Wspólnota Capodarco jest obecnie marką w środowisku włoskich organizacji społecznych. Wiele z jej osiągnięć w ciągu ponad pół wieku do tego stopnia zakorzeniło się w świadomości włoskiego społeczeństwa, że dzisiaj nikt nie wyobraża sobie innej rzeczywistości i mało kto pamięta, że nie zawsze tak było. Wspólnota powstała w czasie wielkich nadziei i wielkich reform: zamykano zakłady psychiatryczne i instytuty dla osób dotkniętych różnego rodzaju niepełnosprawnościami, powołano do życia narodową służbę zdrowia. Odchodzono od modelu hospitalizacji i zakładów zamkniętych na rzecz służb rozproszonych w terenie, opieki w domu i innych alternatywnych modeli. Jednym z nich była właśnie Capodarco. Pierwotną ideę sformułowano prosto i w rewolucyjnym duchu: przestać postrzegać osoby z niepełnosprawnościami jako chore i niezdolne do samodzielnego życia, a zacząć o nich myśleć w pierwszej kolejności jak o ludziach z własnym potencjałem i projektem życiowym. Wspólnota powstała na skutek tej zmiany myślenia, kiedy mała grupa osób z niepełnosprawnościami postanowiła wziąć swoje życie we własne ręce i połączyć siły, by wyjść z cienia zakładów i zaistnieć w społeczeństwie. Choć Capodarco zainicjował między innymi ksiądz, a wspólnocie od początku przyświecała inspiracja chrześcijańska, nigdy nie była ona organizacją religijną.
Właśnie pojmowanie chrześcijaństwa jako rewolucji społecznej, nie zaś twierdzy tożsamościowej otworzyło wspólnotę na wszystkich chętnych do wzięcia w niej udziału, niezależnie od światopoglądu i przynależności wyznaniowej. Funkcję prezesa wspólnoty do dziś pełni ksiądz Vinicio Albanesi, mimo to Capodarco pozostaje organizacją na wskroś świecką. Brak charyzmatycznych przywódców, niezależność od Kościoła i pluralistyczny charakter idei uchroniły ją przed wynaturzeniami podobnych inicjatyw powstałych w tym samym czasie w innych krajach. Należy również dodać, że włoskie słowo comunità (wspólnota) jest mniej religijnie nacechowane niż jego polski odpowiednik. A przecież ma wspólny rdzeń ze słowem comune (komuna).
Dzisiaj Capodarco czeka trudna próba połączenia wspólnotowego ducha początków, kiedy mnóstwo aspektów życia było nieregulowanych i pozostawało w gestii i odpowiedzialności pojedynczych osób – z całym ryzykiem, jakie niesie ze sobą to podejście – ze światem, w którym ustawodawstwo coraz ściślej reguluje najdrobniejsze szczegóły aspektów prawnych, jak i zdrowotnych. Innymi słowy, profesjonalizacja opieki świadczonej osobom z niepełnosprawnościami, sama w sobie potrzebna i pożądana, nie powinna (wierzy w to prezes Vinicio Albanesi) przemienić z powrotem wspólnoty w klinikę, z której ludzie w ich sytuacji pół wieku temu uciekli.
EMILIANO RANOCCHI: Na czym polegała strukturalna rewolucja Capodarco w chwili powstania wspólnoty w 1966 roku i pierwszych latach jej funkcjonowania? W czym była nowatorska wobec stosunku, jaki Włosi mieli do niepełnosprawności?
VINICIO ALBANESI: W latach 60. we Włoszech zasadniczo funkcjonowały dwie odpowiedzi na problemy zdrowotne. Każdy mógł liczyć na Kasę Chorych. System gwarantował każdemu – handlarzom, rzemieślnikom, rolnikom, urzędnikom państwowym – podstawowy zakres usług medycznych, choć różny dla różnych grup. Bogatym przysługiwała bardziej kompleksowa opieka, biednym – jedynie podstawowa. Dopiero w 1978 roku powstała narodowa służba zdrowia – system gwarantujący każdemu obywatelowi Włoch takie same usługi w szpitalach publicznych, prywatnych działających w porozumieniu z państwem lub wyłącznie prywatnych. System publiczny jest zobowiązany dostarczać usług zgodnie z LEA (Livelli essenziali di assistenza) – podstawowym zakresem opieki 1. Każdemu obywatelowi przysługuje do niej prawo. Nie wszystkie placówki lecznicze mają możliwość stawiania czoła bardziej złożonym problemom, niemniej na poziomie państwowym mogą być leczone nawet najbardziej specyficzne schorzenia, gdyż system zdrowotny jest „powszechny i bezpłatny”, choć ostatnio wprowadzono opłaty integrujące 2.
