Jak pisze Fredric Jameson w swojej A Singular Modernity, na nowoczesność składają się dwa częściowo oddzielne aspekty – modernizacja i modernizm1. Ta pierwsza jest związana z przemianami społeczeństw i projektem społecznego postępu w sferze związanej z technologią. Modernizm zaś określa projekt ideologiczny o silnie estetycznym i estetyzującym charakterze, będący próbą stworzenia odpowiedniej reprezentacji dla społeczno -technologicznych procesów, właściwych dla nowoczesnego świata. Modernistyczna reprezentacja jest według niego autoreferencyjna i działa nie tylko na zasadzie tłumaczenia i przedstawiania zewnętrzności, ale raczej poprzez stwarzanie kontekstu i warunków własnego powodzenia. Do pewnego stopnia właśnie te cechy modernizmu przesądzają o jego sile i powszechności, trwających do dziś i przejawiających się choćby w niezliczonych dyskusjach o wartościach nowoczesnego projektu, zarówno jeśli chodzi o kontekst społeczno-polityczny, jak i samą estetyczną ocenę jego materialnych wytworów, które całkowicie zmieniły miejskie życie. Trzeba jednak – nawiązując do Jamesona – zauważyć, że współczesne odniesienie do modernizmu jest paradoksalne o tyle, że odbywa się z pozycji z konieczności postmodernistycznych, które jednak posługują się typowo modernistycznymi strategiami zerwania i poszukiwania nowości. Tylko na zasadzie czasowego oddzielenia i uzyskania przynajmniej częściowej autonomii możliwe jest tworzenie dyskursów i narracji, które starają się na różne sposoby radzić sobie z dziedzictwem modernizmu, już to poprzez całkowite jego odrzucenie, już to przez próby rehabilitacji i przeciwstawienia go wybrykom ponowoczesnego rozbicia i skutkom niestabilności. Pierwszy z tych sposobów jest niemożliwy do realizacji, choćby ze względu na całkowitą reorganizację ludzkiego życia, jaka dokonała się przez ostatnie półtora wieku. Drugi zaś – choć naznaczony niebezpieczeństwem popadnięcia w nostalgię i idealizację – cechuje się niepewnością zarówno co do znaczenia modernizmu, jak i możliwości nawiązania do niego w produktywny sposób, przywracający znaczenie i wiarę w możliwość pozytywnej zmiany i wyjście poza niesławny „koniec historii”, czyli faktyczny regres do technokratycznej modernizacji, tym razem w wersji neoliberalnego, globalnego kapitalizmu.
Mając to na uwadze, można przyjrzeć się obecnym nie tylko w polskich miastach próbom powracania do utraconego dziedzictwa, a nawet „modzie na modernizm”, tym bardziej że – jak argumentuje Magdalena Link-Lenczowska – wykracza ona poza wyłącznie estetyczny zachwyt oraz nostalgiczne wyobrażenie, skutkuje zaś politycznym zaangażowaniem i wzrostem obywatelskiej aktywności oraz troski o miasto2. Nie jest moją intencją opisywanie czy analizowanie poszczególnych inicjatyw mających na celu obronę materialnego i społecznego dziedzictwa architektury i urbanistyki modernistycznej w Polsce. Chodzi raczej o postawienie pytania o warunki możliwości powodzenia „walki o modernizm” w świetle tego, jak jest ona obecnie prowadzona, a także krytyczne odniesienie się do sposobów działania i narracji, jakie pojawiają się przy okazji dyskusji o modernizmie. Interesujące jest w tym kontekście określenie strategii pojawiających się przy tej okazji oraz ich społeczno -politycznych konsekwencji. W szczególności pozwala ono postawić pytanie o to, czy możliwe jest stworzenie pomiędzy poziomami estetycznego modernizmu i społecznej modernizacji relacji pozwalającej wypracować zarówno dialektyczne przekroczenie modernizmu, jak i pozycje politycznej krytyki ponowoczesnego miasta, które utraciło polityczny potencjał.
