Mieszkamy na dnie oceanu powietrznego – Luftmeer. Tak atmosferę Ziemi opisywał Alexandervon Humboldt. Jesteśmy zanurzeni w wodzie o stanie lotnym, pogrążeni w materii, która jest w ciągłym ruchu[1].
Doktor Hermann Brehmer, znajomy Humboldta, doskonale nawigował przez powietrzny ocean. Dzięki tej umiejętności w 1854 roku otworzył pierwsze w Europie sanatorium prowadzące terapie „środkami klimatycznymi”. Na jego siedzibę wybrał Sokołowsko (wówczas Görbersdorf), miejsce osłonięte wzgórzami od silnych wiatrów. Wąskie i wężykowate doliny dopuszczają tam jedynie odświeżający przewiew. W listopadzie 1868 roku przez Sudety przeszedł orkan; wyrwał prawie cały las z korzeniami. Brehmer sprawdził, gdzie ostały się drzewa. Rozumiał, że rosną w bezwietrznej enklawie, której ukształtowanie terenu zapewnia całkowitą izolację. Tam, na łagodnych pochyłościach, założył park spacerowy i obsadził go jodłami. Zanim kuracjuszki wkroczyły do parku piaszczystą alejką, musiały przywdziać odpowiedni strój, bo aby „móc zaczerpnąć cudownego powietrza, napojonego wonią drzew iglastych […], bez odrobiny kurzu […], lokalne prawo najsrożej zabrania noszenia ogoniastych sukien”2. Terapie Brehmera polegały na stopniowaniu wysiłku, dobieranego do stanu zdrowia pacjentów. Poza obszarem bezwietrznego parku można było wspinać się na stromizny, by doznawać nieregularnych przepływów powietrza, doświadczać silnych przewiewów lub oporów wietrzysk.
Latem 2021 roku przeprowadziliśmy w Sokołowsku spacery mikroklimatyczne3. Chcieliśmy sprawdzić, jak wpłyną na nas czynności skomponowane przez doktora Brehmera. Po analizie spisanych wspomnień kuracjuszy i badaniach terenowych odtworzyliśmy przebieg dawnych szlaków. Najstarsza ścieżka „wygrzewalna”, dziś ulica Słoneczna, wciąż prowadzi przez otwarte łąki, co jakiś czas krzyżuje się z potokiem obsadzonym krzewiną. Insolacje przerywane są chwilami orzeźwienia obok wilgotnych kęp. Ta sama droga o świcie zapewnia zupełnie inne doznania, prowadzi przez „ścielące się mgły na łąkach”4. W skwarze południa ścieżką należy dojść do zacienionego wąwozu, by na jej odcinku wzdłuż strumienia powoli się wystudzić. Wybranym kuracjuszom zalecano gwałtowne zmrożenie – mieli zanurzać bose stopy w lodowatej wodzie. Dawniej z wąwozu można było powrócić „drogą przez bodźcujące powietrze”, czyli ścieżką obsadzoną zielenią tak, by marsz przebiegał naprzemiennie pomiędzy plamami słońca i cienia. Od tamtych czasów zieleń się rozrosła, kontrasty zanikły, zamysł mikroklimatyczny nie jest już odczuwalny.
Doktor Brehmer prowadził obserwacje meteorologiczne, notował ruchy wysokich koron drzew, ale wiatromierze rozstawiał na wysokości człowieka. Interesowała go siła wiatrów „owiewających” pacjentów. Na mapach okolicy zaznaczył silne nawietrzone górskie siodło czy Wolkenbrust, przewiewną polanę wyniesioną w chmury. Obserwował cyrkulację wody w dolinie, w każdym stanie
skupienia. „Wiatr bowiem jest to płynąca fala powietrza o pewnym nasileniu ruchu. Powstaje zaś wtedy, kiedy gorąco natrafi na wilgoć i napór ciepła wyciska potężny powiew”5. Wybrane obiekty sanatoryjne chronił przed wilgocią rowami odprowadzającymi wodę stokową. Inne domy kuracyjne w Sokołowsku stoją okrakiem bezpośrednio nad potokiem – ocembrowana woda przepływa przez ich podziemia. Brehmer instalował w budynkach dysze wodne, by regulować wilgotność powietrza oddzielnie w każdym pomieszczeniu. Aparaty nawilżające powietrze „rozpylonym deszczem” podczas letnich skwarów schładzały wnętrze bez wywoływania przeciągów.
