Dorota Leśniak-Rychlak: Celem Biennale Warszawa zatytułowanego Atlas Przemocy Planetarnej wydaje się temat niesprawiedliwości w perspektywie globalnej. Czy możemy zapytać zatem o geografię pracy na Ziemi? Chodzi nam o podział pracy i jej charakter w rejonach globalnego południa i północy? Jak ten proces się kształtował i jak wygląda dziś?
Bartosz Frąckowiak/Natalia Sielewicz: W miarę zanikania barier przestrzennych związanych z kosztami transportu i komunikacji czy kwestiami celnymi, wraz z nowymi porozumieniami o wolnym handlu i rozwojem technologicznym, pozwalającym na szybkie transfery kapitału, wykształcał się nowy globalny podział pracy, w którym centra badań i rozwoju oraz centra decyzyjne koncentrowały się w krajach rozwiniętych, natomiast podwykonawcy i dostawcy podzespołów czy surowców naturalnych lokowani byli w krajach Południa. Stopniowo też, ze względu na dużo niższe koszty pracy, całe zakłady produkcyjne trafiały do krajów rozwijających się. Dlatego fałszywa jest opinia o deindustrializacji gospodarki: podczas gdy przemysł zwijał się na Północy, następowała stopniowa industrializacja Południa. Dzisiaj wciąż mamy do czynienia z pracą materialną, tyle że doszło do jej przestrzennej reorientacji. Ten nowy globalny podział pracy wykształcił skomplikowane, wielopoziomowe, trudne do prześledzenia łańcuchy dostaw. W związku z tym, że największa marża koncentruje się na ich najwyższych poziomach, które stanowią globalne korporacje i ich bezpośredni podwykonawcy, wymuszający jak najniższe ceny i dyktujący warunki dostaw (rytm, terminy, płatności), na niższych szczeblach pojawia się silna presja kosztowa. Sprawia to, że działający w stanie silnej konkurencji podwykonawcy często zmuszeni są do stosowania nieetycznych praktyk, a w skrajnych przypadkach do korzystania z handlu ludźmi i pracy przymusowej. Cały system skonstruowany jest w taki sposób, żeby umożliwiać i ukrywać wyzysk na niższych szczeblach łańcuchów dostaw, jednocześnie pozwalając na ochronę tych, którzy najwięcej na nim zarabiają, czyli korporacji. To dzięki temu systemowi korporacje mogą się szczycić swoimi programami społecznej odpowiedzialności biznesu czy włączać się w fairtrade’owe programy certyfikacyjne, ukrywając fakt, że atrakcyjne ceny ich produktów są wynikiem niewidzialnego wyzysku, handlu ludźmi i pracy przymusowej. Koltan w telefonach komórkowych, krewetki w polskich restauracjach, importowane z Bangladeszu, gdzie w każdym prawie etapie produkcji uczestniczą zmuszane do pracy dzieci, herbata, kakao, czekolada, owoce morza łowione przez współczesnych niewolników na statkach w Tajlandii… To tylko początek listy naszych materialnych związków z niewolnictwem w krajach Południa. Nieprzypadkowo też większość współczesnych niewolników żyje w krajach Azji Południowej i Południowo-Wschodniej: Indiach, Nepalu, Bangladeszu, Pakistanie, Kambodży, Birmie. To tam kryje się istotna część niewidocznych fragmentów łańcuchów dostaw.
DLR: Mówimy o tym, że funkcjonujemy w świecie postkolonialnym, tymczasem Wasz spektakl pokazuje, że niewolnictwo nie jest historycznym i odległym geograficznie zjawiskiem, ale że dzieje się obok nas…
BF/NS: Tak, współczesne niewolnictwo nie dotyczy tylko krajów globalnego Południa, nie jest też zjawiskiem jedynie historycznym, nie dotyczy też wyłącznie pracy w rolnictwie czy przemyśle. Zupełnie kontrintuicyjnie, handel ludźmi do pracy przymusowej jest również zjawiskiem miejskim, występuje w sektorze usług, bardzo blisko nas, dosłownie na wyciągnięcie ręki miejskiej klasy średniej. To wciąż nieodkryte pole badawcze dla studiów miejskich i antropologii miasta: niewidzialne miasto sieci wyzysku, przepływów eksploatacji pracowniczej, wytwarzanie miasta i przestrzeni na skutek pracy przymusowej. Co więcej, w spektaklu badamy hipotezę mówiącą, że niewolnictwo nie jest wyjątkiem wydarzającym się na peryferiach globalnego kapitalizmu, ale jego symptomem, a nawet więcej – ukrytą regułą.