ZAWSZE BYLIŚMY NOWOCZEŚNI
W kontekście obrony modernizmu dodatkową komplikacją i paradoksem jest fakt, iż na poziomie miasta i przestrzeni trudno byłoby uznać, że jest on skończony. Nie chodzi tu tylko o to, iż projektowanie na sposób formalnie modernistyczny, wbrew manifestom o „kaczkach” i „udekorowanych szopach”, jest nadal rozpowszechnione, jeśli nie powszechne. Jak zauważa – w odniesieniu do Wielkiej Brytanii, choć zastosowanie ma to również do polskiej sytuacji – Owen Hatherley, można wręcz mówić o powrocie modernistycznego budownictwa w postaci „pseudomodernizmu”, który jest według niego „postmodernistyczną inkorporacją formalnego modernistycznego języka”, w obecnych warunkach poddanego kapitalistycznym regułom3. Istotniejsze jest jednak to, że współczesne życie miejskie toczy się w otoczeniu pandemicznie modernistycznym. Jest to łatwo dostrzegalne, jeśli wyjdzie się poza dyskusje o planowaniu i architekturze i zwróci uwagę na rozpowszechnione społeczne praktyki miejskie. Zostały one ukształtowane – choć na różne sposoby, w zależności od lokalnego kontekstu i historycznych procesów – przez wyobrażenie i realizację idei miejskiego społeczeństwa nowoczesnego. Jak zauważa David Harvey, przynajmniej od połowy XIX wieku modernizm jest w przeważającej mierze zjawiskiem miejskim4, dlatego to dzięki procesom obecnym także współcześnie w mieście można identyfikować cechy nowoczesnych i ponowoczesnych dylematów. Podział funkcji i sfer życia, zakreślenie obywatelskiej przestrzeni publicznej w kontrze do prywatnej, zakładana powszechność i uniwersalność infrastruktury, unifikacja norm i regulacji, transport publiczny, wartości kształtujące przebieg życia codziennego czy dostępność publicznych usług społecznych – to elementy będące w obecnie istniejącej formie wynalazkiem nowoczesnego myślenia o ludzkim życiu w politycznej miejskiej wspólnocie. Są one również zauważalnie związane z istnieniem państwa jako instytucji mającej możliwości organizowania społecznej działalności poprzez redystrybucję dóbr czy podtrzymywanie – często za pomocą pośredniego czy bezpośredniego przymusu – uniwersalistycznych reguł współżycia. Państwo to dotychczas jedna z niewielu instytucji społecznych, jeśli nie jedyna, która jest w stanie, z dobrym czy złym skutkiem, narzucić swoje własne reguły i stworzyć sobie kontekst własnego funkcjonowania5; co znajduje swoje odzwierciedlenie także w próbach skonstruowania autoreferencyjności estetyki modernizmu.
Jakkolwiek by nie oceniać skutków funkcjonowania państwa w jego dwudziestowiecznej formie, trudno zaprzeczyć, że jego istnienie zapewniało podstawę miejskiej nowoczesności, bez względu na to, czy wdrażana była ona w krajach nominalnie kapitalistycznych czy socjalistycznych. James C. Scott zwraca uwagę na cztery główne składniki skuteczności działań państwa: odgórne administracyjne porządkowanie natury i społeczeństwa, ideologię „wysokiego modernizmu” (high‑modernism), przejawiającą się w bezkrytycznym zaufaniu do racjonalizmu i technologii oraz wierze w postęp, autorytaryzm państwowego postępowania oraz brak opozycji ze strony bezsilnego społeczeństwa obywatelskiego6. Według Scotta, są to zarówno warunki powodzenia państwa jako społecznej instytucji, zdolnej transformować świat, jak i czynniki, które w połączeniu są w stanie doprowadzić do niewyobrażalnych katastrof.
Problem w tym, że krytyka tych aspektów zmierza zazwyczaj nie do tego, aby w jakiś sposób zmienić funkcjonowanie państwa – jak chciałby Scott – lecz raczej do jego odrzucenia, choćby wiązało się to z utratą możliwości przeprowadzania skutecznych interwencji na szerszą skalę, przykładowo w mieszkalnictwie czy transporcie. W odniesieniu do miejskiego modernizmu ważniejszą kwestią w tym kontekście jest jednak to, czy może on stanowić ponownie podstawę społecznych projektów krytyki i zmiany, uniknąwszy przy tym negatywnych konsekwencji. Inaczej mówiąc – czy modernizm da się unowocześnić w sposób pozwalający zachować potencjał społecznego działania przy uwzględnieniu tych kwestii, które dotychczas pozostawały lekceważone bądź realizacja których odznaczała się pogorszeniem sytuacji w miastach. Od tego unowocześnienia może wszakże zależeć to, czy miasta pozostaną pod kontrolą relacji kapitalistycznych, czy też staną się w jakiś sposób politycznie i społecznie samorządne.
