WIDZIEĆ/POWIEDZIEĆ
W ujęciu Anny Wierzbickiej znaczenie „wiedzy” rozjaśnia się w powiązaniu z „rozumem”, „inteligencją”, „prawdą” – i „mówieniem”. Wedle interpretacji autorki Dociekań semantycznych, „myślenie staje się definiowalne w terminach mówienia, a nie odwrotnie. […] «Myśleć o czymś» to działać (wewnętrznie) w sposób prowadzący do podjęcia sądów na dany temat”1. Posługując się naturalnym metajęzykiem semantycznym, badaczka zaproponowała więc, by sens wspomnianych pojęć oddawać następująco2: „rozum” – zdolność do poznania (prawdy) przez myślenie, „inteligencja” – zdolność do sprawnego myślenia, „prawda” – sąd, którego nie możemy odrzucić. Uznawszy zarazem, że mówić coś komuś, bądź też coś komuś powiedzieć, to umożliwić mu dokonanie czy wydanie prawdziwego sądu, Wierzbicka związała myślenie i mówienie, definiując pierwsze w odniesieniu do drugiego. „«Wiedzieć» […] nie jest [bowiem] predykatem mentalnym, nie oznacza stanu umysłu: «wiedzieć» to «móc powiedzieć»”3. Ponadto, w jej przekonaniu, „definicja «wiedzy» jako zdolności do mówienia (mówienia rzeczy prawdziwych) wydaje się głęboko współbrzmieć z oceną kultury zachodniej – kultury, która zrodziła pojęcie «wiedzy» i umieściła je wśród najwyższych wartości – wypowiadaną przez ludzi ukształtowanych poza kręgiem tej kultury”4. Ostatecznie „wiedzieć” to zdaniem badaczki: móc powiedzieć prawdę. W konsekwencji „ten, kto może myśleniem poznawać prawdę – jest rozumny (ma rozum). […] Ten, kto umie (czyli może dobrze) myśleć – jest inteligentny. Ten, kto wie, jak jest «dobrze» – jest mądry”5. Ten intuicyjnie trafny i zarazem nietrywialny rezultat dociekań semantycznych kieruje uwagę ku podmiotowemu aspektowi wiedzy. Choć jest ona z konieczności relatywizowana do ponadjednostkowych i obiektywizujących systemów uprawomocnień – takich chociażby jak programy badawcze, paradygmaty, tradycje, szkoły, podejścia czy nurty, z ich probierzami oceny naukowych i pozanaukowych wyjaśnień, jest przecież przede wszystkim wytworem konkretnego intelektu. Zgodnie z klasycznymi rozstrzygnięciami epistemologii, filozofii nauki i metodologii, za wiedzę par excellence zwykle uznaje się rezultaty poznawczej aktywności jednostek czy grup, które spełniają warunki nakładane nań przez standardy współkonstytuujące wspomniane instancje uzasadniania i akceptacji. Ponadto, rezultaty ujęte w postaci intersubiektywnie komunikowalnych, racjonalnie uprawomocnionych i empirycznie sprawdzalnych konstatacji, za które bierze się odpowiedzialność6. Dotyczy to przede wszystkim episteme – wiedzy uprawomocnionej we wskazany wyżej sposób, oraz, w odpowiednio mniejszym stopniu, różnych postaci doksy – indywidualnych bądź zbiorowych mniemań i opinii, z których wiele składa się na szeroko rozumianą wiedzę potoczną. Ta ostatnia nie spełnia wprawdzie wymogów akceptowalności stawianych odnośnym konstruktom we wspomnianych dyscyplinach, niemniej pozostaje przydatna w zdroworozsądkowym obcowaniu z rzeczywistością.