W trakcie naszych badań natrafiliśmy na bardzo aktualny przypadek warszawski. Przez kilka lat przynajmniej kilkaset osób „wypożyczonych” zostało przez firmę Mirosława K., w ramach systemu pośrednictwa, do pracy w kilkudziesięciu znanych i lubianych warszawskich restauracjach. Byli to głównie imigranci z Ukrainy, zakwaterowani w willi przy ulicy Wilanowskiej w Warszawie, w której mieszkało naraz około pięćdziesięciu osób, niektórzy w piwnicach i garażu, do dyspozycji których pozostawał jeden prysznic, materace i piętrowe łóżka, niekiedy upchnięte na korytarzach. To stamtąd udawali się do swoich miejsc pracy, w których spędzali od dwunastu do osiemnastu godzin na dobę, pracując w kuchniach i na zmywakach, bez książeczek sanepidu, bez szkoleń BHP. Wszystko odbywało się pod pozorami legalnej działalności pośrednictwa pracy. Restauracje outsourcowały usługi pracownicze u Mirosława K., a ten dostarczał pracowników na konkretne dni do konkretnych zadań, niekiedy wystawiając za to faktury. Profesjonalnie taki system nazywa się leasingiem pracowniczym. Występuje w nim olbrzymia rotacja, niektóre osoby pracowały w ciągu tygodnia w kilku różnych restauracjach, przez co między nimi i polskimi pracownikami nie mogły powstać koleżeńskie relacje, oparte na zaufaniu.
W październiku 2017 roku warszawska prokuratura postawiła Mirosławowi K. zarzuty handlu ludźmi. Od kwietnia przed warszawskim sądem toczy się przeciwko niemu postępowanie karne. Okazało się, że część osób nie otrzymywała wynagrodzenia za swoją pracę przez wiele miesięcy, inni otrzymywali znacznie mniej niż powinni. Mirosław K. stosował wobec nich różne formy przymusu psychologicznego i ekonomicznego: zabierał dokumenty, zmuszał do podpisywania weksli i umów in blanco, a następnie na ich podstawie szantażował Ukraińców fikcyjnym długiem, stworzył system kar (za krzywe spojrzenie, za smugę na szybie w pokoju, za spóźnienie, za otwieranie furtki patykiem), wykorzystywał stres migracyjny i straszył policją, deportacją. Kupował alkohol na ukraińską Wielkanoc, a następnie w całkowicie nieprzewidywalny sposób nakładał kary za picie alkoholu w pracy. W środku nocy organizował odprawy w ogrodzie: siadał przy nakrytym białym obrusem stole, z zapaloną lampką, ludzie klękali przed nim i błagali o pieniądze. Wtedy Mirosław K. mówił, że teraz im na pewno nie da, bo nie mają godności.
Jakub de Barbaro przygotował dla nas mapę obrazującą natężenie występowania tego zjawiska w poszczególnych miejscach w Warszawie. Źródłem była znaleziona przez nas podczas lektury akt sądowych pełna lista warszawskich restauracji, które korzystały z usług Mirosława K. W ten sposób chcieliśmy dokonać wizualnej reorientacji miasta. Ciekawe jest to, że osoby związane z restauracjami uniknęły zarzutów, mimo że z zeznań wynika jasno, że przynajmniej część branży znała metody Mirosława K., który powszechnie nazywany był „slavemasterem”, a niektórzy menedżerowie przyjaźnili się z nim od lat. W restauracjach ze starannie zaprojektowanym frontendem, z filozofią kulinarnego lifestyle’u, o najwyższym współczynniku designu na metr kwadratowy, istniały najsilniejsze formy opresji i przemocy. Paradoksalnie, często kuchnie w nich (choć już nie zmywaki) są wyeksponowane, widoczne dla klientów, stanowią część projektu przestrzennego miejsca, podkreślając transparentny charakter pracy i praktyk kulinarnych. Okazuje się, że i w tym przypadku eksponowanie transparentności i pozorna, nadmiarowa widzialność, służyć mogą subtelnemu i wyrafinowanemu ukrywaniu nieetycznych (a niekiedy przestępczych) praktyk.
