DOROTA LEŚNIAK ‑RYCHLAK: W jaki sposób manifestuje się analogia biologiczna w architekturze współczesnej?
LIDIA KLEIN: Myślę, że można ją podzielić na dwa nurty. Z jednej strony (i to jest oczywiście ten, z którym spotykamy się najczęściej) architekci naśladują formy spotykane w naturze, z drugiej próbują pójść krok dalej i imitować procesy zachodzące w naturze. W tym drugim przypadku architekci korzystają z narzędzi innych dyscyplin – cybernetyki czy biotechnologii – aby zbliżyć proces projektowania architektury do tego, w jaki sposób powstają lub funkcjonują organizmy biologiczne. Te dwa kierunki rzecz jasna się zazębiają – imitacja procesów zachodzących w naturze prowadzi najczęściej do kształtów kojarzących się z formami biologicznymi. Jeśli jednak architekci naśladują tylko formy, sam proces powstawania takiej architektury niekoniecznie musi mieć cokolwiek wspólnego z naturalnymi procesami. Dobrym przykładem są bloby, na dobre zadomowione w pejzażu współczesnych miast budynki obłą formą przypominające bańki. Ta architektura ma swoje korzenie w późnych latach 90. i szczególnie wówczas intensywnym poszukiwaniu architektury, która dałaby się projektować w oparciu o procesy zachodzące w naturze, przy wsparciu programów komputerowych. Pionierem takich rozwiązań jest Greg Lynn, amerykański architekt, który chciał opracować system generowania formy architektonicznej imitujący proces rozwoju zarodka i tym samym tworzyć budynki nie tyle naśladujące formy biologiczne, ile dające się pomyśleć jako „naturalne” (bo tworzone według naturalnych procesów). W rezultacie takich eksperymentów powstawały obłe, opływowe bryły. To, co robił Lynn i inni architekci przyjmujący taką filozofię projektowania, cieszyło się bardzo dużą popularnością i było często kopiowane – ale już w czysto formalnym aspekcie. Przykładem są choćby warszawskie Złote Tarasy – rezultat fascynacji blobami w sensie czysto estetycznym i w sposób bardzo uproszczony.
DLR: Porozmawiajmy chwilę o korzeniach tego zjawiska: na ile analogia biologiczna w architekturze przełomu XX i XXI wieku jest zerwaniem, całkowicie oryginalnym konceptem, a na ile kontynuuje wzorce obecne w historii dyscypliny od dawna?
LK: Na pewno ma więcej wspólnego z klasyczną teorią architektury niż chcieliby jej twórcy, którzy – tak jak Dennis Dollens czy wspomniany Greg Lynn – chętnie akcentują zupełnie nowy, przełomowy charakter projektowanej przez siebie architektury. Proces tworzenia budynków pojmowany jako przedłużenie i naśladowanie procesów naturalnych to jeden z podstawowych tropów w teorii architektury, obecny w niej od pierwszego znanego traktatu architektonicznego, czyli Witruwiusza. Ten sam trop, w różnych redakcjach, powtarzany jest przez renesansowych teoretyków takich, jak Leo Battista Alberti czy Antonio Filarete. W tym sensie nie jest to więc nic nowego. Jednak współczesne próby naśladowania natury w architekturze wprowadzają zupełnie nowe elementy. Na pewno znaczna część tej nowości zawiera się w materiałach i technologiach, które pozwalają na bardzo śmiałe eksperymenty, ale jest coś jeszcze. Współcześnie architekci próbują nie tylko tworzyć architekturę, która naśladowałaby organizmy żywe, ale też taką, która sama byłaby żyjącym organizmem. Dobrym przykładem jest działalność polskiego architekta Zbigniewa Oksiuty eksperymentującego z budynkami nie tylko naśladującymi naturę, ale będącymi jej częścią.