Niezależnie od tego, czy skupić się na procesualnym wymiarze podmiotowo pojętej wiedzy jako umiejętności bądź dyspozycji do powiedzenia czegoś prawdziwie, czy też na jej wymiarze „rezultatowym” lub „produktowym” – obejmującym faktycznie wydane, prawdziwe sądy dotyczące tego, jak się rzeczy mają – nietrudno zauważyć, że owe epistemiczne konstrukty, o ile mają uchodzić za wiarygodne, są domyślnie opatrywane swoistą sygnaturą poznającego podmiotu. Poświadcza on w ten sposób autentyczność doświadczenia, z którego się zrodziły, rzetelność jego odwzorowania w postaci owych sądów oraz prawomocność ich roszczenia do prawdziwości. Przy takiej interpretacji „wiedzieć” to nie tylko móc prawdziwie powiedzieć, jak jest, lecz również wziąć za to stwierdzenie odpowiedzialność, związana z koniecznością sprostania wymogom określającym, jakie wytwory aktywności poznawczej można zasadnie przedstawiać jako wiarygodne. Od strony praktycznej oznacza to między innymi długotrwałe ćwiczenie się w postrzeganiu rzeczy nie dla każdego oczywistych, wprawianie się w wychwytywaniu subtelności i niuansów, które uchodzą uwagi laika nienawykłego do czynienia podobnych rozróżnień, czy wreszcie – wdrażanie się w zdyscyplinowane, poddane rygorom logiki myślenie. Warto przy tym pamiętać, że wszystko to dzieje się zwykle w dialogicznej z samej istoty wspólnocie wartości i myśli, umiejętności bowiem, o których mowa, nie sposób nabyć inaczej, niż terminując pod okiem tych, którzy wcześniej sami przeszli podobną drogę.
Istotnym rezultatem owej praktyki jest kształtująca się stopniowo wrażliwość poznawcza, niezależność sądów, umiejętność rozumiejącego wnikania w materię dociekań i – ostatecznie – swoista samodzielność epistemiczna podmiotu. Rozwijanie owych dyspozycji, doskonalenie umiejętności oraz wzmacnianie związanych z nimi postaw wymaga czasu, zarazem jednak rezultaty owej pracy są doniosłe – powstaje trwała struktura, której ważnymi aspektami są kompetencja, dojrzałość i odpowiedzialność współkonstytuujące tożsamość jednostki. Mówiąc wprost, zdobywana we wspomniany sposób, spersonalizowana i tym samym zaksjologizowana wiedza, czy nawet, horribile dictu: mądrość, czyni jednostkę „kimś” – określonym, dojrzałym, „skrystalizowanym”, przy tym wyposażonym w „miary rzeczy” i gotowym polegać na własnych rozstrzygnięciach odwołujących się do owych probierzy. Tak pojęta wiedza to rezultat indywidualnego wysiłku – przekłada się ona na ontologicznie rozumianą „jakość bycia” podmiotu i owo bycie współkonstytuuje – jest zasadniczo nieprzekazywalna. Można wprawdzie uprzystępnić innym jej aspekty propozycjonalne czy prawdziwościowe, we wskazanym wcześniej, konwencjonalnym, zepistemologizowanym rozumieniu, jednak rdzeń owej struktury to centralny dla każdego podmiotu system uprawomocnień, który zasadniczo pozostaje poza zasięgiem „transferów” edukacyjnych.
MATRYCA/SIEĆ
Zwróćmy się teraz ku tyleż poręcznym i chwytliwym, ileż mamiącym metaforom podsuwającym wyobraźni wizje „społeczeństwa informacyjnego” czy „społeczeństwa wiedzy” – w ich rozlicznych, decentralizujących, „matrycowo–pajęczynowych” bądź „kanałowo-przepływowych” wariantach7, w których sieci „stanowią nową morfologię społeczną naszych społeczeństw, a rozprzestrzenianie się logiki usieciowienia w sposób zasadniczy zmienia funkcjonowanie i wyniki w procesach produkcji, doświadczenia, władzy i kultury”8. Nietrudno będzie jednak dostrzec, że sytuacja podmiotu uwikłanego w owe sieci jest niejasna – przynajmniej z punktu widzenia zakładanego przez posługujących się owymi kontrowersyjnymi konceptualizacjami. Myślenie ich kategoriami prowadzi bowiem, wespół z innymi czynnikami, do znaczącego przeorientowania sposobu definiowania tożsamości zarówno jednostkowej, jak i grupowej. Ponadto, metaforyczne proklamacje dotyczące różnych aspektów funkcjonowania „społeczeństwa sieciowego”, w którym „istnieje się” dzięki technologicznie zapośredniczonym interakcjom, uprawomocniają mówienie o „sieciowej tożsamości” językiem pasożytującym na materii pojęciowej uprzednio służącej omawianiu „zwykłego” bytowania. W rezultacie dochodzi do urealnienia fikcyjnej, „projektowanej” egzystencji i odrealnienia istnienia w konkretnej rzeczywistości.
