Gdyby zapytać o charakter pracy opiekuńczej, okazałoby się, że to coś między dobrowolnym poświęcaniem się dla wspólnoty a realizacją naturalnej ludzkiej potrzeby. Dodajmy: potrzeby głównie kobiecej. Praca opiekuńcza może słono kosztować, gdy zlecimy ją osobom postronnym, ale przeliczanie na pieniądze pracy bliskich kojarzy się niesmacznie, prawie jak płacenie za miłość. Czy to znaczy jednak, że troska nic nie kosztuje?
Pandemia COVID-19 wymusiła na całym świecie drastyczne zmiany dotyczące pracy, opieki i organizacji życia codziennego. Na funkcjonowanie w strachu przed wirusem nałożyły się też problemy natury przestrzennej, logistycznej i finansowej. Sytuacja osób opiekujących się czy to potomstwem, czy rodzicami różni się ze względu na możliwość pracy zdalnej, życie w rodzinie albo w samodzielnym gospodarstwie, w końcu – rzecz najbardziej prozaiczna – wysokość zarobków.
Koronawirus nie przysporzył nam nowych problemów, ale wzmocnił te już istniejące; wcześniej borykała się z nimi jedynie część społeczeństwa. Nawet jeśli przyjrzymy się sytuacji osób względnie uprzywilejowanych, które mogły przejść na system pracy zdalnej, okaże się, że funkcjonują w mieszkaniach nieprzystosowanych do bycia jednocześnie biurem, szkołą i miejscem wytchnienia. Zbyt mała powierzchnia, rosnące ceny za metr kwadratowy i systemowe dopłaty do kredytów zaprezentowane w Nowym Ładzie nie wróżą szybkiej poprawy.
Większość raportów i opracowań zgodnie wyrokuje, że konsekwencje pandemii: zamknięcie, bezrobocie, zmiana trybu opieki nad dziećmi i osobami zależnymi, mocniej dotknęły kobiety niż mężczyzn. Jako społeczeństwo jeszcze chętniej przerzuciliśmy pracę opiekuńczą na kobiety. To one częściej traciły pracę zawodową, ale i częściej z niej rezygnowały, jako gorzej opłacane i „poczuwające się” (z własnej woli lub pod presją) do opieki nad dzieckiem czy bliskimi. Nawet wysokie pensje i utrzymanie aktywności zawodowej nie uchroniły kobiet przed wykonywaniem pracy domowej w większym wymiarze niż ich partnerzy 1.
Doktryna szoku 2 – nienowa, ale chętnie czytana na początku pandemii książka Naomi Klein – pokazuje mechanizmy, którymi kieruje się „kapitalizm katastrof”. W stanach wyjątkowych wymusza on wyrzeczenia na członkach warstw nieuprzywilejowanych, to ich dotykają cięcia i prywatyzacja usług publicznych. Efekty działania tego mechanizmu nie zostają cofnięte po ustąpieniu skutków katastrofy, zakorzeniają się w rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. Chociaż przewidywanie trwałych zmian, jakie przyniesie pandemia COVID-19, dopiero przed nami, możemy zaryzykować tezę, że wiele kobiet utraci wywalczone przez feministki prawa, podwyżki, dążenie do równości płac i podziału obowiązków domowych. Czy musiało tak się stać? Nie mogliśmy zapobiec pandemii, ale czy nie dało się złagodzić jej skutków?
Nie mamy na to przestrzeni
Dyskusje o pracy opiekuńczej środowiska feministyczne toczyły od zawsze, ale przez wiele lat temat był obecny raczej w komitetach manifowych niż na sztandarach aktywistek głównego nurtu. Liberalny feminizm pracę opiekuńczą traktował po macoszemu. W 2013 roku w polskim środowisku feministycznym rozgorzała burzliwa dyskusja o potrzebie, naturze i problemach macierzyństwa, raczej tego z wyboru niż z konieczności.
Punktem zapalnym stał się jubileuszowy, V Kongres Kobiet. Instytucja ta kojarzona jest z liberalną twarzą feminizmu i promowaniem wzorca kobiety na stanowisku: kierującej wielkim biznesem, ale też intelektualistki, akademiczki czy działaczki. Na kongresie w czerwcu 2013 roku zabrakło przestrzeni do opieki nad dziećmi. Kwestia kącika dla dzieci, rozumianego zarówno jako fizyczne miejsce, jak i metafora tematów okołorodzicielskich, które powinny znajdować odzwierciedlenie w debatach i stanowiskach kongresu, podzieliła organizatorki, a dyskusja przeniosła się do prasy.