DLR: W tym, co mówisz, pojawia się pewien paradoks (być może pozorny). Wydaje się, że dla wielu twórców szansą na zniesienie podziału między statycznym martwym budynkiem a czymś żywym staje się cybernetyka i technologia. Ta sama technologia, która wraz z rewolucją przemysłową i modernizacją spowodowała zerwanie z tradycyjnym wernakularnym budownictwem. Być może właśnie organicznym (do definicji organiczności jeszcze pewnie wrócimy)…
LK: Ten paradoks jest jednym z kluczowych problemów związanych z projektami architektów, o których wspomniałam. W dużej mierze wynika on stąd, że architekci często pojmują naturę w sposób bardzo teoretyczny i abstrakcyjny. W ich teoretycznych pracach znajdziemy mnóstwo erudycyjnych wywodów o procesach biologicznych czy naturalnych zjawiskach, takich jak ewolucja, które łączą w spektakularny i często brawurowy sposób ze współczesną filozofią (głównie Deleuze’em i Guattarim), historią biologii (na przykład teratologią), fizyką czy wreszcie popkulturą (sam termin blob ma swoje źródła w niskobudżetowym horrorze z lat 50. o tym samym tytule). To, czego często brakuje, to etycznej refleksji związanej na przykład z odpowiedzialnością twórcy czy użytkownika architektury będącej żywym organizmem – coś, co jest centralnym problemem dla artystów pracujących z biologicznym materiałem, a o czym milczą architekci. Brakuje refleksji nad tym, jakie konsekwencje dla środowiska ma imitująca naturalne procesy architektura. Znów przykład z Grega Lynna, który w ogromnym stopniu przyczynił się do dzisiejszej popularności drukarek 3D i kompatybilnych z nimi programów do projektowania parametrycznego. W latach 90. był on jednym z pionierów w architektonicznym wykorzystaniu mass customization, czyli masowej produkcji zindywidualizowanych obiektów. Perfekcyjny przykład neoliberalnego projektowania – minimalizacja kosztów charakterystyczna dla masowej produkcji, ale przy maksymalnej personalizacji szytego na miarę indywidualnego klienta produktu. Lynn opisywał to jako realizację ideału naturalnego projektowania – architekt, niczym natura, może dostarczyć nieskończoną liczbę projektów z tej samej „rodziny” czy „gatunku”, ale każdy z nich będzie inny, jak płatki śniegu. Co to oznacza dla środowiska (a Lynn o tym, oczywiście, nie wspomina)? Jeszcze większą produkcję obiektów (bo są tanie i odpowiadają na nasze bieżące potrzeby), które można szybko zastąpić innymi. W żadnej z jego prac nie znajdziemy też refleksji nad energetycznymi czy środowiskowymi kosztami materiałów, z jakich te projekty są wykonywane. Liczy się szybkość, dostępność i cena.
DLR: Jeszcze zanim rozwiniemy wątek krytyczny, zapytajmy o technologię i jej teoretyzowanie, a także ujmowanie antynomii: organizm–maszyna (a może jej zniesienie) przez tych twórców.
LK: Dla architektów zainteresowanych tworzeniem architektury w oparciu o biologiczne procesy przy wsparciu programów komputerowych tej sprzeczności nie ma. To technologia (na przykład zaawansowane programy komputerowe) pozwala osiągać rezultaty „identyczne z naturalnymi”, tworzyć projekty, które są tworami naturalnymi w tym sensie, że powstają według panujących w naturze praw. Oczywiście w bardzo uproszczony sposób, bo nie da się przecież dosłownie odtworzyć na przykład procesów ewolucyjnych z całym ich wielopiętrowym skomplikowaniem za pomocą programów typu CAD. Poza tym to dzięki technologii architekt może przejąć kompetencje natury – tworzyć „żywe” organizmy. Zresztą, jest to szerszy, wykraczający poza architekturę problem – nie jesteśmy w stanie (zwłaszcza teraz) wyznaczyć jasnej granicy między tym, co naturalne, a tym, co sztuczne. W tym sensie ta architektura dotyka bardzo uniwersalnego problemu.
DLR: Przyjrzyjmy się też ekologii i jej związkom z organicznością. Czy organiczne musi być ekologiczne? Czy może być ekologiczne nieorganiczne albo organiczne nieekologiczne?
