1

To kobiety sprawiają, że nasze codzienne życie toczy się harmonijnie i gładko, w sposób jakby trochę niezauważalny 2.

prof. Tomasz Grodzki, wystąpienie z 29.10.2020

Odwróciłam się i chwyciłam Anioła [Domowego Ogniska – przyp. B.N.] za gardło. Zrobiłam, co tylko mogłam, by zabić tę zjawę. […] Jeślibym jej nie zabiła, ona zabiłaby mnie 3.

Virginia Woolf, Praca zawodowa kobiet, wystąpienie z 21.01.1931

Przypisywana kobietom rola opiekunki domowego ogniska (grecka bogini Demeter na pewno nie była pierwsza) na dobre związała rzeczownik „troska” z przymiotnikiem „matczyna” i rodzajem żeńskim. Anioł Domowego Ogniska z przemówienia Virginii Woolf to nic innego jak brzemię domowych obowiązków i kulturowych oczekiwań wobec kobiety, której praca nie powinna wykraczać poza strefę prywatną. Pracy tej widoczność nie przystoi. Kobiety mają potulnie, cierpliwie wspierać wielkie dzieła i pełne splendoru przedsięwzięcia zastrzeżone dla świata mężczyzn i nie oczekiwać za to pochwał.

Kiedy oni wyruszają na polowanie, one opiekują się potomstwem. Oni przez kilka godzin dokonują skomplikowanych operacji, one przez kolejne tygodnie czuwają nad rekonwalescentami. Romantyzacja zajęć związanych z opieką natrafia na twarde dane. Kobiety są współcześnie nadal odpowiedzialne za 75 procent nieodpłatnej pracy opiekuńczej 4 oraz przeważają w zawodach o takim charakterze. Ponoszą więc podwójny koszt każdych cięć w sektorze publicznym: z jednej strony tracą źródło utrzymania, a z drugiej na ich barki spadają kolejne obowiązki w domu. Nie zbadano jeszcze, w jakim stopniu pandemia pogłębiła te nierówności, ale wiadomo już, że przejęła język odnoszący się do pracy opiekuńczej, bo wraz z pojawieniem się w mainstreamie słowa i postulatu troski (care) szybko nastąpiła ich komercjalizacja.

W 2019 roku hasło „troska” w kontekście organizacji przestrzeni tchnęło jeszcze świeżością. Architektoniczne i urbanistyczne feministyczne projekty oparte na tej idei rozwijały całą paletę tworzenia miejsc wzajemnego, siostrzanego wsparcia. Już w 2020 roku troska zaczęła być odmieniana przez wszystkie przypadki. Stała się nowym, pandemicznym hygge. Duże marki szybko ją zaanektowały i włączyły w system napędzania konsumpcji („troszczymy się o ciebie – kup nasz produkt”, ewentualnie „troszcz się o siebie, zdrowie, planetę – kup nasz produkt”). W efekcie straciła na znaczeniu i wiarygodności na długo przedtem, zanim jej dobre idee i czyste intencje mogłyby zacząć się urzeczywistniać. Dodatkowo troska wpisała się w średnioklasową estetykę utrwalania status quo, bo nie kojarzy się z protestem ani przewrotem wynikającym z niezgody na zastaną sytuację kryzysową. Bliżej jej do lizania ran. Jest ostatnią czynnością możliwą do podjęcia w okolicznościach wszechobecnej niemocy. Takie rozumienie pojęcia nazywamy modelem reakcyjnym; komercjalizacja troski i pozorowane polityki opiekuńcze doczekały się osobnej nazwy. Hasło carewashing nie ma jeszcze polskiego odpowiednika, choć określany przez nie proces już dawno dotarł nad Wisłę.

Spróbujmy odwrócić ten paradygmat. Odzyskiwanie pojęcia troski i opieki może się odbyć poprzez zarzucenie modeli reakcyjnych czy działań pozornych i zwrócenie się w stronę modeli progresywnych. W 2017 roku w Londynie został założony The Care Collective, inicjatywa brytyjskich akademików i akademiczek. Andreas Chatzidakis, Jamie Hakim, Jo Littler, Catherine Rottenberg i Lynne Segal postulują w swoich publikacjach podporządkowanie państwowych gospodarek i polityk idei troski (między innymi o społeczeństwo, społeczną sprawiedliwość czy klimat) 5.

Troska w wersji radykalnej przejawia się nie tylko w nawoływaniu do wzmocnienia państwa opiekuńczego. Dotyczy również przyjęcia perspektywy, w której potrzeba wzajemnej opieki jest naturalnym przejawem dojrzałych demokracji; w nich nie dzielimy się na opiekunów i zaopiekowanych. W opozycji do systemów patriarchalnych i neoliberalnych, promujących wyłącznie jednostki niezależne i samowystarczalne, przyznajemy, że zawsze od czegoś lub kogoś zależymy. To integralny aspekt naszej egzystencji.

Barceloński kolektyw Col.lectiu Punt 6, zrzeszający projektantki i socjolożki, w swojej książce Urbanismo feminista (Urbanistyka feministyczna) podkreśla, że istota egzystencji (życia społecznego, jak również bycia w mieście) polega na włączeniu się w krąg zależności i system opieki 6. W postulaty radykalnej troski wpisuje się zatem uspołecznienie, uhonorowanie i nadanie widzialności tak zwanym obowiązkom domowym. Troska w modelu progresywnym staje się ważnym narzędziem zmiany, postulatem feministycznym, społecznym i politycznym, a nie tylko czułą prośbą, abyśmy w czasie kwarantanny podnosili się wzajemnie na duchu i robili sąsiadom zakupy.

W 2018 roku grupa architektek feministek działających pod nazwą ArchiteXX zorganizowała kolektywne pisanie manifestu 7. Odezwa opublikowana w „Harvard Design Magazine” i sygnowana jako FAAC (Feminist Art and Architecture Collective) podejmowała temat radykalnej troski w ujęciu troski o siebie. Sprzeciwiała się przekonaniu, że opieka jest zadaniem wyłącznie dla kobiet. Autorki manifestu rozumieją self-care jako instynkt samozachowawczy i polityczny akt emancypacji, a nie pobłażanie sobie. „Care is rigor” – pisze kolektyw FAAC. Troska nie ma być wyjątkiem od reguły, ale obowiązkiem i systemem.

W ostatnim czasie obserwujemy wzmożenie powstawania architektonicznych projektów z motywem przewodnim w postaci idei troski. W 2019 roku Katarzyna Nawratek na łamach „Autoportretu” przywołała projekt Lokalnego Centrum Troski autorstwa swojej studentki Sanjukty Jitendhar 8. Feministyczno-antykapitalistyczny model architektury realizował troskę o siebie, o siebie wzajemnie i o rzeczy. W tym roku hasło „care” widnieje na sztandarach większości architektonicznych wydarzeń i festiwali.

Ciekawym przykładem wzajemnego dbania o siebie w obszarze architektury i osób ją tworzących jest działalność grupy Matrix Feminist Design Co-operative. W latach 80. i 90. zrzeszała w Londynie około dwudziestu architektek. Stworzyły żeńską spółdzielnię projektową budownictwa społecznego, w jej ramach zajmowały się też doradztwem architektonicznym dotowanym ze środków publicznych 9. Matrix eksplorował pojęcie inkluzywności i intersekcjonalności poprzez tworzenie projektów ośrodków dla uchodźców, centrów opieki dla kobiet i dzieci, typologii mieszkań dla rodzin rozumianych dużo szerzej niż model nuklearny. Projektantki z Matrixa wykładały i publikowały materiały na temat dostępności architektury dla kobiet, wspierały kobiety w środowisku zawodowym. Feministyczna kooperatywa prowadziła lokalne miejsce spotkań, oddolny dom kultury. W tym roku jej działalności jest poświęcona wystawa w londyńskiej Barbican Art Gallery.

Kto powinien zaprojektować miasta radykalnej troski? Despina Stratigakos i Leslie Kern zgadzają się co do zasady, że większa obecność kobiet w zawodach projektowych przekłada się na widoczność postulatów wielu różnych grup nieprzystających do Corbusierowskiego modulora 10. Feministyczna intersekcjonalność słusznie podważa obraz kobiet jako homogenicznej grupy, reprezentującej jednakowy zbiór potrzeb lub jedno dominujące podejście do projektowania architektonicznego.

Symptomatyczne, że równie chętnie przypisujemy kobietom odpowiedzialność za obowiązki domowe i obsadzamy je w rolach opiekunek i społeczniczek, gdy mówimy o tworzonej przez nie architekturze. Jako przykład architektury kobiet przywołujemy dziecięce sanatorium przeciwgruźlicze w Istebnej zaprojektowane przez Jadwigę Dobrzyńską, a nie Museu de Arte de São Paulo Liny Bo Bardi; osiedla społeczne Haliny Skibniewskiej uwzględniające potrzeby osób z niepełnosprawnością, a nie turbokapitalistyczne obiekty Zahy Hadid.

