wstydzimy się już, że wszyscy musimy korzystać z toalety, ale różowe skrzyneczki z darmowymi środkami higienicznymi i rozmowa o menstruacji wciąż są tabuizowane i zahaczają o politykę. Przed nami jeszcze cała batalia o podział toalet i ich oznakowanie. Ponieważ urbanistyka feministyczna obejmuje starania o równe prawa dla wszystkich grup marginalizowanych, a pewnie wśród architektów i architektek oraz miejskich aktywistów i aktywistek trafi się niejedna osoba LGBTQ+, z pewnością niedługo zaczniemy głośno rozmawiać o tym, jak wykluczający i opresyjny jest binarny podział sanitariatów.
Hiszpańska inicjatywa artystyczna FreeWeeProject od 2017 roku lobbuje za wprowadzeniem toalet neutralnych płciowo. Brazylia opracowuje ustawę o publicznych toaletach dla osób transseksualnych – w trosce o ich bezpieczeństwo.
FreeWee Project, https://freeweeproject.org/
Podobno w skali wszystkich opresji i nierówności, jakich doświadcza kobieta w mieście, problem toalet jest marginalny, a sprowadzanie postulatów urbanistyki feministycznej do kwestii toalet spłyca, a nawet ośmiesza temat. Przecież mówiąc o nierównościach w kontekście płci, należy poruszyć również temat polityki mieszkaniowej, dostępu do komunikacji miejskiej i jej tras. Niezwykle ważne są przestrzeń symboliczna i bezpieczeństwo. Gros nieodpłatnej pracy opiekuńczej wykonują kobiety[8], a to nakłada na nie liczne obowiązki i wymusza zachowania, które sprawiają, że kobiety mają inne potrzeby względem przestrzeni miejskiej i inaczej jej używają. Częściej poruszają się po mieście pieszo, częściej korzystają z komunikacji miejskiej, mają skomplikowane, wieloprzystankowe trajektorie codziennych podróży. Odczuwają zatem większy dyskomfort w przestrzeniach zorientowanych na ruch samochodowy. Robiąc zakupy, prowadząc wózek czy nawet żyjąc dłużej niż mężczyźni, częściej są narażone na wszelkie bariery architektoniczne. W okresie nastoletnim, gdy chłopcy okupują boiska, ich rówieśniczki cierpią na chroniczny brak przestrzeni publicznych stworzonych z myślą o nich.
W dzieciństwie i wczesnej młodości dziewczynki mniej odważnie niż chłopcy eksplorują przestrzeń. Przyczyna tkwi w wychowaniu promującym u kobiet samokontrolę i skromność, generuje wiecznie towarzyszące nam pytania, czy swoim zachowaniem nie narażam się na ryzyko, niebezpieczeństwo, atak. Już na tym etapie życia zawęża się strefa, w której czujemy się swobodnie. Po założeniu rodziny i urodzeniu dzieci przestrzeń prywatna nas wchłania; obszar eksplorowanej przez nas miejskiej przestrzeni publicznej kurczy się coraz bardziej.
W obliczu wymienionych kategorii dyskryminacji toalety rzeczywiście są małym wycinkiem problemu, za to jak w soczewce skupiają wszystkie wyzwania aktywistek(ów) na rzecz równości płci. Są papierkiem lakmusowym podejścia danego społeczeństwa do seksualności, praw kobiet czy otwartości w podejmowaniu tematów związanych z rozrodczością. Są prywatyzowane, kapitalizowane i upolityczniane.
Eva Kail, słynna wiedeńska urbanistka i propagatorka planowania miast z uwzględnieniem perspektywy płci, mawiała: „Jeśli chcesz zrobić coś dla kobiet, zrób coś dla pieszych”[9]. Zważywszy na uwarunkowania i codzienne rytuały związane z pracą opiekuńczą, to słuszna rada. Przestrzeń zbudowana wokół lokalności, z dobrymi relacjami sąsiedzkimi, a zatem i sąsiedzką kontrolą, z różnorodnością funkcji w parterach, bogata w zieleń, poprawi jakość życia wielu grup społecznych. Powiedzmy sobie jednak otwarcie: na nic nasze wysiłki w budowaniu idyllicznej przestrzeni publicznej, skoro i tak będziemy musieli zaraz pobiec do domu. Wiadomo po co. Wiele danych i artykułów przywołanych w tekście, przede wszystkim dotyczących map toalet w miastach i raportu DrawDown Project, poznałyśmy dzięki grupie bal_architektek na Facebooku. Prowadzimy ją wraz z Dominiką Janicką. Osobom, które je tam zamieściły, serdecznie dziękujemy.