LK: Jak wyraźnie pokazały przynajmniej dwie dekady architektury, ekologiczne nie równa się organiczne. Termin „organiczny” ma bardzo długą historię, nie tylko w architekturze, ale przede wszystkim retoryce i filozofii. Ściśle rozumiany oznacza głównie projektowanie (budynku, ale też na przykład dzieła literackiego) w oparciu o zasady panujące w naturze, takie jak harmonijne współistnienie poszczególnych części. Taka organiczność (i jej współczesne manifestacje) interesuje mnie w Żywych architekturach. Znacznie częściej jednak używamy terminu organiczności w luźnym sensie – jako kategorii stylistycznej, coś jest organiczne, bo przypomina formy spotykane w naturze. Żadne z tych dwóch rozumień organiczności nie gwarantują tego, że dany projekt jest przyjazny środowisku i odpowiedzialny, często jest wręcz przeciwnie. W Dubaju znajdziemy mnóstwo absurdalnych, szkodliwych ekologicznie i społecznie budynków o organicznych kształtach.
DLR: Na ile ten rodzaj architektury stawia pytania o miejsce, pisząc górnolotnie, rodzaju ludzkiego w świecie natury, przyrody? Oczywiście chodzi tu o perspektywę posthumanistyczną…
LK: Architekci tacy jak Lynn czy Dollens przyjmują w dużej części bardzo antropocentryczną perspektywę. Oczywiście chcą to widzieć inaczej, piszą na przykład o tym, że ogromny udział programów komputerowych w jej projektowaniu wykracza poza standardowe funkcje narzędzia i komputer staje się współprojektantem budynku. W tym sensie ta architektura ma być w zamierzeniu odwrotem od dotychczasowej praktyki architektonicznej skoncentrowanej na kulcie genialnej jednostki, projektanta, autora. To jeśli chodzi o deklaracje samych autorów. W rzeczywistości jednak, moim zdaniem, ta architektura jest jeszcze bardziej skupiona na osobie architekta demiurga, który zyskuje dodatkowe kompetencje – nie tylko projektanta, ale stworzyciela „nowej natury”, którą sobie podporządkowuje. Czy jest coś bardziej antropocentrycznego?
DLR: Pytanie o życie, jest pytaniem o śmierć. Czy teoria architektury analogicznej do biologii zadaje to pytanie?
LK: To jeden z najciekawszych punktów. Nie zadaje. Jak wspomniałam, to jedna z poważniejszych różnic między twórczością projektantów zainteresowanych imitowaniem procesów życiowych w architekturze a artystami z nurtu bio artu, dla których pytanie o śmierć i etyczny wymiar tworzonego sztucznie życia jest kluczowe. W architekturze tych dylematów nie ma. Myślę, że dlatego, iż architektura jest produktem, analogia biologiczna to jedna ze strategii marketingowych, która pomaga takie projekty lepiej sprzedać. Oczywiście upraszczam, ale myślę, że jest w tym dużo prawdy. Kto jest jednym z większych entuzjastów Grega Lynna i architektury parametrycznej? Patrik Schumacher z Zaha Hadid Architects, który lubi powtarzać, że architektura ma być produktem, architekt ma zarabiać pieniądze, a nie bawić się w socjalne projekty (to przy okazji Araveny i jego biennale).
DLR: A jak twoim zdaniem śmierć powinna być obecna w tego rodzaju architekturze? Poza oczywiście podjęciem wątku w tekstach i opracowaniach architektów tego nurtu. Organiczne, wbrew hasłu, zdaje się mieć więcej wspólnego ze sztucznym życiem i z posthumanizmem niżeli z utopijnym (i konserwatywnym?) powrotem do tzw. przyrody (cokolwiek przez nią rozumiemy). Co o tym sądzisz?
LK: To bardzo dobre pytanie. Myślę, że nie idzie o to, że śmierć (i wszystkie inne „niewygodne” aspekty związane z życiem, jak choroby) powinna w niej być obecna, ale jednak jej brak pokazuje, w jak selektywny sposób architekci traktują zagadnienie „życia”. To z kolei każe się zastanowić nad sensem tej architektury. Osiągnięcia architektów, o których tutaj mówimy, czy o których pisałam w mojej książce, są bezdyskusyjne. Tak jak wspomniałam na początku, to w dużej mierze dzięki Gregowi Lynnowi nastąpił rozwój architektury parametrycznej, co dziś jest nie tyle nowością, ile po prostu podstawą projektowania, podobnie z drukarkami 3D. Warto pamiętać, w jaki sposób narzędzia te przejęła architektura, a jest to nieodłącznie związane z architekturą organiczną. Między innymi dlatego poszukiwania „żywej architektury” to fundament osiągnięć, bez których trudno sobie wyobrazić współczesną architekturę. Ale sam koncept życia w architekturze, choć ciekawy, budzi we mnie wiele wątpliwości.
