Doświadczenie braku czasu jest przedmiotem zarówno prywatnych, jak i publicznych dyskusji dotyczących strategii stosowanych w różnej skali, a związanych z kwestiami skutecznego planowania czasu, w tym między innymi z problemem godzenia życia rodzinnego i zawodowego, efektywnością czy obawami o własną produktywność. Słyszymy o nowych przepisach redukujących czas pracy, na przykład do sześciu godzin dziennie, jak w Szwecji, albo dotyczących wolnej niedzieli. Planowanie czasu, mimo popularności tego tematu w debacie publicznej, w znacznym stopniu pozostaje domeną odpowiedzialności indywidualnej i coraz silniej angażuje nasze działania i myślenie.
Indywidualizacja problemu planowania czasu odzwierciedla również daleko idącą indywidualizację późnonowoczesnych społeczeństw. Z jednej strony ten proces uwalnia nas od wpływu tradycyjnych ról i ograniczeń na nasze życie, ale z drugiej zmusza do ponoszenia dodatkowych kosztów. Kosztem takim jest na przykład konieczność osobistego mierzenia się ze złożoną rzeczywistością oraz samodzielnego rozwiązywania problemów o charakterze strukturalnym1.
Oznacza to, że współczesność konfrontuje nas z wieloma możliwościami oraz wyborami, a jednocześnie – ze względu na swój otwarty, nieautorytarny charakter – nie oferuje zbyt wiele pomocy i wskazówek dotyczących tego, co wybrać w życiu i jak w nim postępować. Mówiąc inaczej, jesteśmy osobiście coraz bardziej odpowiedzialni za własne biografie. Giddens2 opisuje między innymi, jak tradycje i normy tracą na znaczeniu i jak trudno wypisać receptę na działanie i konstruowanie spójnej narracji, niezbędnej do utrzymania tożsamości. Nie istnieje żaden dany, gotowy zestaw działań i postaw, który po prostu może zostać powielony czy skopiowany. Idea naszej samorządności opiera się na przekonaniu, że jesteśmy w stanie osiągnąć „sukces”, jeśli tylko dokonamy właściwych wyborów. Pytanie tylko jakich? Przez uzależnienie sukcesu tożsamościowego od naszej własnej pracy zwiększa się jeszcze obciążenie odpowiedzialnością za każdy pojedynczy codzienny wybór. Te czynniki istotnie wpływają na kwestię planowania czasu, skłaniając na przykład do angażowania się w zbyt wiele działań, często zbyt wymagających.
KRÓTKA HISTORIA (ZARZĄDZANEGO) CZASU
Zarządzanie czasem jako dyscyplina pojawiła się w latach 60. XX wieku. W tej chwili temat planowania i zarządzania czasem znowu staje się modny, choćby pod wpływem dyskusji na temat „wypalenia zawodowego”, elastycznych form pracy itp. Termin „zarządzanie czasem”, odkąd ukuł go Alec Mackenzie, amerykański specjalista od organizacji, stał się niezwykle popularny w literaturze poświęconej planowaniu (dowodem są popularne, także w Polsce, poradniki Lothara J. Seiwerta czy Stephena Coveya). Tego typu książki zaczynają się zwykle od filozoficznego cytatu albo mniej lub bardziej abstrakcyjnej opowieści o czasie (popularna w latach 90. historia o wypełnianiu słoja piaskiem i kamieniami), a następnie w kolejnych rozdziałach, krok po kroku, proponują sposoby pozwalające lepiej tym dobrem zarządzać. Mowa zwykle o: ustalaniu priorytetów, sposobach delegowania i standaryzacji pracy, zasadzie Pareta (spędzamy 80% czasu na wykonywaniu mniej istotnych zadań, a tylko 20% na ważniejszych) oraz modelach (wykresy), które mają poprawić nasze działania w czasie. Co ciekawe, podobne podejście można zauważyć w poradnikach dotyczących szerszych problemów, chociażby wypalenia zawodowego albo stresu. Z metod zarządzania czasem korzysta się więc w nowych kontekstach. Można stwierdzić, że zarządzanie czasem już dawno przestało być związane wyłącznie z procesami produkcyjnymi. W coraz większym stopniu wpływa na organizację życia domowego, a ponadto na szerzenie idei racjonalnego planowania w różnych sferach życia, w których nie było dotąd stosowane i w których może poczynić więcej szkody niż pożytku. Zarządzanie czasem zapewnia rodzaj „niezawodności”, sugeruje bowiem, że naprawdę możemy wpływać na naszą przyszłość.