Obieg wody odpowiada za mikroklimat. Kondensacje wyzwalają pływy w powietrznym oceanie. Para wodna przemieszcza się inaczej niż płynące wody otwarte. Trudniej ją dostrzec, a tym samym świadomie zamieszkiwać. Przez lotność nie dostrzegamy parności, która wypełnia architektoniczne wnętrza. Leonardo da Vinci zbudował pierwszy higrometr już w 1500 roku, ale do dziś nie zważamy na wilgoć nasycającą powietrze, chyba że się wysyci albo skropli w „mokrym pomieszczeniu” – łazience czy kuchni. Przestrzenie budynków z założenia mają odcinać nas od wodnej cyrkulacji; dopuszczamy ją jedynie w instalacjach. Architektura zwykle chroni nas przed zjawiskami atmosferycznymi, a przecież może też otwierać na pełniejsze doświadczanie humidium.
Badamy nieliczne powstałe obiekty architektoniczne, które wzmacniają poczucie zanurzenia. Pogłębiona wiedza o nich pomaga nam przełamywać rutynowe myślenie o architekturze, przypomina, że tworzenie mikroklimatów jest wyzwaniem projektowym. Wracamy do arché, by orientować się w Witruwiańskim „nachyleniu nieba”6. Rozwijając naszą wizję „miasta nasiąkliwego”, z mokradłami i dryfującą architekturą, myślimy o wodzie obecnej w architektonicznych przestrzeniach, o każdym stanie skupienia7.
Gdy w Rzymie pada deszcz, w Panteonie, z kroplistym słupem pod oculusem, wypukłość posadzki odprowadza deszczówkę do otworów ukrytych w marmurach; stamtąd wody opadowe odpływają do Tybru. W przestrzeni świątyni woda opada swobodnie, nie gromadzi się. Tak było kiedyś w każdym rzymskim domu, z impluvium w centrum domostwa. Dziś trudno wyobrazić sobie zaproszenie deszczu do wnętrza budynku.
W warszawskich Łazienkach Królewskich od XVIII wieku stoi ceglana rotunda z małym wewnętrznym dziedzińcem. W 1823 roku Chrystian Piotr Aigner nadał jej obecny kształt. Architekt wzorował się na innej rzymskiej budowli, grobowcu Cecylii Metelli z I wieku n.e. Wklęśnięty dach jak lejek zbiera deszcz do podziemnej cysterny. Do tego samego zbiornika trafiają wody spływające ze skarpy wiślanej, bo obiekt zlokalizowano u podnóża dwóch wąwozów. Warszawski wodozbiór odpowiadał za doprowadzenie wody do Pałacu na Wyspie, początkowo łaźni wyposażonej w „tryskawki” (od niej wzięła się nazwa całego założenia parkowego). Był też rezydencją, mieszkano w nim ponad gromadzoną wodą i wokół niej. Podczas upałów wodę z „mieszkalnej studni” rozdawano spacerującym po parku.
Wiele od wody nauczyli się cystersi. Obserwowali, jak stale cyrkuluje i z łatwością odczytuje zmienną topografię terenu. Cisternae – tak średniowieczna łacina określała miejsca, „w których sadza się woda”8. Od XII wieku obieg wody jest komponentem architektury cystersów. Domy tkaczy w Chełmsku Śląskim zbudowali w 1707 roku na szlaku topniejącego śniegu. Ustawili je szeregowo pomiędzy podłużnym pagórkami, poniżej drogi. Wody roztopowe z wyższego stoku przelewają się przez drogę, obniżone podcienia oraz domy, a następnie spływają pochyłymi przejściami. Wyniesione ponad nie izby mają poziome posadzki i nie są zalewane. Pochyłe są także wklęsłości krytych gontem dachów, by woda w nich nie stała. Po przejściu między domami wody zasilają strugę u podnóża niższego stoku. Wysokość dachów zrównano z jego grzbietem, by sztuczna kotlinka zapewniała idealne warunki mikroklimatyczne do namaczania i suszenia lnianych płócien. Mieszkano i tkano na parterach. Poddasza były celowo nieszczelne, przewiew zapewniał odpowiednie warunki dla gromadzonego tam lnu i wyrobów tkackich. Obniżenie domów względem drogi ułatwiało rozładunek magazynów. Od ponad trzystu lat woda bez szkody przemywa chełmską drewnianą szeregówkę.