Spór pomiędzy istnieniem kobiecego sposobu projektowania a neutralnością płciową pozostawię dziś nierozstrzygnięty. Faktem jest, że to kobiety – Margarete Schütte-Lihotzky i Barbara Brukalska (obie wyemancypowane i raczej z tych „niegotujących”) – odpowiadają za ergonomiczność kuchni w naszych mieszkaniach. Ostatnio Patrik Schumacher zaprezentował projekt mieszkań zgodnych z duchem czasu: unity dla singli pozbawione kuchni. W retoryce wydestylowania przestrzeni do tej odpowiadającej tylko logice gospodarczego wzrostu zepchnął niewidzialną i bezpłatną pracę opiekuńczą w niebyt.

Ciekawe, że analogicznie do rozwiązania Schumachera, ale całkowicie przeciwnie do jego intencji pierwsze prokobiece zabiegi architektoniczno-urbanistyczne również pozbawiały mieszkania kuchni i pomieszczeń domowego zaplecza, z tą różnicą, że jednocześnie wyprowadzały je w przestrzeń wspólną. Historia architektury zna wiele takich przykładów. Pierwsze utopijne wizje datowane są na przełom XIX i XX wieku. Ostatnio Kitchenless City promuje barcelońska architektka Anna Puigjaner 11, a wcześniej, na początku lat 80., w podobny projekt zaangażowała się amerykańska urbanistka Dolores Hayden 12. W realiach amerykańskiego przedmieścia zaproponowała rearanżację podziału parceli: choć do każdego gospodarstwa domowego prowadzi oddzielne wejście frontowe, tylne grodzenia zostały zlikwidowane na rzecz wielofunkcyjnej wspólnej przestrzeni. Hayden kolektywizuje domowe obowiązki: wyprowadza je ze strefy prywatnej w sąsiedzką strefę półprywatną. W zaproponowanych przez nią HOMES (Homemakers Organizations for a More Egalitarian Society) mieszczą się wspólne świetlice, publiczne kuchnie i kluby, sąsiedzkie przedszkola. Stoją tam wypożyczane wzajemnie samochody i sprzęt AGD.

Czy kolektywizacja domowych obowiązków wystarczy, by równomiernie rozłożyć ich ciężar na obie płcie? Współcześnie projektom Hayden zarzuca się, że w żadnym stopniu nie zdołały podważyć przyporządkowania pracy opiekuńczej kobietom. Pójdźmy zatem dalej. Przestrzeń współdzielonej pracy odbywała się u Hayden na tyłach podmiejskich działek. A gdyby wyprowadzić ją w eksponowaną przestrzeń publiczną? Albo gdyby przestrzeń wspólną aranżować w domu?

Druga opcja wydaje się łatwa do wyobrażenia. Witold Rybczyński w swojej książce o domu przypisuje średniowiecznym mieszkaniom funkcje całkowicie publiczne; dopiero z nich trzeba było wydzielać oazy spokoju czy prywatności 13. Kilka wieków później duże pokoje wciąż przeznaczano na bawialnie („bawić” w znaczeniu „przebywać”; nie mylić z przestrzenią dla dzieci). Współcześnie, a już szczególnie w pandemii, na powrót spotykamy się w domach; od lat nie traci na popularności przekonanie, że najlepsze prywatki odbywają się w kuchni. Forma za funkcją podąża wolno, może więc warto pomyśleć o rozszerzeniu oferty mieszkaniowej nie tylko na kitchenless, ale też kuchnie z aneksem?

Co w takim razie z przestrzenią miejską? Udomowienie zewnętrza też nie jest nowym konceptem, a zabiegi z zakresu projektowania dla kobiet w Wiedniu czy urbanistyki feministycznej w Barcelonie są realizowane od lat. W pierwszym z tych miast stworzono całe osiedle mieszkaniowe zgodnie z ideą gender mainstreaming. W drugim zamyka się ruch kołowy w już istniejącej tkance śródmiejskiej, aby na obszarze każdego z dziewięciu kwartałów, czyli w tak zwanych superkwartałach (superilles 14), stworzyć wewnętrzne i kameralne, lokalne i bezpieczne przestrzenie codziennych czynności.

