Magdalena Zych: Ruch jest w pana teorii główną zasadą zamieszkiwanego świata. Czy ruch definiuje życie?
Tim Ingold: Życie dane jest nie w samym ruchu, lecz w wymianie pomiędzy ruchem a spoczynkiem.
Katarzyna Wala: Na ogół zdajemy sobie sprawę z tego, że ludzie, zwierzęta, bakterie, wirusy, grzyby są w ruchu. Czy możemy jednak powiedzieć, że budynek, w którym się znajdujemy, również? W jaki sposób trzeba o nim pomyśleć, aby to dostrzec; poczuć i zrozumieć go w ruchu?
TI: Interesujące pytanie… Tak, myślę, że budynek pozostaje w ruchu. Przede wszystkim porusza się w sensie fizycznym. Jakiś czas temu, przy okazji wizyty w Niemczech, w Kolonii, miałem przyjemność zwiedzać tamtejszą katedrę. Przewodnik, który nas po niej oprowadzał, wyjaśnił, że w związku ze znaczną wysokością budowli, jej ściany przez cały czas kołyszą się do tyłu i do przodu. W naszym Instytucie Antropologii Społecznej na Uniwersytecie Aberdeen gościliśmy Alberta Goyena, doktoranta z Brazylii, który w ramach badań niezbędnych do dysertacji pracował z ludźmi i firmami zajmującymi się rozbiórką budynków, w tym także bloków mieszkalnych. Wyjaśnił mi, że zanim przystąpi się do wyburzenia dużej konstrukcji, należy ją najpierw wzmocnić za pomocą betonu i stali. Zwyczajny budynek jest bowiem na tyle elastyczny, że jeśli się go wysadzi, fragmenty zostaną rozrzucone na wszystkie strony. Tylko pod warunkiem, że będzie absolutnie sztywny, upadnie wprost na ziemię. Dlatego przed wyburzeniem budowlę się zabezpiecza, choć paradoksalnie właśnie dzięki temu mogłaby przetrwać kolejne pięćdziesiąt lat. A zatem, nawet jeśli tego nie widzimy, wszystkie budynki się poruszają, co jest odpowiedzią na ciągły ruch powietrza i Ziemi, siłę wiatru i przemieszczanie się płyt tektonicznych.
Przypuszczam, że jedną ze zmian, jakie dokonały się w architekturze w toku historii, jest ta, iż budynki są coraz mniej elastyczne, a przez to coraz wrażliwsze na drżenie gruntu. Dlatego współcześnie trzęsienia ziemi są znacznie bardziej niszczycielskie, niż były w czasach starożytnych. Dotyczy to nawet Japonii. Gdy japońska architektura opierała się przede wszystkim na drewnie, głównym problemem podczas trzęsień ziemi nie było zawalanie się domów, lecz ogień. Tradycyjne techniki budowlane pozwalały tworzyć wystarczająco elastyczne konstrukcje, wyrastały bowiem z przekonania, że świat w rzeczywistości nie jest solidną bazą, zawiera się raczej w ruchu żywej ziemi, wiatru i pogody.
KW: Czy to znaczy, że współcześni twórcy budynków nie zdają sobie sprawy z ruchu i życia, o którym pan mówi?
TI: No cóż, wiedzą o nim w tym sensie, że tworzą rozwiązania, których zadaniem jest przeciwdziałanie takiemu ruchowi. Dlatego na terenach zagrożonych wznosi się budynki odporne na wstrząsy. Jeśli ktoś zamierza postawić wieżowiec w Tokio, musi wdrożyć technologię, która poradzi sobie z zagrożeniem, jakie niesie trzęsienie ziemi. W innym sensie, nawet jeśli budynek nie porusza się wcale, doświadczamy go w ruchu. Dzieje się tak, ponieważ wciąż się przemieszczamy – dlatego nawet jeśli budynki są zupełnie statyczne, ich rozumienie, postrzeganie okien i drzwi, odbywa się w ruchu. Jeżeli naszkicuję drzwi na kartce papieru, to będą dla nas bardziej prawdziwe, realistyczne, niż, dajmy na to, na rysunku technicznym narysowanym z użyciem linijki. Odręczny rysunek wyraża nasze poczucie, że drzwi są czymś, co otwieramy i przez co przechodzimy. Ruch jest przejściem od nas do linii rysunku. Jest to następny przykład, że nawet jeśli budynki się nie poruszają, to my jesteśmy w ruchu i dlatego rozumiemy je w ruchu.
MZ: Co jeszcze porusza się wraz z nami? Czy można powiedzieć, że nasze myśli są w ruchu?
TI: Gdy idziemy, gdy już jesteśmy w ruchu, jesteśmy własnym ruchem. I zawiera on także ruch naszej myśli. Oznacza to, że nie nosimy naszych myśli w głowach. Nasze myśli i nasz ruch są jednym.
KW: W pana pracach czytamy, że zdolność chodzenia zależy od naszego środowiska i praktyk, które realizujemy oraz doskonalimy w ciągu naszego życia.
TI: Tak, każde życie jest sposobem poruszania się w świecie, nasze poruszanie się nie zależy od sposobu życia, ono nim jest.
KW: Przyjmuje pan, że zmysły i ruch są wzajemnie powiązane (czy są tym samym?). Czy wobec tego możemy powiedzieć, że to, w jaki sposób postrzegamy nasze środowisko (budynki, ulice, pola, horyzont), zależy od tego, w jaki sposób działamy?
TI: Za Jamesem Gibsonem uważam, że percepcja i ruch są dwiema stronami tej samej monety. Nie może istnieć jedno bez drugiego. Zgodnie z tą zasadą, sposób postrzegania zależy od tego, jak działamy. Pisałem już o tym w The Perception of the Environment.
KW: Procesy korozji, blaknięcia, rozpadu, kruszenia się, rozklejania, deformacji rzeczy i materiałów – a zatem to wszystko, co pojmujemy w kategoriach psucia się przedmiotów, ich umierania – w pana opinii są ekspresją ich życia, przemianą materiałów, z których są zbudowane. