Podstawowym1 narzędziem pracy urbanistów był, i jest nadal, plan regulujący użytkowanie oraz zagospodarowanie przestrzeni miejskiej. W hierarchicznych modelach zarządzania, z wyodrębnionym ośrodkiem decyzyjnym w postaci jednej albo kilku osób lub instytucji, które swobodnie dysponują gruntem na cele budowlane, taki dokument jest przeważnie bardzo szczegółowy. Formą właściwie zbliża się do projektu architektonicznego w dużej skali, podobnego do opracowań dotyczących przebudowy śródmieść i realizacji osiedli mieszkaniowych przygotowywanych w XX wieku przez państwowe biura projektowe dla państwowych inwestorów oraz wykonawców lub – bardziej współcześnie – masterplanów dużych firm deweloperskich, tworzących nowe dzielnice. W modelu rozproszonym, w którym decyzje podejmowane są przez wiele podmiotów, plany przypominają raczej instrukcję lub zestaw reguł gry, ponieważ opisują zasady, a nie sposób kształtowania przestrzeni. Pełnią funkcję koordynacyjną – ich zadaniem jest porządkowanie różnych interesów i wizji na etapie programowania, a inwestycji w fazie wdrożenia, czy raczej funkcjonowania jako przepis prawny (plany miejscowe). Wyjątkiem mogą być opracowania dla przestrzeni publicznych o specjalnym statusie: ze względu na wspólną własność, publiczny arbiter może wpływać na nią jako inwestor, przekształcając ją w taki sposób, jak dzieje się to w modelu hierarchicznym, lub moderując negocjacje pomiędzy różnymi użytkownikami takich miejsc. Dyskusje o specyfice planu urbanistycznego mają więc dwa wymiary: techniczno-narzędziowy (jak planować?) i społeczno-polityczny (kto i co planuje?), co precyzyjnie opisał Lucius Burckhardt2. Pierwszy wymiar, dość oczywisty, to teoria planowania przestrzennego, właściwa dla danego systemu organizowania przestrzeni miejskiej, która wskazuje, jak poprawnie wykonać dokument, żeby móc ową przestrzenią sprawnie i skutecznie zarządzać. Drugi związany jest natomiast z pytaniami o kształt wspólnoty, w której żyjemy: o to, kto jest autorem planu i skąd czerpie prawo do jego tworzenia; o wartości realizowane przez taki dokument, ich uzasadnienie i sposób poznania; o jego zakresy merytoryczne i to, co się poza nimi znajduje, a także o konsekwencje planowania oraz kompensowanie jego negatywnych skutków.
PLANY DUŻE I MAŁE
Do pełnej formy dyskusję o politycznej wartości planu urbanistycznego doprowadził dopiero modernizm i jego krytycy. Stało się tak za sprawą zderzenia dwóch postępujących stopniowo procesów: racjonalizacji zarządzania przestrzenią, skutkującej stworzeniem kompleksowego systemu planowania, oraz demokratyzacji życia publicznego, która musiała prędzej czy później zrodzić krytykę totalnego charakteru tego systemu.
Ścieranie się obu tendencji można było zaobserwować na konferencji Great Cities w Bostonie w 1980 roku, w trakcie której Jane Jacobs polemizowała z tezami dewelopera Jamesa Rouse’a3. Rozmowę rozpoczęły – przywołane przez Rouse’a – słowa Daniela Burnhama, nawołującego do odrzucenia „małych planów”, pozbawionych „magii, która sprawia, że ludzkie [man’s] serca biją szybciej”4. Wprowadzenie takiego punktu odniesienia od razu zdefiniowało dyskusję: jej uczestnicy znaleźli się w tradycji planowania rozumianego jako tworzenie „diagramów logicznych”5, które porywają wyobraźnię współczesnych i kolejnych pokoleń swoją spójnością, kompletnością oraz rozmachem i dzięki swojej skali oraz zakresowi zapobiegają – przynajmniej w teorii – pojawieniu się przypadkowych rozwiązań i marnotrawieniu zasobów. Ten sposób myślenia spotkał się z ironiczną ripostą Jane Jacobs: „śmieszne, wielkie plany nigdy nie przyspieszały rytmu bicia kobiecego serca; kobiety zawsze były skłonne rozważać małe plany”6. W ten sposób chciała zaznaczyć, że – w jej opinii – środowisko miejskie (poddane rewitalizacji) jest kształtowane przez wizje powstające w wyniku negocjowania rozwiązań przez różne i liczne podmioty. Zagospodarowanie oraz funkcjonowanie miasta jest sumą małych planów, snutych i realizowanych w trakcie załatwiania codziennych spraw, a nie wynikiem świadomego wysiłku ekspertów. W jednym z artykułów Jacobs wskazywała wprost, że „ze względu na swoją zależność od map jako pewnej formy wyższej rzeczywistości planiści i urbaniści zakładają, że mogą stworzyć deptak poprzez naniesienie go na mapę w wybranym miejscu, w którym potem zostanie zbudowany. Ale deptak potrzebuje pieszych. Ludzie mają bardzo konkretne powody, żeby poruszać się po takich ścieżkach w śródmieściu, którymi chodzą […]”7.
Od razu zauważmy jednak, że obrońcy obu rodzajów planów – dużych i małych – mają jeden cel: chcą zapewnić stabilność i ciągłość rozwoju przestrzeni miejskiej. Pierwsza grupa chce użyć narzędzi opartych na szczegółowej kontroli pojedynczych zmian, pozwalających na podporządkowanie konkretnych projektów koncepcji docelowej, która została wcześniej opracowana na podstawie analiz i prognoz. Druga grupa zakłada natomiast, że z równoważenia poszczególnych interesów i indywidualnych decyzji wyłoni się później specyficzny porządek8. Żadna z perspektyw – lotu ptaka czy pieszego9 – nie jest przy tym pozbawiona trudnych do przyjęcia założeń. Pierwsza musi odwoływać się do obiektywnych źródeł swej prawomocności, takich jak: niepodważalny system, normy urbanistyczne, z którymi nie można dyskutować, wyróżniony zakres wiedzy określonej grupy społecznej czy pozycja suwerena. Druga przyjmuje natomiast, że miasto jako całość nie ma swojej własnej wartości i jest jedynie zbiorem jednostek sąsiedzkich, w których w sposób względnie bezpieczny i przewidywalny możemy realizować nasze małe plany. W tym świecie, za kulisami procesów miejskich, działa „niewidzialna ręka” prowadząca nas do szczęśliwego finału gry o miasto.
FAŁSZYWA ALTERNATYWA
Podobnie sprawa wygląda, gdy pod lupę weźmiemy ryzyko powstania dużych błędów, wpisane w każdy z modeli. W przypadku „dużych planów” przede wszystkim nie wiemy, czy w ogóle jesteśmy gotowi na ich realizację, co już może powodować problemy z ich wdrożeniem. Ponadto nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć się przed tym, że z nieprawidłowych założeń wyłoni się nieprawidłowe rozwiązanie, ponieważ od początku nie dopuszczamy żadnej alternatywy i przez to właściwie jesteśmy zamknięci na informację zwrotną o zaistnieniu sytuacji krytycznej. W tym kontekście odwołanie się do słów Burnhama o „logicznym diagramie” przypomina jedynie magiczne zaklęcie, które ściąga nam na głowę kolejne kłopoty i pytania o to, co właściwie z tej perspektywy pozostaje „nielogiczne”, czyli na przykład inne logiki niż lansowana w dokumencie (logika pieszego, wzmiankowana przez Jane Jacobs, inny model inwestowania itd.). Problemem jest również przyjęta w takim sposobie myślenia perspektywa długiego trwania, trudna do pogodzenia z powszechnymi trudnościami, choćby dezaktualizacją założeń wynikającą ze zmiany celów, potrzeb lub zasobów. Starając się temu zapobiec, można poprzez negację wskazywać, że to duże plany wyznaczają nam ramy artykułowania naszych potrzeb, lub poszukiwać pomysłu na wzbogacenie urbanistyki o system monitorowania wprowadzonych zmian, a także uelastyczniania przyjętych na wstępie ram na podstawie przeprowadzanych później analiz. Będzie to jednak wymagało otwarcia systemu planowania.
W przypadku koncepcji małych planów teza, że suma pojedynczych decyzji daje nową jakość, nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. W jakich sytuacjach? Po pierwsze, gdy sklejamy z sobą małe plany oparte na przyzwyczajeniach różnych osób, wynikających z ich własnego i ograniczonego doświadczenia, a w efekcie otrzymujemy źle funkcjonującą całość. Może tak być na przykład w związku z budżetem obywatelskim, przeprowadzonym bez poprzedzającej dyskusji o strategicznych kierunkach rozwoju dzielnic, co prowadzi do ich zaśmiecania inwestycjami o przypadkowej funkcji. Po drugie, gdy uczestniczymy w konfliktach przestrzennych o dużej skali, w których gra interesów prowadzi do ich polaryzacji, a jej aktorzy nie wykazują woli współpracy, co obserwujemy chociażby przy wdrażaniu zmian komunikacyjnych, zakładających odbieranie lub ograniczanie przywilejów jednej z grup. Jeszcze więcej problemów rodzi inna odmiana systemu małych planów – popularna obecnie „urbanistyka taktyczna”, niezależnie od tego, co właściwie miałoby się kryć pod tym hasłem10. Niskobudżetowe interwencje w przestrzeni publicznej, prowadzące do czasowej zmiany w skali lokalnej, mogą dość szybko okazać się jednorazowym wydarzeniem, eksperymentem, którego nie jesteśmy w stanie powtórzyć, zinterpretować, zrekonstruować analitycznie i rozszerzyć. Działania typy guerrilla urbanism (urbanistyka partyzancka) mogą natomiast być tylko wrzuceniem projektu bomby, której wybuch przyniesie bezproduktywne skutki, wbrew założeniu o jego sile, przypominającym wiarę w efekt motyla.
W związku z tym, jeżeli – chcąc uniknąć problemów modelu wielkich planów – skierujemy naszą uwagę na małe plany, dość szybko możemy trafić na indywidualne działania, wypełniające wizję zaprogramowaną wcześniej, albo racjonalizację niemożności rozwiązania zagadnień strukturalnych, o które musi zatroszczyć się ktoś inny – skutecznie i szybko. W każdym przypadku rodzi się więc pytanie o strategiczne ramy, w których się poruszamy, a właściwie o kwestię władzy w procesie planowania.
PROBLEM WIEDZY
Wróćmy do słów Jane Jacobs. Opisując proces tworzenia planów dla centrów amerykańskich miast, wskazywała, że są wykonywane przez zbyt małą liczbę osób, żeby mogły skutecznie rozstrzygać o wszystkich aspektach życia miejskiego11. To słuszny wniosek, jeżeli nie będzie rozumiany jako próba zaprzeczenia takiemu sposobowi pracy, lecz głos za jego uelastycznieniem. Problemem nie jest samo istnienie burnhamowskiego „logicznego diagramu” na początku planowania, lecz jego wykluczający charakter i jego utrwalanie. Można o dużym planie pomyśleć jako o inicjującym zestawie zasad czy nawet dość szczegółowej hipotezie projektowej, która będzie przeformułowana przez kolejne osoby i instytucje w trakcie trwania procesu (taki mógłby być sens apelu o umieszczenie mieszkańców „w wirze procesu projektowego”12, który pozwoliłby uniknąć opisanych powyżej problemów urbanistyki małych planów). W jaki sposób miałoby się to jednak odbywać?
Wiedza wykorzystywana przez urbanistów jest gromadzona – dzięki narzędziom kartograficznym i bazodanowym – przeważnie w formie danych statystycznych i przekrojowych, a także w sposób sektorowy. Pomimo rozwoju aparatu analitycznego zasadniczą jej wadą jest to, że, jak zauważa Friedrich August von Hayek, nigdy nie będzie obejmować informacji o wszystkich okolicznościach planowania13, co czyni problem pełnego uzasadnienia decyzji planistycznej z samej swej istoty nierozwiązywalnym. Austriacki ekonomista wskazuje, że lepiej więc skupić się na tym, jak poszczególni ludzie mogą wykorzystać dostępne im dane. W pismach Jacobs jest wiele przykładów takich prób zastąpienia myślenia w kategorii sieci i systemów urbanistycznymi interpretacjami wiedzy lokalnej, związanej z miejscem o konkretnej lokalizacji i specyficznej wartości społecznej. Towarzyszą im wskazówki, że taki typ wiedzy jest wystarczający do skutecznego skonstruowania małego planu w danym otoczeniu, dobrze nam znanym ze względu na codzienne użytkowanie. Trudno zaprzeczyć trafności tej obserwacji, gdyż faktyczny ruch budowlany i funkcjonowanie zagospodarowanych już przestrzeni jest w dużym stopniu wynikiem właśnie uzgadniania takich planów w ramach dobrosąsiedzkich stosunków.