Pisałam o dosłownie architektonicznym odpowiedniku próby tworzenia sztucznego życia. Ta architektura nie mogła powstać bez rozwoju współczesnej biologii, na przykład inżynierii genetycznej. Architekci nie tyle pragną powrotu do natury rozumianej jako romantyczny ideał, oddzielony od kultury i istniejący niezależnie od wytworów człowieka, ile sami chcą ją tworzyć, jak biolog w laboratorium. Z tradycyjnie rozumianą przyrodą ma to oczywiście niewiele wspólnego.
DLR: Jak odbierasz modę na kształty organiczne w architekturze i w designie? Co ona mówi o nas i o naszych czasach?
LK: Z jednej strony to nic nowego, ani dla architektury, ani kultury w ogóle. Z drugiej jednak, współcześnie poszukiwania te są osadzone w nowym kontekście. Organiczne nawiązania w projektowaniu dzisiaj mówią o nas bardzo dużo – trudno generalizować, bo to zależy od konkretnego projektu, ale na przykład moda na organiczne (w sensie formalnym) i ekologiczne (w sensie minimalizacji zużycia energii czy wody w funkcjonowaniu budynku) są idealnym wyrazem naszego zachodniego wygodnictwa, przekonania, że możemy zjeść ciastko i mieć ciastko, za które prędzej czy później słono zapłacimy. Zamiast budować racjonalnie i odpowiedzialnie, używając tylko tych surowców, które są nam rzeczywiście potrzebne, wolimy stawiać absurdalne hotele czy centra handlowe, budowane ogromnym nakładem środków, z materiałów, których produkcja nie jest bynajmniej ekologiczna, potem dumnie nazywając taką konstrukcję „eko”, bo ma opływową formę, a roczne zużycie energii jest mniejsze niż w obiektach tego typu. To samo idiotyczne samozadowolenie manifestuje się w mniejszej skali – pijemy wodę z plastikowych butelek, bo to wygodne, ale potem oddajemy je do recyclingu (który przecież zużywa i wodę, i energię!), więc czujemy się bardzo odpowiedzialni. Myślimy, że da się zachować wszystkie współczesne wygody, a jednocześnie zapobiec ekologicznej katastrofie. To oczywisty absurd – zasoby nie są nieskończone, więc uniknąć najgorszego da się tylko, jeśli ograniczymy konsumpcję. Te „eko” hotele i biurowce są pomnikami naszej głupoty i pychy, które bardzo wiele mówią o nas i kulturze, w której żyjemy.
DLR: Mówiło się, że XXI wiek będzie deleuzjański, czy z perspektywy pierwszych dwóch niedomkniętych dekad, można stwierdzić, że te przepowiednie były słuszne?
LK: Wiek deleuzjanski: w sensie wpływu, jaki miał, ma Deleuze na kulturę? Bardzo trudno mi to ocenić w szerszej perspektywie, bo tam, gdzie prowadzę badania (University of Duke), wykłada naprawdę wielu ważnych deleuzjonistów, więc z perspektywy mojej akademickiej bańki humanistyka jest zdominowana przez filozofię Deleuze’a. Jeśli chodzi o samą architekturę, to myślę, że bez przesady można powiedzieć, że po derridiańskich latach 80., dwie następne dekady były w ogromnej mierze oparte na myśli Deleuze’a. A jeśli weźmiemy pod uwagę powszechność architektury parametrycznej, której rozwój był bardzo blisko związany z myślą Deleuze’a, ten wpływ trwa do dzisiaj.
DLR: Zapytam jeszcze o faktyczne studia nad architekturą zwierząt. Na ile ten nurt był, jest zasilany przez zainteresowanie konstrukcjami animalnymi? W pracach nad tymi zjawiskami rozszerza się pojęcia organizmu zwierzęcego o tworzone przez nich konstrukcje i środowisko, czyli biotop, który tworzy. Ujmując to bezpośrednio: tama jest częścią organizmu bobra, o ile dobrze to rozumiem. Jeśli tak popatrzymy na wytwarzane przez nas środowisko, to co nas odróżnia od świata zwierząt? Czy coś nas odróżnia?
