1. Wielu spośród tych, którym w życiu wiedzie się nie najgorzej, uważa zapewne, że sami sobie na swój dobrobyt zapracowali: ciężką pracą, pomysłowością, przedsiębiorczością, inicjatywą, sumiennością i licznymi innymi cenionymi przymiotami. Przez analogię sądzą też pewnie, że biedni sami sobie na swoją biedę zapracowali – brakiem inicjatywy, pomysłowości, przedsiębiorczości… Jakkolwiek jednak cechy te są niewątpliwie potrzebne, by zapewnić sobie i swoim najbliższym dostatek, nie są wystarczające. Ubodzy, wbrew temu, co myśli o nich znaczna część tych, którzy są po drugiej stronie linii ubóstwa, nie są wcale mniej od nich przedsiębiorczy czy pomysłowi – codzienne zmaganie się z życiem w biedzie wymaga od nich wyszukiwania coraz to nowych sposobów na przetrwanie jeszcze jednego dnia[1].
Gdyby ubodzy wykorzystali swoją pomysłowość i przedsiębiorczość w działalności gospodarczej, skorzystaliby na tym nie tylko oni sami. Rozpoczęcie działalności gospodarczej, choćby jednoosobowej, wymaga jednak inwestycji, a więc pieniędzy, których ubodzy nie mają – nawet jeśli w grę wchodzą niewielkie kwoty. Pieniądze ma bank, ale nie pożyczy pieniędzy ubogiemu, bo brakuje mu zdolności kredytowej. Alternatywą wydają się liczne firmy oferujące tzw. chwilówki, ale ten rodzaj zobowiązania finansowego jest obłożony wysokimi odsetkami, które wcale nie ułatwiają spłaty pożyczki, a wręcz zmuszają do zaciągania kolejnych.
Pewnym sposobem na zagospodarowanie przedsiębiorczości ubogich stały się tzw. mikrokredyty, a więc drobne pożyczki o niewielkim oprocentowaniu dla osób, którym właśnie mała kwota wystarczy do rozpoczęcia działalności. Symbolem sukcesu działalności mikropożyczkowej stał się pochodzący z Bangladeszu ekonomista Muhammad Yunus i założony przez niego w 1983 roku Grameen Bank specjalizujący się w kredytach dla ludności ubogiej, zwłaszcza dla kobiet. Działalność Grameen Banku i jego twórcy nagrodzono w 2006 roku Pokojową Nagrodą Nobla, doceniając ich rolę w zmniejszaniu obszarów ubóstwa, w którym dostrzega się zagrożenie dla pokoju i naruszenie podstawowych praw człowieka[2].
Instytucje mikropożyczkowe dały ludziom ubogim szansę na to, by wyszli z ubóstwa własnymi siłami, wykorzystując swoją pomysłowość i przedsiębiorczość. Sukces instytucji mikropożyczkowych polega jednak nie tylko na tym, że pomogły wielu rodzinom faktycznie wyjść z ubóstwa, a same odzyskały pożyczone pieniądze wraz z odsetkami, wypracowały więc zysk, pożyczając pieniądze ubogim, choć wydawało się to nie do pomyślenia. Ich sukces polega również na tym, że dzięki mikropożyczkom ubodzy nabrali wiary we własne siły, przekonania, że sami mogą się zatroszczyć o los swój i swoich najbliższych, zyskali poczucie własnej wartości, ponieważ uniezależnili się od pomocy państwowej czy charytatywnej.
Jak się jednak okazuje, spektakularny sukces mikropożyczek to tylko jedna strona medalu. W swoim wykładzie noblowskim Yunus szczycił się wysoką, przekraczającą 95%, stopą spłacalności pożyczek udzielanych ubogim, pokazując tym samym, że pożyczanie im pieniędzy ma sens i się opłaca[3]. Tyle tylko, że wysoka stopa spłacalności kredytów była możliwa dzięki dotacjom otrzymywanym przez Grameen, które pozwalały na utrzymywanie oprocentowania kredytów na poziomie na tyle niskim, że ubodzy pożyczkobiorcy nie wpadali w pętlę zadłużenia. Co prawda Yunus zastrzegał, że od 1995 roku Grameen Bank nie korzysta z żadnych form wsparcia, polegając wyłącznie na własnych zasobach i zyskach czerpanych z oprocentowania pożyczek, nie wspomniał jednak, jakie były skutki rezygnacji z subwencji: bez dotacji od instytucji rządowych i międzynarodowych darczyńców instytucje mikropożyczkowe są zmuszone do nakładania na swoje pożyczki oprocentowania w wysokości 40–50%, a w niektórych krajach, na przykład w Meksyku, oprocentowanie to sięga nawet 80–100%[4].
Inny, głębszy problem polega jednak na tym, że mikrokredyty nie pomagają ubogim w wyjściu z ubóstwa w takim stopniu, jak twierdzą ich entuzjaści. Tego typu pożyczka umożliwia prowadzenie jedynie prostego biznesu, niewymagającego ani specjalistycznej wiedzy czy kwalifikacji, ani zaawansowanej technologii. Proste usługi występują w ograniczonej liczbie, więc nawet jeśli dziś znajdę pośród nich jakąś jeszcze niezagospodarowaną niszę, prędzej czy później odkryją ją inni, w rezultacie więc zysk, który początkowo zagarniałem w całości dla siebie, zostanie podzielony między wszystkich zainteresowanych i może się okazać na tyle niewielki, że nie wystarczy mi na związanie końca z końcem.
Inna rzecz, że tylko nieliczne spośród zaciąganych mikropożyczek służyły do sfinansowania inwestycji w rodzaju uruchomienia własnej działalności gospodarczej, wiele spośród nich, jak pisze Chang, wykorzystano na cele konsumpcyjne: do wyprawienia córce porządnego wesela lub zakupu sprzętu AGD itp. Równocześnie można się spierać, czy pożyczka na zakup na przykład energooszczędnej pralki automatycznej służy bardziej konsumpcji czy inwestycji, o czym poniżej.
2. O biedzie dyskutuje się najczęściej w kontekście niedostatku pieniędzy – dochodów zbyt niskich w stosunku do pewnego standardu minimum nazywanego linią ubóstwa. Standard ten określa najmniejszy dochód, jaki ma wystarczać do zaspokojenia najważniejszych w danym społeczeństwie potrzeb. Zastrzeżenie, że chodzi o potrzeby najważniejsze „w danym społeczeństwie” jest istotne, ponieważ zwraca uwagę na relatywny charakter ubóstwa: biedny z Zurychu czy Oslo mógłby być człowiekiem dość zamożnym w Manili czy Kalkucie.
Wszyscy, których dochody znajdują się poniżej linii ubóstwa, są ubodzy. Z jednej strony, możemy w ten sposób wyznaczyć udział ludności ubogiej w całym społeczeństwie, co stanowi prostą i intuicyjną miarę zakresu ubóstwa, choć poza prostotą miara ta ma niewiele zalet, głównie dlatego, że traktuje wszystkich ubogich jednakowo, bez względu na to, jak głęboko poniżej linii ubóstwa się znajdują i od jak dawna. Z drugiej strony, z tego właśnie powodu posługiwanie się tak zdefiniowaną miarą ubóstwa jest zapewne wygodne politycznie: skupiając się w planowaniu polityki społecznej i redystrybucyjnej tylko na tych, którzy znajdują się tuż poniżej linii ubóstwa, polityk łatwo może się pochwalić sukcesem w „walce z biedą”, bo tych, którzy faktycznie znajdują się tuż poniżej linii ubóstwa, można łatwo „przeciągnąć” na jej drugą stronę. Znacznie większym wyzwaniem jest pomoc tym, którzy znajdują się daleko poniżej tego progu.
W tym podejściu ubóstwo ujmuje się w kategoriach materialnych – jako niskie dochody. Tymczasem bieda nie jest tożsama z niedostatkiem pieniędzy. Rodzina, której nie stać na zakup pralki i odkurzacza, jest biedna nie tylko w tym znaczeniu, że brakuje jej pieniędzy na zakup urządzeń, które są dzisiaj łatwo dostępne i powszechnie używane. Rodzina ta jest biedna także w tym znaczeniu, że właśnie z powodu ich braku jej członkowie muszą więcej czasu poświęcić na rozmaite prace domowe, takie jak sprzątanie czy pranie – kosztem innych zajęć, dzięki którym mogliby podnieść swoją jakość życia, w szczególności: kosztem pracy zawodowej, która, znowuż, jest nie tylko źródłem utrzymania, nie ma więc znaczenia czysto ekonomicznego, lecz również satysfakcji, kontaktów z ludźmi, samooceny, poczucia przydatności i przynależności.
Mówiąc inaczej, jeśli nie stać mnie na zakup tej umownej pralki, doświadczam ubóstwa w przynajmniej dwóch aspektach. Jeden z nich ma charakter ekonomiczny i wiąże się z tym, że mam za mało pieniędzy, zaś drugi – z tym, że brak pieniędzy i wynikający stąd brak podstawowego wyposażenia w moim mieszkaniu ogranicza moje szanse ułożenia sobie życia zgodnie z pewnym standardem minimum obowiązującym w moim kraju, mojej społeczności lub grupie odniesienia w zakresie, na przykład, pracy zawodowej lub spędzania czasu wolnego. Skoro bowiem możliwe jest wyznaczenie linii ubóstwa, określającej, jak powiedziano, minimalny poziom dochodów, możliwe jest też określenie pewnego minimalnego standardu życia obejmującego miejsce do mieszkania, odpowiednie ubranie, odżywianie się, unikanie zachorowań, ale też udział w życiu społecznym – by wymienić tylko kilka przykładów. Niemożność osiągnięcia tego standardu jest źródłem deprywacji.
Widać to może jeszcze wyraźniej w przykładzie, którym często posługuje się w swoich publikacjach Amartya Sen, hinduski ekonomista, noblista z 1998 roku[5]. Wyobraźmy sobie dwie osoby, z których jedna ma dochody nieco poniżej linii ubóstwa, druga zaś – znacznie powyżej, ale ze względu na przewlekłą chorobę nerek musi się dializować, co jest nie tylko bardzo kosztowne, lecz również sprawia, że jej życie jest uciążliwe. Która z tych dwóch osób w tym przykładzie jest biedniejsza? Pierwsza – bo ma niskie dochody, czy druga – bo długotrwała choroba uniemożliwia jej funkcjonowanie na pewnym minimalnym poziomie? Pierwszej z nich osiągnięcie tego minimalnego standardu życia utrudnia brak środków materialnych, z kolei drugiej z nich choroba utrudnia przekształcenie dochodu w funkcjonowanie, wymuszając na niej nie tylko poddanie się kosztownemu leczeniu, lecz także pewne decyzje dotyczące stylu życia, na przykład odżywianie się według bardzo restrykcyjnej diety czy rezygnację z uprawiania sportu. Mówiąc inaczej, druga z opisywanych osób, choć ma większe dochody, i tak będzie odczuwać ich niedostatek, zważywszy na trudności, jakich doświadcza przy ich przekształceniu w funkcjonowanie.
