ŻYCIE NA KREDYT

Rozwój wsi jest procesem, którym można i należy sterować. Trzeba nade wszystko wiedzieć, jaki ma być kierunek i cel przeobrażeń. Do jakiego modelu osadnictwa, krajobrazu, rolnictwa mają one prowadzić. Należy oczywiście sprecyzować sposób i plan działania, aby systematycznie się zbliżać do nakreślonego celu, a nie oddalać od niego.

Paradoksalnie, opracowania planistyczne podstawowe dla obszarów wiejskich (studia i strategie rozwoju oraz plany miejscowe gmin) na ogół są pozbawione zdefiniowanej, ogólnej wizji dotyczącej przyszłości wsi, a więc tym bardziej – wizji wsi przyszłości, jej modelu planistyczno-przestrzennego. Z pewnością można i należy za taki stan rzeczy winić specjalistów, ale ten wątek, czyli analiza warsztatowych mankamentów planowania przestrzennego, nie jest przedmiotem mojej refleksji. Plany są zatwierdzane przez rady gmin, te zaś reprezentują interesy i zapatrywania swoich wyborców. Czy poza kręgami profesjonalistów toczą się dyskusje, które świadczyłyby o tym, że mieszkańcy wsi są zainteresowani poszukiwaniem odpowiedzi na zasadnicze dla przyszłości obszarów wiejskich kwestie? Kto zastanawia się nad kształtem osadnictwa ludności nierolniczej coraz wyraźniej dominującej na obszarach wiejskich wielu regionów Polski (np. Małopolski), konsekwencjami bezplanowego rozpraszania zabudowy czy wyznaczania w planach gmin gigantycznych rezerw obszarowych dla terenów budowlanych? Wymienione problemy, dodajmy, ściśle z sobą powiązane, osiągają w niektórych regionach kraju wymiar patologiczny, co jednak nie budzi widocznego zaniepokojenia opinii publicznej. Tak jakby istniało powszechne przyzwolenie na owe patologie i z góry przyjęte założenie, że pewnych rzeczy zmienić się nie da – tak jak nie mamy wpływu na pogodę, nie mamy także wpływu na kierunki i kształt przeobrażeń zachodzących na obszarach wiejskich.

Na terenach wiejskich Małopolski i innych regionów coraz wyraźniej dominuje ludność nierolnicza. Ta, która wywodzi się ze wsi, ale porzuciła pracę na roli, a także ta, która dużą falą napływa z miast, osiedlając się na stałe lub budując sobie na wsi drugie domy. Ludność nierolnicza, miejscowa i napływowa osiedla się w obrębie struktur osadniczych i krajobrazowych formowanych przez dawne rolnictwo i rolników. Nadmierne rozdrobnienie własności gruntowych, które w dawnej wsi galicyjskiej, już na przełomie XIX i XX wieku, osiągnęło wymiar katastrofalny, zostało współcześnie nie tylko utrwalone, ale jeszcze bardziej pogłębione. W siatce karłowatych gruntów pokrywającej obszary wiejskie zdołano wydzielić dziesiątki tysięcy nowych działek budowlanych. W rezultacie nowe domy pojawiły się wśród pól i lasów, w jarach potoków, na wierzchowinach, we wnętrzach ciasnych dolinek jurajskich, tuż przy ruinach średniowiecznych zamków, w otulinach parków narodowych i w dawnych parkach dworskich, na urodzajnych polach i na gruntach osuwiskowych – w najbardziej zdumiewających lokalizacjach. Jakże często bez poszanowania walorów krajobrazowo-przyrodniczych, kulturowych, stosunków sąsiedzkich, własności społecznej, prawa… Próby planistycznego okiełznania tego chaosu, jeśli nawet są podejmowane, to pozostają mało skuteczne wobec jego potężnej i żywiołowej siły oraz determinacji znacznej części społeczeństwa, która forsuje – wbrew prawu i rozsądkowi – zasadę, że jedynie właściciel gruntu jest naznaczony przez „święte prawo własności” do tego, aby decydować o przeznaczeniu i sposobie zagospodarowania posiadanej ziemi.