DLR: Czy możecie opowiedzieć o pomyśle na spektakl Modern Slavery i o Waszej pracy nad źródłami informacji podczas przygotowań do premiery?
BF/NS: Pomysł zrodził się z naszych odkryć dotyczących szczególnej roli Polski na planetarnej mapie współczesnego niewolnictwa. W Global Slavery Index 2016 Polska znajduje się na 24. pozycji na 167 uwzględnionych krajów. Sama metodologia tworzenia tego indeksu jest problematyczna i opiera się na dość zawiłym algorytmie statystycznym, jednak tak wysoka pozycja Polski wydała nam się zastanawiająca. Zaczęliśmy szukać historii, sytuacji, przypadków, miejsc i przestrzeni, które byłyby związane z tym zagadnieniem. I tak trafiliśmy na dwie historie dotyczące handlu ludźmi do pracy przymusowej: jedną historyczną – tak zwanych włoskich obozów pracy dla Polaków w Apulii z lat 2002–2006 – a drugą bardzo aktualną, o której wspomnieliśmy. W pierwszej Polacy byli ofiarami; w drugiej ofiarami byli Ukraińcy. W pierwszej – prawdopodobnie największej w Europie sprawie o handel ludźmi do pracy przymusowej – sprawcami byli Polacy, Włosi, Ukraińcy i Algierczyk; w drugiej sprawcą był Polak współpracujący z Ukraińcami, z których jeden wcześniej był ofiarą. Na plantacjach w Apulii wiele lat przed Polakami pracowali włoscy chłopi, którzy wynaleźli tarantyzm jako formę kompensacji cierpienia związanego z wyzyskiem, dzisiaj pracują tam migranci z Afryki Subsaharyjskiej. Te przedziwne substytucje i geografie wyzysku wydały nam się interesujące, bo pozwoliły spleść systemowy poziom globalnego kapitalizmu z konkretnym poziomem lokalnym. Nie chcieliśmy opowiadać jedynie historii lokalnych sprawców, działających lokalnie i w ramach lokalnych uwarunkowań, motywowanych jedynie pozbawioną kontekstu chęcią zysku czy psychopatycznym charakterem, ale chcieliśmy też wskazać na systemowe, ekonomiczne i polityczne, uwarunkowania zjawiska handlu ludźmi. Pokazujemy, że mechanizmy kryjące się za handlem ludźmi – jak choćby zniewolenie poprzez dług – są analogiczne w bardzo różnych kontekstach kulturowych i geograficznych. I mają strukturalny charakter. Staramy się przeanalizować te mechanizmy i odpowiedzieć na pytanie, z czego wynika to, że jedni ludzie są wyzyskiwani, a inni nie, jak nakłada się to na geopolitykę biedy i geografię nierówności.
Dlatego czytaliśmy mnóstwo opracowań i raportów Światowej Organizacji Pracy, publikacji Międzynarodowej Organizacji do Spraw Migracji, Free Walk Foundation, cykl Beyond Trafficking and Slavery realizowany przez openDemocracy, uczestniczyliśmy w polskich seminariach poświęconych handlowi ludźmi i pracy przymusowej. Nawiązaliśmy też kontakt z Ośrodkiem Badań nad Migracjami na Uniwersytecie Warszawskim czy Stowarzyszeniem Interwencji Prawnej, szukając informacji na temat ekonomii migracji, polskich i międzynarodowych przepisów prawnych związanych z handlem ludźmi etc.
Czytaliśmy też akta prokuratorskie i sądowe obu spraw: obozów pracy dla Polaków w Apulii – w Sądzie Okręgowym w Krakowie, warszawskich restauracji – w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Byliśmy w stałym kontakcie z sędzią Dariuszem Mazurem, który sądził sprawę „włoską” i pomógł nam ją dobrze zrozumieć, przeprowadzając przez gąszcz dokumentów i kontekstów prawnych.