Tak czy inaczej, współczesne miasta są nowoczesne, choć oczywiście nigdy do końca zgodne z ideami, które nowoczesność oferowała, zaś życie ich obecnych mieszkańców i mieszkanek jest praktyczną realizacją wielu modernistycznych założeń. Pytaniem jest, czy materialne i społeczne pozostałości modernizmu. w postaci budynków i przestrzeni oraz praktyk codziennego życia, zostaną rozmontowane, czy też uda się je w twórczy sposób odzyskać dla stworzenia miejskiego obywatelstwa.
ROZPAD I ODZYSKIWANIE
Kolejnym aspektem obecnej sytuacji jest to, że architektoniczny modernizm i jego dziedzictwo stają się przedmiotem zainteresowania, troski oraz – ponownie – swego rodzaju zadaniem do wykonania. Składa się na nie zarówno to, że nowoczesne miasto jest ustabilizowane przestrzennie, a przez to przyjmowane jako naturalne i oczywiste – włożone do czarnej skrzynki, o której można nie pamiętać, jak i fakt, iż coraz częściej to, co w owej skrzynce się znajduje, przypomina o swoim istnieniu. Postmodernistyczne pragnienie podkopywania wielkich narracji, opierające się zresztą często na równie racjonalistycznych co modernizm podstawach oraz ustanowionej społecznie i materialnie pewności istnienia i funkcjonowania miasta, przekłada się na jego postępujący rozkład jako względnie spójnej całości. Miejski patchwork to synonim wycofania z chęci ustanowienia uniwersalnych reguł miejskości. Niekiedy, jak w przypadku procesów określanych jako „roztrzaskany urbanizm” (splintering urbanism)7, podkopywanie ma całkowicie dosłowne znaczenie, przejawiające się w powstawaniu infrastruktury miejskiej będącej poza kontrolą gminy, pozostającej zaś w gestii rozmaitych podmiotów rynkowych. Nawet woda i ścieki przestają być elementem łączącym obywateli i obywatelki. Dostosowują się do tego zresztą same władze miast, w akcie kapitulacji cedujące rozwój infrastruktury oraz dostarczanie usług publicznych na prywatne firmy. Podobnie jest z zagospodarowaniem przestrzeni, które w warunkach rynkowych traci jakikolwiek potencjał pozwalający na wspólnotowe traktowanie miejskich zasobów. Skutkuje to niemożliwością ustalenia odpowiedzialności za przemiany miejskie – wszakże choć wszyscy jesteśmy przedstawicielami i przedstawicielkami kapitalizmu, to równocześnie gospodarka kapitalistyczna nie ma swojego określonego przedstawiciela.
W takiej sytuacji wyraźniej zaznacza się paradoksalność działań mających na celu ochronę modernizmu i modernistycznego dziedzictwa. Przypomnę, że jest to dziedzictwo, które istnieje nie tylko w sferze wyobrażeń, lecz także jest praktycznie przeżywane i podtrzymywane we współczesnych miastach. Jednocześnie jednak zdaje się już utraconą rzeczywistością, dobijaną wraz z każdym kolejnym zamkniętym osiedlem, płatnym na różne sposoby wstępem do otwartej uprzednio przestrzeni czy rozbudową dworca kolejowego o centrum handlowe. Strategia obrony architektonicznych pomników modernizmu, stosowana nie tylko w Polsce przynajmniej od kilku lat, funkcjonuje więc w podwójnym kontekście realnie istniejącego modernizmu (wraz z obecną silną tendencją pozorowanej modernizacji w postaci autostrad, stadionów i parków wodnych) oraz wyobrażeniowego historycznego oddzielenia, które powoduje, że każde wspomnienie wcześniejszego potencjału i instytucjonalnej kontroli jest przyjmowane jako chęć wprowadzenia totalitaryzmu. Nie można przecież zapominać, że w warunkach polskich państwo traktowane jest jako zło konieczne, niezależnie od tego, czy nazywa się ludowym, czy demokratycznym, zaś pozytywne efekty jego funkcjonowania zauważane są w znacznie mniejszym stopniu niż osobiste dokonania jednostek czy rodzin. Wysiłki odzyskania modernizmu, choćby na skalę miejską, zależą więc przynajmniej połowicznie od warunków, w jakich się odbywają, co tym bardziej powinno skłaniać do nieprzyjmowania ich bezkrytycznie.
