Prawdopodobnie nie jestem najlepszą osobą, żeby napisać wprowadzenie do numeru zatytułowanego „Uczenie architektury”. Wprawdzie studiowałam ten kierunek na wydziale politechniki, ale nigdy nie pracowałam jako architektka. Jestem zatem chyba przykładem fiaska edukacji architektonicznej, choć z pewnością nie należy winić za to wyłącznie systemu szkoły, w której studiowałam. To, co piszę tutaj, jest zatem stawianiem pytania, a nie próbą odpowiedzi bazującej na doświadczeniu. Te znajdziecie w numerze, w którym głos oddajemy praktykom zawodu, nauczycielom, a także studentom.
Pierwsze najpoważniejsze pytanie, z którym powinien się zmierzyć adept na studiach architektonicznych, to pytanie – co to jest architektura? I do czego jest potrzebna? W kontekście edukacji profesjonalnej najważniejsze, tuż po podstawowych problemach teoretycznych, wydaje mi się pytanie o realne potrzeby ludzi i sposoby, w jakie odpowiada na nie architektura. Wielu krytyków i praktyków pisze dzisiaj o kryzysie sztuki budowania, która zmienia się w narzędzie marketingu i działa jako gwarancja stopy zwrotu z inwestycji. Strumienie obrazów płynących z portali architektonicznych pokazują wyrafinowane kadry wciąż tych samych stylistycznych trików. Przestrzeń jest dzisiaj wypełniona elektromagnetycznym sygnałem smartfonów, pocięta niewidzialnym WiFi, złączona z wirtualną w naszą codzienną hybrydę.
Sytuacja uczenia kogoś zakłada przynajmniej zgrubną wiedzę na temat naszej przyszłości, jakąś projekcję na temat tego, jak będzie, a przynajmniej kierunku, w którym zmierzamy. Edukacja jest – podobnie jak architektura – wysunięta w przyszłość. W sytuacji, gdy tak niewiele wiemy o tym, co nastąpi, gdyż świat, jak wiemy, chwieje się coraz bardziej, i w kontekście uczącej się nieprzerwanie sztucznej inteligencji i dominacji postrzegania wzrokowego, architektura – jak od wielu lat pisze Juhani Pallasmaa – może dawać oparcie naszym ciałom. Mark Lee, świeżo upieczony dziekan Harvard School of Design, właśnie w potrzebie materialności widzi przyszłość dyscypliny. Lista tego, czego nie dowiedziałam się o architekturze na studiach, jest długa, choć odpowiedzi na naszą ankietę wydają się mówić, że na polskich uczelniach nie wiele się zmieniło. Tutaj chciałabym wymienić kilka najważniejszych, nie z chęci malkontenctwa, ale w ramach desperackiej próby szukania pozytywnego przekazu w czasie, w którym budowanie wydaje się trudniejsze w sensie metaforycznym, a dyskusyjne w sensie dosłownym.
Nie dowiedziałam się, że poznajemy całym ciałem, że nasza wiedza zapośredniczona przez zmysły, nie jest wyłącznie dostarczana wizualnie. Nie nauczyłam się, że architektura to dziedzina zespołowa i nie uczono mnie pracy w grupie, i współpracy. Nie dowiedziałam się za wiele o etycznych i ekonomicznych kontekstach budowania. Wreszcie: uczono mnie tego, że wiem lepiej niż użytkownik, i nie pokazano, że trzeba usłyszeć i przyjąć wiedzę, którą na temat własnego otoczenia posiada, ktoś, kto w danej przestrzeni przebywa, jej używa.
Czego nauczyłam się, studiując architekturę? Mozołu geometrii wykreślnej – ręcznego wysiłku, który dzisiaj przydaje się przy nanoszeniu korekt na makiety czasopisma. Szkicowania. Procesu. Żmudnego wysiłku, dokańczania. Tego, że nie można projektu zrobić trochę. Czasu, który zabiera (ale i daje) określona praca.
Dorota Leśniak-Rychlak