CZAS TO PIENIĄDZ, CZYLI W IMIĘ PRODUKTYWNOŚCI
Samodzielne planowanie czasu jest też silnie powiązane z logiką neoliberalną: oddanie władzy w planowaniu czasu jednostce zachęca do podjęcia odpowiedzialności i przyjęcia przedsiębiorczego podejścia w samoorganizacji. Odpowiada to systemowym naciskom na wytwarzanie uległych, pracowitych i odpowiedzialnych pracowników. Osoby niespełniające powyższych cech ujmowane są już nie tyle jako jednostki złe, bo „niezdyscyplinowane”, ile raczej te, które „mają problem z samodyscypliną”, prokrastynują itp.3
Neoliberalizm stał się odnoszącym sukces projektem totalnym między innymi dlatego, że „wymagał zarówno politycznie, jak i gospodarczo budowy neoliberalnej kultury populistycznej w oparciu o zróżnicowany konsumpcjonizm oraz indywidualny libertarianizm”4. Jak zauważa Aihwa Ong, neoliberalizm pisany przez małe „n” to właśnie technologia rządzenia „wolnymi podmiotami”. Problem neoliberalizmu – na przykład to, jak zarządzać ludźmi, by ci panowali nad sobą – polega na strategicznej odpowiedzi na potrzeby ludności i przestrzeni w celu uzyskania optymalnych korzyści. Neoliberalizm został zdefiniowany jako sposób „zarządzania poprzez wolność”, który wręcz wymaga od ludzi, aby byli wolni i samorządni w różnych dziedzinach codziennego życia – zdrowiu, edukacji, biurokracji – choć ta strategia samorządności nie jest jednorodnie stosowana wobec wszystkich grup społecznych i sfer życia społecznego5.
Procesy te w naszym lokalnym kontekście wskazują właśnie antropologowie opisujący tzw. kultury audytu. Przykładowo Stephen J. Collier opisuje swoją pracę w Rosji w kategoriach reformy neoliberalnej, „w której aktorzy, formalnie wolni, są oceniani zgodnie z racjonalnością rynkową”6. Jeszcze ciekawsze pozostają ustalenia, do jakich doprowadziły Elizabeth Dunn badania, które przeprowadziła w Polsce. Warto wrócić do jej niedawno wznowionej Prywatyzując Polskę7, by przyjrzeć się – po dekadach – temu, jak skutecznie zinternalizowaliśmy neoliberalne wzory. Badając produktywność w rzeszowskiej fabryce bobofrutów, przejętej przez Gerbera, Dunn obserwowała, w jaki sposób kultura audytu kształtowała jaźń pracowniczą. Rozliczalność (nieszczęsne accountability), audyt i kontrola jakości to tylko niektóre z metod, za pomocą których amerykańscy menedżerowie włączali polskich robotników do grona samosterownych i samokontrolujących się pracowników. Dunn opisuje, jak Amerykanie realizowali strategię zarządzania jakością (TQM), nakłaniając pracowników do wypełnienia i podpisania dzienniczków kontroli jakości i, de facto, przejęcia indywidualnej odpowiedzialności za poszczególne procesy. Zastosowanie technologii audytowych, zapewnienie szkoleń i programów oznaczało wprowadzenie zupełnie nowych form dyscypliny w Polsce: neoliberalnej rządomyślności. Tak ukształtowana „przedsiębiorcza jaźń”, albo też neoliberalny podmiot, jest ważna zarówno w definiowaniu współczesnego pracownika, jak i obywatela.