Przynajmniej z tego jednego względu powinna też wynikać podejrzliwość wobec regresywnej postawy zachowywania tego, co istnieje, opartej na domyślnym przekonaniu, że budynki i – ogólniej – materia sama w sobie może nieść jednoznaczne społeczne i polityczne treści. Pozostawiając na boku kwestie niespełnionych obietnic modernistycznych koncepcji miast oraz tego, że ich realizacje były często – od początku bądź później – nieskuteczne, należy się pozbyć złudzeń, iż zachowanie tego czy innego budynku, tej czy innej przestrzeni oznacza zachowanie ducha nowoczesności. Tym bardziej że jest to zachowywanie na różne sposoby selektywne, zarówno pod względem estetycznym, jak i społecznym.
Głównym powodem, który sprawia, że odzyskiwanie dla publiczności i ochrona dziedzictwa modernizmu nie jest sprawą jednoznacznie pozytywną jest jednak to, iż opierają się one na na wskroś postmodernistycznej podstawie działań dyskursywnych i estetycznych, czy też estetyzujących, które w dużej mierze znoszą polityczny i społeczny potencjał tego, co mają chronić. Koncentracja na takich działaniach utrudnia nawiązanie relacji pomiędzy tym, co Henri Lefebvre nazywał reprezentacjami przestrzeni, przestrzeniami reprezentacji oraz praktykami przestrzennymi8, co stanowi warunek powodzenia zmian wykraczających poza powierzchowność w stronę takich, które dotyczą faktycznych warunków życia ludzi. Być może taki jest los historyków i teoretyczek architektury, że muszą w danych warunkach i na podstawie własnych przekonań oraz zdobytej wiedzy oddzielać to, co istotne, warte pokazania i zachowania, od tego, co nieistotne i niezasługujące na zachowanie. Tym niemniej skutki tego oddzielania mają konkretne rezultaty w przestrzennej postaci, albo – mówiąc inaczej – społeczne oddziaływanie, uzyskiwane na podstawie dyskursów i reprezentacji dotyczących miasta.
Obecne zainteresowanie modernizmem w Polsce jest reakcją na przemiany miast, które powierzchownie są przedstawiane jako swego rodzaju modernizacja czy dostosowywanie do europejskich czy światowych standardów. Jest też rezultatem głośnych konfliktów z władzami miejskimi, właścicielami obiektów czy deweloperami oraz ich planami innego niż wcześniej wykorzystania obiektów czy działek. Dlatego ważne jest dostrzeżenie strategii, które są wykorzystywane przez osoby i grupy broniące budynków i założeń modernistycznych. Przypominają one analizowane przez Luca Boltanskiego strategie przyjmowane w obliczu ludzkiego cierpienia9. Analogia nie jest w tym przypadku bardzo odległa, tym bardziej że same chronione budynki mogą być i często są traktowane jak osoby, posiadające własne osobliwe cechy, historie, trajektorie życia, rodziców (architektów) oraz zachowujące możliwość działania. Boltanski pisze o trzech głównych podejściach (topics) stosowanych w przypadku stwierdzenia niesprawiedliwości czy cierpienia, przy założeniu, że niemożliwa jest bezpośrednia pomoc poszkodowanym (a tak jest najczęściej w przypadku budynków będących we własności lub zarządzie innym niż społeczne). Założenie to jest ważne, ponieważ dystans do obiektu i sytuacji jest niezbędny o tyle, że zapewnia możliwość samego politycznego w charakterze działania opartego na uznaniu uniwersalnych, zewnętrznych kryteriów – mówiąc wprost, pozwala na ustanowienie generalizacji jednostkowych przypadków i konstrukcję prawomocnej wypowiedzi lub działania. W odniesieniu do interesujących mnie tu zjawisk dystans jest zapewniony przez upływ czasu, pozwalający na stworzenie równoważności pomiędzy różnymi budynkami i przestrzeniami zawartymi pod jedną nazwą modernizmu. Najczęściej ów dystans powoduje jednak, że repertuar strategii jest znacznie zawężony, ponieważ odnosi się do e stetycznej wartości obiektu oraz uzasadnienia jego historycznego, zabytkowego znaczenia, nie zaś do roli i funkcji, jakie pełni w mieście.