Podjęliśmy absolutnie fundamentalną dla naszego projektu współpracę z Fundacją La Strada, do której najczęściej trafiają ofiary handlu ludźmi w Polsce i do której trafiły też ofiary Mirosława K. Dzięki otwartości Ireny Dawid-Olczyk, prezeski La Strady, i Joanny Garnier, udało nam się nawiązać kontakt z psychologami o specjalizacji klinicznej, psychoterapeutami, organami ścigania. W związku z tym, że początkowo nie mieliśmy dostępu do akt sprawy, bo znajdowała się ona jeszcze na etapie śledztwa prokuratorskiego, a prokurator odmówił nam wglądu do akt, rozpoczęliśmy nasze własne śledztwo. Spotkaliśmy się z pokrzywdzonymi Mirosława K., skontaktowaliśmy się z jednym ze sprawców, rozmawialiśmy z przedstawicielami Zarządu Operacyjno-Śledczego Komendy Głównej Straży Granicznej, z prokuratorem prowadzącym tę sprawę, z policjantami z Wydziału do Walki z Handlem Ludźmi, z dziennikarzami śledczymi. Te wszystkie spotkania były na swój sposób fascynujące, dawały wgląd w świat, z którym na co dzień nie mamy do czynienia, w zupełnie inne języki, sposoby myślenia, ujmowania zarówno tego zjawiska, jak i świata.
We współpracy z aktorami przeprowadzaliśmy eksperymenty z zakresu perfomatywnych rekonstrukcji, starając się wykorzystać ich szczególne kompetencje aktorsko-performatywne do lepszego zrozumienia sytuacji związanych z badanymi przez nas historiami, przeprowadzaliśmy eksperymenty z etnografii sensorycznej w niektórych restauracjach i miejscach związanych z warszawskim przypadkiem. Zresztą aktorzy bardzo wcześnie zostali włączeni w pracę koncepcyjno-badawczą nad spektaklem. Uczestniczyli w niektórych spotkaniach z informatorami, prowadzili badania terenowe, podejmowali bliskie współprace z różnymi organizacjami.
A następnie ten ogrom materiału syntetyzowaliśmy, poddawaliśmy rozmaitym spekulacjom, wciągnęliśmy do współpracy Jakuba de Barbaro, który przygotowywał dla nas inspirujące wizualizacje danych i tworzył spekulatywny design. Aktorzy dodawali swoje perspektywy i wrażliwość, a my budowaliśmy z tego narrację, która bezustannie oscylowała między kontekstem globalnym, systemowym a konkretem lokalnych sytuacji.
DLR: Jak wygląda sytuacja Polski na tle świata, i dlaczego, jak piszecie, Polska ma tak wysoką pozycję w Global Slavery Index?
BF/NS: Polska jest zarazem krajem pochodzenia, tranzytu i krajem docelowym w handlu ludźmi. Niewiele jest krajów o podobnym, potrójnym statusie.
Krajem pochodzenia stała się za sprawą transformacji ustrojowej. Polacy stawali się emigrantami zarobkowymi, wyjeżdżając do pracy do Włoch, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Holandii. Często korzystali z rozmaitych agencji pośrednictwa pracy i agencji pracy tymczasowej, które działały zarówno na terytorium Polski, jak i zagranicą. Niektórzy trafiali do obozów pracy, do pracy przymusowej lub seksbiznesu. W środowisku badaczy migracji i handlu ludźmi panuje opinia, że najgorsza sytuacja pracowników-migrantów istnieje w krajach, w których działają agencje. To one pozwalają na ukrywanie wyzysku pod pozorem legalnej działalności.
Polska jest też krajem, przez który przebiega szlak przemytu ludzi ze wschodu. W końcu stała się również krajem docelowym dla uchodźców i migrantów ekonomicznych z Ukrainy, Wietnamu, krajów kaukaskich, a coraz częściej także z Indii, Pakistanu, Nepalu czy Bangladeszu. Bardzo duża skala migracji z Ukrainy sprawia, że w Polsce istnieje duża grupa ludzi narażonych na różne formy wyzysku pracowniczego, aż do ekstremum na tej skali, czyli do sytuacji handlu ludźmi. Pracują na placach budowy, w rolnictwie, w gastronomii, w handlu. Oczywiście nie wszyscy robią to pod przymusem czy padają ofiarą oszustów, wielu powodzi się bardzo dobrze i czują się w Polsce szczęśliwi.