Olędrzy brali pod uwagę, że przez ich siedliska przejdzie rzeka9. Na warszawskie mokradła sprowadzili się w 1628 roku i żyli tam zgodnie z rytmem wezbrań Wisły. By zagospodarować okresowo zalewane żyzne ziemie, kopali rowy melioracyjne i usypywali trytwy – wały ziemne, po których prowadzili drogi. Dla wzmocnienia swoich konstrukcji sadzili rzędy wierzb głowiastych. Tak powstał charakterystyczny dla Mazowsza krajobraz. Rozpięte pomiędzy drzewami opłotki z wierzbiny przepuszczały wody zalewowe, ale zatrzymywały krę lodową oraz niesione przez wody namuły. Z ziemi pochodzącej z wykopów melioracyjnych olędrzy sypali terpy – sztuczne pagórki; to na nich lokowali siedziby. Jednobudynkowe zagrody, langhoffy, mieściły pod wspólnym dachem, w kolejności zgodnej z nurtem rzeki, część mieszkalną, oborę, a na końcu stodołę. Tak przygotowanym olędrom niestraszne były okresowe wezbrania – rodzinę, inwentarz żywy i zapasy przeprowadzano na piętro, zanim woda wdarła się do opuszczonych pomieszczeń. Najpierw przelewała się przez izbę mieszkalną, potem przez oborę, a na końcu przez stodołę. Z budynku wymywała brud, a obornik zanosiła na pole. Wiatę na łodzie stawiano w najniższym miejscu, by pierwsza fala je wyparła. Oporządzano z nich potem zalane domostwo.
La Mensa del Cardinale, stół projektu Pirra Ligoria z 1566 roku, znajduje się w ogrodzie Villi Lante pod Rzymem. Mebel wydrążono w magmowej skale lapis albanus. Przez blat stale przepływa woda. W trakcie uczt chłodzi napoje, stołownicy obmywają w niej dłonie po jedzeniu. W mniejszych kanałkach wzdłuż cokołu można zanurzyć stopy, jest też gdzie dyskretnie pozbyć się nadmiaru wina. Kamień i woda, nieustannie płynąca po stokach ogrodu, tworzą przyjemny, chłodniejszy mikroklimat, idealny dla letniej biesiady.
Zainspirowani tym przykładem zaprojektowaliśmy wersję dla wody stojącej – okrągły stół będący jednocześnie donicą na rośliny wodne. Brak cyrkulacji wody zastąpiliśmy zdolnościami hydrofitów do utrzymywania jej w czystości. By rosnąć, rośliny takie muszą zakorzenić się w mulistym dnie. Noga stołu to zarazem wgłębnik z odpowiednią kompozycją żwiru, piasku, ziemi liściastej i jeziornej wody. Stół ogrodowy dla ośmiu osób i lilii wodnych świetnie sprawdzi się podczas letnich uroczystości, nenufary dadzą piękną oprawę, woda zapewni odświeżający mikroklimat. Sadzawkę na co dzień trzeba pielęgnować. Obowiązek ten otwiera użytkowników na relacyjność z roślinami; okazuje się ona ważniejsza niż ich konsumpcja. Siłę, jaką daje troska o rośliny wodne, odkryliśmy dzięki ogrodnictwu. W mikrokosmosie najmniejszego stawu można dostrzec reprezentację wszechświata, w którym ulotna chwila jest tak samo istotna jak wieczność.
Celebrowaniu przejściowej natury życia i zjawisk przyrody sprzyjał japoński zwyczaj kawadoko – biesiadowania na podestach stojących w płynącej wodzie. Hiroshige Andō Utagawa, twórca ukiyo-e, „obrazów przepływającego, ulotnego świata”, uwiecznił na drzeworytach te małe enklawy przyjemności. Osadzano je na przykład na mieliznach rzeki Kamo, a przypływ zamieniał je w wyspy. Doświadczenia z Sokołowska oraz japońskie inspiracje podsyciły nasze marzenia o stworzeniu własnych platform do pikników w rzece. Chcielibyśmy taką miniarchitekturę, a raczej sprzęt turystyczny, zabrać z sobą na kolejne mikroklimatyczne wędrówki.