„Hej, hej” – tak zaczynaliśmy nasze wymiany na mesendżerze, pisaliśmy do siebie z przerwami od ponad dekady, od czasu do czasu przegadywaliśmy też rzeczy mniej lub bardziej zawodowe przez telefon. Nie zawsze coś z tego wynikało dla „Autoportretu”, trudno było Marcina namówić na tekst. Ale zawsze było ciekawie.

Marcin często mówił, że coś „jest strasznie ciekawe”.

Mówił też „tak czy śmak”.

W rozmowie zwracał się do rozmówcy „wiesz…”, „wiesz, bo to chyba jest tak…”.

I „mnie się wydaje…”.

Słuchałam w ostatni weekend wspomnień bliskich mu osób i wyimków z audycji z jego udziałem. Zauważyłam częste chwile ciszy, pauzy po pytaniu dziennikarki, dziennikarza. Wydaje mi się, że wiem, co myślał. Że pytanie raczej słabe, albo sam banał. Mijała chwila, mówił „wiesz” dla kupienia czasu i odpowiadał. Układał słowa w myśli, z wielkim zapałem, bez rutyny, jakby całkiem na nowo. Mówił, zastanawiając się nad każdym zdaniem. Nigdy dla samego mówienia, nie po to, by potwierdzić zamiar pytającego, tylko żeby coś powiedzieć (pisał tak samo).

Czasem dzielił się swoim chodzeniem z tekstami, każdy gościnny występ był poprzedzony – tak mnie się wydaje – długim z nim spacerowaniem, myśleniem, układaniem słów, czytaniem ich na głos. Nie chałturzył.

Trudno dodać coś do słów, pięknych, mądrych i wnikliwych, które o nim teraz napisano. Tym bardziej dołożyć coś do akuratnie dobranych cytatów z jego książek, które – co strasznie smutne – tak cholernie dobrze pasują.

Miał najwspanialsze poczucie humoru i od tej strony właśnie go najpierw poznałam: przez lekturę przygód Klary. Zarykiwaliśmy się rodzinnie ze śmiechu: „może wytrzymam, ale raczej puszczę”, „proszę państwa, to nie są siki” na stałe weszły do kanonu naszych powiedzonek. (Myślę, nie wiem, czy słusznie, że książki o Klarze to piękny, wierny i zabawny portret małżeństwa Marty i Marcina Wichów). Był podszyty dzieckiem, któremu się nigdy się nie sprzeniewierzył, szanował jego wolność; gotowy spłatać psikusa. Rozszczelnić jakąś sytuację, podważyć konwencję. Zasunąć coś łobuzersko, wytrącić.

Dorosłym przykładał jakby bardziej, był kpiący, choć w sumie wyrozumiały, autentycznie zaciekawiony różnorodnością ludzi i ich radzeniem sobie z rzeczywistością. I zmaganiami z językiem (miał do tego wspaniały słuch).

Pisał tak, że każda kropka, wykrzyknik i średnik miały swoje miejsce, praktycznie bez literówek. Nie godził się na uwznioślenie języka, zmianę rejestru. Kolokwializmy były jego siłą, bronił się przed zmianą „ale” na „lecz”.

Była też w nim, przeczuwam i wiem z lektur, ciemność i smutek. Niepokój. Przejmował się światem i ludźmi. Pandemia, wojna, kolejna wojna. Słychać było, że dotyka go to do głębi.

Teksty Marcina dla „Autoportretu” – pierwszy, Architektura chochoła, ukazał się w 2012 roku w numerze o wsi – były krótkie, jak rozdziały/kawałki w jego książkach. Miałam wyrzuty, że płaciliśmy mu śmiesznie mało za domyślane w każdym czarnym znaku lapidarne teksty.

Przestrzeń, ta najbliższa,  ciekawiła go nieustannie. Drugi artykuł w „Autoportrecie” był o Kamionku – Patrząc pod nogi w 2013 roku (numer Ograniczenie).

Tak jak nie przestał kochać designu, podejrzewam, tak też nie przestał kochać – i rozumieć – architektury. I tak samo jak designowi, stawiał jej ważne pytania, widział niuanse i uwarunkowania, ale też miał oczekiwania.