Spytkowice koło Nowego Targu, Białka Tatrzańska, Zawoja, Jeleśnia, Lubomierz i setki innych, ciągnących się kilometrami miejscowości o rolniczej genezie nie zracjonalizowały na podstawie planów zagospodarowania przestrzennego geometrii swych układów osadniczych, mimo że funkcje inne niż rolnictwo determinują dziś życie tamtejszych mieszkańców. Zmieniono plany domów i ich formę architektoniczną, ale nie zmodyfikowano zasady kształtowania osadnictwa w skali planistyczno-przestrzennej. Tam, gdzie dawna wieś rolnicza ukształtowana była w formie wielokilometrowego pasma zabudowy, został on jeszcze bardziej wydłużony. Tam, gdzie istniała konstelacja funkcjonujących w rozproszeniu przysiółków rolniczych i pojedynczych zagród, powiększono ją o niezliczoną liczbę nowych domów. Zmienił się standard życia, więc rozproszone osadnictwo jest wyposażane w nową infrastrukturę (drogi utwardzone, elektryczność, wodociągi, kanalizacja, gaz itd). Im większe rozproszenie zabudowy, tym bardziej skomplikowana musi być sieć infrastruktury i tym wyższy jest koszt jej eksploatacji oraz utrzymania. Tu najwyraźniej ujawnia się nieracjonalność układu osadniczego, w który siłą inercji nadal brnie polska wieś, nie zważając póki co na rosnące z tego powodu koszty materialne, a także na koszty społeczne, przyrodniczo-krajobrazowe, sanitarno-środowiskowe itd. Kiedy nastąpi otrzeźwienie?

Sugestywną, choć jedynie wycinkową ilustracją wspomnianych kosztów mogą być niewygody i niebezpieczeństwa wynikające z prowadzenia wielu głównych dróg przez tereny zabudowy wiejskiej. Dawne wsie „łańcuchówki” rozcięto trasami przelotowymi, nałożonymi na dawne drogi wiejskie, jakby nadal miał tam dominować ruch pieszy i konny. Teraz, ciasnymi korytarzami komunikacyjnymi przeciskają się ciężkie tiry, wielkie autokary, auta osobowe, słowem – ruch tranzytowy przeplatający się na wąskich jezdniach z ruchem lokalnym reprezentowanym przez traktory, furmanki, rowerzystów i pieszych. Co kawałek – wyloty prostopadłych dróg prowadzących z prywatnych podwórek. A z nich w każdej chwili prosto na trasę tranzytową może się niespodziewanie wytoczyć jakiś pojazd: wóz z sianem, kombajn, przyczepa załadowana sągami drewna, dziecko na hulajnodze… Bywa tak niebezpiecznie i niewygodnie, że w niektórych miejscowościach zdesperowani mieszkańcy wychodzą na drogę z transparentami, domagając się budowy obwodnicy. Nawet tu i ówdzie z trudem, ale udało się obwodnice przeprowadzić. I oto są one teraz obudowywane! Tak dzieje się na przykład w Jurgowie i w Czarnym Dunajcu, gdzie wzdłuż obwodnic, po obydwu stronach wyznaczone zostały nowe tereny budowlane, zatwierdzone przez rady gmin w planach zagospodarowania przestrzennego. Czy mieszkańcy wznoszonych tam domów wyjdą niebawem na już wtedy byłe obwodnice, aby żądać utworzenia nowych?

Rosnąca dominacja osadnictwa ludności nierolniczej na obszarach wiejskich jest zjawiskiem stosunkowo nowym, ale już wyraźnie widać, że w swej dotychczasowej postaci potęguje tendencje patologiczne w przemianach przestrzennych wsi. Jest to rezultat zasadniczego przewartościowania stosunku mieszkańców wsi do ziemi. Czasy, gdy ziemia była ceniona jako podstawa bytu rolniczej rodziny chłopskiej, należą już do przeszłości. Dziś potomkowie tamtych rodzin, porzuciwszy rolnictwo, traktują odziedziczoną ziemię wyłącznie jako zasób działek budowlanych. Gazety są pełne porad, co należy zrobić, aby działkę rolniczą przekwalifikować na budowlaną. O tym, że proceder ten udaje się bardzo wielu posiadaczom okrawków dawnych gospodarstw rolnych, świadczy m.in. wielkość rezerw terenów budowlanych utworzonych w planach zagospodarowania gmin. Rezerwy te znacznie przekraczają obecne i przewidywalne potrzeby. W skali kraju składa się to na obszary absurdalnych rozmiarów. Według danych opublikowanych przez Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej („Planowanie przestrzenne w gminach”, 2012), wielkość terenów zarezerwowanych w opracowaniach planistycznych dla budownictwa jednorodzinnego i wielorodzinnego zaspokoiłaby w pełni potrzeby kraju liczącego 316 milionów osób! Według owych planów, tylko na działkach dla budownictwa indywidualnego, jednorodzinnego mogłoby zamieszkać ponad 140 mln osób, czyli 8 razy więcej, niż liczy obecnie ludność wiejska w Polsce.