Warto jednak powtórzyć, że powyższa koncepcja zacina się w przypadku rozwiązywania problemów urbanistycznych, które wywołują kontrowersje społeczne. Co zrobić, gdy reprezentowane przez mieszkańców poglądy (doxa) dalekie są od wiedzy (episteme) ze względu na niepełne rozpoznanie sytuacji, w której się znaleźli, czy kontekstu społecznego własnych zachowań, jak to się dzieje w trakcie debaty o ruchu samochodowym w mieście? Jaka równowaga będzie wynikiem zderzenia poglądów takich osób znajdujących się w „wirze procesu planistycznego”, które bez krytycznego dystansu wypowiadają się wyłącznie w kategoriach żądań i roszczeń, a nie potrzeb, albo wręcz nie respektują interesów innych osób14? Jane Jacobs próbowała poradzić sobie z tą kwestią za pomocą dyscypliny moralnej, co dość łatwo może uciec naszej uwadze podczas lektury jej pism: z jednej strony mówiła o p r a w i e mieszkańców miasta i użytkowników przestrzeni do wpływania na jej kształt, z drugiej – o o b o w i ą z k u wytworzenia w sobie postawy, którą cechuje „nastawienie obserwacyjne, zainteresowanie ludźmi i chęć przemieszczania się pieszo”15. Istnienie tej konstrukcji pojęciowej o funkcji podpory całego systemu rzuca nam wyzwanie: czy można zbudować nowy model urbanistyki, która wygórowane oczekiwania zamieni w sytuację edukacyjną?
PROTOTYPOWANIE URBANISTYCZNE
Szukając odpowiedzi, sięgnijmy w pierwszej kolejności do teorii projektowania produktu, na gruncie której rozwija się namysł nad prototypowaniem. O co dokładnie chodzi? Prototyp to uproszczony model rozwiązania docelowego, stworzony przy wykorzystaniu minimalnych zasobów, który możemy poddać testom i dzięki temu rozpoznać brakujące lub nieprawidłowo zdefiniowane wymagania oraz nieuzasadnione założenia. Makietę możemy konstruować wielokrotnie lub udoskonalać w kolejnych krokach, żeby w sposób przyrostowy zbudować ostateczny produkt poprzez wykluczanie fałszywych hipotez na jego temat. Prowadzone wówczas badania – podobnie jak proces falsyfikacji w nauce – nie pozwalają nam oczywiście rozstrzygnąć, która jego wersja jest dobra, ale mogą wyeliminować na wczesnym etapie złe założenia i przez to przybliżyć się do rozwiązania. W tym punkcie dodajmy drugi kontekst naszych rozważań: koncepcję polityk publicznych opartych na dowodach (evidence- based policy), która uzasadnienia dla przyjęcia określonych ustaleń merytorycznych poszukuje w wiedzy o działających lub nieprawidłowo funkcjonujących instytucjach i konstrukcjach prawnych, ciągłej ewaluacji prowadzonych działań i ich doskonaleniu na bazie zebranych informacji.
Czym jest – na tle powyżej zarysowanych punktów odniesienia – prototyp urbanistyczny, który stanowi jednocześnie swoisty dowód w trakcie tworzenia polityki przestrzennej w mieście? To czasowa organizacja ruchu w dzielnicy, wprowadzona na kilka dni, makieta placu w skali 1 : 1, która pokazuje, jakie funkcje będzie pełnił po przebudowie, przygotowana z użyciem elementów mobilnych itd. To – uogólniając – uproszczona wersja kompleksowego dużego planu, czyli hipoteza dotycząca przyszłego kształtu wybranego miejsca, którą stawiamy z uwzględnieniem najlepszej dostępnej w danym momencie wiedzy urbanistycznej, nie twierdząc jednak, że to projekt/ model skończony. Ten model, dzięki jego otwartej formie, na podstawie wyników badań zachowań użytkowników, ich sposobu doświadczania przearanżowanej infrastruktury oraz opinii na ten temat może być przekształcany, nawet bardzo znacząco, co sprawia, że praca nad koncepcją docelową staje się procesem negocjowania różnych interesów i wizji, artykułowanych w zderzeniu z fizyczną przestrzenią, a nie projektem jej przebudowy. W jaki sposób tak rozumiane prototypowanie urbanistyczne odnosi się do analizowanych przez nas wcześniej problemów wynikających z myślenia w kategoriach dychotomii: plany duże – plany małe? Ze względu na to, że plan nie może mieć zewnętrznego oparcia w postaci systemu lub specjalnej grupy ekspertów, będących wyłącznym podmiotem poznania wartości urbanistycznych, prototypy mogą nam pomóc uczytelnić w empirycznej formie zasady, którymi się kierujemy w planowaniu, a także przybliżyć sens przyjętej wizji przestrzennej. Wówczas sam dokument, który wcześniej odzwierciedlał „grę szklanych paciorków”, zamienia się w komunikat formułowany w najprostszym, intuicyjnym języku, bez straty dla jego wartości, a my unikamy rozmowy o rzeczach trudnych do wyobrażenia, co jest głównym problemem konsultowania koncepcji urbanistycznych.
