Nasza teraźniejszość miała być „epoką czasu wolnego i dostatku”. W 1930 roku w eseju Możliwości ekonomiczne dla naszych wnuków John Maynard Keynes przewidywał, że dzięki postępowi
technologicznemu ludzie żyjący w XXI stuleciu będą pracować przez dwa dni w tygodniu. W latach 60. i 70. XX wieku nawet w siedzibach korporacji rozważano konsekwencje końca pracy, a na
uniwersytetach pojawiły się kierunki zajmujące się badaniem czasu wolnego. Przejęcie politycznych sterów przez Margaret Thatcher i Ronalda Reagana przywołało jednak niesforną ludzkość do
porządku. Jak dotąd technologia stanowi raczej narzędzie kontroli społeczeństw, a nie źródło ich emancypacji, a praca przenika w skali globalnej wszystkie sfery ludzkiego życia w sposób wcześniej
nieodnotowywany w historii. Jonathan Crary 1 pisze, że sen broni się jeszcze jako ostatni przyczółek wolności jednostki, ale poszukuje się już metod pozwalających stworzyć całodobowego pracownika i konsumenta, który nie będzie musiał marnotrawić czasu na nieproduktywny odpoczynek.
Jak doszliśmy do punktu, w którym głównym celem pracy – często bezsensownej, niestabilnej, toksycznej i społecznie szkodliwej – jest spłacanie długów? Jakie procesy doprowadziły nas do sytuacji, w której jedni ludzie są nadmiernie obarczeni pracą i nie mogą sobie pozwolić na sprzeciw, a inni nie mają jej wcale, zasilając rosnącą kastę ludzi zbędnych? Jakie ślady w przestrzeni – ciał, mieszkań, miast, globu – odciska praca w dobie późnego kapitalizmu? I czy jesteśmy w stanie wyjść poza ponure konstatacje albo wszechobecne dystopie i wyobrazić sobie lepszą przyszłość
We współczesnej debacie o pracy polityczne idee mające rozwiązać narastające problemy – postulaty redystrybucji i znacznego ograniczenia czasu pracy, pomysły dotyczące podstawowego dochodu gwarantowanego czy wręcz wizje końca pracy – nie są nowe, pojawiały w takiej czy innej postaci, odkąd istnieje kapitalizm. Kryzys współczesności – którego jednym z wielu symptomów jest kondycja świata pracy – ośmiela na tyle, żeby sięgać po wyśmiewane w ostatnich dekadach koncepty. Kluczowe wydaje się jednak nie tyle samo wcielenie w życie konkretnego pomysłu, co ustalenie, dokąd właściwie zmierzamy i co jest naszym celem? I czy na pewno chcemy przestać pracować, czy raczej chodzi nam o odzyskanie pracy, która służy ludziom, nie niszcząc przy tym świata, i umacnia w nich poczucie sensu i godności? Jeśli nie podejmiemy próby wyobrażenia sobie innej rzeczywistości, będziemy bezradnie patrzeć, jak kolejne szlachetne idee stają się narzędziem systemu, w którym niemal wszystko jest urynkowione, albo będziemy dawać się szantażować brakiem alternatywy. Jak przypomina w tym numerze „Autoportretu” brytyjski historyk Andy Beckett, to właśnie sama Margaret Thatcher wierzyła w możliwość głębokiej zmiany społecznej i politycznej, twierdząc, że „herezje jednego okresu, zawsze stają się ortodoksjami następnego”. Czas rynkowych ortodoksji się skończył, stwórzmy sobie nowe, w które naprawdę warto uwierzyć.
Marta Karpińska