Z Łukaszem Stankiem rozmawia Tomasz Fudala
Tomasz Fudala: W jaki sposób rozmyślania o architekturze Nowej Huty przenoszą do Bagdadu? Co łączy te odległe miejsca?
Łukasz Stanek: W Nowej Hucie zaczęły się moje badania nad architekturą globalnego socjalizmu. Studiując historię miasta przy kombinacie, dowiedziałem się, że następnym wielkim przedsięwzięciem Miastoprojektu Kraków był plan Bagdadu. Wcześniej o tym nie słyszałem, mimo że wielu wykładowców na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej pracowało w Iraku. Niechęci do mówienia o projektach „eksportowych” z okresu PRL-u wystarczyłoby na osobną rozmowę. Do badań nad Globalnym Południem zainspirowała mnie też moja ówczesna praca na ETH w Zurychu. Czasami mówiło się tam o architekturze w Afryce i Azji, ale wyłącznie w kontekście architektury kolonialnej i eksportu architektury zachodniej. Pod tym względem niewiele zmieniło się w Europie przez piętnaście lat. Nauczanie historii architektury jest silnie związane z promocją eksportu usług architektonicznych.
TF: Twoje badania dotyczą głównie czasów zimnej wojny. W książce Architecture in Global Socialism (Architektura globalnego socjalizmu)[1] piszesz o intratnej dla obu stron współpracy bloku wschodniego z państwami Afryki i Bliskiego Wschodu. Zaskakujące, że czasami dotyczyła technologii bądź pojedynczych projektów, a innym razem budowy całych miast lub tworzenia planów ogólnych. Co się działo na Globalnym Południu w epoce zimnej wojny?
ŁS: Po II wojnie światowej trwały tam dwa globalne i zazębiające się procesy: dekolonizacja i zimna wojna. W okresie Chruszczowa ZSRR i inne kraje socjalistyczne otworzyły się dyplomatycznie i gospodarczo na państwa Afryki i Azji. Miały w tym konkretne cele: chciały pozyskać wpływy polityczne i gospodarcze, rynki zbytu, surowce, siłę roboczą i wymienialną walutę. Dla państw, które właśnie uzyskały niepodległość, architektura i budownictwo były istotne pod wieloma względami: jako ważne dziedziny gospodarki, od których zależał rozwój innych dziedzin, jako kluczowe narzędzia dystrybucji programów socjalnych, ale także jako środki reprezentacji państwa.
TF: Po wojnie zbudowano w PRL-u w formie pomocy aż siedem milionów mieszkań, by zniwelować nierówności. Czy można nasz projekt wyrównywania szans poprzez budowanie mieszkań porównać do tego, co się działo na Globalnym Południu?
ŁS: Wiele krajów afrykańskich i azjatyckich trawił potężny kryzys mieszkaniowy, odziedziczony po czasach kolonialnych. Kwestia mieszkaniowa była tam bardzo ważna. Nowe elity wprowadziły się do luksusowych dzielnic mieszkaniowych dotychczas zajmowanych przez urzędników kolonialnych, lecz zdecydowana większość ludzi mieszkała w trudnych warunkach, bez dostępu do podstawowych mediów. Reżimy kolonialne dopiero od lat 40. zaczęły poważniej myśleć o środkach zaradczych, lecz sytuacja je przerastała. W tym kontekście radzieckie i wschodnioeuropejskie doświadczenie masowego budownictwa mieszkaniowego w czasach Chruszczowa było istotne i w wielu aspektach imponujące. Na przykład Victor Adegbite, architekt z Ghany, absolwent amerykańskiej uczelni, w latach 60. odbył podróż studialną do ZSRR zorganizowaną przez ONZ. Dotyczyła radzieckiego przemysłu mieszkaniowego.
TF: Transferowano chyba też konkretne technologie?
ŁS: ZSRR eksportował fabryki mieszkań. Zbudowano je w Mongolii, na Kubie, w Ghanie, Chile. Ich losy potoczyły się różnie. W Ułan Bator zwiedziłem fabrykę domów, która zdominowała budownictwo mieszkaniowe w Mongolii2. Kilka miesięcy temu odwiedziłem dawną radziecką fabrykę domów w Ghanie, w Akrze. Upadła zaraz po odsunięciu od władzy prezydenta Nkrumaha w 1966 roku, a próby jej reaktywacji w latach 70. się nie powiodły.