Rozproszona zabudowa polskiej wsi, żarłocznie pochłaniająca tereny rolne, będzie w przyszłości utrudniać organizowanie dobrych gospodarstw rolnych, pochłaniając piękno wiejskiego krajobrazu, wpłynie negatywnie na funkcjonowanie obszarów wiejskich jako terenów wypoczynku. Rozwleczona na nieproporcjonalnie wielkich obszarach zabudowa będzie też utrudniać mieszkańcom wsi, a szczególnie dzieciom i młodzieży, dostęp do klubu sportowego, harcówki, biblioteki, zajęć pozalekcyjnych itd., słowem – będzie hamować aktywność i rozwój społeczno-kulturalny mieszkańców. To tylko wybrane aspekty szykującej się, nazwijmy to: planistyczno-przestrzennej, przyszłości wsi. Coraz wyraźniej rysująca się przyszłość nie budzi jeszcze powszechnego zainteresowania, ponieważ nadal znacznie więcej jest chętnych do eksploatowania walorów wsi niż do ich obrony. Rabunkowe zawłaszczanie krajobrazowego piękna, czystej przyrody, wolnej przestrzeni jest jednak wekslem z odłożoną płatnością, który pozwala chwilowo zapomnieć o kosztach. Ale przypomną one o sobie niezawodnie, tyle że wówczas wycofanie się z niszczącego polską wieś kierunku przeobrażeń przestrzennych może się okazać znacznie trudniejsze, niż jest to możliwe gdzieniegdzie jeszcze dzisiaj.

WIEŚ W KRAJOBRAZIE PARKOWYM

Rozwiązanie to propagował wybitny architekt krajobrazu prof. Janusz Bogdanowski, odwołując się do prac swoich poprzedników i współpracowników tworzących krakowską szkołę architektury krajobrazu, a szczególnie profesorów Zygmunta Nováka, Gerarda Ciołka i Marii Łuczyńskiej-Bruzdowej. Koncepcja wsi w krajobrazie parkowym jest zbieżna z wizjami wsi przyszłości zawartymi w pracach architektów-ruralistów, m.in. profesorów Andrzeja Rzymkowskiego, Mieczysława Chowańca, Andrzeja Soleckiego i doktora Augusta Bocheńskiego. Idea ta jest jedynie ogólnie zarysowana, dzięki czemu można w nią wpisywać pomysły bardziej szczegółowych rozwiązań i dlatego nadaje się doskonale jako punkt wyjścia do dyskusji o przyszłości wsi.

Realizacja wsi w krajobrazie parkowym wymagałaby od mieszkańców znacznie większej świadomości i zaangażowania obywatelskiego, niż jest to konieczne w ramach realizowanego obecnie scenariusza przeobrażeń przestrzennych. Po pierwsze dlatego, że wieś w krajobrazie parkowym powinna posiadać jednoznacznie wyznaczony w terenie obszar zabudowy. Starszym architektom może to przypominać sławetne „wuteby” (WTB – plany wyznaczenia terenów budowlanych) sprzed pół wieku, jednak w przeciwieństwie do tamtych opracowań, chodziłoby tu nie tylko o wyznaczenie, ale także o piękne, czytelne zakomponowanie terenów budowlanych w krajobrazie obszarów wiejskich. Po drugie, wyznaczony teren budowlany wsi powinien być możliwie zwarty przestrzennie i zamknięty w nieprzekraczalnych dla zabudowy granicach. Wymagałoby to przekonania do tej idei właścicieli gruntów położonych poza wyznaczonym obszarem zabudowy. Powstałby także problem wielkości i pojemności wyznaczonego terenu budowlanego.

