Kinga Zemła: Do opisania kondycji uchodźctwa palestyńska architektka Sandi Hilal posługuje się dychotomią permanentnej tymczasowości1. Za jej pośrednictwem wskazuje, że na doświadczenie migracji składają się dwie z pozoru przeciwstawne czasowości: tymczasowość stanu zawieszenia i jego ciągłe przedłużanie na kolejne miesiące, lata, a nawet pokolenia. Analizując sytuację osób, które przypływają na Wyspy Kanaryjskie nielegalnymi szlakami morskimi, stosujesz inne zestawienie: mobilność–immobilność. Przyglądasz się kanaryjskim granicom Europy i diagnozujesz pięć porządków immobilności: humanitarny, stanu wyjątkowego, rasowy, penitencjarny i biurokratyczny. Umożliwiły one, przede wszystkim w latach 2020–2021, zatrzymanie migrantów na wyspach odwiedzanych co roku przez miliony turystów.
Ignacio Fradejas-García: Dychotomia mobilność–immobilność sprawdza się jako narzędzie pozwalające uchwycić sieć powiązań między prawem, praktyką i infrastrukturą. Wprawdzie nie funkcjonuje jako odgórny i spójny model teoretyczny, ale porządkuje wymienione zależności, które układają się w opowieść bliską konkretnym przypadkom i wydarzeniom. Nadaje się do analizy zarówno w skali regionu i kraju, jak i instytucji ponadpaństwowych, na przykład Unii Europejskiej.
Migracja kojarzy się przede wszystkim z ruchem i przemieszczaniem się. W tych kategoriach najczęściej się ją ujmuje i opisuje, także w badaniach naukowych. Tymczasem tereny przygraniczne generują ciągłe napięcie między ruchem a unieruchomieniem, jak na Wyspach Kanaryjskich najpierw od lata 2020 roku do końca 2021 roku, a później, w złagodzonej formie, w latach 2022–2023. Zamiast badać mobilność, skupiłem się na doświadczeniu zatrzymania-w-ruchu. Dlaczego uniemożliwiono dalszą podróż migrantom? Czy środki zastosowane w tym celu wyrosły z pandemicznego chaosu, czy są przedłużeniem praktyk istniejących, zanim on nastał? Przymusowy bezruch wiąże się z poczuciem przeciągającego się w czasie zawieszenia, myślę jednak, że pierwszoplanowym wymiarem immobilności jest przestrzeń, a nie czas. Bezruch odbywa się w przestrzeni. Odwołując się do antropologicznego pojęcia liminalności (hiszpańskie: liminalidad), określiłbym ją jako „w przejściu” – ani tu, ani tam, w rozciągliwym pomiędzy.
KZ: Zanim porozmawiamy o unieruchomieniu w przestrzeni fizycznej, spytam o immobilność wyobrażeniową. Jak się żyje w bezruchu i o nim opowiada?
IFG: Mobilności fizyczną i egzystencjalną łączy silna zależność. Ludzie zatrzymani na Wyspach Kanaryjskich nie tylko nie docierali do geograficznego celu podróży, czyli Hiszpanii kontynentalnej i szerzej Europy, ale przede wszystkim nie realizowali planu znalezienia pracy i wysyłania zarobionych pieniędzy do domu. Chociaż znaleźli się w granicach administracyjnych Europy, nie czuli, że w niej są. Wyobrażali ją sobie jako miejsce życiowej szansy, mobilności społecznej, egzystencjalnego awansu. Poza nią marzenia o polepszeniu losu własnego i bliskich wydawały się mrzonkami. W sytuacji unieruchomienia te same ambicje i pragnienia, które napędzały ich w trakcie niebezpiecznej przeprawy, teraz działały na niekorzyść, pogłębiały niepokój i poczucie bezsensu. Miesiącami tkwili zamknięci w obozach, nie dotrzymywali złożonych sobie obietnic, co nakładało na nich jeszcze większą presję, zwłaszcza że mówimy o młodych mężczyznach2, z których wielu wychowano w rygorze islamu. Podkreślam, że odnoszę się do warstwy ich wyobrażeń. W rzeczywistości na Półwyspie Iberyjskim, kiedy wreszcie ich tam wypuszczono, nie udało się im znaleźć pracy ani przyjaciół, żadnego wsparcia. Część z nich zdecydowała się wrócić na Wyspy Kanaryjskie, bo w trakcie przymusowego pobytu nawiązali tam relacje i przyjaźnie z miejscowymi. Całkiem niespodziewany obrót spraw.