Od badań Dunn minęły dwie dekady, które istotnie zmieniły obraz naszej – obywateli, a zarazem pracowników – rzeczywistości oraz znacznie poszerzyły obszary samokontroli. Przykładem niech będą promowane współcześnie elastyczne harmonogramy zadań i możliwość pracy zdalnej, które – przynajmniej w ramach promowanych rozwiązań – zapewniają największą wygodę w dysponowaniu i planowaniu własnego czasu, ale jednocześnie rodzą kolejne problemy z zarządzaniem czasem i sobą w czasie. Co ciekawe, elastyczność pracy może powodować wzrost niepewności i potęgować stres wśród osób pracujących według niestandardowych harmonogramów, choćby poprzez częste izolowanie od weekendowych wydarzeń rodzinnych. Paradoksalnie, ci, którzy mogli „zabierać pracę do domu”, decydowali się spędzić więcej czasu w zakładzie, by uniknąć konfliktów związanych z godzeniem harmonogramu pracy z harmonogramem życia domowego, żonglerki obowiązkami, na którą skazują ich próby łączenia obu sfer i która skutkuje brakiem odpoczynku8. Nawet jeśli pracownicy z elastycznym harmonogramem mają łącznie więcej wolnego (w sensie budżetu czasu), to jego wdrażanie w życie jest jednak okupione nasilonym stresem i presją czasu, poczuciem jego ściskania, kompresji. Stąd narastający przymus „zrobienia wszystkiego” przy wsparciu wszystkich wspaniałych technologii i urządzeń – od nowych sprzętów AGD przez technologie ICT, komputery, telefony komórkowe, aplikacje i planery. Umieszczenie tych technologii w naszych urządzeniach mobilnych, w naszych domach pozwala na – pozornie bezbolesne – łączenie życia domowego i pracy.
ZŁAGODZIĆ NIEDOBÓR CZASU
Późna nowoczesność oznacza nie tylko przyspieszenie technologiczne, ale także, a może przede wszystkim, głębokie zmiany społeczne, w tym nie tylko te związane z przestrzenią i czasem. Przejawem tych przemian jest między innymi tendencja do tego, by pracy nie definiować ani w kategoriach „godzin”, ani konkretnych „zadań” czy ograniczonych i wyraźnie określonych „obowiązków”, ale raczej postrzegać ją w kategoriach „celów do osiągnięcia”. Jednocześnie, by nie popadać w pesymizm, poszerza się również sfera konsumpcji czasu: mamy różne możliwości jego „wydatkowania”: programy telewizyjne, wiadomości, książki, czasopisma, teatr, kino, zajęcia, wakacje, organizacje, internet, gry komputerowe itp. Propozycje jego zagospodarowania pojawiają się na każdym kroku i dają poczucie nieograniczonych możliwości.
Jeśli jednak przejdziemy od „czasu” jako takiego do kwestii „planowania czasu”, to przestaje być on „domeną możliwości”, stając się nagle bardzo „ograniczonym zasobem”, którym należy umiejętnie gospodarować. Autorzy poradników, zwłaszcza tych dotyczących usprawniania, zabezpieczenia czasu itd., stosują właśnie taką optykę: traktują czas jako zasób, który powinien zostać oddany do użytku i zoptymalizowany, zgodnie z zasadą: czas to pieniądz. Wszystko to mieści się w zakresie pojęcia „zarządzania czasem”, „planowania czasu” i może być postrzegane jako ważna kompetencja osobista w posttradycyjnym społeczeństwie.
Wrażenie niedostatku wynika przede wszystkim z nadmiernych oczekiwań. Doświadczenia i działania wymagają czasu, ale w danym jego odcinku można umieścić tylko ograniczony ich zakres9. Za Niklasem Luhmannem można powiedzieć, że radzenie sobie z niedoborem czasu wymaga więc postawienia granic nie tylko innym ludziom, lecz również własnym aspiracjom. Planowanie czasu jest możliwe, gdy – użyjmy frazy charakterystycznej dla tej poradnikowej literatury – „przejmiemy kontrolę nad naszym życiem”.