W tej sytuacji edukacyjnej możemy jednak działać również w sposób bardziej krytyczny i wykorzystać przygotowany model do tego, żeby dyskusji o mieście nadać największą wartość: charakter performatywny, a nie wyłącznie spekulacyjny. Idąc dalej, możemy zaprojektować debatę, w której obok technicznych komentarzy do planów tworzonych w formie rozważań o możliwych skutkach zmian lub ich modelowania, pojawiają się na równych prawach argumenty oparte na wynikach testowania instalacji przestrzennej. Wówczas pojawia się szansa na sprawne tłumaczenie informacji sformułowanych w języku kultur eksperckich, w którym opisywane są duże plany, i języku codziennego doświadczenia, zapewniającego dostęp do treści małych planów. To znowu jest warunkiem możliwości zintegrowania obu porządków, bez przeceniania żadnego z nich.
Prototypy możemy również wykorzystywać w celach badawczych, gdy chcemy sprawdzić naszą gotowość do zmian, ale również otwartość przestrzeni miejskiej na transformację. Może do tego służyć mniej lub bardziej rozbudowany zbiór elementów, za pomocą których analizujemy warianty zagospodarowania przestrzeni publicznej, jak działo się to w przypadku projektu „Żywa ulica”16. Jednocześnie – badając reakcje użytkowników – będziemy mogli dowiedzieć się więcej o ich potrzebach. Pozwoli nam to odnieść się do dwóch kwestii jednocześnie: zmienności potrzeb w czasie, ponieważ będziemy mogli się im przyglądać w trakcie usprawniania lub po prostu zmiany prototypu, a także trudności w ich wydobyciu, gdyż będzie je można obserwować w realnym działaniu. Ponadto będziemy w stanie wykryć błędy w przyjętych przez nas założeniach w trakcie jednej z pośrednich faz, a nie na końcu realizacji dużego planu, po zainwestowaniu dużej ilości zasobów. W takiej sytuacji nasz plan będzie mógł ewoluować w sensowny sposób poprzez kolejne iteracje, a my sami unikniemy przywołanego problemu braku kompleksowej wiedzy.
Zrealizowanie opisanego scenariusza jest możliwe oczywiście tylko wówczas, gdy z prototypowania uczynimy metodę prowadzenia polityki przestrzennej, a nie wyłącznie instrument do testowania rozwiązań przez architektów lub urbanistów w ramach realizacji zlecenia projektowego jako usługi lub narzędzie dydaktyczne w procesie kształcenia projektantów. Takie zastosowania nie są same w sobie złe, jednak mają z definicji ograniczony zakres, więc adresatem myślenia poza fałszywą alternatywą plany duże – plany małe powinien być samorząd jako podmiot prowadzący politykę opartą na dowodach. Tylko w tej sytuacji prototypowanie może być sposobem prowadzenia badań i pozyskiwania oraz włączania wiedzy lokalnej w większe struktury informacyjne, ale również drogą poszerzania i pogłębiania dyskusji o mieście oraz zasadach jego rozwoju.
MIASTO JAKO LABORATORIUM
Najbardziej fascynująca w opisanej rozbudowie myślenia o projektowaniu urbanistycznym w kategoriach „logicznego diagramu” jest możliwość potraktowania miasta jako laboratorium. Wyobraźmy sobie zapętlony proces prototypowania przestrzeni na różnych poziomach: funkcji, układu, ale również poszczególnych obiektów, które ją wypełniają. Wówczas ciągle generujemy i przesiewamy pomysły urbanistyczne, co zwiększa szanse na wyłonienie dobrych rozwiązań. Nie musimy jednocześnie sięgać do wątpliwych założeń estetyki genialistycznej, która ich źródeł upatruje w twórczej jednostce (autorze dużych planów), ponieważ uruchamiamy proces oparty na wiedzy obywatelskiej, w której wiedza ekspercka ma swoje ważne, ale nie uprzywilejowane miejsce.
W takim laboratorium możemy szybko dopracowywać, testować i eliminować różne pomysły, a także ponosić tanie porażki bez spektakularnych upadków. Jeżeli będziemy to robić w publicznej formie, to nasze działanie będzie miało również moc emancypacyjną. Będziemy mogli dowiedzieć się, czego oczekujemy od zmian w mieście, a także, w jaki sposób rozkładają się potrzeby z nimi związane i dzięki temu, jak na to miasto lepiej wpływać. Za pomocą doświadczeń będziemy uczyć się, a później spekulacyjnie oraz projektowo rozszerzać zdobytą wiedzę i tworzyć instrukcje, które będą budowały repozytorium dobrych koncepcji urbanistycznych. Nie będzie to może przyspieszało bicia naszego serca w taki sposób jak śmiało zakrojone wizje w wielkiej skali, ale na pewno uczyni nas mniej podatnymi na manipulację.