KZ: W 2020 roku hiszpański rząd pod presją Unii Europejskiej zmusił Wyspy Kanaryjskie, dotychczasowy przystanek na nielegalnym szlaku morskim z Afryki Zachodniej, by zatrzymywały migrantów na swoim terytorium. Zyskały z tego powodu niechlubne miano wysp-więzień (islas-cárcel). W twoim artykule3 zacytowałeś stwierdzenie pewnej prawniczki: wypychając odpowiedzialność za migrantów na peryferie, Hiszpania potraktowała Autonomię Kanaryjską tak, jak Unia Europejska Hiszpanię. Francisco Fernández Marugán, hiszpański rzecznik praw obywatelskich, po wizycie w obozach przestrzegał przed wykorzystywaniem południowych wybrzeży UE jako laboratoriów do eksperymentowania z prawem międzynarodowym. Czy odległość geograficzna umożliwiła naciąganie prawa? Czym różniło się przyjmowanie nielegalnych migrantów na wyspach i na kontynencie?
IFG: Przede wszystkim pod naciskiem UE i hiszpańskiego rządu złamano prawo do swobodnego przemieszczania się między prowincjami kraju. Granice prowincji są otwarte (z wyjątkiem Ceuty i Melilli, hiszpańskich enklaw w Maroku, bo one mają odrębny status) i podobny proceder byłby niemożliwy do wyegzekwowania na kontynencie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by z Murcji pojechać do Katalonii, Galicji – gdziekolwiek. Wyłączając z tej zasady Wyspy Kanaryjskie, państwo zadziałało wbrew własnemu prawu.
KZ: Dlatego ta decyzja wzbudziła na Wyspach Kanaryjskich ogromne kontrowersje, a także sprzeciw władz lokalnych.
IFG: Niestety, dominująca narracja antymigracyjna wpływa na politykę na każdym szczeblu – od instytucji unijnych, przez rządy państw narodowych, po władze regionalne. Nawet najbardziej progresywni decydenci muszą podejmować działania zgodne z koniunkturą. Wyspy-więzienia występują na całym świecie, ale Kanary nigdy nimi nie były i nie chciały takiego statusu. Opór wobec nacisków UE i rządu tamtejsi mieszkańcy stawiali ze wszystkich stron. Prawica żądała natychmiastowych deportacji, a i rząd próbował wynegocjować je z kilkoma państwami afrykańskimi, bezskutecznie. Inne stronnictwa oraz mieszkańcy wysp sprzeciwiali się tworzeniu obozów, ponieważ te przestrzenie dehumanizują. Ostatecznie wprowadzono Plan Canarias, na mocy którego otwarto sieć makroobozów. Na kanwie sporu politycznego wzmogła się z jednej strony krytyczna debata na temat sposobów zarządzania migracją, a z drugiej – mobilizacja w zakresie pomocy i wsparcia dla przybyłych.
KZ: Niektóre ze strategii migracyjnych UE: domykanie granic i eksternalizację odpowiedzialności za migrantów do państw ościennych, wymieniasz w artykule jako jeden z czynników zwiększających ryzyko śmierci oraz wykorzystywania w trakcie przepraw do Europy.
IFG: Umowy obarczające państwa afrykańskie odpowiedzialnością za migrantów funkcjonują od dawna, podobnie jak doszczelnianie granic, zmienia się tylko to, że Frontex dysponuje coraz większymi środkami. W 2006 roku, podczas kryzysu cayucos, budżet agencji wynosił około pięciu milionów euro, w tej chwili przekracza dziewięćset milionów. Oprócz porozumień unijnych działają umowy bilateralne. Hiszpania podpisała takie z Senegalem, Marokiem i Mauretanią. Na ich podstawie zaostrza się kontrolę na granicach i działalność policji oraz prowadzi programy zniechęcające do migracji. Mimo to migrantów przybywa. Poznałem wielu takich, którzy się zarzekają, że jeśli zostaną deportowani, będą próbować ponownie. Gdy domyka się jeden szlak, natychmiast pojawiają się inne. Dlatego moim zdaniem eksternalizacja polityki migracyjnej służy co najwyżej zarządzaniu przepływami migracji w przestrzeni, a nie jej tamowaniu. Nawet fundusze rozwojowe nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Badania wykazują, że wraz z podniesieniem się w danym kraju poziomu życia wzrasta liczba osób mogących pozwolić sobie na nielegalną podróż do Europy i w rezulatacie decydujących się na nią.
Po drodze ryzykują nie tylko życie. W trakcie przeprawy przez Afrykę migranci wiozą ze sobą oprócz pieniędzy także swoją zdolność do pracy. Bywa, że stają się przedmiotem utowarowienia. W Libii migrantów przetrzymuje się w prowizorycznych więzieniach, dla okupu od rodzin w kraju pochodzenia. W Mauretanii i Maroku wykonują przymusowe prace za darmo albo za niskie wynagrodzenie w zamian za możliwość kontynuowania podróży. Oczywiście zdarza się, że ktoś decyduje się zostać w państwie tranzytowym, ale większość marzy o Europie i jest zdeterminowana do niej dotrzeć.
KZ: Jak zatem powinna twoim zdaniem postępować Unia Europejska?