Czym właściwie różnił się Kongres Kobiet od innych kongresów i dlaczego potrzebował kącika dla dzieci, chociaż zjazdy polityków i biznesmenów obywały się dotychczas bez takiego miejsca? Czy na szczycie grupy G7 ktoś organizował żłobek? Polityka to nie przedszkole. Politykę, aktywizm i życie intelektualne uprawia się przecież niezależnie, jako jednostka. W poważnych sprawach nie ma miejsca na sferę prywatną. Zatroszczy się o nią ktoś inny. Ten ktoś ma płeć i jest na ogół matką, żoną, nianią czy babcią. Kiedy ich zabraknie, niejeden biznesplan może się posypać.
Praca, która ma sens
Mniej więcej w tym samym czasie, także w 2013 roku, po drugiej stronie globu anarchista i akademik David Graeber przedstawił artykuł Fenomen gówno wartych prac 3. Do 2018 roku rozwinął go w obszerną książkę poświęconą zawiłościom kapitalistycznej organizacji pracy. W Polsce ukazała się pod tytułem Praca bez sensu 4.
W dobrze już znanej polskim czytelnikom i czytelniczkom książce Graeber najpierw analizuje typy prac, które wykonują ludzie. Skupia się na trzech aspektach: sensowności (w znaczeniu obiektywnie potrzebnych dla sprawnego funkcjonowania społeczeństw), przyjemności i opłacalności. Jako jeden z horyzontów postępu wskazuje teorię Johna Maynarda Keynesa z lat 30., dotyczącą możliwości skrócenia tygodnia pracy do piętnastu godzin dzięki technologii. Jak wiemy, do roku 2021 w większości krajów na świecie nie doszło do radykalnego skrócenia tygodnia pracy; wręcz przeciwnie, sprawy obrały zupełnie inny kierunek i obecnie pracujemy coraz więcej. Korzeni tego stanu rzeczy Graeber upatruje nie tyle w niedoskonałościach technologicznych naszych czasów, ile w politycznej obawie przed ludzkością wyzwoloną z oków pracy zawodowej. Graeber wyróżnia dwa rodzaje prac, a każda może dzielić się na kolejne podgrupy:
Rozróżnieniem, które warto mieć w pamięci, jest to między zajęciami bezużytecznymi i zajęciami, które są po prostu kiepskie. Te drugie będę nazywał „gównianymi”, bo tak często wyrażają się o nich ludzie. […] Prace bez sensu są często naprawdę dobrze płatne i zwykle wiążą się z doskonałymi warunkami pracy. Są po prostu bezcelowe. Gówniane prace zazwyczaj nie mają w sobie nic z bezsensu; najczęściej wiążą się z zadaniami, które ktoś musi wykonywać, i przynoszą wyraźne korzyści społeczeństwu […]. Gówniane prace to na ogół zajęcia fizyczne, w których pracownikowi płaci się od godziny, podczas gdy prace bez sensu to zazwyczaj domena biurowa i w grę wchodzi tu pensja. Osoby wykonujące gówniane zajęcia często doznają upokorzeń; nie dość, że ciężko pracują, to jeszcze właśnie z tego powodu nie cieszą się szacunkiem. Ale przynajmniej robią coś użytecznego 5.
Mamy zatem bezcelowe, nieprzynoszące spełnienia ani pożytku społeczeństwu „prace bez sensu” oraz prace potrzebne do prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa, które mimo to nie cieszą się szacunkiem ani nie są szczególnie dobrze wynagradzane. Dodajmy, że Graeber nie postrzega świata w czerni i bieli; wielu pracom wytyka jakąś pulę bezsensownych komponentów. Zestawienie dwóch typów ma po prostu zwrócić uwagę na problem, a nie opisać świat w sposób kompletny.
Czym jest praca?
Włoska myślicielka, feministka, marksistka i anarchistka Silvia Federici, mniej znana w Polsce niż Graeber, swój tekst Wages Against Housework (Zarobki a praca domowa) 6 opublikowała w 1975 roku. Wynika z niego, że gówniane prace były znane i opisywane już wcześniej. Perspektywa Włoch sprzed ponad czterdziestu lat – świata, w którym większość kobiet pracowała w domu – wydaje się dziś odległa, ale nawet w latach 70. w krajach demokracji ludowej, a więc i w Polsce, po pracy w fabryce czy biurze na kobiety czekał drugi etat – w domu.