Uwzględnianie samych tylko dochodów nie jest zatem wystarczające do znalezienia odpowiedzi na pytanie o to, kto jest biedny i ilu jest biednych, pytania te wymagają bowiem także wzięcia pod uwagę możliwości wykorzystania dochodów do realizacji określonego stylu, te zaś są uzależnione od cech indywidualnych i cech środowiska społecznego i fizycznego, w jakim jednostki przebywają: możliwość życia wolnego od chorób w dużej mierze zależy od naszych własnych decyzji, lecz również od charakterystyk naszego miejsca zamieszkania, na przykład obecności w pobliżu naszego osiedla zakładów przemysłowych, które podnoszą poziom zanieczyszczeń gleby, wody i powietrza w naszym otoczeniu; stopy przestępczości, która naraża nas na utratę życia lub zdrowia; regulacji ruchu drogowego wpływających na liczbę i śmiertelność wypadków na ulicy, przy której mieszkamy; dostępność i jakość opieki medycznej – by wymienić kilka możliwych czynników. Podobnie, dysponując nawet stosunkowo wysokim dochodem, możemy odczuwać deprywację, jeśli mieszkamy w bloku pozbawionym instalacji gazowej czy centralnego ogrzewania i zmuszeni jesteśmy do korzystania z ogrzewania elektrycznego, które jest dużo droższe. W tej sytuacji wysokie koszty ogrzewania mieszkania, niezbędne do ustrzeżenia się przed chorobami i do zapewnienia sobie odpowiedniego standardu zamieszkania, ograniczają nasze możliwości realizacji innych potrzeb, związanych z odpowiednim odżywianiem czy ubraniem.
3. Jeśli sprzedaję swoje mieszkanie, wartość innych mieszkań położonych na tej samej ulicy lub osiedlu spada. Oczywiście moja decyzja ma tylko niewielki wpływ na ogólny poziom cen mieszkań w okolicy, ale jeśli podobnie postępują niektórzy z moich sąsiadów, spadek ten może być już zauważalny, co z kolei skłoni kolejnych sąsiadów do rozważenia decyzji o przeprowadzce, zanim cena ich nieruchomości spadnie poniżej pewnego poziomu. Jeśli jednak zdecydują się oni na przeprowadzkę, przyczynią się do spadku cen mieszkań w okolicy poniżej tego progu, co z kolei da impuls kolejnym mieszkańcom osiedla do sprzedaży swoich mieszkań, a to jeszcze bardziej obniży wartość okolicznych nieruchomości…[6]
Jeśli sprzedaję swoje mieszkanie, robię to zazwyczaj dlatego, że chcę kupić mieszkanie w innej części miasta. Kupując mieszkanie w wybranej przez siebie lokalizacji, przyczyniam się do wzrostu cen mieszkań w tym miejscu. Ci spośród jego mieszkańców, którzy rozważali sprzedaż swoich mieszkań, odłożą swoją decyzję na później, oczekując dalszego wzrostu cen, albowiem rosnące ceny mieszkań w danej okolicy świadczą o tym, że to osiedle jest atrakcyjne, a to będzie przyciągać kolejne rodziny na to osiedle, co spowoduje, że ceny pójdą jeszcze bardziej w górę. Skoro zaś ceny mieszkań idą w górę, na zakup mieszkań w tej okolicy mogą sobie pozwolić osoby dostatecznie zamożne. Z kolei na zakup mieszkania w okolicy, w której ceny mieszkań spadają, będą mogły sobie pozwolić osoby coraz mniej zamożne. I tak oto rezultatem opisywanego tutaj procesu będzie segregacja mieszkańców ze względu na poziom zamożności przejawiająca się w podziae przestrzeni miejskiej na dzielnice „bogate” i „biedne”. Co więcej, zważywszy na to, że różnice w poziomie zamożności współwystępują z różnicami ze względu na inne charakterystyki, takie jak poziom wykształcenia, wykonywany zawód, styl życia, stan zdrowia czy aktywność polityczna i obywatelska, segregacja przestrzenna oznacza koncentrację zupełnie innych grup społecznych w „bogatych” i „biednych” dzielnicach. Grupy te będą miały bardzo ograniczony kontakt z sobą nie tylko dlatego, że mieszkają w różnych częściach miasta, lecz także dlatego, że posyłają dzieci do innych przedszkoli i szkół, pracują w innych miejscach, wykonując inne zawody, w innych sklepach robią zakupy, w innych świątyniach się modlą, inaczej wreszcie przemieszczają się po mieście: zamożni swoimi samochodami, ubodzy komunikacją miejską. Ponieważ mało jest takich miejsc, w których zamożni mogą się spotkać z ubogimi, segregacja przestrzenna obu grup będzie w dłuższej perspektywie prowadzić do rozwijania się szkodliwych stereotypów i wzajemnych uprzedzeń, które będą tylko umacniać i pogłębiać istniejące podziały.