TF: Może po prostu europejskie fabryki domów nie wszędzie się sprawdzały?
ŁS: W Ghanie znacznie ważniejszy okazał się program samopomocowego budownictwa zarówno na wsi, jak i w miastach. Na dużą skalę zastosowano go między innymi w czasie budowy tamy na rzece Volta w latach 60., gdy przesiedlono osiemdziesiąt tysięcy ludzi. Państwo finansowało działkę lub infrastrukturę, na przykład drogi, część materiałów budowlanych, część budynku, powiedzmy dach albo jedną izbę – a potem mieszkańcy powiększali budynek. Do długiej, bo późnokolonialnej tradycji budownictwa samopomocowego nawiązywał węgierski architekt Karolyi Polónyi w Ghanie i Nigerii w latach 60. i 70. Wykorzystał swoje powojenne doświadczenia z przesiedleń po powodzi na Węgrzech – szybkie, oszczędne budownictwo z lokalnych materiałów, wznoszone przez niewykwalifikowaną siłę roboczą.
TF: Jak działania PRL-owskiej Polski przetłumaczyć na zupełnie inny kraj, inne warunki klimatyczne? Projektanci Nowej Huty zastali w Afryce zupełnie inny kontekst.
ŁS: Pytałem o to architektów z Polski i innych krajów naszego regionu, którzy jeździli do Ghany. Informacje czerpali przede wszystkim z lokalnych publikacji i projektów. Większość Polaków, w tym Jacek Chyrosz i Stanisław Rymaszewski, pracowała w państwowym biurze projektowym Ghana National Construction Corporation. Biuro to przejęło zasoby Public Works Department (PWD), kolonialnej instytucji odpowiedzialnej za projektowanie, budowanie i renowację budynków. Takie PWD istniały w każdej kolonii brytyjskiej, ale w Ghanie była szczególnie rozwinięta. W Akrze Chyrosz i inni mieli do dyspozycji podręczniki, normy budowlane, projekty typowe i eksperymenty budowlane.
TF: Jakiego rodzaju eksperymenty?
ŁS: W Ghanie, wtedy nazywanej Złotym Wybrzeżem, istniał ośrodek zajmujący się badaniem materiałów budowlanych. Sprawdzano na przykład, jak wykorzystać lateryt, czyli lokalną glebę, jak modernizować dawne techniki budowlane, między innymi dodając cement do laterytu, jak używać materiałów budowlanych z Europy. Takie próby podejmowano jeszcze przed II wojną światową, zwłaszcza w rejonie Aszanti, w mieście Kumasi, a po wojnie je kontynuowano.
Poza tym polscy architekci analizowali budynki wznoszone w Ghanie w co najmniej dwóch różnych tradycjach. Z jednej strony architektura mieszkaniowa bazowała na kolonialnej typologii bungalowów, czyli domów na kolumnach z wielką werandą i wielkim dachem. Znakomicie sprawdzały się w tamtejszym klimacie, ale były niezwykle kosztowne. Dlatego budowano je tylko dla elit, najpierw europejskich, później rządowych. Z drugiej strony też za czasów Chyrosza i Rymaszewskiego, na początku lat 60., istniały precedensy architektury modernistycznej, tak zwanej architektury tropikalnej, przede wszystkim budynki służące edukacji, na przykład Prempeh College w Kumasi czy Uniwersytet w Ibadanie w Nigerii. Już choćby proces uczenia się od ludzi na miejscu pokazuje, że działalność polskich architektów w Afryce Zachodniej należy rozumieć jako współpracę, a nie eksport architektury.
TF: Jak mieszkali biedniejsi i biedni? Czy architekci byli zaangażowani również w projekty dla tych grup społecznych?
ŁS: Poza projektami samopomocowymi władze kolonialne angażowały się od okresu międzywojennego w akcje wyburzania slumsów. Właściciele budynków i zarazem najczęściej ich lokatorzy otrzymywali rekompensaty, a czasem także ziemię, na której mogli się osiedlać, pod warunkiem, że ich nowy dom spełni wymogi przepisów budowlanych. Problem w tym, że mieszkańców prawie nigdy nie było stać na drogie, często importowane materiały budowlane, wymagane przepisami. Dlatego musieli się przenieść poza granice miasta, gdzie miejskie prawo budowlane nie obowiązywało. W ten sposób wyburzanie slumsów w miastach skutkowało rozrostem slumsów na przedmieściach.