Projekty feministyczne i radykalnej troski to wciąż przestrzeń badań i pole do eksperymentu. Działania na polu architektury czy urbanistyki samodzielnie nigdy nie odpowiedzą w pełni na problemy społeczne. Z drugiej strony skoro wygląd naszej przestrzeni wynika z reprodukcji dotychczasowego układu sił w społeczeństwie, urbanistyka, w zależności od intencji jej twórców, wspiera negatywne procesy albo stoi do nich w kontrze. Jakimi zatem narzędziami dysponuje planowanie, które może przyczynić się do demokratyzacji albo chociaż zwiększenia wagi opieki i pracy opiekuńczej?

Care Collective podkreśla związek między marginalizacją pracy reprodukcyjnej i nieprodukcyjnej (wraz ze spychaniem jej w niewidzialne dla społeczeństwa wnętrza prywatnych domów) a logiką ciągłego wzrostu. Przy takim układzie sił tylko praca produkcyjna cieszy się społecznym prestiżem. Co by się stało, gdybyśmy redefiniowali przestrzenie miejskie, wykorzystując jako punkt odniesienia ich poziomu prestiżu?

Proponuję zatem radykalną spekulację! Będzie to na razie eksperyment myślowy, ale wyobraźcie sobie przez chwilę, że na miejskich placach i głównych rynkach urządzamy miejskie łaźnie i pralnie. Centrum przewijaków i obierek. Strefy suszenia bielizny i doglądania obłożnie chorych seniorów. Wszystko to, co dotychczas było zapleczowe, najmniej prestiżowe i niereprezentacyjne. Wychodzę z całym bajzlem zza kulis na scenę. W telewizji reklamy i seriale lansują nowych bohaterów: herosów nocnika i żelazka. Miejscy włodarze chwalą się nowymi rynkami. Dziś to nimi wygrywa się wybory o reelekcję. Następuje uroczyste przecięcie wstęgi. Są artykuły w lokalnej prasie, branżowe nagrody architektoniczne. Na projekty rewitalizacji przestrzeni i dostosowania infrastruktury mamy unijne fundusze. Tu nie wystarczy się „pokazać”. Trzeba „być”; „bywać” to za mało.

Idea zdesalonizowanych miejskich placów, na których wszelka aktywność ograniczała się dotychczas do odbijania promieni słonecznych przez betonowe płyty, na powrót nabiera energii krzątactwa. Moda na desalon rozlewa się po kraju. Liczne place i przestrzenie publiczne mają teraz swoje tematy przewodnie. Na małym rynku szumią odkurzacze, na centralnym placu króluje żłobek. Wokół panuje gwar, robota wszystkim pali się w rękach!

Czy wizja prestiżowej pracy opiekuńczej wydostanie się kiedyś poza strefę szalonej fantazji? Współcześnie przeniesienie „brudnej roboty” na reprezentacyjne place wydaje się nie do pomyślenia, a przecież historia miejskich salonów jest znacznie krótsza niż praktyka handlu, zostawiającego za sobą dużo więcej hałasu i bałaganu. (Ciekawe, że obecnie polskie „miejskie salony”, w których na rzecz prestiżu rezygnowano z zieleni czy targu, mierzą się z brakiem użytkowników). Na przełomie wieków część prac opiekuńczych będących wcześniej w zakresie obowiązków rodziny (czyli kobiety) przejęło państwo. Może zatem warto od czasu do czasu podważyć status quo i pomyśleć, które z prac reprodukcyjnych da się włączyć w system usług publicznych albo skolektywizować. W nawiązaniu do pierwszego motta mojego tekstu podkreślam: do tej dyskusji potrzebujemy świadomości istnienia pracy opiekuńczej, a w tym pomaga jej widzialność.

Pandemia obnażyła kryzys opieki, ale też umożliwiła lub przyspieszyła pewne procesy. W jej trakcie Hiszpania znacjonalizowała wszystkie swoje szpitale. Rok 2020 pokazał, jak kluczowe są praca reprodukcyjna i usługi publiczne w obszarze opieki. Przedefiniował również postać bohatera – dziś oddajemy cześć osobom w białym kitlu, a nie w czerwonej pelerynce.

Możemy stawiać pytania, jaki kryzys spowodowałby demokratyzację opieki i równiejszy podział pracy ze względu na płeć. Na razie w bezpiecznej strefie futurologicznych wizji, którym towarzyszą niebezpieczne cele podważania rzeczywistości zastanej, utrzymujemy na zdesalononizowanych placach władzę (ratusz), pieniądze (fundusze i dotacje) i prestiż (centralna lokalizacja), aby skusić tych, którym codzienne obowiązki wydawały się dotychczas niewarte uwagi prawdziwych (w tradycyjnym rozumieniu) bohaterów.