Konsekwencje tego procesu sięgają jednak dalej. Osobom zamożnym, właśnie z uwagi na ich zamożność, łatwiej jest odprowadzać większą składkę na fundusz remontowy, z którego można następnie sfinansować inwestycje podnoszące standard mieszkań i zmniejszające koszty ich eksploatacji. Z kolei osoby o niskich dochodach, właśnie z uwagi na swoje niskie dochody, ograniczają swoje bieżące wydatki do tego, co absolutnie niezbędne, nie tylko więc nie zgodzą się na płacenie wysokiej składki na fundusz remontowy, ale też często będą zalegać z płatnościami, co z kolei spowoduje brak środków na wykonywanie nawet doraźnych napraw i remontów, a w konsekwencji – obniżanie się standardu ich mieszkań. Koncentracja rodzin zamożnych w jednych dzielnicach, a ubogich w innych będzie więc z czasem zwiększać różnice standardu życia między obiema kategoriami.
Standard życia, o którym tu mowa, nie będzie jednak ograniczał się wyłącznie do standardu samego mieszkania, albowiem osoby zamożne częściej organizują się oddolnie w rozmaite komitety i stowarzyszenia w imię ochrony przestrzeni miejskiej w okolicy, w której mieszkają, tym samym potrafią nakłonić władze miejskie do rewitalizacji parku, remontu przystanku, montażu progów zwalniających na ulicach, otwarcia przedszkola publicznego itp. O podobną oddolną mobilizację mieszkańców dzielnic ubogich w imię realizacji wspólnych celów w obrębie ich dzielnic jest trudniej: już to dlatego, że wątpią oni w powodzenie swoich nacisków na władzę dzielnicy, czy to dlatego, że nie wierzą w to, iż ich sąsiedzi włączą się we wspólne działania, czy to dlatego, że nie uważają, by troska o wygląd okolicy należała, przynajmniej w jakiejś mierze, do nich samych, czy wreszcie dlatego, że często brakuje im wiedzy o tym, jak skutecznie wpłynąć na władze dzielnicy czy miasta. W rezultacie w niezamożnych dzielnicach brakuje parków czy, szerzej, miejsc, po których można bezpiecznie spacerować z rodziną lub przyjaciółmi, wiele jest za to miejsc opuszczonych, zaniedbanych czy zdewastowanych, w których przebywanie jest nieprzyjemne lub niebezpieczne[7].
Skutkiem podziału przestrzeni miejskiej na dzielnice bogate i biedne będzie też to, że sprzedaż mieszkania w biedniejszych dzielnicach będzie dość trudna. Mówiąc inaczej, właściciele mieszkań położonych w tych dzielnicach, nie chcąc mieszkać w okolicy o pogarszającym się standardzie życia, przeniosą się do dzielnicy zamożniejszej, finansując zakup nowego mieszkania z kredytu, tak by nie sprzedawać swojego dotychczasowego mieszkania poniżej akceptowalnego przez siebie progu cenowego. Aby poradzić sobie ze spłatą kredytu, dotychczasowe mieszkanie wynajmą osobom niezamożnym, ze względu na to, gdzie to mieszkanie jest położone. Oznacza to jednak, że koszt wynajmu musi być odpowiedni wysoki, tak, by odpowiadał wysokości miesięcznej raty kredytu, z czego wynika, że jego najemcy będą musieli za wynajem tego mieszkania zapłacić więcej, niż wynosiłaby rata kredytu, gdyby mogli to mieszkanie kupić na kredyt. Ponieważ jednak, jako osoby niezamożne, nie mają w oczach banku zdolności kredytowej, kredytu na zakup mieszkania (nawet stosunkowo niedrogiego, bo przecież położonego w biednej dzielnicy) nie otrzymają, a skoro nie uzyskają kredytu, będą zmuszeni do ponoszenia wysokich kosztów wynajmu, co ograniczy, zgodnie z logiką przedstawioną wcześniej, ich zdolność do funkcjonowania na minimalnym poziomie.