W latach 60. osoby z niepełnosprawnością po ewentualnym bezskutecznym poszukiwaniu środków leczenia powierzano instytutom. Powstawały instytuty dla pacjentów dotkniętych porażeniem spastycznym, chorobą Heinego-Medina, dystrofią… Życie w takich strukturach nie miało sensu, toczyło się bowiem w warunkach niepotrzebnej hospitalizacji, bez nadziei na wyleczenie. Rodziny o większych możliwościach finansowych trzymały swoje niepełnosprawne dzieci w domu i skrzętnie ukrywały je przed spojrzeniem obcych, gdyż niepełnosprawność była powodem do wstydu. Choroby psychiatryczne „leczono” w psychiatrykach. W naukach społecznych tę metodę określa się jako piętno. Piętno niepełnosprawności dotyczyło nie tylko zdrowia fizycznego, ale i psychicznego. Istniały oddzielne zakłady dla dzieci z niepełnoprawnością, oddzielne dla dorosłych każdej płci. W najlepszym razie opieka sprowadzała się do kilku terapii. W takim świecie powstała wspólnota w Capodarco. Były to lata tuż po Soborze Watykańskim II, a przed rokiem 1968, epoka Kennedy’ego, Jana XXIII, Martina Luthera Kinga i teologii wyzwolenia. Wydawało się, że życiem we wspólnocie można przezwyciężyć kulturę marginalizowania.
Wspólnota nie powstała z inicjatywy jednego człowieka, była dziełem zbiorowym. Dokonali go ksiądz Franco Monterubbianesi, osoby z niepełnosprawnościami i woluntariusze. Przez lata przyjaźnili się i spotykali w „pociągach dla chorych” na trasie do Loreto albo Lourdes, aż postanowili zamieszkać razem i spisać pierwszą ideę przyszłej wspólnoty. Poszukiwanie domu trwało kilka lat. Wreszcie znaleziono opuszczoną willę z początku XX wieku w małej miejscowości Capodarco przy Fermo, w regionie Marche, i odnowiono ją dzięki pomocy uczniów Liceum im. Montaniego w Fermo. Wśród młodych niepełnosprawnych rozproszonych po różnych zakładach i instytutach Włoch rozniosła się wieść, że idea jest bliska realizacji. Tuż przed Bożym Narodzeniem 1966 roku ksiądz Franco własnym starym busikiem objechał kilka rzymskich instytutów i zabrał z nich pierwszych członków. Zamieszkali razem, niepełnosprawni i wolontariusze, mężczyźni i kobiety, początkowo trzynaście osób. Zaczęli przybywać kolejni ludzie, chorzy i opiekunowie. Wkrótce dom miał już trzydziestu lokatorów. Pochodzili z różnych części Włoch. Zaledwie kilka lat wcześniej zaczęto zamykać wielkie instytuty, szczególnie te dla osób z konsekwencjami polio i paraplegików.
Radości z nowego życia początkowo towarzyszył niepokój, gdyż willa w Capodarco nie dysponowała taką infrastrukturą jak instytuty. Pierwszy okres cechowały silny duch partycypacji i zdolność dostosowywania się do nie zawsze idealnych warunków. Powstała istna „komuna”: środki, opiekę zdrowotną i projekty omawiano i realizowano wspólnie. Wszystko było wspólne: posiłki, troski, finanse, praca. Od początku wierzono, że praca jest główną drogą do niezależności i równouprawnienia, a ponieważ Marche słynie z wyrobu butów, od stycznia 1967 roku w jadalni ośrodka ruszyła pracownia produkcji obuwia. W tym samym roku wspólnota postanowiła przestawić się na elektronikę.
Wspólne życie w jednym domu trwało zaledwie kilka lat. Już w 1970 roku zaczęto rozważać zakładanie nowych wspólnot. W pierwszej kolejności powstały Fabriano, Domodossola, Udine, Sestu, Rzym i Gubbio. Szybko urządziły się na własnym terenie. Każda grupa wykazała się przy tym kreatywnością. Reguły gościnności i współżycia, relacje z regionem oraz instytucjami dostosowywały się do konkretnych członków poszczególnych wspólnot i do potrzeb miejsc, w którym wspólnoty powstawały. Jedne wspólnoty skupiały się na niepełnosprawności, inne rozszerzyły zakres działalności także na inną problematykę.