Federici używa dosadnego języka: pracę domową niejednokrotnie nazywa niewolnictwem, a pożycie małżeńskie – prostytucją. Radykalny język Włoszki daleki jest od języka debaty publicznej w Polsce w roku 2021; operujemy raczej w rejonach łagodności (kobiecego charakteru) i wdzięczności (potomstwa, małżonków i narodu). Owszem, polskie feministki używają mocnych słów, ale pod adresem władzy. Nie sugerują współobywatelkom, że te, wchodząc w heteroseksualny związek, zostają wtłoczone w sytuację zniewolenia i prostytucji. Jeśli odrzucimy jednak na chwilę estetyczne uprzedzenia, wywrotowy język Federici może być użytecznym narzędziem obserwacji nierówności płci i przypadających im obowiązków.
Różnica w stosunku do prac domowych polega na tym, że nie tylko została ona narzucona kobietom, ale też przekształcona w naturalny atrybut naszej kobiecej sylwetki i osobowości, wewnętrzną potrzebę, aspirację, rzekomo wypływającą z naszego wnętrza. Pracę domową przekształcono w naturalny atrybut, a nie uznano za pracę, ponieważ miała być nieodpłatna 7.
Federici stawia sprawę jasno i bez zbędnych sentymentów. Jej postulat wypłaty za pracę w domu (wypłaty właśnie, a nie „pieniędzy”, bo nie chodzi o drobne kwoty ani kieszonkowe) ma przywrócić właściwą perspektywę. Praca w domu jest pracą, a nie przyjemnością, nie naturalną potrzebą, nie troską wynikająca z naturalnych predyspozycji. Patriarchat i kapitalizm potrzebują darmowej pracy, aby uzyskać pracownika (mężczyznę), którego siłę i energię będzie można wykorzystać w fabryce czy biurze. W tym celu pracownik musi być zaopiekowany: nakarmiony, zaspokojony pod względem potrzeb emocjonalnych i seksualnych, ktoś musi go wysłuchać, gdy wylewają się z niego frustracje. Nazwanie obowiązków domowych pracą będzie więc pierwszym krokiem nie tyle do przeliczenia wszystkich stosunków międzyludzkich na pieniądze, ile do przywrócenia właściwej perspektywy, która pozwoli negocjować zobowiązania wynikające z wykonywania pracy domowej, a stopniowo ową pracę po prostu wymówić. Wymówić czy równo podzielić? Pytanie pozostaje otwarte. Federici postuluje, by przestać udawać, że coś, za co się nie płaci, nie jest pracą.
Bezpłatna praca kobiet podtrzymuje rynki; światowa produkcja uległaby załamaniu, gdyby usunąć z nich niewolnice wykonujące nieodpłatną pracę.
Od teorii do praktyki
David Graeber opisuje spotkanie z przedstawicielkami londyńskiej odnogi ruchu Wages for Housework, tworzonego pierwotnie między innymi przez Silvię Federici.
Zaczynało się mówić o „globalnej machinie pracy”, opasującym całą planetę systemie pracy, którego celem miało być wyzyskiwanie coraz większego wysiłku coraz większej liczby ludzi, ale krytyczki feministyczne zwracały uwagę na to, że ów system definiuje także, co będzie uznawane za „prawdziwą” pracę – taką, którą można zredukować do czasu i jako taką sprzedawać i kupować – a co nie. Praca większości kobiet umieszczana była w tej drugiej kategorii i to pomimo faktu, że bez niej ta sama machina, która wybijała na niej pieczątkę „to nie praca”, natychmiast by stanęła. Wages for Housework była w gruncie rzeczy próbą zmuszenia kapitalizmu do gry w otwarte karty, sposobem na powiedzenie: „Większość pracy, nawet pracę fabryczną, wykonuje się z rozmaitych motywów; ale jeśli upieracie się, że praca ma wartość tylko jako towar rynkowy, moglibyście być przynajmniej konsekwentni!” 8.
Do niewątpliwych sukcesów działaczek Wages for Housework należy chociażby wywalczenie, by pracę domową wyceniać przy podziale majątku w trakcie rozwodu. Ruch mierzy jednak szerzej. Odpowiedzią na nieopłacaną pracę opiekuńczą może być na przykład Bezwarunkowy Dochód Podstawowy. Rozwiązanie to pozwala z jednej strony uznać różne charaktery pracy opiekuńczej – nie tylko nad dziećmi, ale i innymi domownikami – a także, może bardziej humanistyczne w duchu i trudniej mierzalne, troszczenie się o siebie nawzajem. Bezwarunkowy Dochód Podstawowy pozwala też ominąć potencjalną moralną mieliznę, którą jest płacenie za coś, co się robi „z miłości”.