Z tych przykładów wyłania się wyraźny obraz handlu ludźmi jako zjawiska ściśle powiązanego z migracją. Jego ofiarą najczęściej padają cudzoziemcy. Ze względu na restrykcyjną europejską politykę migracyjną, rozmaite reżimy graniczne, ograniczenia związane ze statusem prawnym migrantów, możliwe jest istnienie całego systemu pośredników, przemytników, „middle manów”, którzy zarabiają na handlu pozwoleniami, logistyce, szmuglowaniu, organizowaniu spraw urzędowych. Można powiedzieć, że restrykcyjne polityki migracyjne w istocie stanowią ważny warunek istnienia przemysłu handlu ludźmi. To, obok handlu bronią i narkotykami, trzecia najbardziej opłacalna działalność przestępcza o transgranicznym charakterze. Co więcej, niepewni swojego statusu migranci rzadko udają się na policję czy do innej oficjalnej instytucji, żeby opowiedzieć o swoim wyzysku. Łatwo wykorzystać ich krytyczne położenie, stres migracyjny, niejasny status prawny, łatwo ich szantażować.
Rozmawiając o relacjach pomiędzy handlem ludźmi i migracją nie można jednak popełnić błędu polegającego na stwierdzeniu, że to migracja jest odpowiedzialna za handel ludźmi. Nie, to restrykcyjne polityki migracyjne i reżimy graniczne są źródłem tego zjawiska, a nie chęć zapewnienia sobie i swoim bliskim godnego życia przez migrujących. Zbyt często zjawiska handlu ludźmi i współczesnego niewolnictwa, wraz z towarzyszącymi im kampaniami, medialnym językiem opisu, są instrumentalnie wykorzystywane w antymigracyjnej polityce. Dlatego tak ważna jest tutaj precyzja wypowiedzi.
DLR: W jaki sposób opowiadacie te historie na scenie, na wybór jakiego języka się zdecydowaliście?
BF/NS: Naszą metodologię twórczą najlepiej nazwać performowaniem archiwum. W procesie pracy nad scenariuszem szybko okazało się, że ciężar dokumentalny materiałów dowodowych, raportów i statystyk jest o wiele bardziej pociągający niż konstruowanie zawiłych metafor teatralnych i gier językowych na temat współczesnego niewolnictwa. Na tyle, na ile było to możliwe kierowaliśmy się uczciwością wobec materiałów i świadków, z którymi mieliśmy styczność. Staraliśmy się oprowadzić widzów po myślach i odczuciach, które pojawiły się na drodze naszego śledztwa. Nie chcieliśmy jednak osuwać się w gatunek teatru dokumentalnego, dlatego w naszym spektaklu pojawia się również wiele spekulatywnych scen, jak na przykład model ambasady niewolników na statku czy startupu szukający sposobu na legalizację niewolnictwa, po to, by reformować patologiczny system od środka. Cytując Franka Wilderosna III, czarnoskórego pisarza, jednego z ojców nurtu afropesymistycznego, naszym, z pewnością utopijnym, celem była próba przejęcia kontroli nad statkiem, pomimo fantazji o ucieczce.
DLR: W swoim spektaklu przywołujecie historię Foggi z początku transformacji. Co się wydarzyło na południu Włoch? Co mówi nam ta sprawa o włączaniu Polski w procesy globalnego kapitalizmu?
BF/NS: W latach 2002–2006 roku w Prowincji Foggia na terenie południowych Włoch w kilkudziesięciu obozach pracy, nazywanych campami, umieszczono w sumie kilka tysięcy Polaków. Ustalono, że odbyły się transporty stu pięćdziesięciu grup po dziesięć do czterdziestu osób. Ci pracujący nielegalnie polscy emigranci często byli przetrzymywani (jak napisał w swoim uzasadnieniu wyroku sędzia Mazur) „wbrew ich woli w warunkach urągających ludzkiej godności, stosując wobec nich przemoc w postaci bicia, kierując groźby pozbawienia życia i zmuszając do przyjmowania środków odurzających”. Codziennie „wypożyczano” ich na inną plantację, gdzie pracowali przy zbiorze, sadzeniu i przetwórstwie pomidorów, karczochów, brokułów, oliwek, kalafiorów. Wówczas na wielu obszarach w Polsce występowało strukturalne bezrobocie przekraczające 25 procent, między innymi w województwie podkarpackim, zachodniopomorskim czy podlaskim, gdzie handlarze związani ze zorganizowaną grupą przestępczą umieszczali ogłoszenia o pracę w lokalnych gazetach. Ze względu na swój prekarny status prawny i sytuację ekonomiczną pokrzywdzeni byli łatwym celem do eksploatacji. Pomimo zintegrowanej interwencji włoskiego wydziału do zwalczania mafii i polskiej straży granicznej problem wyzysku na plantacjach w Apulii nie zniknął. Z czasem Polaków zastąpili Bułgarzy, Bułgarów Rumunii, obecnie siłą napędową rolniczego zaplecza Europy są imigranci z Północnej Afryki, którzy trafiają do Foggi poprzez Lampedusę. Jak podaje Forbes, aż 17 procent włoskiego PKB wytwarzane jest w ramach nielegalnych transakcji, z czego zdecydowana większość pochodzi z rolnictwa. Obecność obozów pracy w sektorze rolniczym jest więc zdecydowanie problemem strukturalnym, którego zaszłości sięgają, tak jak w Polsce, systemów pańszczyźnianych.