Zdolność tę mogą dodatkowo ograniczać warunki najmu: zdarza się, że wynajmujący odmawia podpisania z najemcą umowy – albo dlatego, że chce uniknąć zapłacenia podatku od dodatkowego przychodu, albo dlatego, że w dokumencie należy określić łączny koszt wynajmu mieszkania i wyliczyć jego składowe, a także warunki rozwiązania kontraktu, w szczególności okres wypowiedzenia. Umowa zabezpiecza więc najemcę przed nieuzasadnionymi podwyżkami i daje mu czas na znalezienie nowego mieszkania na wypadek jej wypowiedzenia przez właściciela. Bez tego najemca jest narażony na wykluczenie mieszkaniowe[8]. Sytuację mieszkaniową każdego z nas można opisać z punktu widzenia trzech domen: fizycznej, prawnej i społecznej. Na domenę fizyczną składa się miejsce lub lokal, który chroni mieszkańców przed niekorzystnym oddziaływaniem czynników zewnętrznych – klimatu, ale też hałasu czy nieprzyjemnych zapachów docierających z zewnątrz. Domena prawna obejmuje gwarancję bezpieczeństwa oraz ochrony posiadanego dobytku, łącznie z tytułem prawnym do zajmowanego lokum. Wreszcie domena trzecia, społeczna, wiąże się z możliwością zachowania prywatności, doświadczania istotnych relacji społecznych, np. miłości, rodzicielstwa, dzieciństwa. Niedostatki w każdej z tych domen będą stanowić jakąś formę wykluczenia mieszkaniowego.
W podanym wcześniej przykładzie hipotetyczni najemcy doświadczają wykluczenia mieszkaniowego z uwagi na brak zabezpieczenia najmu, a więc niedostatki ich sytuacji w domenie prawnej, nawet jeśli pozostałe dwie domeny są nienaruszone. Biorąc jednak pod uwagę opisywany wyżej proces segregacji, w wyniku którego standard mieszkań w uboższych dzielnicach ulega stałemu pogorszeniu, możemy sobie wyobrazić, że najemcy mieszkań w mniej zamożnych dzielnicach będą doświadczali wykluczenia także w domenie fizycznej, zajmując mieszkania substandardowe, niezapewniające ochrony przed zimnem itp. Mowa tu, rzecz jasna, o najemcach, którzy dysponują niewielkimi, ale w miarę stabilnymi środkami do życia, umożliwiającymi im w ogóle wynajęcie mieszkania. Relacja między wynajmującym a najemcą przypomina trochę relację między bankiem a jego klientem wnioskującym o pożyczkę: na podstawie dostarczonych przez klienta informacji bank ocenia jego wiarygodność kredytową; jeśli jest ona zbyt niska, klient pożyczki nie otrzyma, nawet jeśli dzięki tej pożyczce mógłby swoją sytuację materialną poprawić i spłacić pożyczkę wraz z odsetkami. Analogicznie, wynajmujący stara się najpierw dowiedzieć możliwie wiele o potencjalnym najemcy i na tej podstawie decyduje, czy wynająć mu mieszkanie; jeśli uzna, że wynajem będzie w danym przypadku ryzykowny – dlatego, że potencjalny najemca nie dysponuje stałą pracą zapewniającą regularne opłaty lub dlatego, że najemcą jest rodzina z kilkorgiem dzieci, którą w razie zwłoki w opłatach trudno będzie z mieszkania „usunąć” – odmówi wynajęcia mieszkania…
