Nowoczesna fabryka to miejsce, gdzie naukowe zarządzanie Fredericka Taylora miało za zadanie doprowadzić do zastąpienia działań „na oko” metodami naukowymi. W tym celu podmiotowość robotników należało skonstruować jako obdarzonych fizyczną siłą ciał, podporządkowanych podmiotowości zarządzających konstruowanej jako umysł. W ten sposób Hannah Arendt mogła konceptualizować robotnika jako trudzące się w fabryce zwierzę (Animal laborans) i przeciwstawiać go człowiekowi wytwarzającemu (Homo faber). Jednak antropologiczne spojrzenie na fabrykę jako na środowisko pracy ujawnia niedostatki tych konceptualizacji i każe inaczej rozumieć kwestie wiedzy i sprawczości w fabryce.
W koncepcji Taylora ciało, które umie i wie, nie wchodziło w grę – po pierwsze dlatego, że byłoby autonomiczne; po drugie – ponieważ nie wykorzystywało należycie swoich naukowo obliczonych możliwości. Arendt zaś rozumiała potencjał człowieczeństwa przez pryzmat Kartezjańskiego dualizmu. Antropologiczna perspektywa, która próbuje wyjść poza ten dualizm, pozwala na rozważanie pojęć sprawczości, odpowiedzialności i kreatywności szerzej, niż tylko jako atrybutów pracy człowieka, oraz na szukanie ich konceptualizacji w oparciu o perspektywy wykraczające poza dychotomie ciało–umysł i materia–forma. „Sprawczość nie jest cechą czy własnością ludzi ani nie-ludzi. Sprawczość to relacyjny, emergentny efekt materialnego związania. Nie jest czymś danym, lecz czymś, co ma zostać zrealizowane. Krótko mówiąc, jeśli chodzi o przypisywanie sprawczości komuś lub czemuś, to kwestia, czym coś jest samo w sobie, w istocie nie ma znaczenia; ma znaczenie to, czym coś się staje oraz gdzie się znajduje w sieci materialnego związania”, pisze Lambros Malafouris1. Halę fabryczną można więc rozumieć jako złożoną sieć materialnych związań, w której „to nie przyczynowość, lecz świadomość odróżnia ludzkie poczucie sprawczości od sprawczości jako takiej”2. Hala wydaje się miejscem, gdzie nie można łatwo narzucić „fałszywej asymetrii między intencjonalnym działaniem człowieka a światem materii, w którym rządzą relacje przyczynowe” i gdzie Latouriańska puryfikacja uprawiana przez nowoczesnych jest wyjątkowo trudna do przeprowadzenia. Fabryka to „szara strefa materialnego związania, czyli strefa, w której mózgi, ciała i rzeczy zlewają się razem, wzajemnie katalizując i ustanawiając nawzajem”3.
Wszechobecnym elementem krajobrazu fabryki porcelany w Ćmielowie są gipsowe formy różnej wielkości ustawione w stosy, oczekujące na swoją kolej w produkcji. Z jednej formy można uzyskać trzydzieści–pięćdziesiąt odlewów, w zależności od wzoru: formy do naczyń ozdobionych reliefem zużywają się szybciej. Fabryka nieustannie potrzebuje więc nowych form, które stale się produkuje, suszy i magazynuje wszędzie tam, gdzie można je postawić. Szlaki komunikacyjne biegną między stosami form i bywa, że kryje się za nimi wysoki, mierzący przeszło metr osiemdziesiąt wózek z półkami do przewożenia produktów między poszczególnymi etapami produkcji przed drugim wypałem. Gips to jeden z podstawowych surowców przy produkcji ceramiki. Jest materiałem, który umożliwia osadzenie się cienkiej warstwy porcelany na chłonących wilgoć ścianach formy. Dzięki temu płynna, podatna porcelana przyjmuje kształt twardej gipsowej formy, z której można ją po wyschnięciu delikatnie wyjąć.