Ktoś się tym zajmie
Mniej więcej w tym samym czasie twarzą polskiego feminizmu troski została Agnieszka Graff. Czołowa postać ruchu kobiecego, jedna z najciekawszych polskich myślicielek, sama przyznała, że w swoich wcześniejszych książkach nie poświęcała kwestii macierzyństwa, opieki i więzi wiele miejsca. W końcu postanowiła urefleksyjnić także własne macierzyństwo, jak wszystko w swoim życiu. Wyraźny ślad tej refleksji znajdziemy w zbiorze felietonów Matka Feministka 9 czy wywiadzie rzece z Michałem Sutowskim, opublikowanym pod tytułem Jestem stąd 10. Czy uznanie macierzyństwa za ważne zepchnęło Graff na pozycje konserwatywne?
Oś sporu zarysowała się pomiędzy kobietami realizującymi się przez macierzyństwo a kobietami spełniającymi się mimo macierzyństwa. Jako szczególnie dotkliwe zapamiętano słowa Magdaleny Środy. W wywiadzie z Agnieszką Kublik powiedziała: „Nie jest trudno łączyć pracę w domu z karierą zawodową. Pierze pralka, prasować nie trzeba, gotować uwielbiam. A sprząta mi pewna pani” 11. Mimo zniuansowania problemu słowa Środy do dziś uchodzą za złośliwe podsumowanie poglądów liberalnych. Tymczasem Agnieszka Graff wcale nie została konserwatystką. Postanowiła jedynie przypomnieć o roli państwa i społeczeństwa w opresjonowaniu czy też uwolnieniu kobiet od obowiązków, które na siebie przyjmują, a jednocześnie docenić wybór drogi matki, tworzenie więzi z dzieckiem, skupienie się na celach innych niż sukces zawodowy. Zauważyła, że w bliskości i opiece istnieje większe dobro, a ono nie powinno być sprowadzane do kwestii logistyki, zaradności i finansów.
Solidarnie albo wcale
Sam sukces zawodowy, a co za tym idzie, możliwość sfinansowania niani, opiekunki i pani sprzątającej, nie rozwiązuje patriarchalnych problemów. Federici z odległych lat 70. ostrzega kobiety, które z różnych powodów zdecydują się na karierę poza domem. Wybierając tę drogę, musiały w końcu coś zrobić z „obowiązkami domowymi”; albo więc mają drugi etat w domu, albo przerzucają go na kogoś innego, najczęściej inną kobietę. Federici przestrzega przed myśleniem o sobie jako tej, której bycie kurą domową nie dotyczy. To ułuda.
Musimy chcieć mówić o sobie, że wszystkie jesteśmy gospodyniami domowymi, wszystkie jesteśmy prostytutkami i wszystkie jesteśmy lesbijkami. Dopóki akceptujemy podziały i uważamy się za kogoś lepszego, akceptujemy logikę panów. Wszystkie jesteśmy gospodyniami domowymi, bo niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy, inni zawsze mogą liczyć, że wykonamy więcej pracy, że będziemy mieć więcej obaw, aby wysuwać żądania, i mniej nalegać na ich spełnienie, bo przypuszczalnie skierujemy myśli ku człowiekowi, który teraz albo w przyszłości nami się „zaopiekuje” 12.
Jeśli zatem posłuchać Silvii Federici, dojdziemy do wniosku, że albo ruch kobiecy będzie solidarny z najciężej pracującymi jego przedstawicielkami, albo nie będzie go wcale.
O ile Federici wychodzi od krytyki pozycji zniewolenia i poddania, o tyle czterdzieści lat później Graff stara się wznieść dyskusję o opiece na inny poziom: dopuszcza możliwość wyboru pracy opiekuńczej.
Ruch kobiecy ma kilka zadań, w tym takie: zmusić państwo i pracodawców, by szanowali prawa i potrzeby rodziców. Matka to nie zawód, ale rodzicielstwo to wartość, zaś opieka to praca wykonywana (nieodpłatnie) głównie przez kobiety – te fakty mają dotrzeć do decydentów i zaistnieć w polityce społecznej. Superwoman, centralna figura popkulturowej wyobraźni doby postfeminizmu, robi z tej problematyki sieczkę. Pracy opiekuńczej nie wykonuje, bo nie chce i nie musi. Prawa socjalne matek odrzuca jako „przywileje”. Ogarnięta i kompetentna, zwarta i gotowa funkcjonuje w mediach jako żywy dowód na to, że równość płci to kwestia osobistych wyborów, sprawności w zarządzaniu własnym życiem 13.