Obecnie trudno jeszcze ocenić, w jakiej mierze wspomniana „nowa tożsamość” jest epifenomenem odnośnej perspektywy interpretacyjnej, w jakiej zaś doświadczeniem konkretnych, poszczególnych jednostek. Postrzeganie i przeżywanie własnej egzystencji, przynajmniej częściowe, wedle popkulturowych standardów „spektakularnej rzeczywistości” jest jednak współcześnie zjawiskiem niebudzącym wątpliwości. W opinii Zygmunta Baumana, „dzięki sieci «infostrad», w szybkim tempie poszerzającej swój zasięg i zagęszczającej się, każda jednostka – mężczyzna i kobieta, dorosły i dziecko, biedny i bogaty – zapraszana jest, zachęcana, nakłaniana (a raczej przymuszana) do porównywania swego osobistego losu z losem wszystkich innych jednostek, a zwłaszcza z rozpasaną konsumpcją medialnych idoli (grzejących się stale w świetle jupiterów celebrytów, goszczących na ekranach telewizorów oraz pierwszych stronach brukowców i kolorowych magazynów) oraz uznawania bogactwa, z jakim się oni obnoszą, za wykładnik wartości nadających życiu sens. Zarazem, choć realne widoki na przynoszące zadowolenie życie w dalszym ciągu cechują się diametralnym zróżnicowaniem, wytęsknione standardy i pożądane atrybuty «szczęśliwego życia» wykazują tendencję do postępującej uniformizacji: siłą pobudzającą do działania nie jest już mniej lub bardziej realistyczne pragnienie dorównania sąsiadom, ale bałamutnie mętna idea „dorównywania celebrytom”, supermodelkom, gwiazdom futbolu i piosenkarzom ze szczytów list przebojów. Jak zauważył Oliver James, owa nader toksyczna mieszanka wytwarza się w wyniku podsycania «nierealistycznych aspiracji oraz przekonania, że da się je urzeczywistniać»”9. Poddające się owemu przymusowi podmioty, wyzwalając się z zależności wynikających ze zobowiązań wobec innych członków rzeczywistych wspólnot, których częścią były niegdyś, wywłaszczają się z „tradycyjnej” tożsamości. Jej miejsce zajmują tentatywne, po/d/ręczne zestawy awatarów powoływanych do istnienia zgodnie z wymogami dramaturgii, która aktualizuje autobiografie uchodzące za powszechnie dostępne remedium na miałkość egzystencji zamkniętej w kręgu lokalnych ograniczeń. W rezultacie takich i podobnych praktyk standardowy, klasyczny model autonomicznej, wewnętrznie zintegrowanej, stabilnej osobowości postrzeganej jako spójna konfiguracja cech współkonstytuujących tożsamość podmiotu, traci rację bytu. Stopniowo wypiera go ponowoczesny amalgamat – wizja efemerycznego i hybrydycznego tworu o relacyjnej i kontekstowo uwarunkowanej proweniencji, doraźnie konstruowanego z dostępnych w sieciowych imaginariach, symbolicznych prefabrykatów, które ponowocześni bricoleurzy zestawiają wedle wyobrażonych scenariuszy koniunkturalnych „projektów” /za/istnienia w którejś z odsłon technologicznie zapośredniczonego i medialnie napędzanego spektaklu. Postrzegani z takiej perspektywy aktorzy, wiodący „dotcomowy” żywot w fantasmagorii „społecznościowych” symulacji, to często nie tyle autonomiczne podmioty, ile raczej prowizoryczne aglomeraty cech formujących mnogie, nietrwałe „tożsamości–/w/prze/–budowie”, między którymi przełączają się usieciowione jaźnie nomadycznych mieszkańców wirtualnej republiki. Zaprzęgnięcie wspomnianej metaforyki do interpretowania zjawisk społecznych i kulturowych skutkuje wyjaśnianiem ich istoty w kategoriach dialektycznych zależności między elementami współkonstytuującymi sieciowe domeny i uniwersa. Należą do nich chociażby napięcia między tym, co lokalne i globalne, uporządkowane i chaotyczne, uregulowane i dowolne, skupione i rozproszone, czy wreszcie, podstawowe i najbardziej nas tu interesujące – napięcie między podmiotem i samą siecią, która podtrzymywana przezeń w istnieniu staje się ostatecznie środowiskiem umożliwiającym jego własną, symboliczną autokreację. W rezultacie, kolejne akty ustanawiania usieciowionej „tożsamości” podmiotu poprzez jej wielokrotne /re/konstruowanie i /de/konstruowanie w rozproszonej strukturze sieci stają się zarazem formami podtrzymywania w istnieniu oraz organizowania alokalnej, aczasowej, acentrycznej i anonimowej „przestrzeni przepływów”.
