W tym numerze chcieliśmy nawiązać do teorii trzeciego krajobrazu Gilles’a Clémenta, którego manifest został tu przełożony na język polski po raz pierwszy. Niewątpliwie francuski teoretyk krajobrazu patronuje temu numerowi, do niego bowiem bezpośrednio odnosi się część opublikowanych tutaj tekstów. Jednak gdy klarowała się koncepcja numeru, uznaliśmy, że nie chcemy ograniczyć się do zapoznania czytelnika z teorią Clémenta. Na pojęcie trzeciego krajobrazu składa się zarówno to, co stanowi temat obecnego numeru (nieużytki), jak również rezerwaty przyrody, obszary dziewicze, nietknięte ręką człowieka. Choć tematyka ekologiczna jest nam niezwykle bliska, tym razem chcieliśmy, żeby coś innego znalazło się w centrum uwagi: przestrzenie z definicji nie dziewicze, gdyż naznaczone śladami ludzkiej działalności, a jednak leżące na uboczu, zapomniane i najczęściej niedostrzegane, wręcz niewidzialne. Ich niewidoczność nie wynika z tego, że leżą gdzieś daleko. Mogą wprawdzie znajdować się poza miastem, ale występują też na przedmieściach lub w samym mieście. Nieużytki mogą być rozległe, lecz nieużytkiem jest również zakurzona wysepka czy pas zieleni pośrodku jezdni albo zapomniany skwerek, o który nikt nie dba. Nie są to miejsca puste, bo różne mniej lub bardziej przypadkowe obiekty i przedmioty występują w ich obrębie, nie są też pozbawione obecności ludzkiej. Z punktu widzenia tradycyjnego projektowania są one bezużyteczne, dlatego uznaliśmy, że słowo „nieużytki” najlepiej będzie oddawać nasze intencje. Temat numeru powstał z przekonania, że to właśnie „bezużyteczność” takich obszarów stanowi wartość.
Miejsca te nie tylko noszą znamiona szczególnej estetyki, która staje się powoli jednym z wyznaczników współczesnej wrażliwości estetycznej, ale cechują się także tym, że wymykają się dyktaturze funkcji i użyteczności (w odróżnieniu od przestrzeni zaprojektowanych jako zielone, które nadal pełnią istotne funkcje, gdyż są częścią projektu i mają służyć chociażby rekreacji mieszkańców czy poprawie jakości powietrza) i przez to wprowadzają do przestrzeni miejskiej pewien powiew anarchicznej wolności. Obszary te, nie dając się kwalifikować inaczej niż jako białe plamy na mapie projektu, niejednokrotnie jawią się jako prawdziwe płuca naszych miast – choć z początku nimi nie były, zyskały jednak taki charakter w wyniku splotu różnych, nieraz skomplikowanych okoliczności. Niekoniecznie ekologicznie czyste, estetycznie nijakie, często wręcz uchodzące za brzydkie i nieciekawe, a jednak pociągające, niesamowite (także w pierwotnym, niepotocznym znaczeniu tego słowa), podważają rację naszego sposobu życia, dzięki czemu mają wyzwalającą moc. Jednym słowem – wydaje nam się, że są one potrzebne jak powietrze, i wcale nie należy się ich pozbywać.