Spór między feminizmem sukcesu i feminizmem troski był jedynie okazją do bliższego przyjrzenia się tematom opieki i podziału pracy opiekuńczej. Wszelkie żarty z polskich feministek, które w roku 2013 odkryły, że kobiety mają dzieci, były tyleż złośliwe, ile niesłuszne. Kongres Kobiet był i jest w końcu tylko jedną z instytucji nadających ton debacie o prawach i problemach kobiet w Polsce. Kwestie macierzyństwa i opieki pojawiały się równolegle na Manifach, organizowanych przez niezrzeszone kobiety w całej Polsce. Działaczki feministyczne tworzyły też wcześniej organizacje zajmujące się problemami rodzicielskimi (na przykład Fundację MaMa, Rodzić po Ludzku) i próbowały zwracać na ten aspekt życia kobiet szczególną uwagę.
Zmiana polegała na pojawieniu się figury feministki głównego nurtu, w tym przypadku Agnieszki Graff, która wskazała, że to nie opieka lub troska są problematyczne czy upadlające, ale stosunek do nich państwa i społeczeństwa. Zamiast ułatwiać i cenić pracę podejmowaną przez kobiety w domu, spycha się je do swoistego niewolnictwa. Troska jest wartością i ma wartość. Patriarchat ją spienięża, ale na korzyść kogoś innego.
Jak to urządzić?
Za sprawą wyjaskrawienia sporu na linii sukces – troska stało się jasne, że problemy związane z opieką nie są prywatną sprawą, ale wymagają systemowego podejścia. To nie kobiety mają nauczyć się grania w męską grę i osiągać sukces kosztem swoich dzieci, ale system powinien przyjąć bardziej matczyny i po prostu ludzki punkt widzenia, w którym opieka jest wartością, wychowanie trudną i potrzebną pracą, a oboje rodzice dzielą się obowiązkami.
Może nie należy się dziwić, że przez lata polski feminizm nie czynił z macierzyństwa priorytetu. W dyskursie zdecydowanie dominowały kwestie wyboru ścieżki życiowej, dostępności antykoncepcji i aborcji, walki z przemocą wobec kobiet czy – jak na Kongresie Kobiet – wyrównywania szans zawodowych i promowania kobiet na kierowniczych stanowiskach. W kraju, w którym stereotyp troskliwej matki trzymał się wyjątkowo mocno, szczególna troska o troskliwe opiekunki pachniała kontrrewolucją.
Feminizm drugiej fali widział w kobietach właśnie niewolnice: macierzyństwa, pracy domowej, cielesności w znaczeniu ulegania kanonom piękna. Postanowił je z tego więzienia uwolnić. Jak się okazało, niewidzialne kraty znajdowały się w innych miejscach, niż pierwotnie wskazywano. Agnieszka Graff nie chciała widzieć niewolnic macierzyństwa i opieki, ale systemowe problemy. Wcale nie musiałyby one tkwić u podstaw macierzyństwa, jeśli tylko społeczeństwo i państwo wykazałyby więcej solidarności i troski.
W wywiadzie rzece z Michałem Sutowskim Graff obszernie opowiada o swoim doświadczeniu macierzyństwa i tym, jak wpłynęło ono na kształtowanie się jej poglądów feministycznych. Zdaniem Graff macierzyństwo nie jest naturalnym powołaniem kobiety, ale rodzicielstwo jest ludzką predyspozycją. Tak się składa, że w patriarchalnym społeczeństwie doświadcza ona kobiety w specyficzny sposób i czyni ich pracę opiekuńczą cięższą od pracy opiekuńczej mężczyzn. Społeczeństwo patriarchalne błędnie utożsamia pracę opiekuńczą kobiet z naturalnym powołaniem, po czym błąd ten powiela i reprodukuje. Potrzebuje bowiem, podobnie jak społeczeństwa kapitalistyczne, pewnej grupy osób oraz pewnego zakresu ich pracy, która nie będzie wynagradzana, ale umożliwia funkcjonowanie systemu. Krótko mówiąc, zarówno patriarchat, jak i kapitalizm potrzebują niewolnic i niewolników.