DANE/INFORMACJA
Pozostając przy kwestii zależności między prawdziwą tożsamością podmiotu w świecie rzeczywistym, jej technicznie zapośredniczonym, usieciowionym fantomem w wirtualnej „przestrzeni przepływów” oraz wiedzą udostępnianą jednostkom za pośrednictwem technologicznych udogodnień, wypada przypomnieć, że najmocniejszym i zarazem najsłabszym elementem omawianych tu sieci są ich „węzły” i „elementy terminalne”. Postrzegane z interesującego nas tu punktu widzenia „sieci wiedzy” czy „informacji” są tyle warte, ile możliwości podmiotów w zakresie interpretacji danych udostępnianych przez owe struktury. Niezależnie bowiem od powszechnego zwyczaju językowego, który pozwala mówić o krążącej w sieci informacji czy wiedzy, ani w fizycznej strukturze jej hardware’u, ani tym bardziej w jej oprogramowaniu nie przemieszczają się żadne obiekty, które potocznie uznaje się za „nośniki” informacji: dźwięki, obrazy czy cokolwiek podobnego. Zachodzić tam mogą co najwyżej zdarzenia, których skutkiem są zachowujące tożsamość strukturalną zjawiska fizyczne zwykle nazywane sygnałami. Nie towarzyszą im ani nie są z nimi związane w sensie przestrzenno-czasowym żadne „informacje”, „treści”, „przekazy” czy „komunikaty”. Sygnały, jako zjawiska fizyczne, są bowiem interakcyjnie neutralne – niczego nie „zawierają”, nie „przekazują” ani nie „komunikują”. Jeśli nastawać na zasadność posługiwania się w tej kwestii sformułowaniami bliskimi zdrowemu rozsądkowi, można by mówić o „surowych” – w sensie ich niezinterpretowania – „danych”, które dopiero po odpowiedniej „obróbce” dałoby się ewentualnie uznać za „informację”, w nietechnicznym rozumieniu tego terminu.
Właściwie rozumiana informacja to bowiem zwykle – mówiąc najprościej – „ilościowa miara niejasności komunikatu w zależności od stopnia prawdopodobieństwa każdego składającego się nań sygnału”10. To czasem także zdolność/możliwość dokonywania nieprzypadkowych wyborów spośród wcześniej ustalonego rejestru czy zbioru wariantów bądź stanów rozpatrywanego układu11. Jak widać, tak zdefiniowana informacja nie może się przemieszczać, więcej – jako uwarunkowana kontekstowo i konsytuacyjnie jest niesamoistna, pojawia się bowiem dopiero w wyniku zabiegów poznawczych interpretującego podmiotu. Ich częścią jest między innymi wspomniane oszacowanie prawdopodobieństwa wystąpienia każdego z sygnałów składających się na komunikat, co prowadzi do wyinterpretowania czy wygenerowania nietrywialnych sensów, jakie ostatecznie można by /z/wiązać z odnośnym zdarzeniem. Jeśli zgodzić się z tą interpretacją, nietrudno dostrzec, że w sieci nie ma informacji – pozostaje ona domeną i zarazem prerogatywą podmiotu. Wymaga użytkownika, który interpretując to, co się w owym środowisku pojawia w postaci mniej czy bardziej „surowych” danych, /z/re/konstruuje hipotetyczny, domniemany obiekt, nadając mu wedle własnej wiedzy, umiejętności i kompetencji pożądany status „pojęcia”, „znaczenia”, „sensu”, „treści” czy „obrazu”. Ostatecznie więc, informacja i jej zepistemologizowana pochodna – wiedza – to konstrukty interakcyjne, które uobecniają się w wyniku twórczej, nie zaś jedynie odtwórczej aktywności poznawczej podmiotu.