Kulturze rosnącej produktywności odpowiada wzrost liczby poradników z zakresu samorozwoju oraz podręczników koncentrujących się na planowaniu czasu. Książki, artykuły, filmiki oferują porady na temat sposobów osiągania własnych celów. Mamy, zdaniem ich autorów, pewien zakres możliwości i musimy zastosować odpowiednie narzędzia po to, by – powtórzmy – przejąć kontrolę nad swoim życiem. W ten sposób autorzy ci tylko umacniają obecną w naszym społeczeństwie ideę samozarządzania życiem. W tle leży przekonanie, że planowanie jest dostępne wyłącznie tym, którzy odrzucili założenie, że rozwiązanie problemów leży poza nimi, gdzieś w otoczeniu, i przyjęli, że kryje się ono w nich samych.
TECHNOLOGIE SIEBIE I TECHNOLOGIE CZASU
W obliczu przyspieszenia tempa życia działania społeczne i organizacyjne wymagają nie tylko postępującej refleksyjności i większej koordynacji, lecz również technologii zarządzania. Przyspieszenie to staje się w zasadzie jednym z zasadniczych kryteriów pozwalających odróżnić nowoczesność od późnej nowoczesności. Można powiedzieć, że ponowoczesne społeczeństwa to społeczeństwa przyspieszenia. Przy czym warto za Harmutem Rosą10 wskazać trzy analitycznie i empirycznie odrębne kategorie przyspieszenia: pierwszą i najbardziej oczywistą jego formą pozostaje przyspieszenie w sferze transportu, komunikacji i produkcji, które można określić mianem przyspieszenia technologicznego. Drugim pozostaje przyspieszenie tempa zmian społecznych11. Trzeci proces polega na przyspieszeniu tempa życia. Ten ostatni jest tematem wielu dyskusji dotyczących przyspieszenia kulturowego i konieczności zwalniania tempa życia, a ponadto przyczynił się do uformowania ruchów takich jak slow life czy slow city.
Relacja między kategoriami pierwszą a trzecią jest paradoksalna: teoretycznie przyspieszenie technologiczne oznacza, że mniej czasu wydatkujemy na produkcję, transport itd., a to oznacza, że powinniśmy obserwować wzrost zasobów wolnego czasu, co z kolei winno doprowadzić do spowolnienia tempa naszego życia. O ile więc industrializacja przyczyniła się do pojawienia się nowych form czasu, skupionych wokół przerw, sekwencjonowania i czasów działania oraz czasów trwania i wykonywania zadań, o tyle w późnej nowoczesności moglibyśmy oczekiwać, że formy te ulegną zmianie, a presja czasu zostanie rozluźniona. Tymczasem koordynacja działań w złożonej rzeczywistości poprzemysłowej, gdzie czas i przestrzeń są (mówiąc za klasykami) skompresowane, wymaga jeszcze większej uwagi i dyscypliny. Jaką rolę w kształtowaniu doświadczeń czasu współczesnego człowieka pełnią technologie? Nie chcąc popadać w fatalizm dotyczący wpływu technologii na człowieka i przyjmując bardziej STS-owe (science technology society) podejście, przyjąć należy, że interakcja człowiek–maszyna w dużej mierze zależy od lokalnych znaczeń, które ludzie przypisują maszynom i technologiom. Pomijając wątki tak zwanych nieprzewidzianych konsekwencji technologii, musimy pamiętać o elastyczności i udomowieniu tych, które podkreślają sprawczość samych użytkowników. Nowe technologie potrafią skutecznie przekonfigurować relacje między ludźmi, zmieniając podstawę interakcji społecznych i wytwarzając nowe rodzaje stosunków społecznych oraz wiele nowych działań i praktyk, przy czym – podkreślmy to raz jeszcze – nie są to praktyki „zegarowe”, jakie znamy z czasów nowoczesnych, odchodzą bowiem od jednostek czasu zegarowego, standaryzowanego i przesuwają się ku coraz krótszym jego odcinkom.
Wiele napisano o technologicznym przyspieszeniu w skali makro – o przepływie informacji oraz wpływie technologii ICT na zmiany komunikacyjne, informacyjne czy gospodarcze. Wiemy też wiele o mobilności, o technologiach rozwiązujących kwestie dystansów, a wreszcie o kwestiach naszej jednostkowej „dostępności”. Mówiąc jednak o przestrzeni, nie możemy pominąć perspektywy czasowej. Jednostce kulturowo zmobilizowanej do tego, by podjąć samodzielny trud planowania czasu, technologia oferuje wiele rozwiązań. Sama obecność urządzeń mobilnych w życiu zmusza nas do sprawczości: sprzyja nieustannemu i wielokierunkowemu przenikaniu się czasu prywatnego i zawodowego. Znów można powiedzieć, że wpływ urządzeń mobilnych na doświadczenie czasu opiera się na umiejętnościach planowania i kontroli granic osobistych. Przyglądając się technologiom mobilnym, zauważymy, że prócz prywatyzacji przestrzeni prywatyzują też skutecznie czas. Odwołujące się do kwantyfikowalności i technologii aplikacje mobilne akcentują nie tyle determinizm technologiczny, ile silnie postępującą potrzebę pracy nad sobą. W tym sensie zamiast „czasu kościoła i kupca” Jacques’a Le Goffa mamy „czas dla siebie”, czas na koncentrację i odcięcie od wielozadaniowości. Aplikacje służące zarządzaniu czasem wolnym (w rodzaju Endomondo) czy utrzymywaniu koncentracji w multizadaniowym otoczeniu (bazujące na popularnej technice Pomodoro: 25 min pracy/5 min przerwy) pokazują, jak zamiast kolektywnego doświadczenia czasu zaczyna dominować prywatne, subiektywne i emocjonalne jego doświadczenie. Ten rozwój sfery aplikacji związanych z planowaniem może stanowić dowód na akcentowanie nowego doświadczenia czasu i współczesności: wysoce rozdrobnionego i zindywidualizowanego. Technologie te realizują głównie założenia podręczników i poradników planowania, które sugerują, by wyznaczać granice w życiu prywatnym i zawodowym, odcinać się od wielozadaniowości, wyznaczać pory dnia, nieprzerwane fragmenty czasu. Aplikacje obejmują między innymi pomoc w opracowaniu i wyznaczaniu realistycznych celów, ustalaniu (i utrzymywaniu) priorytetów oraz limitów, a także czasowym odcinaniu dostępu do połączeń telefonicznych i e-maili w ramach samego urządzenia.
PODSUMOWANIE
Zbyt skromne doświadczenie kulturowe nie pozwala nam wskazać, na ile strategie planowania czasu i siebie w czasie są skuteczne. Przyjmowanie strategii polegającej na samoograniczaniu czasochłonnych aspiracji może być postrzegane jako strategia stosowana w obliczu napięć wynikających z nowych form pracy oraz konsumpcji. Beck widzi w tym podręcznikowym „przejęciu czasu” rodzaj altruistycznego indywidualizmu opartego na nowej etyce łączącej wolność osobistą z zaangażowaniem w relacje z innymi:
W centrum nowej etyki stoi pojęcie jakości życia. Co ono zakłada? Po pierwsze, kontrola nad „własnym czasem” danej osoby jest ceniona bardziej niż wyższe dochody lub większy sukces zawodowy… Czas jest kluczem, który otwiera drzwi do skarbów obiecywanych nam przez erę samostanowionego życia12.
Czas jest jednak dzisiaj, być może bardziej niż kiedykolwiek, przywiązany do wolności gospodarczej i skłonności do działania we własnym interesie. Logika nałożona przez współczesne „zarządzanie czasem” koncentruje się na wyraźnie określonej formie przedsiębiorczości. Zarządzając i planując, coraz częściej pielęgnujemy w sobie ten rodzaj aktywności: wychodząc od autonomicznych decyzji, osadzonych w szerszej racjonalności ekonomicznej, pozwalamy rozkwitać mu w różnych sferach naszego zachowania, osobowości i życia codziennego, wykraczających daleko poza sferę gospodarki.