Opisywany tu proces może więc doprowadzić do rezultatu społecznie bardzo niepożądanego, polegającego na tym, że początkowo niewielkie różnice między mieszkańcami z czasem urastają do segregacji mieszkaniowej w skrajnej postaci: osoby zamożne, mieszkające w budownictwie wysokiej jakości i w przyjaznej dla nich okolicy, są skoncentrowane w jednych dzielnicach, osoby ubogie zaś, często narażone na wykluczenie mieszkaniowe, w innych. Co istotne, segregacja jest w tym procesie skutkiem ubocznym, nieprzewidzianym i niezaplanowanym, indywidualnych decyzji podejmowanych przez poszczególne osoby czy rodziny. Każda osoba podejmuje decyzję o wyborze miejsca zamieszkania z myślą o dobru własnym i swoich najbliższych, ale każda taka decyzja ma wpływ na dobro innych mieszkańców miasta, których nie zna i z którymi nic jej nie łączy. I nawet jeśli wpływ pojedynczej decyzji na dobrobyt innych nie jest brany pod uwagę, rozpatrywane łącznie prowadzą do sytuacji, w której bariery społeczne, międzygrupowe, początkowo dość łagodne, stają się wyjątkowo trudne do pokonania.
4. Z punktu widzenia uproszczonej wersji funkcjonalizmu socjologicznego, wszystkie zjawiska społeczne czemuś służą, gdyby bowiem nie służyły niczemu istotnemu, nie byłoby ich. Skoro istnieją, pełnią jakąś funkcję, to znaczy wnoszą pewien wkład w ciągłość systemu społecznego. W takim ujęciu bieda jest potrzebna i pożyteczna, mobilizuje bowiem ludzi do wysiłku, do pracy i nauki, właśnie po to, aby uniknąć biedy. Z tego też powodu bezzasadne jest podejmowanie starań mających na celu zmniejszenie obszarów biedy, wręcz przeciwnie – pewien odsetek ludzi ubogich jest dla społeczeństwa korzystny. Tyle tylko, że – jak starałem się pokazać wyżej – takie podejście doprowadzi z czasem do pogłębienia się nierówności, do zwiększenia się dystansu między biednymi i ubogimi. Bieda, jak widzieliśmy, nie wynika wyłącznie z braku pracowitości czy przedsiębiorczości. Indywidualna przedsiębiorczość jest niezbędna do osiągnięcia dobrobytu, ale go nie gwarantuje. Ludzie ubodzy mogą niewiele zdziałać swoją przedsiębiorczością bez wsparcia z zewnątrz i na tym bodaj polega największe ograniczenie, jakiego doświadczają. Nie tylko na tym, że brak im środków materialnych do życia. Zwłaszcza że o ubóstwie decydują nie same dochody, lecz możliwość przekształcenia dochodów w funkcjonowanie na określonym poziomie, możliwość ta zaś jest uzależniona tyle od charakterystyk indywidualnych, na przykład ludzkiej przedsiębiorczości, ile od zjawisk ponadjednostkowych, takich jak zanieczyszczenie środowiska, dostęp do opieki zdrowotnej czy podstawowej infrastruktury. Być może istnienie ludzi ubogich mobilizuje tych, którzy chcą uniknąć ich losu, do wzmożonego wysiłku, ale zdawanie się tylko na indywidualną przedsiębiorczość doprowadzi raczej do pogłębienia barier, segregacji, kumulacji bogactwa w jednym obszarze, a biedy, bezrobocia, bezdomności i innych bolączek społecznych, w innym, który do podźwignięcia się będzie potrzebował czegoś więcej niż ciężkiej pracy jego mieszkańców.