Wyróżnione przez Boltanskiego podejścia nie muszą być stosowane rozdzielnie i faktycznie wszystkie dają się w jakimś stopniu odnaleźć w problematycznych sytuacjach. Pierwszym z nich jest postawa oparta na denuncjacji, czyli zbudowanym na oburzeniu oskarżeniu wobec sprawcy cierpienia. Jest to stosowane nadzwyczaj często także w różnorodnych innych przypadkach miejskich „afer”. Drugie to oparta na uczuciu postawa sentymentalnego współczucia wobec ofiary nieszczęścia, połączona z wyrzekającym się wskazywania winnych działaniem polegającym na dobrodusznej pomocy. W niniejszym kontekście najpowszechniejsze zdaje się jednak podejście „estetyczne” (aesthetic topic), w którym poradzenie sobie z nieznośną sytuacją braku faktycznego wpływu dokonuje się poprzez swoistą sublimację, przeniesienie z zasadniczo politycznego poziomu wystąpienia niesprawiedliwości na poziom estetycznej oceny i docenienia obiektu w niebezpieczeństwie jako pięknego, a przez to wartościowego. W tym wypadku kwestie estetyczne zostają strategicznie odłączone od kwestii społecznych, co ma istotne konsekwencje o tyle, że ogranicza możliwość tego, co budynki modernistyczne mogłyby reprezentować oprócz swojej niewątpliwej często elegancji, lub też – odwrotnie – uznanie, że to nie estetyczna wartość powinna decydować o ochronie. Tego rodzaju strategia obrony modernizmu jest w związku z tym gruntownie niemodernistyczna, bo skierowana w stronę konserwacji przestrzeni miejskich jako obiektów widocznie i widokowo wartościowych, niwelująca zaś – ze względu na tę społeczno-estetyczną separację – potencjał modernizmu jako ruchu, dążącego do społecznej miejskiej transformacji. Poleganie na uwidocznieniu może być co najwyżej wstępem do w pełni politycznej konfrontacji.
Jest z tym związany jeszcze jeden aspekt, istotny zwłaszcza w kontekście wcześniejszych uwag o realnie istniejących modernistycznych miastach. W sytuacji rosnącej mody na modernizm trzeba zwrócić uwagę, że tylko niektóre modernistyczne budynki zdają się zasługiwać na uwagę i obronę, a ponadto potencjalni obrońcy i obrończynie są grupą o specyficznym profilu społecznym czy też klasowym. Moda na modernizm ogólnie opiera się na zainteresowaniu miastem w dość ograniczonym wymiarze, określonym granicami estetycznych preferencji czy stylem życia, zależącym z kolei od pozycji wobec innych aktorów gry o miasto, jak choćby tracącej na znaczeniu administracji oraz zyskującej i posiadającej kapitał ekonomiczny grupie inwestorów i deweloperów. Jakkolwiek dokładne prześledzenie tych zależności wymagałoby empirycznego ugruntowania, to na podstawie samych strategii obrony architektury modernistycznej można określić hipotetycznie, iż jej aktywiści i aktywistki, jak też osoby, które udaje im się zainteresować i zaangażować, stanowią kategorię charakteryzującą się stosunkowo wysokim poziomem kapitału raczej kulturowego niż ekonomicznego, prowadzą więc walkę za pomocą właściwych sobie zasobów, na przykład poprzez redefinicję wartości kulturowej przedmiotów materialnych czy tworzenie mody na to, co uważają za słuszne. Jednocześnie klasyfikacja tego, co w nowoczesnym budownictwie może być uznane za wartościowe, będzie więc się zasadzać na specyficznych założeniach, zgodnych z upodobaniami i przekonaniami samych klasyfikatorów.