IFG: Jedynym sprawiedliwym rozwiązaniem byłoby otwarcie bezpiecznych, legalnych korytarzy migracyjnych, najlepiej lotniczych. Od lat apelują o to organizacje ochrony praw człowieka i badacze migracji. Korytarze położyłyby kres siatkom przemytników i niebezpiecznym szlakom, zniwelowałyby ryzyko śmierci, utraty zdrowia, pieniędzy i czasu. Koncepcja ta znajduje się jednak na antypodach polityki migracyjnej UE.
KZ: Rozumiem, że twoja wizja dotyczy podstawowego bezpieczeństwa migrantów, ale nie wydaje się możliwe rozdzielenie jej od pytania o ich dalsze losy na kontynencie. Abstrahując od i tak już przeciążonego systemu przyjęć, czy nie uważasz, że legalne trasy skłoniłyby do migracji potężną liczbę osób? Ich napływ rzeczywiście przerósłby możliwości państw UE w zakresie integracji, pracy, mieszkalnictwa itd.
IFG: To trudna sprawa. Uważam jednak, że nadrzędnym imperatywem wynikającym z europejskiej etyki – czy to o podłożu religijnym, czy rozumianej jako prawa człowieka – jest przeciwdziałanie i zapobieganie śmierci i cierpieniu, a bezpieczne trasy są jedynym gwarantem.
Ta opcja wiąże się oczywiście z ponownym rozważaniem roli państw i struktur ponadpaństwowych, a także istnienia i funkcjonowania granic. Sytuuje się w opozycji do rasistowskich i kolonialnych dyskursów europejskiej nowoczesności, w tym przywiązania do białości (whiteness) oraz lęków przed inwazją migrantów, oblężeniem, wielkim zastąpieniem.
KZ: Zaostrzenie polityki migracyjnej UE wynika po części ze zmiany nastrojów społecznych. Przyczyny rosnącej niechęci do migrantów podzieliłabym na dwie kategorie: poczucia zagrożenia egzystencjalnego i kulturowego oraz obciążenia ekonomicznego. Pierwsze często rozgrywa się w polityce wewnętrznej, jak w kampanii przed wyborami do polskiego parlamentu w 2015 roku. W kontekście drugiego popularny filozof Byung-Chul Han pisze, że w zglobalizowanym świecie metafizyczna obcość Innego zaciera się i rozmywa, pozostaje po niej tylko zmęczenie. Może się wydawać, że takie spojrzenie dotyczy przyszłości, ale już teraz trafnie opisuje sytuację w Szwecji. Kilka miesięcy po przyjęciu największej w UE liczby uchodźców i migrantów per capita – to było w 2015 roku – partie szwedzkiego politycznego mainstreamu dokonały zwrotu w polityce migracyjnej kraju. Tłumaczyły, że gdyby pozwoliły na przyjazd jeszcze większej liczby osób, nie zdołałyby utrzymać wysokiej jakości usług państwa opiekuńczego ani dla migrantów, ani dla Szwedów.
IFG: W badaniach skupiam się na południu Europy. Chociaż szwedzkiego kontekstu nie znam zbyt dobrze, wiem, że na nasz kontynent przybywają przede wszystkim migranci ekonomiczni, a nie uchodźcy. Zawsze powtarzają, że zamiast ryzykować życie, woleliby zostać w swoich krajach, z rodzinami i przyjaciółmi, ale są zdesperowani. Tam, skąd pochodzą, sytuacja jest beznadziejna, często na skutek neokolonialnych układów i eksploatowania lokalnych dóbr na przykład przez korporacje z Europy. Przyjeżdżają do nas głównie ludzie w wieku produkcyjnym, państwa przyjmujące nie ponoszą żadnych kosztów związanych z ich reprodukcją, wychowaniem, edukacją. Przybysze podejmują się prac, których miejscowi nie chcą, wymagających dostępności w niedogodnych godzinach, sporej elastyczności, gorzej płatnych, fizycznie ciężkich. Przez pierwsze kilka lat, w obawie przed deportacją, unikają kontaktu z systemem państwowym i tym samym go nie obciążają – nie chodzą do lekarzy, nie korzystają z usług publicznych. Abstrahując od oceny takiej sytuacji, uważam więc postrzeganie ich jako obciążenia ekonomicznego za co najmniej dyskusyjne. Europa się starzeje i potrzebuje siły roboczej. Ze względów wizerunkowych żaden rząd nie może sobie pozwolić na otwarte zapraszanie migrantów ekonomicznych, więc przyjmuje ich po cichu, tak jak od dwóch lat znowu robi Hiszpania. U podstaw antymigracyjnej polityki leży tak naprawdę lęk przed wielkim zastąpieniem nas nimi, co potwierdza przypadek uchodźców z Ukrainy – jako bliższych rasowo, kulturowo i religijnie przyjęliśmy ich do swoich domów z otwartymi ramionami. Moim zdaniem wystarczy położyć na stole twarde dane empiryczne, żeby stwierdzić, czy ma się do czynienia z potencjalnym obciążeniem ekonomicznym, czy z rasizmem.