Wspólnota w Capodarco nigdy nie spisała aktu założycielskiego. Powstała i rozwijała się w konfrontacji z niepełnosprawnością, w zależności od lokalizacji, opierała się na gotowości jej członków do koegzystencji. Kierowała nimi nadzieja na życie lepsze niż to, które mogły zapewnić im rodziny czy struktury publiczne.
Dzięki innemu modelowi opieki wiele osób z niepełnosprawnościami zaczęło myśleć o normalnym życiu. Otwarto przed nimi marzenia o pracy, relacjach miłosnych i społecznych. Zaznały wyzwolenia nie tylko teoretycznego, lecz i praktycznego: pierwsze laboratoria pracy, pierwsze śluby i narodziny pierwszych dzieci par z niepełnosprawnością wywołały rewolucję.
ER: Masz osobiste wspomnienia z tych pierwszych lat?
VA: Nie było łatwo łamać schematy: chodzić nad morze, do kina albo do restauracji, jeździć pociągami, ale największym skandalem były dzieci – to, że osoby z niepełnosprawnością mogły mieć dzieci. Najczęstsze pytanie brzmiało: „Ale dzieci niepełnosprawnych są zdrowe?”. Często spotykaliśmy się z odmową. Klienci pewnego zakładu kąpielowego na plaży przekazali, że nie życzą sobie oglądania zniekształconych ciał w kąpielówkach. Wózki nie miały dostępu do kin, bo rzekomo nie było miejsca i mogły uszkodzić fotele.
Początki cechowało silne doświadczenie wspólnotowego życia, związane oczywiście z codziennymi trudnościami, z jakimi przyszło się borykać pierwszym członkom. Decyzje podejmowano gromadnie, po codziennych naradach. Nie należy lekceważyć klimatu kulturalnego tamtej epoki. Ideę „komuny” odbierano wówczas pozytywnie, pociągała ludzi jako alternatywny model życia. Z niepewnością, brakiem stabilizacji i niedostatkiem materialnym walczono wspólnie partycypacją, przystosowywaniem się do warunków i prawie nieobecnej w Capodarco organizacji codziennego życia: posiłków, opieki, przejazdów, harmonogramów. Okres chaosu twórczego o wielkim znaczeniu symbolicznym i niskim stopniu zorganizowania trwał kilka lat. Nazwałem go epickim. Ten swoisty kolektywizm nadal jest obecny w wielu grupach, choć idea wspólnego życia z czasem ewoluowała. Z najwcześniejszego okresu pochodzi również idea solidarności, wówczas całkowicie nowa. Później stała się utartym hasłem w żargonie środowisk prospołecznych.
ER: Wasza rewolucja z upływem lat przyczyniła się do wielu przemian we Włoszech, począwszy od nastawienia Włochów do niepełnosprawności, z konkretnymi konsekwencjami także w zakresie ustawodawstwa. Czy mógłbyś naświetlić najważniejsze etapy kształtowania się nowej świadomości?
VA: Lata mijały, pozytywne modele oddziaływały na świadomość ludzi, strach przed innością malał, segregacja powoli zanikała. Za największe sukcesy uważam zasiłek pielęgnacyjny proporcjonalny do stopnia niepełnosprawności, niezależny od dochodów, integrację w środowisku szkolnym uczniów z niepełnosprawnością przy udziale nauczycieli wspomagających, integrację zawodową.
Zasiłek pielęgnacyjny dla osób częściowo niezdolnych do pracy w 2020 roku wyniósł 286,81 euro miesięcznie przy rocznym dochodzie do 4926,35 euro. Powyżej tej kwoty zasiłek nie przysługuje. Dla osób trwale i całkowicie niezdolnych do pracy wynosi on 520,29 euro bez limitu dochodów. Uczniowie poniżej osiemnastego roku życia dostają 287,09 euro miesięcznie przy rocznym dochodzie rodziców do 4926,35 euro. Inne są kwoty przewidziane dla niewidzących i niesłyszących.
We włoskich szkołach pracuje obecnie 684 880 nauczycieli wykładających przedmioty ogólne i 150 609 nauczycieli kształcenia specjalnego, którzy opiekują się uczniami z niepełnosprawnością.