Odlewacze i odlewaczki pracują przy długich stołach, których część zaopatrzona jest w rynny odpływowe do odprowadzania masy wylewanej z form; przy tych, które rynien nie mają, masę trzeba odlewać do ruchomej kadzi, którą odlewaczka popycha, posuwając się wzdłuż stołu. Przy stołach z rynnami odlewa się większe naczynia, do których formy są ciężkie – dlatego pracują tu przeważnie mężczyźni. I w jednej, i w drugiej części odlewni proces przebiega podobnie: formy napełnia się masą pod ciśnieniem, z węża podłączonego do biegnącej górą instalacji i zaopatrzonego w pistolet ciśnieniowy. Po napełnieniu formy trzeba chwilę odczekać, aż cienka warstwa porcelany osadzi się na ściankach gipsowej formy, po czym resztę płynnej masy odlać i odstawić formę do wyschnięcia. W tym czasie można „zalać” inne formy albo otworzyć te, które zostały „odlane” wcześniej. Można też do wyjętych naczyń podoklejać elementy odlewane oddzielnie, jak uchwyty do pokrywek czy uszka. Każdy odlewacz i odlewaczka pracuje więc przy kilku stołach na raz i samodzielnie decyduje, kiedy którą formę „zalać”, „odlać”, a kiedy otworzyć.
Odlewnia to miejsce, gdzie „miękkie” spotyka się z „twardym” i gdzie zaczyna się proces przekształcania tego, co płynne, w to, co stałe. Wyjęta z formy porcelana zachowuje kształt – jest jednak bardzo miękka i krucha. Zostają też na niej szwy, czyli ślady po podziałach formy, których odlewacze nie usuwają. Jak bardzo łatwo zgnieść takie naczynie wiedzą dobrze pracowniczki i pracownicy zatrudnieni przy czyszczeniu. Ich praca przypomina czasem popisy ekwilibrystycznej zręczności. Czyści się wilgotną gąbką, od zewnątrz i od środka – jak przy myciu; trzeba pracować szybko i starannie, a równocześnie chwytać naczynie tak delikatnie, by nie pękło. Usunięcie ze świeżo odlanych czajników wszystkich szwów oraz śladów doklejania ucha czy uchwytu pokrywki jest zadaniem, które „majstrowa” powierza tylko najbardziej doświadczonym wykańczarkom. Praca ze świeżo wykonanym odlewem wymaga specyficznego rodzaju uważności, która pozwala wykonywać ruchy bardzo starannie obliczone i celowe. Te sekwencje sytuacji wiążących z sobą ciało, świeżą porcelanę, gąbkę, wodę, stół rotacyjny czy pas transmisyjny składają się na specyficzny rodzaj wiedzy. To lokalna, ucieleśniona i sytuacyjna wiedza, która pozwala na skuteczne działanie w niewielkim fragmencie materialnego świata – tym, który jest dostępny bezpośredniemu doświadczeniu.
Kobiety pracują, nie zdejmując z rąk biżuterii, a wiele z nich ma polakierowane paznokcie. Manipulowanie naczyniami ze świeżo uformowanej porcelany wymaga od człowieka nieustannej, bardzo precyzyjnej kontroli siły nacisku własnych palców. Kruchość cienkich ścianek i kształty zaprojektowane do wygodnego chwytania za ucho, których właśnie z powodu tej kruchości za ucho nie wolno chwytać, zmuszają ręce do niezwykłej uważności, której nie może uśpić rytmiczna powtarzalność gestów. Oczywiście bez tej powtarzalności niełatwo byłoby osiągnąć biegłość.
Płynne szkliwo doprowadzane jest rurami do usytuowanych w piecowni stanowisk szkliwienia. Ręczne szkliwienie to praca wymagająca bardzo dużych umiejętności. Podłużna kadź, umieszczona pod wylotem zaopatrzonej w kurek rury, jest wypełniona szkliwem niemal do pełna. Szkliwierka stoi twarzą do kadzi przy jej krótszym boku i chwyta półmisek za dno prawą dłonią o szeroko rozłożonych palcach. Dłoń obraca się i wraz ze spoczywającym na niej półmiskiem przesuwa się nad kadź ze szkliwem. Półmisek znajduje się tuż nad powierzchnią połyskującej, kremowej zawiesiny o konsystencji śmietany, pod kątem mniej więcej czterdziestu pięciu stopni. Zanurza się w niej wraz z dłonią, by po kilku sekundach pojawić się znów, pokryty szkliwem i nadal bezpiecznie spoczywający na czubkach palców rozłożonej dłoni szkliwierki. Obserwator nie jest w stanie dostrzec tego, co dzieje się pod powierzchnią szkliwa we wnętrzu kadzi, gdzie dłoń na ułamek sekundy musi puścić naczynie, by szkliwo osiadło na całej powierzchni dna, po czym schwycić je ponownie i wyjąć. Teraz szybkim ruchem szkliwierka umieszcza półmisek na rotacyjnym stole po prawej stronie, pozwalając mu z niewielkiej wysokości zsunąć się na blat dzięki ruchowi dłoni, która jakby strząsa go z siebie. Dzięki temu półmisek lądując na stole, wydaje cichy dźwięk, po czym oddala się w kierunku kolejnej pracowniczki, której zadaniem jest odszkliwienie gąbką podstawy naczynia, by nie przykleiło się w piecu. W tym czasie szkliwierka sięgnęła już po następny półmisek i zaraz zanurzy go w kadzi. Nagle, gdy szkliwierka jest już w połowie partii półmisków, a obserwator przyzwyczaił się do sekwencji jej ruchów, coś się zmienia. Świeżo poszkliwiony półmisek właśnie wylądował na blacie obrotowego stołu, jednak dłoń, zamiast szybko podążyć na lewą stronę ciała, które wykonuje półobrót w lewo, mocno popycha półmisek ku środkowi stołu. Nie ma co go odszkliwiać – jest pęknięty. Świadczy o tym dźwięk, który wydał przy lądowaniu na stole. Pomimo panującego w hali hałasu i radia, które gra na cały regulator na stanowisku rozładunku i załadunku wózków do pieca, szkliwierka słyszy różnicę dźwięku i wie, co ona oznacza.