KZ: Prawicowe rządy w Polsce przez osiem lat cynicznie grały w polityce wewnętrznej kartą twardego stanowiska antymigracyjnego, a jednocześnie wydawały rekordową liczbę zgód na pobyt czasowy dla osób spoza zachodniego kręgu kulturowego. Tylko że bezrobocie w Polsce jest niskie, a w Hiszpanii sięga 11,5 procent.
IFG: Szacuje się, że około pół miliona osób żyje w Hiszpanii bez dokumentów, pracuje na czarno i nie odprowadza podatków, co jest dla państwa ekonomicznie szkodliwe. Ostatnio zebrano siedemset tysięcy podpisów pod obywatelską petycją o uregulowanie sytuacji prawnej tych ludzi. Zaznaczam, że główni zainteresowani nie mogli się podpisywać. W historii kraju zaledwie kilka razy udało się zebrać więcej niż pięćset tysięcy podpisów potrzebnych do uruchomienia debaty parlamentarnej. Co do bezrobocia, wiele zależy od regionu. Na przykład w prowincji Almería panują silne nastroje antymigracyjne, ale wielu migrantów zatrudnia się nieformalnie w rolnictwie, ponieważ brakuje rąk do pracy.
KZ: Struktura zatrudnienia na pewno odgrywa istotną rolę w rozważaniach na temat obciążenia ekonomicznego. Dodam jednak, że Szwecja przyjęła wielu nieletnich lub niepiśmiennych migrantów, zwraca się tam więc uwagę na koszt ich przysposobienia do rynku pracy. Zatrzymywanie migrantów na Wyspach Kanaryjskich zaczęło się w pandemii, porozmawiajmy więc o jednym ze zdiagnozowanych przez ciebie porządków unieruchomienia – stanie wyjątkowym. W dziesięcioleciu poprzedzającym pandemię szlakiem morskim na wyspy dostawało się między tysiącem a dwoma tysiącami osób rocznie. W 2020 roku ich liczba skoczyła do dwudziestu trzech tysięcy, w 2021 zmniejszyła się zaledwie o tysiąc. Rozpatrywanie tej sytuacji w kategoriach kryzysu nie dziwiłoby, gdyby nie to, że w latach 2022–2023 kiedy przyjechało odpowiednio trzydzieści jeden i trzydzieści cztery tysiące osób4, przestano używać tego określenia. Zmienił się też system przyjęć. Od 2022 roku migrantów nie zatrzymuje się w obozach na długie miesiące, już po kilku tygodniach mogą kontynuować podróż na kontynent.
IFG: Etykieta kryzysu ułatwia zaistnienie danego zjawiska w przestrzeni medialnej i debacie publicznej. Kryzysy się stwarza, używa się ich w konkretnych celach, porzuca, gdy przestają być użyteczne. Traktuje się je instrumentalnie, nasuwa się więc pytanie: komu sprzyjają i w jaki sposób? Wszyscy spekulują kryzysem: europejskie instytucje, rządy i partie polityczne, państwa afrykańskie, które wymawiając się pandemią, odmówiły przyjęcia osób deportowanych, ale także Wyspy Kanaryjskie, grające kartą obciążenia migrantami, lokalna społeczność mobilizująca się do pomocy, wreszcie też migranci, domagający się przestrzegania swoich praw.
KZ: Skoro stan wyjątkowy dopuszcza środki nadzwyczajne – na przykład pogwałcenie prawa do przemieszczania się – zastanawiam się, czy po zakończeniu kryzysu wciąż jakieś są w użyciu.
IFG: Raczej nie, ale w tamtym okresie nasiliło się profilowanie rasowe na lotniskach i wciąż jest stosowane, choć coraz rzadziej. W czasie kryzysu zatrzymywanie do dodatkowej kontroli czarnych podróżnych było sposobem na odfiltrowanie nielegalnych migrantów i uniemożliwienie im podróży na kontynent. Ta metoda spotyka się – choć sporadycznie – z reakcją osób migrujących, wspieranych przez grupę prawników aktywistów zajmujących się procesowaniem strategicznym, czyli wygrywaniem pojedynczych spraw, by zwrócić uwagę na krzywdzące procedery i wymuszenie zmian. Taką sprawę w sądzie wygrał czarny mieszkaniec Teneryfy, który mimo okazania paszportu został zatrzymany do dodatkowej, bardzo długiej kontroli, przez co nie zdążył na samolot.
Migranci zdają sobie sprawę z tych utrudnień i wykazują się pomysłowością. Popularną strategią jest zakładanie na lotnisko drogich, eleganckich ubrań, żeby sprawiać wrażenie członka wyższej klasy społecznej. Szanse na dodatkowe zatrzymania przez policję od razu maleją. Byłem świadkiem podobnej, zresztą udanej próby: znajomy migrant stawił się na lotnisku w odświętnym garniturze pana młodego.
Migrantów często odprowadzają ich nowi przyjaciele z wysp. Obecność mieszkańców sprawia, że podróżny przechodzi standardową, a nie wydłużoną kontrolę lotniskową.