DLR: W jednym z wywiadów wspomnieliście, że w dokumentach policyjnych z tamtego czasu ten proceder, de facto handlu ludźmi, jest określany jako oszustwo, określeniem nieprzystającym do faktycznej rangi tego czynu.
BF/NS: Handel ludźmi jako zbrodnia funkcjonuje w polskim prawodawstwie stosunkowo od niedawna. Aż do roku 2010 polski kodeks karny nie zawierał jej definicji. Korzystano wtedy z regulacji prawa międzynarodowego, a konkretnie przyjętego przez Polskę w 2005 roku Protokołu z Palermo. A zatem część wyjazdów do Foggi odbywała się przed ratyfikacją tego Protokołu, część już po. Zanim na początku lat 90. zaobserwowano nasilenie tego procederu ze wskazaniem na pracę przymusową, w sektorach innych niż usługi seksualne, termin „human traficking” był kojarzony w Polsce przede wszystkim z handlem kobietami i prostytucją. Można powiedzieć, że dyskusja o innych formach handlu ludźmi rozpoczęła się w Polsce dopiero w drugiej połowie pierwszej dekady XX wieku. Trudno więc dziwić się, że w raportach lokalnych komend policji w małych miejscowościach na Podlasiu i Opolszczyźnie natrafiliśmy na stwierdzenia, które mogą co prawda dotyczyć niektórych symptomów handlu ludźmi (takich jak „oszustwo”, „wyłudzenie”, „niekorzystne rozporządzenie mieniem”), ale w żaden sposób nie oddają ciężaru i całościowego kształtu zbrodni, jaką jest handel. Obecnie Polska jest nie tylko krajem pochodzenia ofiar, ale także krajem tranzytowym, przez który odbywa się transfer osób z Europy Wschodniej do Europy Zachodniej, oraz krajem docelowym. Ostatnie dziesięć lat zupełnie zmieniło profil socjologiczny ofiary handlu ludźmi, z czasem wyodrębniono również nowe struktury w organach ścigania do zwalczania tej zbrodni.
DLR: Na ile prekaryjne warunki pracy zbliżają się do może nie niewolnictwa, ale pańszczyzny? W rozmowie w tym numerze „Autoportretu” Małgorzata Jacyno mówi o tym, że dług jest najważniejszym urządzeniem współczesnego świata.