Firmy i przedsiębiorstwa mają obowiązek zatrudnienia jednej osoby z niepełnosprawnością przy liczbie zatrudnionych od piętnastu do trzydziestu pięciu, dwóch osób z niepełnosprawnością przy liczbie zatrudnionych od trzydziestu sześciu do pięćdziesięciu. W przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej pięćdziesięciu pracowników siedem procent załogi powinno mieć orzeczenie o niepełnosprawności. Do tego 1 procent zatrudnionych musi wywodzić się spośród członków rodziny osób z niepełnosprawnością lub uchodźców.
ER: Jak od tamtego czasu ewoluowała wspólnota?
VA: Dzisiaj wspólnota działa na dwóch poziomach: ogólnym i lokalnym. Wspólnota lokalna jest stowarzyszeniem (rzadziej spółdzielnią), czyli musi odbywać regularne zebrania członków, posiadać radę zarządu, przedstawicieli prawnych (prezesa, wiceprezesa, skarbnika, rewidenta księgowego). Trwa rewizja wszystkich statutów, bo nowa ustawa o stowarzyszeniach non profit we Włoszech zobowiązuje każde stowarzyszenie, by wpisało się do narodowego rejestru organizacji społecznych w celu odróżnienia ich od organizacji komercyjnych lub produkcyjnych. Obecnie funkcjonuje czternaście ośrodków wspólnoty. Działamy w obszarach: niepełnosprawność fizyczna, niepełnosprawność umysłowa, rehabilitacja, psychiatria, narkomania, problemy nieletnich, rodziny z marginesu, uchodźcy.
ER: Jak układają się relacje między wspólnotami na poziomie lokalnym?
VA: Drugim wielkim problemem, z którym z czasem przyszło się skonfrontować, były właśnie relacje między wspólnotami, zarówno tymi najstarszymi, jak i nowszej daty. Z jednej strony należało zachować cechy szczególne zarządzania każdej wspólnoty – to, co stanowiło o jej tożsamości i niepowtarzalności – z drugiej potrzebny był rodzaj powiązania różnych grup pod wspólnym szyldem wspólnoty w Capodarco. Wybrano drogę pośrednią, po czym należało ją dopasować do istniejącego ustawodawstwa cywilnego dotyczącego stowarzyszeń. Mediacja była delikatna, raz więź wydawała się zbyt ścisła, innym razem zbyt luźna.
Podejście to zmieniało się z czasem, w miarę jak przybywało grup i inicjatyw. Coraz większa liczba pracowników zatrudnionych na potrzeby osób z poważnymi problemami zdrowotnymi silnie oddziaływała zarówno na twarde grono „założycieli”, jak i na nowe zarządy. Wspólne życie, które charakteryzowało początki wspólnoty, poza nielicznymi wyjątkami odeszło w przeszłość. Przynależność do wspólnoty polega teraz na trudnej równowadze między osobistym zaangażowaniem a profesjonalizacją. To ma dobre, ale też złe strony. Równowaga zmienia się w zależności od miejsca, inicjatyw i usług obecnych w danej wspólnocie. Na początku łatwo było żyć wszystkim „razem”, gdyż niepełnosprawność fizyczna w tym nie przeszkadzała, ale przyjmowanie osób z niepełnosprawnością umysłową lub problemami psychiatrycznymi i uzależnieniami, jak też świadczenie usług rehabilitacyjnych i dziennej opieki uniemożliwiły wspólną egzystencję w jej pierwotnym kształcie, a także kolektywne zarządzanie, choć nigdy nie zrezygnowano z zasad szacunku i wsłuchiwania się w potrzeby. Na pierwszy plan wysunęło się pytanie, jak przekazywać dalej wartości Capodarco wobec strukturalnych zmian w grupach. Do tego dochodziły władze regionalne – wydawały coraz bardziej szczegółowe ustawy i trzeba było się do nich dostosować. Prowadzenie polityki społecznej wymaga obecności w terenie, ochrony praw człowieka, czasem wręcz walki z władzami w celu zapewnienia ludziom adekwatnej opieki. Działalność ta napotyka na szereg zmiennych, które nieraz wymykają się spod kontroli naszych wspólnot.
Jeśli przyjrzymy się politykom społecznym prowadzonym we Włoszech na przestrzeni ostatnich trzydziestu, czterdziestu lat, zauważymy reformatorski rozmach w połowie lat 70., konsolidację usług w latach 80. i 90., a obecnie niestety rezygnację z projektowania nowego systemu ochrony socjalnej. Świat służb społecznych zepchnięto na bok: polityki regionalne zmieniają się kapryśnie w czasie i przestrzeni. Coraz trudniej jest utrzymywać usługi na odpowiednim poziomie. Wybija się tendencja do coraz większej biurokratyzacji, przewaga paradygmatu hospitalizacyjnego, czyli skupionego na terapiach, które leczą ciało, lecz zaniedbują człowieka w pełni jego istnienia.