Czytał „naszych” autorów: Pallasmę, Ingolda, De Graafa. O książce tego ostatniego napisał, że jest jak reportaż z zakładów mięsnych nakręcony ukrytą kamerą. Tłumaczył (eliptycznie) postmodernizm w Bladze. Podziwiał awangardzistów, którzy wyprowadzili sztukę na ulice. Ze zgrozą i proroczo wpatrywał się w użycie ich sztuki przez reżim Putina w uroczystości otwierającej igrzyska w Soczi (Ceremonia). W numerze o transformacji opublikował Loterię, szkic o klasowości i urodzie. Widok był o przemocy własności i nieużytkach, a w Krajobrazie z plakatem… Zresztą bez sensu, że próbuję je podsumować. Takiego pisania nie da się „przyszpilić”.

Najdłuższą formą, na jaką udało mi się go namówić, był wywiad do numeru o zwykłości (miał napisać o języku zwykłości, ostatecznie coś wypadło). Jego temat. Po lekturze Jak przestałem kochać design i Rzeczy, których nie wyrzuciłem, wydawało mi się, że wiem, co powie. Nie miałam zielonego pojęcia! W trakcie wspólnie pisanej rozmowy (pytanie, odpowiedź), przenicował we mnie – acz z charakterystyczną delikatnością – koncept tego numeru. Zostawił w innym miejscu, rozsadził ramę, którą mu majstrowałam. Rozmowa kończyła się pytaniem, o to, jak projektanci mają wprowadzać zmianę, by nie niszczyć zwykłości.

„Teraz to już nie jestem pewien. Może wystarczy zwyczajnie powiedzieć, że jest coś. Że wszystko się zmienia. Że zawsze trwa tylko jakiś czas. I jeszcze, że warto rozglądać się dookoła. Same banały”.

Wcześniej były jeszcze obchody 15. rocznicy czasopisma i sugestia Marcina, że powinniśmy wydać antologię tekstów z „Autoportretu”. W tej sytuacji nie mógł się wykręcić i pięć lat później, jak pomysł w nas też dojrzał (i zebraliśmy pieniądze), włączył się w pracę nad nią. Wysłałyśmy mu z Martą Karpińską wszystkie brakujące roczniki. Cieszył się na tę robotę, mówił: „ale to będzie frajda”. Wspólnie ułożyliśmy części, ale to Marcin zaproponował tytuły rozdziałów i samego tomu – W przejściu. Ukuł również kluczowe pojęcie „tekstu lokomotywy”, ciągnącej wagony z rozdziału. Wstęp do Przejścia był najpiękniejszym prezentem dla „Autoportretu”. Razem kompletowaliśmy teksty w zbiorze i z bólem z wielu rezygnowaliśmy (wtedy tej frajdy było jakby ciut mniej). Przy okazji żonglowania układem tomu w pracowni Frycza i Wichy, przespacerowaliśmy się we troje z Marcinem i Martą po Grochowie; piękny lipcowy dzień i Marcina czytanie przestrzeni miasta (sernik baskijski w lokalnej kawiarni i niedziałający terminal). 

Właśnie wtedy, latem 2022 (a może wcześniej? sprawdzę) zgłosił temat numeru – koniecznie mieliśmy się zająć geologią. Nowy numer Ziemia/z ziemi (ostatni z 2024) jest realizacją pomysłu Marcina. Już go nie zobaczy. A wydrukowaliśmy tam (będzie Pan zadowolony, nie będzie Pan zadowolony? – nie dowiem się) kawałki o bliskim mu Kamionku, który opiewał w swojej najnowszej książce dla Muzeum Warszawy. W kwietniu będzie wystawa z tekstów Marcina i zdjęć Agnieszki Rayss.

Wspaniale było mieć takiego Czytelnika i Partnera w rozmowie. („Same banały nam zostały, jak zwykle”, napisał mi w dedykacji do Nic drobniej nie będzie).

Marcin rozumiał i czytał przestrzeń. Uważał, że to – tak właśnie – „strasznie ciekawe”.

Z czym zostaję, oprócz buntu, smutku, żalu, tęsknoty i niezgody?

Z przekonaniem, że wszystko jest skomplikowane. Ale też strasznie ciekawe. I z tym, że warto się wysilić, żeby to (życie, świat, architekturę, przestrzeń, dzielnicę, ludzi, tabliczki, litery, kamienie, jerzyki, wpisujcie dalej…) próbować zrozumieć.

I z ogromną wdzięcznością.

PS Dzisiaj na pogrzeb Marcina miałyśmy z Martą dojechać pendolino. Na peronie powitał nas komunikat: „W dniu dzisiejszym pociąg zestawiony jest z wagonów klasycznych”. Na pożegnanie pisarza i grafika zachwycającego się awangardą dojechałyśmy wagonem z przedziałami. Kontroler biletów solennie zadeklarował, że możemy się od PKP domagać rekompensaty.

Kraków, 3 lutego 2025