Oczywiście takie, a nie inne określenie widzialności i istotności przykładów modernizmu wynika w dużej mierze także z warunków sytuacyjnych – jest zrozumiałe, że próba wyburzenia charakterystycznej budowli i zastąpienie jej przez dewelopera biurowcem wzbudza więcej emocji i łatwiej poddaje się upublicznieniu niż chociażby powolna społeczno -przestrzenna degradacja założeń osiedlowych. Jednak już strategia estetycznej sublimacji zdaje się wyborem charakterystycznym i całkowicie zgodnym z pozycją obrońców i obrończyń w społecznym polu, w którym pozbawieni są oni władzy politycznej i ekonomicznej, w związku z czym mogą operować tylko dyskursem i wiedzą. Te ostatnie nie są rzecz jasna pozbawione możliwości wpływu i w ograniczonym stopniu mogą się okazać skuteczne, problematyczne jest jednak to, iż poprzez włączenie w postmodernistyczne zasady gry z trudnością mogą poza nie wykroczyć. Wszakże dyskusja o uznaniu za zabytek jakiegoś budynku jest dla wszystkich stron o wiele łatwiejsza do przełknięcia (a także nie zmienia zasadniczo reguł gry oraz definicji sytuacji, w której jednostki zajmują przypisane im wcześniej miejsce), niż walka o skomplikowane kwestie własnościowe na modernistycznych osiedlach (na przykład grodzenie, wyodrębnianie wspólnot czy prywatyzacja działek), co mogłoby doprowadzić do mocniejszego sporu o prawo do miasta. Spór o wartości dotyczy głównie wartości estetycznych i choć współistnieją w nim różne pozycje i opinie, to niemożliwe są decyzje o tym, czy modernizm może ponownie liczyć się jako ważna propozycja organizacji społecznego życia. Czym innym jest uznanie wartości estetycznej budynku, a czym innym chęć spędzenia życia w trzydziestometrowej kawalerce bez kuchni. W takim ujęciu nie do przeoczenia jest stwierdzenie Boltanskiego, że „przeciwstawienie sobie nie tylko wartości przeciw wartościom, ale także grup przeciw grupom oznacza pozostawanie na zawsze w ramach krytycznego perspektywizmu. Aby wyruszyć w stronę polityki, trzeba porzucić perspektywizm, to znaczy związać krytykę z zasadą ekwiwalencji, mającą bardziej ogólną prawomocność. Tą zasadą jest siła”10. Rzecz zatem w tym, aby modernizm w inny sposób niż tylko estetyczny (choć tego niewykluczający) mógł, zarówno pod względem materialnym, jak i wyobrażonym, odzyskać podstawę własnego potencjału.
JAK UNOWOCZEŚNIĆ MODERNIZM?
Strategie estetycznego wartościowania nader rzadko były dotychczas efektywne w starciu z potencjałem ekonomicznym współczesnych zarządców miast – deweloperów, korporacji oraz rynkowych neoliberalnych reformatorów. Warunkiem odzyskania i unowocześnienia społecznie znaczącego modernizmu, nie tylko jako zabytku przeszłości, jest wyjście poza ochronę wybranych elementów jego materialnej formy. Przykładem potwierdzającym, że jest to możliwe, są choćby sytuacje, gdy zwrócenie uwagi na architektoniczne i urbanistyczne aspekty modernistycznych budynków i części miasta służy jako podstawa konstruowania pozycji krytyki obecnego budownictwa, poddanego całkowicie logice zysku. Podobnych procesów można poszukiwać także w innych przypadkach, na przykład w próbie nadbudowania społecznych wartości obywatelskich czy sprzeciwu wobec prywatyzacji przestrzeni na wyobrażeniowej nostalgii za utraconymi przestrzeniami dzieciństwa.
Moda na modernizm jest też dobrym momentem do całkowicie praktycznego przemyślenia samego modernizmu, ponieważ daje się wykorzystać jako zasób do tworzenia politycznych argumentów, dotyczących ludzkiego życia i prawa do miasta. Nie można jednak przy tym zapominać, że wiąże się to z zagrożeniami w postaci chęci powrotu do autorytarnego działania niekontrolowanej administracji miejskiej czy też tworzenia modernizmu dla wybranych, czyli tych, którzy potrafią go docenić i których na to stać. Szczególnie ważne jest wykorzystanie mody na modernizm w celu wskazania, że nowoczesność jest na wyciągnięcie ręki, możliwa do przeżywania i współdzielenia dla wszystkich. Modernizm, również w postaci poszczególnych budynków i przestrzeni, jest zasobem dającym się wykorzystać do procesów politycznej uniwersalizacji. Tylko w ten sposób będzie możliwe unowocześnienie modernizmu bez ignorowania postmodernistycznej krytyki w celu tworzenia instytucji i praktyk uniwersalnego miejskiego życia. W innym przypadku może się okazać, że pozostanie jedynie dostępny dla wybranych nostalgiczny zachwyt nad utraconą przeszłością.