Musimy zacząć od założenia innego: rodzenie dzieci, opiekowanie się dziećmi, edukowanie tych dzieci, wychowanie ich jest pracą na rzecz społeczeństwa. Pracą reprodukcyjną, nie tylko w sensie biologicznym, ale też w sensie reprodukowania społeczeństwa. Sądzę nawet, że znaczna część pracy produkcyjnej jest obiektywnie mniej wartościowa niż opieka nad dziećmi. Jak sobie pomyślę o ludziach siedzących w tych bankach, które pobankrutowały i produkujących instrumenty finansowe, które doprowadziły do ruiny miliony ludzi, a potem jeszcze zgarnęli jakieś bonusy; jeśli weźmiemy ludzi, którzy, dajmy na to, produkują papierosy, które nam wszystkim szkodzą, choć skądinąd niektórzy z nas lubią je palić – no to można się poważnie zastanawiać. Czy może jednak ktoś, kto „siedzi w domu” z dziećmi, dzięki czemu przyszli wytwórcy dochodu narodowego są aktualnie zadowoleni i mają podtarty tyłek, nie jest bardziej pożyteczny? Tak więc przyjmijmy, że to jest praca. A jeżeli to jest praca, to musi być włączona w obieg, w kalkulację zysków, strat i płatności społecznych tak samo jak każda inna praca 14.
Osoby obciążone nieodpłatną, ale ciężką, a przynajmniej angażującą fizycznie i emocjonalnie pracą będą mieć mniej zasobów, aby się buntować, realizować cele inne niż praca opiekuńcza (na przykład kształcić się, robić karierę zawodową). Natomiast te, które mimo obciążenia pracą opiekuńczą będą zdeterminowane i wystarczająco silne, aby to robić, staną przed realnymi trudnościami, najczęściej niebędącymi udziałem mężczyzn. Patriarchalny system niejako zwalnia ich z obowiązku świadczenia pracy opiekuńczej, a kapitalizm nagradza wyższą niż przewidziana dla kobiet na tych samych stanowiskach zapłatą za wykonywaną pracę zawodową.
Kongres socjalny, kongres liberalny
W odpowiedzi na niewystarczającą reprezentację postulatów kobiecych i socjalnych, z obarczenia przez lata jarzmem nierównej pracy i problemów mieszkaniowych, powstał Socjalny Kongres Kobiet. Wystartował w marcu 2018 roku w Poznaniu. Zorganizowały go osoby skupione wokół Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza oraz Stowarzyszeń Lokatorów z Wielkopolski i Warszawy. „O wyższe płace, o niższe czynsze” – głosiło hasło przewodnie I SKK. Wpisywał się on zresztą programem w tematy obecne w poznańskich dyskusjach na linii pracownice i lokatorki kontra miasto.
W tekście zapraszającym organizatorki kongresu napisały:
Żądamy podwyżek płac i stabilnego zatrudnienia bez względu na to, czy pracujemy w fabryce, instytucji kultury, żłobku czy w markecie. Żądamy opłacania pracy, którą musimy wykonywać za darmo we własnych gospodarstwach domowych. Żądamy skrócenia długości dnia roboczego, co oznacza więcej czasu wolnego dla nas i naszych bliskich. Zakończenia eksmisji i powszechnego dostępu do mieszkań, w których nie będziemy zamarzały zimą. Rozwoju publicznych instytucji opiekuńczych dla dzieci i osób starszych. Darmowej komunikacji miejskiej i nieograniczonego dostępu do opieki medycznej 15.
W roku 2018 takie postulaty kwitowano oskarżeniem o „roszczeniowość”, ale czy z perspektywy półtora roku pandemii nie brzmią po prostu racjonalnie?
Mamy dosyć bycia tanią siłą roboczą. Mamy dosyć pełnienia funkcji darmowego zaplecza socjalnego w efekcie wprowadzania kolejnych cięć i restrukturyzacji. Nie będziemy pokornie przyjmować kolejnych obciążeń pod pretekstem służby krajowi, biznesowi czy rodzinie. Jeżeli wymówimy pracę w fabrykach, szpitalach, instytucjach kultury i opieki, jeżeli przestaniemy zapewniać za pół darmo posiłki czy opiekę, to cała gospodarka stanie w miejscu. Chcemy rozmawiać o praktycznym znaczeniu tego faktu. O tym, jak przeciwdziałać codziennemu wyzyskowi. Musimy się wzajemnie inspirować do działania i zdobywać siłę, aby walczyć o godne życie dla wszystkich, a nie tylko dla bogatych 16.
W kongresie uczestniczyły kobiety z różnych klas społecznych i przedstawicielki różnych zawodów: pracownice centrów logistycznych Amazona, instytucji opłacanych z budżetu miasta, w tym żłobków i instytucji kultury, a także pracujące na umowy tymczasowe artystki i przedstawicielki stowarzyszeń lokatorskich. Organizatorki kongresu nie chciały jedynie etykietek „pań na stanowiskach”; żądały zmian systemowych, nie kosmetycznych.