Trafiło się kilka ciekawych eksperymentów, na przykład dzielnica Asawasi w Kumasi, zaprojektowana przez angielskiego architekta Alfreda Edwarda Savige’a Alcocka. Była przeznaczona dla ludzi o niskich dochodach, powstawała od lat 40., z tanich materiałów, przede wszystkim z laterytu wzmocnionego cementem, na ziemi wydzierżawionej od króla Aszanti.
TF: Spotykamy się przy okazji przygotowywania numeru „Autoportretu”, którego tematem są nierówności. W kontekście nierówności wiele mówi się obecnie o zmianie sytuacji dawnych kolonii. Zajmujesz się dekolonizacją od lat. Jak dziś, z perspektywy swojej drogi badawczej, rozumiesz to słowo?
ŁS: To na pewno skomplikowana kwestia, zwłaszcza że nie wszystkie osoby zaangażowane w dekolonizację używały tego pojęcia. Spojrzenie na Afrykę z Europy Wschodniej ma tę zaletę, że pozwala na krytyczne podejście. Historycznie pojęcia „dekolonizacja” częściej używały dawne państwa kolonialne niż obywatele państw kolonizowanych po uzyskaniu niepodległości. Oni mówili raczej o niepodległości czy samodzielności. Również w państwach socjalistycznych rzadko wspominano o dekolonizacji, bo uznano, że to słowo sugeruje dar od kolonizatorów. Odwoływano się raczej do walki niepodległościowej. W przeciwieństwie do narracji zachodniej państwa socjalistyczne podkreślały znaczenie walki o niepodległość, walki narodowowyzwoleńczej lub klasowej.
Obecnie pracuję nad nowym projektem badawczym, dotyczącym architektury i przemysłu budowlanego w Ghanie od lat 40. do lat 70. Właśnie tym zajmowałem się w Akrze i Kumasi w ostatnim semestrze. Używam w nim pojęcia „afrykanizacja”. Jego historia także jest zawiła, bo zostało wprowadzone przez kolonizatorów jako nazwa oficjalnej polityki w koloniach brytyjskich, ale Ghańczycy je przejęli i po odzyskaniu niepodległości przedefiniowali. Powoływali się na nie, gdy rozliczali władze z efektów afrykanizacji, dlatego z punktu widzenia historycznego wydaje mi się bardziej przydatne niż dekolonizacja.
TF: Spróbujmy wobec tego zdefiniować afrykanizację i konsekwencje, jakie niesie używanie tego terminu w analizach architektonicznych.
ŁS: Pojęcie „afrykanizacja” zostało wprowadzone po II wojnie światowej jako oficjalny cel rządów brytyjskich w kolonii Złotego Wybrzeża. Mówiono wtedy o afrykanizacji służb publicznych. Chodziło o to, żeby powoływać Afrykańczyków na coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska w administracji państwowej i sądach. Ta polityka była spowodowana dwoma czynnikami: z jednej strony chęcią oszczędzania, bo zatrudnianie Europejczyków było znacznie bardziej kosztowne niż zatrudnianie Afrykańczyków, a z drugiej strony presją rdzennych mieszkańców – elit i szerszych grup społecznych w kolonii Złotego Wybrzeża. Na to nałożyły się postulaty niepodległości. Brytyjczycy mieli na ich temat zupełnie inne wyobrażenia niż Afrykańczycy, zwłaszcza jeżeli chodzi o skale czasowe. Czytałem ostatnio w archiwum w Londynie przewidywania z późnych lat 40., w których brytyjscy kolonialni administratorzy wyobrażali sobie, że Ghana odzyska niepodległość około roku 2000 – a stało się to niecałe dziesięć lat po tym, jak napisano ten dokument. Afrykanizacja polegała na procesie przygotowywania do niepodległości. Na potrzeby moich badań piszę o afrykanizacji architektury i budownictwa w Ghanie w sensie przejęcia dotychczasowych, kolonialnych instytucji odpowiedzialnych za architekturę i budownictwo przez Afrykańczyków. Ta perspektywa pokazuje dylematy lokalnych decydentów, bo na przykład urzędnicy zajmujący się afrykanizacją architektury w Ghanie musieli zadecydować, czy pracujący w Akrze Afrykanie-Amerykanie i ludzie z „Indii Zachodnich”, czyli Karaibów, także są Afrykańczykami.