Oczywiście statut stara się utrzymywać jedność członków i zwracać uwagę także na osoby działające w obszarach podobnych do naszych lub im pokrewnych. Ruchy spółdzielcze, wolontariat, ruchy obrony praw człowieka i związki zawodowe z czasem osłabły. Generalnie kraj skręcił w stronę opieki prywatnej, odległej od wspierania najsłabszych grup społecznych. Dzisiaj nawet trudno pomyśleć o nowych projektach w obszarze służby społecznej. Walczymy o przetrwanie. Skutkuje to rozdrobnieniem, brakiem skuteczności i – nie będę ukrywał – różnymi formami autorytaryzmu.
ER: Czym w takim razie zajmuje się organizacja na szczeblu krajowym?
VA: Właśnie z rozkwitu wspólnot na poziomie lokalnym wynikła potrzeba powołania wspólnoty narodowej. Szczerze mówiąc, już na początku, dekretem prezydenta Republiki Włoskiej z 25 stycznia 1971 roku, wspólnocie, która wówczas miała siedzibę tylko w Capodarco, przyznano status osoby prawnej. Władze wspólnoty nawiązały do tego uznania, by zaktualizować i bardziej szczegółowo określić organizację na poziomie krajowym. Jest ona stowarzyszeniem drugiego stopnia, czyli koordynuje działalność wspólnot lokalnych; wyłącznie one mogą być jej członkami. Organizację nadzoruje rada narodowa, należą do niej delegaci w liczbie proporcjonalnej do liczby członków poszczególnych wspólnot lokalnych. Na zarząd, oprócz walnego zebrania, składają się rada krajowa, prezes, wiceprezes i skarbnik.
Mimo że relacja między wspólnotami ma naturę prawną, nie narzuca obowiązków ani ścisłej współpracy. Przejawia się na poziomie, który moglibyśmy określić jako orientacyjny i programowy. Odpowiedzialność za przedstawicielstwo, skarbiec, majątek i zarząd pozostają bowiem w gestii każdej wspólnoty lokalnej.
Obecna sytuacja korzysta po części z tego, że decydenci z różnych wspólnot znają się osobiście. Protagoniści pierwszego i drugiego pokolenia jeszcze żyją. Z jednej strony sprzyja to dialogowi i porozumieniu między wspólnotami, lecz zarazem hamuje wypracowanie narzędzi adekwatnych do tego, by uczynić z Capodarco organizację spójną na obszarze całego kraju.
Niedawno uchwalona reforma służb społecznych, jeszcze nie do końca wdrożona z powodu braku kilku dekretów wykonawczych, narzuca konieczne decyzje. Na razie władze wspólnoty na poziomie całego kraju zastanawiają się, czy należy omówić model instytucji pomocy społecznej szanujący historię i tożsamość Capodarco, a jeśli tak, to z kim. Toczy się dyskusja na temat nowego statutu Capodarco ETS (Ente di Terzo Settore – Instytucja Pomocy Społecznej), ale jeszcze nie napisano ani nie przedyskutowano kodeksu etycznego określającego reguły przynależności do wspólnoty. To delikatna kwestia, gdyż w grę wchodzi przyszłość naszej organizacji.
ER: Jesteśmy czasopismem o przestrzeni. Przestrzeń odgrywa kluczową rolę także w temacie niepełnosprawności, ponieważ zwracanie uwagi na potrzeby osób z niepełnosprawnością zakłada specyficzne myślenie o przestrzeni, specyficzne projektowanie albo – jeśli nie ma innych możliwości – strukturalną przemianę przestrzeni już istniejących. W Capodarco przyszło wam się skonfrontować z tymi zagadnieniami od chwili powstania, kiedy te sprawy traktowano we Włoszech jeszcze jak fantastykę naukową. Czy doświadczenie wspólnoty stopniowo przyczyniało się do uwrażliwienia administracji publicznej, zmian w ustawodawstwie, projektowania miejsc? Czy na przestrzeni półwiecza wspólnocie zdarzało się współpracować z projektantami w różnych miejscach, które zakładaliście?