Od dwóch lat liberałowie, którzy utracili władzę, próbują wykorzystywać niezadowolenie kobiet, aby ponownie zdobyć poparcie społeczne. Głosowanie nad projektem „Ratujmy Kobiety” dobitnie potwierdziło, ile warta jest liberalna opozycja. Nie potrzebujemy polityków i polityczek. Hasło „władza jest kobietą” to fałsz. Czy nasza sytuacja uległa zmianie, od kiedy w parlamencie pojawiło się więcej kobiet? Czy nasze płace są wyższe, kiedy to kierowniczki, a nie kierownicy nadzorują naszą pracę? Co jest przyczyną niskich płac kobiet, cięć zabezpieczeń społecznych, zakazu aborcji – brak kobiet u władzy czy system gospodarczy, który działa tylko dzięki utrzymywaniu nierówności społecznych. Czy ludzie sprawujący kontrolę nad instytucjami władzy, które od wieków ograniczają wolność kobiet, mogą nas wyzwolić i doprowadzić do zniesienia nierówności społecznych? 17
Jedną z najbardziej poruszających części kongresu była dyskusja z pracownicami poznańskich żłobków. W odpowiedzi na szereg nieprawidłowości w placówkach: nielegalnie wydłużany czas pracy, zawyżoną liczbę dzieci w grupach, zadania niefigurujące w umowie o pracę, kobiety te postanowiły się zjednoczyć w komisji Inicjatywy Pracowniczej i podjąć strajk. Domagały się przestrzegania prawa pracy oraz wypłaty za pracę w nadgodzinach. Wizerunek pracownicy żłobka jest obarczony licznymi stereotypami i jak w soczewce skupia te na temat „kobiecości”. Postrzegane jako łagodne panie, z potrzeby serca zajmujące się dziećmi i miło spędzające czas na zabawie, nie kojarzą się z buntowniczkami, które wykonują pracę, jak każdy inny pracownik, aby się utrzymać. Powiązanie poznańskiego strajku pracownic żłobków i czarnego protestu dostrzegła Magda Malinowska. W filmie Strajk Kobiet trwa 18 znakomicie pokazała, jak opresja patriarchalna (zakaz aborcji, wykorzystywanie kobiet do prac opiekuńczych) łączy się z opresją kapitalistyczną (nierówne płace, łamanie praw pracowniczych). Protest „żłobianek” komentuje też Silvia Federici. Jej tezy z lat 70. w roku 2018 wybrzmiały zaskakująco aktualnie.
Spolegliwa opiekunka
David Graeber proponuje szerszą kategorię prac opiekuńczych niż opisana wyżej, skupiająca się na domowej i darmowej pracy kobiet. Definiuje pracę opiekuńczą jako skierowaną ku innym ludziom i związaną z pracą interpretacyjną, empatią i zrozumieniem; umożliwia ona codzienne funkcjonowanie i pracę innym. Takie zdefiniowanie pracy opiekuńczej nie wykreśla oczywiście pracy domowej kobiet z listy prac niedocenianych i nieopłacanych, poszerza jednak grupę osób, które dzielą los wykluczonych. Może tu dotrzemy do korzeni sprowadzania pracy kobiet do „naturalnych skłonności”:
Poniekąd można by utrzymywać, że nie jest to właściwie praca, a po prostu życie albo życie właściwie przeżywane – ludzie są z natury stworzeniami empatycznymi, a żeby móc się w ogóle komunikować z innymi, musimy bez przerwy wysiłkiem wyobraźni stawiać się nawzajem jedno na miejscu drugiego i starać się zrozumieć, co inni myślą i czują, a to zwykle oznacza przynajmniej odrobinę troski o nich – jednak kiedy cały wysiłek utożsamiania się spoczywa na jednej stronie, staje się to pracą. O tym, że praca opiekuńcza stanowi towar, nie rozstrzyga to, że pewni ludzie troszczą się o innych, ale to, że pewni ludzie się o innych nie troszczą; to ci, którzy płacą za „usługi” […]. Podwładni stale muszą monitorować, co myśli ich przełożony; szefa nie dotyczy odwrotność tej sytuacji. To z kolei, jak sądzę, stanowi jeden z powodów, dla których badania psychologiczne regularnie wykazują, że ludzie wywodzący się ze środowisk klasy pracującej lepiej sobie radzą z odczytywaniem uczuć innych osób i są bardziej empatyczni i troskliwi niż osoby z klasy średniej, nie mówiąc już o środowiskach zamożnych 19.