TF: Czy dla socjalistycznej Polski, borykającej się z rozmaitymi niedoborami, Afryka Zachodnia mogła być Zachodem?
ŁS: Tak, była „dostępnym dla nas Zachodem”, jak to świetnie ujęła Grażyna Jonkajtys-Luba, architektka z doświadczeniem pracy w Ghanie, a potem Nigerii. Ghanę uznawano w Londynie za modelową kolonię i władze kolonialne oczekiwały, że zostanie modelem dekolonizacji. Była i jest bogatszym krajem niż jej sąsiedzi. Ludzie z krajów socjalistycznych w latach 60. w Ghanie mieli okazję doświadczyć zachodniej kultury, zwłaszcza angielskiej, ale też zachodniej konsumpcji i zachodniego stylu życia.
W Nigerii w latach 70. większość wykładowców w Szkole Architektury w Zarii po usunięciu wykładowców brytyjskich pochodziła z Europy Wschodniej, często z Polski. Nie do końca wynikało to z braku nigeryjskich architektów. W tym czasie już od dziesięciu lat funkcjonowała w Zarii szkoła architektury, lecz jej absolwenci woleli pracować w biurach prywatnych, bo tam zarobki były znacznie wyższe niż na uniwersytetach czy w administracji publicznej. Stąd wynikał niedobór ludzi, którzy mogliby uczyć lub pracować w ministerstwach, i sytuację w dużym stopniu ratowali architekci i architektki z Europy Wschodniej. Nadal się o nich pamięta w Nigerii i innych krajach regionu. Na moje wykłady w Ghanie, Nigerii, Abu Zabi, Kuwejcie czy Bejrucie przychodzi wiele osób, które miały profesorów lub kolegów z Europy Wschodniej, z państw socjalistycznych.
TF: Badacze zimnej wojny zazwyczaj koncentrują się na wielkich graczach: Stanach Zjednoczonych i ZSRR. Ty wprowadziłeś na scenę też innych aktorów, w różnych rolach. Jakie cele przyświecały poszczególnym uczestnikom rywalizacji na Globalnym Południu?
ŁS: Dynamika związków między krajami socjalistycznymi i wyzwalającymi się z kolonializmu w Afryce i Azji była zróżnicowana geograficznie, ale także historycznie. Czechosłowacja miała inną dynamikę współpracy z Azją i Afryką niż Rumunia, ale też lat 60. nie da się porównać do lat 80.
TF: Był również element polityki wewnętrznej.
ŁS: Tak, każdy z krajów miał własne wewnętrzne cele, dla których popierał państwa od niedawna niepodległe. W książce Architecture in Global Socialism wydobywam te różnice, by pokazać, że państwa socjalistyczne nie były homogenicznym „blokiem”.
TF: Na czym im zależało?
ŁS: Polacy w późnych latach 50. i w latach 60. podążali za ZSRR, ale zarazem obawiali się o granicę zachodnią, wtedy jeszcze nieuznaną przez RFN. W takich okolicznościach priorytetem dla Polski była budowa szerokiej koalicji międzynarodowej dla zachowania powojennego porządku. Dlatego PRL popierał państwa afrykańskie i azjatyckie w ONZ i innych instytucjach międzynarodowych. Jeszcze silniejsze motywacje polityczne miał NRD, do lat 60. nieuznawany na arenie międzynarodowej. Od lat 70. w Polsce, NRD i w wielu innych krajach socjalistycznych na pierwszy plan wysunęła się konieczność pozyskania twardej waluty w celu spłaty długów. Rumunia w okresie rządów Ceaușescu prezentowała się jako „rozwijające się państwo socjalistyczne”. Należy też pamiętać, że socjalizmy radziecki, jugosłowiański (promowany w ramach ruchu krajów niezaangażowanych) i od lat 60. chiński często konkurowały ze sobą w Afryce i Azji.
TF: Czy nowi gracze w państwach dekolonizowanych, w tym socjalistyczna Polska, próbowali brać udział w niwelowaniu nierówności?
ŁS: Można mówić o dwóch skalach nierówności: globalnej – między byłymi państwami kolonialnymi i państwami kolonizowanymi – oraz w ramach państw (de)kolonizowanych. W obu chodziło o nierówności zarówno klasowe, jak i etniczne. Współpraca z państwami socjalistycznymi w kontekście dekolonizacji i zimnej wojny zakładała interwencję w obu skalach.