BF/NS: Dług jest również bardzo ważnym narzędziem tworzenia przymusu w przypadku współczesnego niewolnictwa, wykorzystywanym zarówno w krajach Azji Południowej i Połduniowo-Wschodniej, jak i w Polsce. „Debt bondage” jest jedną z cech pozwalających na identyfikację zjawiska handlu ludźmi. Uzależnianie ludzi poprzez dług ma swoją długą historię liczoną od czasu, kiedy dług przestał być produktywnym narzędziem wytwarzania relacji społecznych i form wzajemności, a stał się narzędziem dyscypliny, przymusu, nadzoru i kary. Wspaniale pisał o tym David Graeber w książce poświęconej historii długu. Współczesnym niewolnikiem może się stać indyjski rolnik, który, by zapewnić byt swojej rodzinie, musi wziąć oprocentowaną na kilkanaście procent miesięcznie pożyczkę z nieformalnego źródła, bo żaden bank nie udzieli pożyczki osobie o jego statusie. Następnie on i jego rodzina będą musieli odpracowywać w nieskończoność niespłacalny i wciąż narastający dług. Dług może być też fikcyjny, wykreowany za pomocą nielegalnych metod, jak w przypadku Mirosława K. W końcu dług dotyczy również samych podwykonawców, którzy by spłacić swoje zobowiązania w sytuacji niskich marż i ekstremalnej konkurencji, wciągani są w praktyki oparte na pracy przymusowej. Dług też jest częścią systemu globalnych nierówności, gdzie kraje globalnego Południa uzależnione są od pożyczek rozwojowych z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, których rezultatem jest pogłębianie nierówności pomiędzy regionami świata, a nie rozwój. A te nierówności z kolei sprawiają, że biedni ludzie pochodzący z uzależnionych regionów dużo bardziej podatni są na współczesne niewolnictwo. Dług jest najważniejszym urządzeniem współczesnego świata, co potwierdza tylko naszą hipotezę, że niewolnictwo jest strukturalnie związane z kapitalizmem, a nie stanowi wyjątku w tym systemie.
Jeśli chodzi o analogie prekaryjnej pracy i pańszczyzny, to oczywiście istnieją elementy wspólne. Nie chciałbym jednak teraz rozwijać nadmiernie tej analogii, wskazałbym jednak na pewne terminologiczne problemy. Niektórzy badacze starają się w ogóle wyeliminować ze swojego języka termin „niewolnictwo” czy „współczesne niewolnictwo” (tłumaczenie angielskiego pojęcia modern slavery), a niekiedy nawet „handel ludźmi” (human trafficking), podkreślając historyczny i rasistowski charakter pojęcia niewolnictwa i uwikłanie w dyskursy i polityki antymigranckie ich obu. W zamian proponują mówić o kontinuum wyzysku pracowniczego, ułożonym na skali, a nie o różnicach jakościowych. My traktowaliśmy jednak niewolnictwo jako wędrujące pojęcie, przybierające różne historyczne wcielenia, modyfikujące się wraz z kolejnymi, dynamicznymi metamorfozami kapitalizmu, z którym jest ściśle powiązane. Niewolnictwo wiąże się z akumulacją kapitału, a nie jedynie z historycznym zjawiskiem transatlantyckiego handlu ludźmi.
W spektaklu przywołujemy cytat z Fredericka Douglassa, wielkiego afroamerykańskiego działacza na rzecz abolicjonizmu, wyzwolonego niewolnika, który w 1865 roku napisał: „They will not call it slavery, but some other name. Slavery has been fruitful in giving itself names… and it will call itself by yet another name; and you and I and all of us had better wait and see what new form this old monster will assume, in what new skin this old snake will come forth”. (Nie nazwą tego niewolnictwem, lecz nadadzą mu inne imię. Niewolnictwo było i jest płodne, gdy przychodzi do nazywania samego siebie, i będzie nazywać siebie coraz to inaczej; a ty i ja, i my wszyscy lepiej poczekajmy i zobaczmy, jaką nową formę przyjmie ta stara bestia, w jakiej nowej skórze nadejdzie ten [zdradliwy] wąż).
W spektaklu staraliśmy się poszukiwać tych nowych form niewolnictwa, niekiedy dużo bardziej podstępnych niż te historyczne, badać je i opowiedzieć jako coś, co istnieje bardzo blisko nas i w co jesteśmy sami uwikłani.
DLR: Czy kategoria niesprawiedliwości społecznej jest jeszcze w jakiś sposób nośna, do jakiej aksjologii się odwołujemy, mówiąc, że handel ludźmi jest złem (choć jest opłacalnym modelem biznesowym)?
BF/NS: Pracując w polu kultury w szeroko pojętym paradygmacie sztuki zaangażowanej, nazbyt często przyjmuje się pozycję moralizatorską i staje po stronie wykluczonych, mistyfikując jednocześnie własną uprzywilejowaną pozycję czy hipokryzję. Trudno uciec od wielu pułapek etycznych, ale warto rozbudzać świadomość. Nowe relacje przestrzenne rozpisuje dziś przemoc, która od zawsze była formą prawa i regulowała przepływ taniej siły roboczej. Zło, którego główną siłą napędową jest zysk kosztem wolności i godności drugiego człowieka, to właśnie aksjomat handlu ludźmi.