Pandemia zaskoczyła mnie we Włoszech. Początkowo znajomi z zagranicy liczyli na to, że opowiem im coś, czego oni jeszcze nie wiedzą, że dostarczę im wieści z pierwszej ręki, z autopsji; że przedstawię im sprawozdanie z przyszłości. Szybko jednak ich zawiodłem, gdyż kontakt z tym, co się działo, miałem nie mniej zapośredniczony niż oni, szczególnie od momentu, kiedy w Polsce i w innych krajach również ogłoszono kwarantannę. Chcieli wiedzieć, czy w Bergamo siły wojskowe rzeczywiście wywoziły trumny z prosektoriów, jak pokazywały wiadomości całego świata, czy może kadry te były zręczną inscenizacją przeprowadzoną przez jakieś bliżej nieokreślone władze. Choć jestem wyjątkowo odporny na wszelkie teorie spiskowe, Bogiem a prawdą nie miałem żadnych konkretnych argumentów, żeby wyperswadować im te z każdym dniem coraz bardziej rozszalałe fantazje, pączkujące we wszystkich krajach dotkniętych koronawirusem, przede wszystkim we Włoszech. W istocie tylko pracownicy służby zdrowia mogli zobaczyć pandemię na własne oczy, innym pozostały przekazy medialne.
Jedno jest pewne – ludzie umierali naprawdę, ale dokładnej liczby ofiar nie znamy Zabierał ich COVID-19 czy coś innego? I jak „oni” to liczą, jak układają te swoje codzienne przerażające statystyki? Według jakich kryteriów orzekają, że ktoś umarł właśnie na to? Codziennie na różnych kanałach informacyjnych eksperci spierali się ze sobą, dyskredytując się nawzajem, skutkiem czego spora część opinii publicznej zaczęła wątpić w naukę, albowiem w świecie, w którym nauka stała się ostatnią niekwestionowaną religią, ludzie zwykli się po niej spodziewać tego, czego spodziewają się po religii – jednoznacznych odpowiedzi. A tu proszę, wróżenie z fusów.
Wtedy właśnie nastał czas wielkich teorii o związkach pandemii z wprowadzanym po kryjomu 5G, o laboratoryjnym wyhodowaniu wirusa i Billu Gatesie jako geniuszu zła. O jedynym jak dotąd prawdopodobnym powiązaniu – epidemii ze zmianą klimatyczną – mało kto chciał słyszeć; nikt też nie zadawał sobie pytań, co dalej z jednorazowymi maseczkami, które w ciągu kilku tygodni masowo zaczęły zaśmiecać nasz już i tak tonący w plastiku świat. Równocześnie wszyscy zachwycali się sarnami na ulicach Zakopanego, delfinami, które pływały po błękitnych (jak z Photoshopa) weneckich kanałach oraz opustoszałymi jak na renesansowych obrazach miastami naszej pięknej Italii.
Czym naprawdę była (jest i będzie) pandemia, nieprędko się dowiemy, ale nie ulega wątpliwości, że wirus jak papierek lakmusowy obnażył do kości to, co istniało już wcześniej i na co nie chcieliśmy patrzeć: skutki późnego kapitalizmu, niedoinwestowanie podstawowych działów infrastruktury państwa (jak służba zdrowia i edukacja), nierówności społeczne i świat postprawdy, utkany ze zwalczających się, niesprawdzalnych (z braku dostępu do rzeczywistości) narracji, podobnie bowiem jak zmiany klimatu, koronawirus jest hiperobiektem. Tymczasem poza światłem kamer, daleko od dyskusji i teorii, konkretne pojedyncze ludzkie ciała umierały (i umierają) na wirusa albo na inne choroby, albo na zwykłą biedę. A my tego wszystkiego już nie umiemy zebrać w jedną całość.
Choć zajmowanie się tematyką doraźną nigdy nie było celem naszego czasopisma, tym razem stwierdziliśmy, że pandemia zbyt mocno dotknęła naszą rzeczywistość, więc nie możemy przejść obok niej obojętnie i trzymać się raz ustalonej listy tematów. Postanowiliśmy zatem podjąć ryzyko skonfrontowania się na gorąco z tym, co się działo (i dzieje) na zewnątrz, w nadziei, że dzięki temu zdołamy nieco uporządkować myśli i zbierzemy kilka ważnych refleksji będących zapisem tego trudnego czasu.