Z jednej strony państwa socjalistyczne popierały, przynajmniej retorycznie, konieczność zmiany globalnego systemu gospodarczego odziedziczonego po okresie kolonialnym, w którym Europa Zachodnia i Ameryka produkowały towary przemysłowe, a Afryka i Azja były ich rynkiem zbytu. Stąd wzięły się te wszystkie fabryki budowane przez kraje socjalistyczne w Afryce i Azji – miały zapewnić substytucję importu towarów przemysłowych. Z drugiej strony, przynajmniej w Ghanie, rządowi Nkrumaha chodziło o bardziej egalitarną dystrybucję dostępu do mieszkań, pracy, edukacji, służby zdrowia i kultury. Kraje socjalistyczne wskazywały na swoje doświadczenia i proponowały konkretne rozwiązania, zarówno technologiczne (systemy prefabrykowane), jak i programowe (system żłobków i przedszkoli, umożliwiających pracę zawodową kobiet). Oczywiście realia były bardziej skomplikowane niż te projekty. Ghańskie architektki, które studiowały w czasie rządów Nkrumaha, wspominają, jak trudno było im pogodzić ambicję zawodową z tradycyjnymi oczekiwaniami tamtejszego społeczeństwa wobec kobiet.
TF: Czy można porównać sympatie do socjalizmu w Ghanie, pierwszym kraju afrykańskim, który odzyskał niepodległość, do naszego socjalizmu w bloku wschodnim? Czy te systemy czegoś się od siebie uczyły?
ŁS: Socjalistyczne (albo „na drodze do socjalizmu”) państwa afrykańskie i azjatyckie uczyły się od Europy Wschodniej w pierwszej kolejności organizacji armii, służb specjalnych, propagandy, mediów, organizacji masowych. Architektura była na dalszym planie. Socjalistyczna ścieżka rozwoju wydawała się atrakcyjna wielu afrykańskim i azjatyckim elitom w latach 60., bo obiecywała szybkie tempo rozwoju bazującego na aktywnej roli państwa. Inne czynniki – poparcie polityczne, kredyty, szkolenia, transfer technologii z Europy Wschodniej – też były ważne, ale dlatego, że umożliwiały przyspieszony rozwój.
TF: Czy głównym wzorem ze Wschodu był Związek Radziecki?
ŁS: Mówimy o latach 60., więc okresie, w którym Związek Radziecki stracił już monopol na jedyną słuszną wersję socjalizmu. Od końca lat 40. osobną drogą, atrakcyjną dla państw niezaangażowanych, szła Jugosławia. Na początku lat 60. nastąpił kolejny rozłam – między Chinami a Związkiem Radzieckim. Chiński model, trwający do dziś, też był atrakcyjny.
TF: Czy w dobie napaści Rosji na Ukrainę rola agresora w tych regionach słabnie, a wzmacniają się interesy chińskie?
ŁS: Pierwsze miesiące po napaści Rosji na Ukrainę spędziłem w Akrze. Afrykańczycy, z którymi rozmawiałem, często odmawiali poparcia dla Ukrainy. Dla ludzi z Europy Wschodniej jest to pozycja trudna do zrozumienia. Wynika z historycznego doświadczenia Afrykańczyków z zachodnioeuropejskim imperializmem i faktu, że Europa Zachodnia jest postrzegana jako strona konfliktu w Ukrainie. Z drugiej strony Chiny od lat są obecne w Afryce i wielu Afrykańczyków obawia się chińskiej dominacji, zarówno politycznej, jak i gospodarczej.
TF: Piszesz, że w epoce zimnej wojny zderzały się pomysły zachodnie i socjalistyczne. Opisywana w anglo-amerykańskiej literaturze przez Clarence’a Arthura Perry’ego, a w Polsce na przykład przez Jacka Nowickiego „jednostka sąsiedzka” spotkała się z radzieckim „mikroregionem”. Finalnie powstał miks różnych kompetencji i pomysłów urbanistycznych.