KZ: Chyba najbardziej niepokojącym z porządków unieruchomienia jest penitencjarny: prewencyjny areszt na podstawie lichego materiału dowodowego.
IFG: Dysproporcje w karaniu i więzieniu osób migrujących względem mieszkańców istnieją w różnych miejscach na świecie. Kara ma zdyscyplinować skazanego, a pozostałych odstraszyć. Tę taktykę stosują zarówno agenci Frontexu, jak i hiszpańska policja. W Hiszpanii toczy się obecnie dwieście takich spraw sądowych. Oczywiście każdy przypadek jest inny, ale działania służb w rejonie przygranicznym wzbudziły wiele kontrowersji, zwłaszcza że dotyczyły także nieletnich. Służby chyba próbują udowodnić, że walczą z przemytem ludzi i starają się znaleźć odpowiedzialnych za śmierci na morzu. Niestety, podobnie jak na Lesbos i Lampedusie, czasami ta chęć przeradza się w szukanie wśród przybyłych kozła ofiarnego.
KZ: W końcu przemytnicy nie są skorzy ryzykować utonięcia i nie wsiadają do łodzi razem z migrantami.
IFG: Tym większe wątpliwości wzbudzają preselekcyjne wywiady agentów Frontexu, pod nieobecność prawników lub innych obserwatorów zewnętrznych. Skrytykowała je między innymi Europejski Rzecznik Praw Obywatelskich Emily O’Reilly. Z relacji migrantów i ich prawników moja współpracowniczka Kristina Loftsdóttir i ja dowiedzieliśmy się, że agenci nakłaniają część z nich do oskarżenia jednego ze współpasażerów, wykazującego się na przykład charyzmą i zdolnościami przywódczymi, o bycie liderem łodzi, a więc członkiem siatki przemytniczej. Często słyszymy tę historię, ale nie mamy dowodów. Zdarzył też przypadek oskarżenia migranta o przemyt ludzi na podstawie zdjęcia listy podróżujących, którą miał w telefonie. Schemat się powtarza: materiał dowodowy jest słaby, a zarzuty poważne.
KZ: W lutym 2021 roku wprowadzono w życie Plan Canarias. Na wyspach powstały makroobozy dla migrantów, mieszczące od kilkuset do nawet dwóch tysięcy osób. Piszesz, że ta infrastruktura ustanawia humanitarny porządek unieruchomienia.
IFG: Odnoszę się do terminu „granica humanitarna” Williama Waltersa. Infrastruktura humanitarna powstała w wyniku Planu Canarias z jednej strony służyła podtrzymaniu migrantów przy życiu, z drugiej działała jako przestrzeń filtracji, zatrzymania, unieruchomienia. Hiszpański rząd finansuje budowę i funkcjonowanie obozów, ale zarządzanie nimi zleca organizacjom non profit. Pozwala na zaistnienie osobnego systemu humanitarnego wewnątrz systemu państwowego. W dodatku robi to wbrew woli lokalnych władz i społeczności oraz przy mocno ograniczonym dostępie do obozów, na początku tłumaczonym pandemią, ale utrzymanym do dziś. Przez kilka miesięcy od otwarcia makroobozów wpuszczono do nich wyłącznie hiszpańskiego rzecznika praw obywatelskich, a on skrytykował panujące w nich warunki. Kilkakrotnie starałem się o zgodę na wejście, ostatnio rok temu, ale nigdy jej nie otrzymałem. Rozmawiałem z pracownikami obozu, ale poza godzinami ich pracy, oraz z jego mieszkańcami, ale poza jego terenem (wolno im go opuszczać wyłącznie za dnia). Nadmierna dyskrecja zawsze wzbudza kontrowersje, bo jeśli nie ma nic do ukrycia, po co takie obostrzenia?
Większość migrantów, którzy przypłynęli na wyspy latem 2020 roku, trafiła najpierw do hoteli zamkniętych na czas pandemii. W Hiszpanii wzbudziło to niechęć, zwłaszcza w środowiskach negatywnie nastawionych do migracji. Turystyka upada, a migranci mieszkają w hotelach z basenami na koszt hiszpańskich podatników? Wkrótce tych ludzi przeniesiono do makroobozów. Skoro nikt ich tutaj nie zapraszał, są czarni i wyznają inną wiarę, najwyraźniej nie zasługują na nic więcej ponad absolutne minimum pozwalające przeżyć.
KZ: W mediach wiele uwagi poświęcono okrytemu złą sławą obozowi Las Raíces niedaleko miasteczka San Cristóbal de La Laguna na Teneryfie.