Na produkcji klimatyzacja działa na stałe tylko w dziale sitodruku, bo wykonanie dobrej „kalki” w otoczeniu niestabilnym pod względem wilgotności i temperatury byłoby skazane na porażkę. I choć kierowniczka sitodruku na jakość klimatyzacji narzeka, to latem sitodruk jest najprzyjemniejszym działem produkcyjnym fabryki. Zadaniem działu sitodruku jest dopasowanie motywów dekoracyjnych do produkowanych kształtów naczyń oraz przygotowanie i drukowanie odpowiednich wzorów kalkomanii. Każdy rodzaj dekoracji rozrysowuje się w postaci tak zwanego montażu, który obejmuje wszystkie warianty motywu dopasowane do różnych kształtów naczyń w asortymencie (talerzy, filiżanek, cukiernic, dzbanków, waz) – czyli geometrię wzoru. Naklejanie kalkomanii z ornamentem jest tylko pozornie łatwą czynnością, bo im bardziej skomplikowany układ motywów i im większa liczba kolorów, tym trudniej, a dodatkową trudność stwarzają bardziej skomplikowane kształty: na przykład na wybrzuszonym naczyniu trzeba kalkę mocniej naciągnąć, ale też nie za mocno, żeby kolor nie uległ zbyt dużemu rozjaśnieniu. Złocenie i malowanie platyną to kolejny sposób dekoracji, wykorzystywany najczęściej do zdobienia krawędzi naczyń i uszek, a w kosztowniejszych wariantach także do podkreślania i uzupełniania ornamentu reliefowego. Dekoracje wykonane złotem zyskują barwę i połysk cennego kruszcu dopiero po kolejnym wypale – przed nim mają kolor metaliczniebrunatny. Naczynia wyjeżdżają z pieca jeszcze ciepłe i wspaniale lśniące. Teraz już czeka je tylko sortowanie i pakowanie, a potem transport do magazynu i wysyłka. W sortowni i pakowni, usytuowanych obok pieca do wypału dekoracji, stoją na paletach równe stosy talerzy o pozłoconych brzegach, które migocą jak stosy monet. Lśniąca biel porcelany, wszechobecny połysk złota i z pozoru nieprzebrana ilość tego bogactwa mogą przyprawić o zawrót głowy i dawać poczucie, że człowiek znalazł się w skarbcu. Porcelanowy skarb – błyszczący, dźwięczny, czysty i twardy – zupełnie nie przypomina chlupiącej, szarobiałej, pachnącej mułem zawiesiny czy podatnej, plastycznej, podobnie szarej i mułowatej w zapachu masy, z których powstał. W żaden sposób nie zdradza tajników metamorfozy, ani uczestników materialnego związania, dzięki któremu zaszła i w którym wszyscy pracujący są jednakowo ważni. Trzeba jednak uważać, by nie zamienić symetrii zachodzącej między pracującymi na zwykłą projekcję izomorficzną4. To nie izomorfizm ludzkiej i nie-ludzkiej sprawczości wyłania się z opisów fabryki jako środowiska pracy, lecz sprawczość jako właściwość rozłożona w czasie między różnymi uczestnikami materialnego związania.
Badania w fabryce PFP S.A. w Ćmielowie były finansowane ze środków Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki na lata 2016-19, grant 0264/NPRH4/H2b/83/2016.