ŁS: Tak, wiedza architektoniczna i budowlana była porównywalna i porównywana w „Trzecim Świecie”, jak wtedy mówiono. O tym piszę w ostatnich publikacjach3: otwarcie na wiedzę państw socjalistycznych i porównywanie jej z wiedzą Zachodu było ważnym doświadczeniem niepodległości dla profesjonalistów w Afryce i Azji. W Ghanie lat 60. architekci, w tym wspomniany Adegbite, porównywali brytyjskie projekty, technologie i praktyki z czasów kolonialnych z amerykańskimi, wschodnioeuropejskimi, ale także chińskimi i indyjskimi, po czym wybierali najbardziej odpowiednie i dostosowywali je do lokalnych warunków i potrzeb. To była inspirująca i emancypacyjna praktyka, bo pozycjonowała Afrykańczyków jako oceniających wiedzę z byłych metropolii. Z drugiej strony niosła ze sobą ryzyko, bo brakowało narzędzi do weryfikacji tej wiedzy, informacje były często przykryte zimnowojenną propagandą, ludzie podejmowali decyzje pod wielką presją oczekiwania na szybkie rezultaty. W znacznym stopniu skończyło się to po upadku Nkrumaha, gdy Ghana wróciła w koleiny zależności od Zachodu, ale także na skutek nowej klasyfikacji, dzielącej świat na państwa rozwinięte i rozwijające się. Niektórzy liczyli na to, że ten podział ukierunkuje produkcję wiedzy na bardziej adekwatną i przydatną na miejscu, na przykład w Afryce Subsaharyjskiej. Może częściowo tak się stało, ale zarazem ta klasyfikacja doprowadziła do epistemicznej przepaści między globalnymi „Południem” i „Północą” i w ten sposób ograniczyła możliwość wzajemnego uczenia się.
TF: Jakie wartości towarzyszą budowaniu nowych miast i dużych projektów urbanistycznych, kreowaniu atmosfery miejskości? Wiadomo, że ludzie dostają dach nad głową, ale jakie inne rzeczywiste korzyści odniosło Globalne Południe z obecności inżynierów z krajów bloku wschodniego? Nie ograniczajmy się do Ghany.
ŁS: W takim razie opowiem o Nigerii. Nigeria nigdy nie była krajem socjalistycznym, nigeryjskie elity kształciły się na brytyjskich uniwersytetach i wrogo odnosiły się do socjalizmu, a jednocześnie największe zespoły budowlane w Lagos z lat 70., ikony tego miasta, zostały zbudowane przez firmy z krajów socjalistycznych. Teatr Narodowy, górujący nad laguną, zaprojektowali i zbudowali Bułgarzy. Targi międzynarodowe powstały według projektu jugosłowiańskiego. Rządy nigeryjskie zapraszały firmy z państw socjalistycznych z zupełnie innych powodów niż Nkrumah. Chciały stymulować konkurencję między zagranicznymi przedsiębiorstwami, ale także wypełnić braki w kadrach technicznych i administracyjnych.
TF: Czy w czasie kryzysu klimatycznego, groźby blackoutów, jakieś pomysły praktykowane na Globalnym Południu mogą się dzisiaj przydać?
ŁS: Wracamy do prostych rozwiązań, ale czasami ogólny kontekst gospodarczy nie sprzyja ich wdrażaniu. W Dakarze spotkałem się ostatnio z Nzingą Mboup, architektką, która projektuje domy z gliny lub ziemi. Są droższe niż konwencjonalne, na przykład z bloków cementowych. Koszty spadną tylko wówczas, gdy ten system budowlany się upowszechni i zadziała efekt skali. Inspirujące jest głębokie rozumienie miasta, zwłaszcza infrastruktury, przez Afrykańczyków. Chodząc po Dakarze, dołączyłem do dwóch kobiet z Afryki Południowej. Byłem zdumiony, w jaki sposób rozmawiały o kwestiach prądu, jak wymieniały się doświadczeniami. Miały olbrzymią wiedzę na temat różnych sieci prądu w Johannesburgu, tego, w jaki sposób zabezpieczyć się na wypadek, gdyby jedna z sieci została wyłączona. W Nigerii każdy z moich rozmówców miał po kilka telefonów komórkowych, każdy u innego operatora, ponieważ wiele sieci okresowo przestaje działać. Po kilku miesiącach mieszkania z Akrze powoli zacząłem rozumieć, że po deszczu jeździ się tam inaczej. Mapy Akry po deszczu i bez deszczu są zupełnie inne i miejscowi o tym wiedzą. Świadomość miejskiej infrastruktury i rozumienie, w jaki sposób funkcjonuje miasto w dobie permanentnego kryzysu, wiedza, jak się do niego dostosować, były dla mnie ważną lekcją. Europejczycy niedługo będą musieli ją odrobić.