IFG: Na peryferiach La Laguny otwarto dwa obozy na terenach wojskowych – Las Raíces i Las Canteras. Mieszkałaś na Teneryfie kilka miesięcy, więc znasz te tereny. Górzyste, porośnięte gęstym lasem, o wyjątkowo zimnym i wilgotnym mikroklimacie. Niewiele mają wspólnego z Teneryfą znaną z pocztówek. Las Canteras jest w miarę dobrze zarządzane przez IOM (International Organization for Migration), dogodniej położone i dość łatwo dostać się do niego z La Laguny. Niestety, Las Raíces, prowadzone przez ACCEM (Asociación Comisión Católica Española de Migración), zarówno pod względem wewnętrznej organizacji, jak i położenia geograficznego wypada bardzo źle. Szlak do La Laguny jest długi i wymagający, a w najbliższym otoczeniu obozu znajdują się lotnisko, aktywna baza militarna i więzienie.
W obozach stoją ogromne namioty, mieszczące od dwudziestu do nawet czterdziestu osób. Ich mieszkańcy się nie znają, rzadko trafiają do tego samego namiotu, co towarzysze podróży z tej samej łodzi. Po wszystko stoją w kolejkach. Ostatni w kolejce do prysznica nie mają co liczyć na ciepłą wodę. Jedzenie jest marnej jakości, ale ze względu na bezpieczeństwo pożarowe nie wolno gotować. Placówki są pilnie strzeżone i zamykane na noc. Obowiązuje bezwzględny zakaz ich opuszczania po zmierzchu. W szczytowym momencie w Las Raíces mieszkało dwa tysiące osób. Utrzymanie dystansu w trakcie pandemii było niemożliwe. Brakuje zarówno prywatności, jak i przestrzeni wydzielonej do spotkań. Pracownicy socjalni rzadko organizowali zajęcia, na przykład lekcje hiszpańskiego.
KZ: Migranci mają za sobą traumatyczną podróż. Opisywane przez ciebie obozy nie służą leczeniu traum, tam się je wręcz pielęgnuje.
IFG: To prawdziwe tykające bomby. Tygle narodowości, języków, historii, zmęczenia i zniechęcenia. Niektórzy mieszkańcy uciekali z obozu. Trafiali na ulicę. Około sześćdziesięciu osób zorganizowało się w antyobóz naprzeciwko Las Raíces, by zwrócić uwagę na fatalne warunki w środku. Na skutek decyzji buntowników miejscowi stworzyli platformę wsparcia. Za jej pośrednictwem organizowali się do codziennej pomocy: gotowali i przynosili posiłki, kupowali migrantom ubrania, sprzęt kempingowy i leki, pomagali w tłumaczeniach, chodzili z migrantami do punktów wydających dokumenty i pomagali uporać się z biurokracją, dawali lekcje hiszpańskiego. Mieszkańcy wyspy po prostu proponowali swoje towarzystwo i przyjaźń – spędzali z migrantami czas, pokazywali wyspę. Lekarze oferowali wsparcie medyczne. Większość mieszkańców antyobozu wróciła do oficjalnej placówki, ponieważ tylko będąc częścią oficjalnego systemu przyjęć, mogli się starać o podróż do Europy kontynentalnej. Doświadczenie to sprawiło, że tego rodzaju pomoc otrzymały także te osoby, które nie opuściły obozu. Dzięki wsparciu wolontariuszy i mieszkańców wyspy wiele z nich zostało lepiej przyjętych poza obozem niż w nim. Zawiązały się przyjaźnie i związki. Dalej organizowano się do pomocy, mieszkańcy wciąż przywozili ubrania i inne podstawowe produkty, oferowali podwózki itd.
KZ: Mieszkańcy wysp byli otwarci na migrantów?
IFG: Tak. Oczywiście zdarzały się przypadki ksenofobii oraz wykorzystywania seksualnego (miejscowi oferowali migrantom podstawowe dobra lub usługi, na przykład podwózkę, a nawet zapalniczkę za seks), lecz ogólnie społeczności wysp okazały migrantom wsparciem, i to mimo problemów, z którymi same się borykają. Wyspy Kanaryjskie to specyficzna prowincja. Wiele rodzin ma historię migracji, zwłaszcza z i do Ameryki Łacińskiej. Myślę, że dlatego ludzie są empatyczni, potrafią się postawić na czyimś miejscu. Pomogli między innymi szesnastoletniemu Ousmane. Wypłynął z Senegalu w pontonie. Podczas tej przeprawy zginęło wiele osób, jemu się udało. Nie miał żadnych dokumentów, więc nie uznano go za niepełnoletniego i trafił do jednego z makroobozów. Poza jego terenem poznał kanaryjską rodzinę, a ona zdecydowała się go przyjąć do swojego domu. Nauczyli go hiszpańskiego, dzisiaj Ousmane mówi płynnie, z kanaryjskim akcentem. Wysłali go do szkoły. Znam wiele przypadków pomocy na poziomie indywidualnym, szczególnie przyjmowania, a nawet adopcji osób nieletnich. Uważam je za niezwykle piękne i ludzkie. Mieszkańcy wysp podejmowali takie decyzje, że mimo ryzyka, jakie za sobą pociągały.