VA: Kultura zwracania uwagi na budowanie przestrzeni odpowiednich dla niepełnosprawnych dzisiaj jest powszechna. Pakiet ustaw uregulował zniesienie barier architektonicznych, ze szczególnym uwzględnieniem schodów, łazienek, wind i podnośników schodowych. Projektowanie, budowa lub dostosowanie dzielnicy, placu, ulicy, w tej chwili z reguły uwzględnia potrzeby niepełnosprawnych, zresztą nie tylko ich. Projektanci muszą pamiętać też o osobach starszych, rodzinach z małymi dziećmi, niepełnoletnich.
Przestrzeń dostosowana do rozmaitych grup społecznych nie jest ostatecznie droższa, za to bardziej przyjazna. Uwaga zwracana na osoby z niepełnosprawnością wychodzi na dobre całemu społeczeństwu. Ułatwiony dostęp do plaży, łatwe przejścia między chodnikami, bruk przyjazny dla kół, obfitość zieleni – wszystkie te elementy podnoszą jakość przestrzeni.
ER: Pandemia ujawniła poważne braki strukturalne naszego społeczeństwa. Jak sobie z nią radzicie we wspólnocie? Czy jakieś aspekty was zaskoczyły? Czy nauczyła was czegoś nowego?
VA: Przez całą pandemię trzymaliśmy się precyzyjnych reguł, by zapobiec rozprzestrzenieniu się wirusa. Nikt spośród mieszkańców się nie zaraził. Zawdzięczamy to dwóm elementom: całkowitemu zakazowi odwiedzin przez ludzi z zewnątrz oraz ciągłej i skrupulatnej dezynfekcji wnętrz. Na naszą korzyść zadziałało także to, że dysponujemy dużymi i dobrze wentylowanymi pomieszczeniami, tarasami, ogrodem i lasem, które osłabiły poczucie zamknięcia.
COVID-19 obnażył smutną i niebezpieczną sytuację osób starszych. Pomiędzy styczniem a listopadem 2020 roku w naszym kraju odnotowano o 84 tysiące zgonów więcej, niż wynosiła średnia krajowa z poprzednich pięciu lat (2014–2019). Wiele z „nadprogramowych” osób zmarło w domach opieki. Pensjonariusze takich ośrodków tracą podwójnie, bo żyją z dala od bliskich, a w dodatku, jak się okazało, w warunkach bardziej zagrażających ich życiu. Do tego dochodzi wątpliwy element instytucjonalizacji starości w domach specjalnie do tego przeznaczonych. Czeka nas więc kolejna walka o zrewidowanie rozwiązania, które wprawdzie częściowo potrafiło odpowiedzieć na potrzeby osób starszych, jednak z drugiej strony pogłębiło ich anonimowość i izolację. Należy przywrócić nadrzędność prawa osób starszych do życia i umierania we własnym domu.
ER: Wreszcie pytanie o temat tego numeru: troskę. Jej związek z doświadczeniem pandemii, z odwróceniem perspektywy, które spowodowała (lub powinna była spowodować, nie jestem już pewien, że to się udało), jest oczywisty. Co znaczy troska dla Vinicia Albanesiego, od ponad trzydziestu lat prezesa wspólnoty w Capodarco? Czy dzisiaj rozumiesz ją tak samo jak trzydzieści lat temu czy coś się zmieniło? Czy wiesz dzisiaj coś, czego nie wiedziałeś wtedy?
VA: Troszczyć się o ludzi to znaczy brać na siebie odpowiedzialność za historię każdego człowieka. Za ryzykowne uważam dzisiaj przykładanie zbyt dużej wagi do podejścia do ludzi jako „użytkowników”, wymagających opieki medycznej i socjalnej, a gubienie po drodze całego świata relacji międzyludzkich, który powinien wchodzić w zakres opieki. Za schematem „profesjonalizmu” kryje się tendencja do depersonalizacji. Skupia się ona na potrzebach medycznych, a zostawia z boku te podstawowe, ludzkie. Prawdziwa opieka powinna uwzględniać całe życie objętego nią człowieka: jego historię, rodzinę, przyszłość, marzenia. Troszczyć się o kogoś, opiekować się kimś oznacza rozciągać ideę opieki na każdy aspekt życia, na różnych jego etapach, we wszystkim, co wiąże się ze zdrowiem pojmowanym całościowo.
Wspólnota w Capodarco żarliwie pielęgnuje poprawne rozumienie takiej odpowiedzialności i stara się nie odchodzić od swojej misji.