LK: Tak, to ogromna gałąź architektury inspirowanej żywymi organizmami. Mnie interesowało w badaniach naśladowanie procesów biologicznych w architekturze. Tym, o co pytasz, zajmuje się biomimetyka, czyli naśladowanie konstrukcji i funkcji zwierząt czy roślin w wytworach człowieka (chociaż często te aspekty trudno oddzielić). I znów, to temat tak stary jak teoria architektury – pierwszy budynek opisywany przez Witruwiusza to przecież chatka z gałęzi – ale technologiczne możliwości, które mamy teraz, pozwalają na bardzo śmiałe eksperymenty. To też jest część odpowiedzi na twoje pytanie, czy coś nas odróżnia (w aspekcie tworzenia środowiska do życia) od zwierząt. W samym impulsie niewiele, ale myślę, że to klasyczny przypadek różnicy ilościowej, która przechodzi w jakościową – tylko my eksploatujemy surowce w tak idiotyczny, nieodpowiedzialny sposób, że „przy okazji” adaptowania środowiska do naszych potrzeb siejemy spustoszenie o skali nieproporcjonalnej do innych gatunków.
DLR: Głośna jest teraz książka Szóste wymieranie – to my, ludzie stworzyliśmy warunki, które doprowadzają do wymierania większości gatunków, słowem nasz sukces ewolucyjny doprowadza do naszej własnej zagłady, jesteśmy gatunkiem dominującym, który zniszczy swój własny biotop. Czy są jakieś teorie czy refleksje związane na przykład z rozwojem miast, które analizowałyby taki biologiczny aspekt naszej gatunkowej ekspansji?
LK: Architektura (i urbanistyka) wobec antropocenu (czyli nowego okresu geologicznego, którego jesteśmy częścią, a właściwie sprawcą) to ogromny temat. Architektura jest z antropocenem organicznie związana, bo ogromny rozrost miast to jednocześnie symptom i katalizator procesów dla tego okresu charakterystycznych. Wszystkim, jako dobry początek, polecam antologię Architecture in the Anthropocene, w całości dostępną w internecie. Ta książka pomaga zobaczyć architekturę w zupełnie innej perspektywie – nie jako fenomen „stylistyczny”, ale geologiczny. Nie tak jak zwykle ją traktujemy, jako wyjątkowy fakt kulturowy, jako wyraz rozwoju naszej cywilizacji związany na przykład z przemianami stylowymi, ale jako geologiczną siłę, coś, co w sposób nieodwracalny zmienia ziemię. To bardzo ważne, bo dopiero kiedy uświadomimy sobie faktyczne miejsce architektury w świecie, zdamy sobie sprawę, co powinno być podstawowym zadaniem wszystkich architektów dzisiaj, a nie tylko tych z nurtu „eko”: opracowywanie takich form zamieszkiwania, które będą bardziej zrównoważone. Musimy jak najszybciej zrozumieć, że zrównoważony rozwój czy postawy «proekologiczne» to nie kolejny model stylu życia, który możemy wybrać albo nie w imię jakiegoś abstrakcyjnego ideału „ochrony przyrody”. To jedyna droga, jak najbardziej egoistyczna strategia przetrwania, która może nas uchronić od katastrofy albo przynajmniej odwlec ją w czasie. Mówię o tym przy każdej okazji, bo wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego mimo tego, że 97% naukowców uważa, że zmiany klimatyczne są faktem i że jeśli natychmiast radykalnie nie ograniczymy emisji CO2, to według zachowawczych (NASA, Bank Światowy), a nie tych najbardziej alarmistycznych, prognoz w perspektywie dwudziestu–trzydziestu lat skutki tych zmian (nie „tylko” zniknięcie miast na wybrzeżach, ale też potężne kataklizmy czy głód) odczują wszyscy, nawet mieszkańcy „pierwszego świata”, dalej żyjemy tak, jakbyśmy o tym nie wiedzieli. Protestują jedynie klimatyczni aktywiści, a powinien to robić absolutnie każdy z nas, bo to my (nawet nie nasze dzieci) będziemy musieli ponieść konsekwencje braku zdroworozsądkowych regulacji. Dlatego książki takie jak ta, którą wymieniłam przed chwilą, powinny być obowiązkową lekturą. Teraz już nie ma czasu na traktowanie zrównoważonego budownictwa jako wyboru, to absolutna konieczność.