Plan Canarias dodatkowo upolitycznił niesienie pomocy. Mieszkańcy mu się sprzeciwiali, mobilizacją dokonali aktu oporu przeciwko obozom i panującym w nich warunkom. Wielu spośród zaangażowanych nie było aktywistami, niektórzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z migrantami. Wspomniałem o niespodziewanych powrotach z Półwyspu Iberyjskiego – wierzę, że kluczową rolę w tym procesie odegrały obustronne relacje, które udało się nawiązać.
KZ: Skala napływu migrantów jest na tyle poważna, że państwo musi wziąć odpowiedzialność za organizację ich przyjęcia. Jednocześnie z twojej relacji wynika, że rola lokalnej społeczności i jej zaangażowanie są nie do przecenienia w procesie integracji. Jaki model działałby najlepiej?
IFG: Przede wszystkim nie powinno się otwierać obozów, w których setki czy tysiące osób mieszkają w ogromnych namiotach, w złych warunkach i na trudno dostępnych peryferiach. Zamiast tego proponuję równomierne rozproszenie mniejszych grup, danie im szansy na osiedlenie się w zwykłych miejscowościach, wśród rdzennej ludności. Wtedy także ona miałaby szansę rozpoznać w migrantach ludzi z indywidualnymi historiami i przejściami, a nie masę obcych zamkniętych w obozie w głębi lądu. Nie sądzę, że przekraczałoby to logistyczne możliwości wysp, na których codziennie lądują tysiące turystów. Migranci często nie znają języka, nie mają pieniędzy ani pracy, nie można ich więc zostawić samym sobie, bo skończą na ulicy albo u tych samych organizacji, które zarządzają obozami. Musi istnieć system przyjęć, po prostu trzeba go lepiej wymyślić.
KZ: Ostatni z porządków unieruchomienia jest biurokratyczny. Procedury biurokratyczne filtrują i unieruchamiają migrantów. Zastanawiam się nad intencjonalnością tworzonych przez nie utrudnień. System biurokratyczny można zmienić, to kwestia woli politycznej, ale nie wiadomo, czy doprowadziłaby ona do zmian na korzyść migrantów, czy dodatkowo by im zaszkodziła.
IFG: Biurokracja unieruchamia nas wszystkich, choćby tylko okresowo. Możemy ją krytykować za to, że nas zatrzymuje i opóźnia, ale jak pisze David Graeber w Utopii regulaminów, jest konieczna do organizacji życia społecznego5. Podobnie jest z migracją: system biurokratyczny stwarza bariery, poddaje migrantów filtracji, utrudnia lub całkowicie wstrzymuje ich mobilność, ale nie sposób bez niego się obyć. Nie tyle intencjonalnie unieruchamia, ile po prostu jest całkowicie niedopasowany do sytuacji migrantów. Zmiany wprowadzane odgórnie wprowadziłyby jeszcze większy zamęt. Myślę, że powinny iść od dołu – wynikać z praktykowania biurokracji, wskazywania nieścisłości na konkretnych przypadkach.
KZ: Osoby niepiśmienne i niewyedukowane, nieposługujące się żadnym z języków europejskich, samodzielnie nie spełniają żadnych wymogów biurokracji.
IFG: Z pomocą w tłumaczeniach i wypełnianiu formularzy przychodzą zwykle inni migranci i wolontariusze. Oczywiście osoby choćby częściowo wykształcone będą miały większe szanse na polepszenie swoich warunków bytowych. W państwach pochodzenia ludzie z niższych klas społecznych nie mają dostępu do edukacji, a jej brak teoretycznie wyklucza. W praktyce jednak zwykle to właśnie oni znacznie szybciej wchodzą na rynek pracy, ponieważ oferują pracę fizyczną i nie mają dużych oczekiwań. Migrantów najchętniej przyjmują te sektory gospodarki, w których nie chcą pracować Europejczycy.
Towarzyszyłem kiedyś grupie rybaków. Nie mogli znaleźć zatrudnienia w swoich krajach, ponieważ zagraniczne korporacje przetrzebiły tam ogromnymi statkami wody przy wybrzeżach. Szukali podobnej pracy na wyspach, które akurat cierpią na niedobór pracowników w tym sektorze. Aby przejść niezbędne szkolenia, potrzebowali papierów. Razem z tymi, którzy znali jakiś język europejski, pomagałem im wypełnić formularze i przedstawiłem pracownikowi stosownego biura. Większość chętnych dostała się na podstawowy, trwający tydzień kurs, umożliwiający im podjęcie pracy na statku rybackim. Sprawa rozbiła się o trzytygodniowy kurs BHP, z praktyką na morzu, wymagany, bo dołączyć do załogi. Niewiele wcześniej dodano wymóg umiejętności pływania oraz znajomości hiszpańskiego w mowie i piśmie. Chociaż miejscowi nie zapisują się na ten kurs, bo mało kto chce pracować na statku rybackim, klauzula językowa pojawiła się z dwóch powodów: po pierwsze, wzrosło zainteresowanie tą pracą wśród migrantów; po drugie, trudno przeprowadzić taki kurs, jeśli uczestnicy nie rozumieją wykładowców.