Graeber czyni też ciekawą uwagę na temat trudnej do wyobrażenia możliwości przejęcia pracy opiekuńczej przez maszyny. Postęp technologiczny sprawia, że może zaniknie część z prac produkcyjnych, pozostaną natomiast prace opiekuńcze, a prawdziwa wartość pochodzi z opiekuńczego aspektu pracy. To jednak prowadzi do innego problemu. Opiekuńcza wartość pracy wydaje się właśnie tym elementem wysiłku, którego nie da się ująć ilościowo.
Przyczyna tego, że obecny podział pracy wygląda tak, jak wygląda, nie ma zatem nic wspólnego z ekonomią ani nawet z naturą ludzką. Jest po prostu polityczna. W przeszłości nie było powodu, by mierzyć wartość pracy opiekuńczej. I dziś także nie ma powodu, byśmy takie praktyki kontynuowali. Możemy je zarzucić. Jednak, zanim zaczniemy kampanię ustanawiającą na nowo pojęcie pracy i sposoby przypisywania jej wartości, dobrze będzie, jak sądzę, przyjrzeć się jeszcze raz uważnie siłom politycznym, które biorą udział w rozgrywce 20.
Przed rewolucją przemysłową większość ludzi pracowała we własnych domach. Podział na strefy domowe, fabryczne i biurowe zaczął się pojawiać dopiero w połowie XVIII wieku, a utrwalił się w wieku XIX. Na tej zasadzie biura i fabryki były i są strefami produkcji, a dom przynależy do strefy konsumpcji. Niemniej kapitał traktuje dom jak strefę produkcji (wcześniej do podobnego wniosku doszła też Federici) 21, choć z perspektywy ludzkiej, a nie biznesowej, pomysł wydaje się szalony. Podobnie można rozumieć tezy Agnieszki Graff: praca domowa, opieka to wartość, nie tylko w sensie finansowym (dla kapitału), ale wartość ogólnoludzka: opiekowanie się i bycie zaopiekowanym to jedna z rzeczy, które czynią nas ludźmi. David Graeber proces opieki i dbania o bliźnich nazywa „stwarzaniem się nawzajem” 22.
Fani kochają Graebera, a krytycy punktują go za utopijne myślenie, przejawiające się w mówieniu o Bezwarunkowym Dochodzie Gwarantowanym, ale też bardziej ogólnych postulatach o „tworzeniu lepszego świata”. Utopia nie istnieje wszak nie dlatego, że jest nieosiągalna, ale dlatego że raz osiągnięta znika jako cel, a otwiera nowe perspektywy
Prace domowe i opiekuńcze nie znikną po ich opłaceniu i rozdysponowaniu między kobiety i mężczyzn, mogą za to się zmienić ich natura i ciężar. Skoro troszcząc się i opiekując, stwarzamy siebie nawzajem jako ludzi i skoro w byciu człowiekiem, byciu kochającą i kochaną, widzimy wartość, dlaczego nie spróbować przeformatować tej wartości w postulat polityczny? Dlaczego nie urządzać świata tak, by opieka była nie uciążliwym obowiązkiem, ale czynnością, w której i kobiety i mężczyźni spełniają się jako ludzie?
W ramach podsumowania jeszcze raz zacytuję Graebera:
Jak zauważył kiedyś Karol Marks, przed rewolucją przemysłową chyba nigdy nie przyszło nikomu do głowy, by napisać książkę, w której rozważano by, jakie warunki wytworzą największe ogólne bogactwo. Wielu za to pisało książki, w których pytano o warunki, jakie stworzyłyby najlepszych ludzi, a więc o to, jak najlepiej zorganizować społeczeństwo, by formowało takich ludzi, których chciałoby się mieć obok siebie jako przyjaciół, kochanków, sąsiadów, krewnych, współobywateli. Oto pytanie, jakie zajmowało Arystotelesa, Konfucjusza czy Ibn Chalduna, a w ostatecznej analizie jest ono jedynym naprawdę ważnym. Życie ludzkie jest procesem, w którym my, jako ludzie, stwarzamy się nawzajem; nawet najbardziej skrajni indywidualiści stają się indywidualistami dopiero, kiedy zaznają opieki i wsparcia swoich bliźnich; „gospodarka” jest zaś koniec końców tylko sposobem, w jaki zapewniamy sobie konieczne materialne warunki, by móc to robić 23.