KLIKAĆ/MÓWIĆ
Ważnym rysem współczesności, konsekwencją „upłynnienia” i „mobilizacji” globalnych zasobów finansowych, technicznych, medialnych i ideowych, jest zmniejszenie się roli rynków wymiany dóbr fizycznych i intelektualnych, a także wzrost znaczenia sieci, które udostępniają12 owe dobra na niespotykaną wcześniej skalę, bez konieczności ponoszenia kosztów związanych z ich posiadaniem. Towarzysząca tym procesom komercjalizacja dóbr kultury, z których produkcji uczyniono działalność ekonomiczną, przyczyniła się między innymi do wypracowania i wdrożenia strategii wikłania jednostek w długoterminowe relacje lojalnościowe; gwarantują one usługodawcom stałą możliwość czerpania zysków ze „współpracy” z raz pozyskanym klientem. Jedną z form takiej „asymetrycznej symbiozy” stało się „demokratyczne” udostępnianie w cyberprzestrzeni przez gigantów „kulturowego hiperkapitalizmu” wszelkiego rodzaju produktów kultury popularnej. Wpłynęło to na ustanowienie nowych standardów w dziedzinie technologicznie zapośredniczonego kształtowania modelu kultury otwartej przez wolne od uwarunkowań pekuniarnych instytucje publiczne dbające o swobodny i niewykluczający dostęp uczestników do dóbr kultury i narzędzi jej kształtowania.
W rezultacie powstało wiele wirtualnych repozytoriów – muzeów, bibliotek, filmotek, specjalistycznych archiwów czy portali muzycznych, udostępniających poszukiwane dobra w formie cyfrowych replik czy reprezentacji. Spektakularność owego przedsięwzięcia oraz mnogość i różnorodność zasobów sprawiają, iż wydaje się, że w miejscach tych istotnie zgromadzono „informację” czy „wiedzę”. Wystarczy po nią sięgnąć, łącząc się z właściwymi serwerami bądź też odwiedzając instytucje, których zbiory poddano elektronicznemu zwielokrotnieniu. Jeśli jednak pamiętać, że rzeczywista informacja czy wiedza to konstrukty powoływane do istnienia w wyniku twórczej aktywności poznawczej podmiotu – który obcuje ze zjawiskami będącymi zaledwie okazją do uobecnienia się w nim samym określonych myśli, uczuć czy intencji, nietrudno będzie zauważyć, że zaistnienie wspomnianych wytworów wymaga od jednostki uprzedniej, jeszcze innej kompetencji: wiedzy, inteligencji oraz wspartej mocą wyobraźni umiejętności interpretowania i rozumienia tego, z czym ma się do czynienia. Wymaga zatem pewnego obycia z przedmiotem – intelektualnego, uczuciowego, psychicznego, duchowego. Uzyskiwana dzięki temu wiedza nie jest produktem epistemicznego automatu przechodzącego przez szereg kolejnych stanów zgodnie z logiką odgórnie implementowanego algorytmu, lecz pochodną indywidualnego rozwoju podmiotu – rezultatem dopracowania się przezeń określonej, wspomnianej wcześniej „jakości bycia”. W tym więc aspekcie, w jakim jest ona indywidualnym wytworem jednostki, nie zaś cyfrowo standaryzowanym prefabrykatem, który fluktuuje w usieciowionej „przestrzeni przepływów”, nie może być demokratycznie „dystrybuowana” wedle „równouprawniających” reguł gry informacyjnego marketingu.
Jeśli istotnie „wiedzieć” to umieć prawdziwie powiedzieć, jak się rzeczy mają – poświadczając wiarygodność tego stwierdzenia jakością własnego bycia – nie da się odpowiedzialnie spełnić tego warunku przez proste – just do it – połączenie się z informacyjnym repozytorium za pośrednictwem którejś z efemerycznych „tożsamości–/w/prze/–budowie”, jakie zapewniają „dostęp” do odpowiedniej „domeny” takiej czy innej sieci. Przytoczenie znalezionej tam odpowiedzi nie zastąpi słowa własnego. W tym bowiem wypadku „powiedzenie”, którego sens konotuje „wiedzę”, będzie, ze względu na wskazany wcześniej wymóg podmiotowo poświadczonej prawdziwości, czynnością pozorną – rzekomą, lecz pustą.