Zgodnie z doświadczeniami brytyjskimi, opisanymi w klasycznym dziele Thomasa Sharpa The Anatomy of the Village (1948), wyznaczony teren budowlany powinien być otoczony czytelnie zaakcentowaną w krajobrazie granicą. Mógłby nią być rodzaj „plant”, czyli pas zieleni parkowej, wśród której znalazłyby miejsce m.in. urządzenia sportowo-rekreacyjne, zieleń ozdobna, aleje spacerowe, ogrody zabaw dla dzieci itd. Przekraczając owe planty, wchodziłoby się w obszar krajobrazu otwartego, w którym dominowałyby powierzchniowo pola uprawne, łąki, pastwiska poprzedzielane alejami drzew, towarzyszącymi drogom gospodarczym, ścieżkom rowerowym i konnym, szlakom turystyki pieszej. Krajobraz wzbogacałyby parawany drzew ułożonych w pasy wiatrochronne, żywopłoty okalające pola, grupy drzew tworzących zagajniki, lasy, zieleń łęgową itd. W tej strefie powinny się znaleźć, w planowym rozproszeniu, działki budowlane dla domów mieszkalnych poszczególnych rodzin rolniczych prowadzących gospodarstwa oraz dla budynków produkcyjno-rolnych. Całość otoczona dobrze zakomponowaną zielenią izolacyjną. W obrębie głównej strefy budowlanej zamieszkiwałaby ludność nierolnicza, prowadząca ewentualnie niewielkie hobbystyczne gospodarstwa rolne. Dominowałaby tam zabudowa jednorodzinna, wolnostojąca na stosunkowo dużych działkach zdolnych pomieścić także ogród lub przydomowy sad.

Idea wsi w krajobrazie parkowym jest szansą na wydobycie tych walorów obszarów wiejskich, które stanowią ich szczególny atut w porównaniu z obszarami zurbanizowanymi: a więc możliwości zamieszkania wśród otwartych krajobrazów, czystych, uporządkowanych, logicznie zakomponowanych i łączących w sobie piękno z użytecznością. Wedle tej zasady projektowano już w XVIII wieku krajobrazy wsi brytyjskiej. Reguły te w XIX wieku przeniósł i zastosował w swym majątku w Turwi generał Dezydery Chłapowski. Do dzisiaj można podziwiać pozostałości tego projektu, bez wątpienia prekursorskiego w stosunku do obecnie propagowanych zasad zrównoważonego rozwoju obszarów wiejskich, zachowane w ramach parku krajobrazowego upamiętniającego dzieło generała.

Współczesne wsie w krajobrazie parkowym można odnaleźć bez trudu w Danii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Austrii i w tych regionach Europy Zachodniej, gdzie dostrzega się i docenia rolników nie tylko jako producentów żywności, ale także jako opiekunów krajobrazu. Jego pielęgnowanie jest bowiem jedną z istotnych funkcji zrównoważonego rolnictwa.

MIASTO WŚRÓD WIEJSKICH KRAJOBRAZÓW

Czy można mieszkać jednocześnie w mieście i na wsi? A więc korzystać w tym samym czasie i miejscu z walorów obydwu tak zasadniczo odmiennych środowisk mieszkaniowych? Z pięknego, otwartego krajobrazu, który zapewnia wieś, a jednocześnie z bogatych, urozmaiconych kontaktów towarzyskich oferowanych przez miasto? Próby rozwiązań, w których starano się połączyć owe walory, znane są z teoretycznych koncepcji projektowych (np. Vallo di Diano, Dolina rzeki Tanagro, Basilicata, Włochy, proj. Paolo Portoghesi) i realizacji (np. Poundbury k. Dorchester, Dorset, Anglia, proj. Léon Krier; Haverleij koło ‘s-Hertogenbosch, Holandia). Mimo wielu różnic wynikających z lokalnych uwarunkowań i szczegółowych założeń, wymienione projekty charakteryzuje podobny sposób kształtowania zabudowy dla ludności nierolniczej.

We wszystkich przypadkach są to kameralne miasteczka usytuowane wśród wiejskich krajobrazów. Wystarczy kilka kroków, by wyjść poza miasteczko w otwartą zieloną przestrzeń pól i łąk. Równie niewiele trzeba, by wrócić z obszaru zieleni na zurbanizowaną wyspę. Wrażenie, iż każde miasteczko jest wyspą wśród zielonych przestrzeni, zostało podkreślone przez ostro zarysowane granice pomiędzy obszarem wiejskim i obszarem miasteczka. Kilka miasteczek z zespołu Haverleij jest nawet otoczonych szerokimi fosami z wodą, jak w dawnych twierdzach obronnych.