KZ: Migrantów postrzegamy często jako ofiary losu, pasywne i zależne od dobrej woli innych. Sandi Hilal proponuje uzupełnić ten częściowo prawdziwy obraz. Twierdzi, że migranci wiozą ze sobą bagaż unikalnych doświadczeń, przekraczają granice, żyją poza państwem narodowym, czyli w pewnym sensie realizują styl życia, który postrzegamy jako przyszłościowy – globalnego obywatela. Hilal oddaje tym ludziom podmiotowość i sprawczość; sugeruje, że moglibyśmy się od nich wiele nauczyć. Badasz temat migracji od lat, spotykasz się i rozmawiasz z migrantami. Domyślam się, że taka perspektywa jest ci bliska.
IFG: Zgadzam się z nią, chociaż uważam, że trzeba odpowiednio wyważyć przeciwstawne elementy kondycji migrantów. Postrzeganie ich przez przesadnie podniosłą, kosmopolityczną soczewkę nieszczególnie mnie przekonuje. Migranci mają do zdolność do stawania się podmiotami, także politycznymi, ale nie zawsze nimi są. Czasami ta zdolność będzie zależeć od dnia. To są ludzie tacy jak my, tylko postawieni w zupełnie innych warunkach. Opowiadają zwyczajne historie, mają marzenia i cele.
Skłaniam się ku rozpoznaniu autonomii migracji. Wierzę, że ładunek sprawczości aktu migracji dalece przekracza jakąkolwiek politykę anty- albo promigracyjną. Sprawczość przejawia się już w nieustannych próbach, podążaniu wyznaczonymi przez siebie trajektoriami, często kreatywnym, mimo przeciwności losu.
Kristín Loftsdóttir i ja pracujemy właśnie nad artykułem, w którym odnosimy się do infrapolityki, terminu Jamesa Scotta. Infrapolitykę rozumiemy jako agregat pomniejszych aktów oporu jednostek będących pod presją instytucjonalną, niezdolnych odpowiedzieć na nią otwartym sprzeciwem politycznym. Chodzi o opór odnajdowany w codzienności, często nierozpoznany, w politycznej sile dostrzegalny dopiero sumarycznie. Wskazaliśmy już jego przykłady: gesty zarówno migrantów, jak i wolontariuszy, prawników, aktywistów, lokalnych społeczności. Iść do przodu, spełniać swoje marzenia, można na wiele sposobów, bezpośrednia konfrontacja polityczna jest zaledwie jednym z nich. Wytrwanie w codzienności uważam na dłuższą metę za prawdziwą drogę do rozwoju i polepszenia sytuacji, nawet jeśli jest ono mniej fotogeniczne niż protesty i manifestacje. Aby zrozumieć procesy migracyjne, trzeba obserwować ludzi, którzy tworzą je z dnia na dzień – w szukaniu i znajdowaniu pracy, budowaniu przyjaźni, zakładaniu lub sprowadzaniu rodzin, stawaniu się częścią społeczności.
KZ: Jest to więc sprawczość przekraczania, posuwania się naprzód w sensie egzystencjalnym, mobilności.
IFG: Tak, a mobilność skutkuje niepewnością. Przemieszczanie się zawsze stawia nas w sytuacji nie do końca pewnej, trzeba się przygotować na niespodziewane. Jeśli ktoś nie znosi niepewności i chce mieć wszystko pod kontrolą, woli się nie przemieszczać; takie zachowanie można by nazwać pożądanym bezruchem. Migrowanie oznacza wolę ruchu, ale nie niweluje niepewności. Znasz jej ciężar, bo podobnie jak ja doświadczyłaś migracji. Rozumiesz, że tolerowania niepewności trzeba się nauczyć. Możliwość wyboru ruchu albo bezruchu – idę i zatrzymuję się, kiedy chcę – to przywilej. Nielegalna migracja często wymusza ruch albo bezruch, dlatego o sukcesie osoby migrującej decyduje między innymi zdolność do tolerowania niepewności. Wiele zmiennych odgrywa tu znaczącą rolę: czy migrant posługuje się językiem europejskim i porozumie z innymi ludźmi, czy ma prawo starać się o azyl i ochronę międzynarodową, jak przebiegła podróż, do jakiego stopnia była traumą, czy zadzierzgnął więzy ze współpasażerami itd. Ludzie różnie reagują, niektórzy wymagają zmedykalizowanego leczenia psychiatrycznego, próbują popełnić samobójstwo. Innym udaje się wykrzesać z siebie siły do przedzierania się przez niepewny los, wciąż i wciąż, dzień po dniu. Nie przepadam za terminem „odporność”, ale posłużę się nim tutaj, bo mniej więcej o nią chodzi: o odporność wobec możliwości bycia deportowanym. W żelaznej woli pogodzenia się z niepewnością i brnięcia naprzód dostrzegam najpotężniejszą formę migracyjnych oporu i sprawczości.