Poundbury jest miasteczkiem z ulicami i placami wyposażonymi w sklepy, restauracje, kluby i inne elementy infrastruktury społecznej komponowanej zgodnie z zasadami nowego urbanizmu, którego Krier jest współtwórcą i propagatorem. Haverleij jest natomiast zespołem jednostek mieszkalnych, wśród których jedna, zawierająca szkołę, przedszkole i inne obiekty społeczno-kulturalne i handlowe, obsługuje pozostałe. W nich także zadbano o organizację miejsca kontaktów społecznych mieszkańców. Są to najczęściej rozległe dziedzińce wewnętrzne z placami zabaw, dobrze osłonięte od wiatru. Dzięki dostępnym z dziedzińców loggiom nie są one odcięte widokowo od zielonego otoczenia miasteczka.
Myślenie Portoghesiego o systemie miasteczek tworzących sieć osadniczą, porządkującą kompozycyjnie i funkcjonalnie obszar Vallo di Diano, zawiera wątki obydwu wspomnianych koncepcji. Z ideą Kriera łączy go sposób traktowania krajobrazu jako przestrzeni kształtowanej przez aktywne rolnictwo respektujące zasadę piękna i użyteczności. Wspólne z ideą Haverleij jest natomiast tworzenie zespołu miasteczek powiązanych z sobą kompozycyjnie i funkcjonalnie. Miasteczka mają formy zamknięte. Nie przewiduje się ich rozbudowy. Jeśli zabraknie miejsca dla nowych lokatorów, a będą chętni, trzeba szukać miejsca pod budowę nowego założenia w innej lokalizacji, kontynuując nakreśloną zasadę kompozycyjną zagospodarowania obszaru.

Czy przemyślenia i praktyczne doświadczenia zebrane w Poundbury, Vallo di Diano i Haverleij można wykorzystać w Polsce? Sensowniejsze byłoby odwrócenie tego pytania i postawienie go w formie „A dlaczego nie?”. Czy budowanie miasteczek jest umiejętnością w Polsce nieznaną? Czy dobrze zaprojektowane miasteczka dla ludności nierolniczej, usytuowane na obszarach wiejskich nie mogłyby być alternatywą i przeciwwagą wobec realizowanych tam powszechnie bezładnych „wysypisk” zabudowy?

„Polskie miasteczko” to termin odnoszący się dziś wyłącznie do rozwiązań historycznych. Nie różniło się ono w wymiarze kompozycyjno-funkcjonalnym od współczesnych pomysłów propagowanych przez nowy urbanizm. Frampol jest jednym z wielu typowych polskich miasteczek. W swej oryginalnej postaci, nie zniekształconej późniejszymi niechlujnymi przeróbkami i dobudowami, z pewnością zyskałby uznanie Kriera i ideologów nowego urbanizmu. Zbudowany na początku XVIII wieku przez prywatnego inwestora, był położonym wśród pól uprawnych kwadratem o boku nieco ponad 500 metrów, podzielonym regularną siatką ulic. Rynek, w środku założenia, w oryginalnej postaci był nawet większy niż rynek krakowski. Prosta, czytelna kompozycja o wyraźnie zarysowanych granicach obszaru zabudowy zajmowała ok. 25 hektarów terenu, a więc tyle, ile z pewnością dałoby się wyznaczyć i dzisiaj w niemal każdej gminie.
25 hektarów to obszar, na którym w systemie współczesnej, niskiej zabudowy mieszkaniowej (zakładając np. 150 mieszkańców na hektar) można pomieścić w komfortowych warunkach 3750 mieszkańców. Ta sama liczba mieszkańców w systemie zabudowy jednorodzinnej, wolnostojącej na działkach o powierzchni 10 arów zajmuje obszar ok. 100 hektarów, jeżeli uwzględnimy powierzchnię sieci dróg dojazdowych prowadzących do poszczególnych posesji.
Miasto wśród wiejskich krajobrazów, podobnie jak wieś w krajobrazie parkowym to koncepcja, której przydatność w warunkach krajowych powinna zostać sprawdzona poprzez pilotażowe realizacje na terenie kilku wybranych gmin. Patologii w rozwoju planistyczno-przestrzennym polskiej wsi nie da się bowiem usunąć za pomocą opracowań planistycznych, których kreatywność nader często sprowadza się do wyznaczenia nowych terenów budowlanych.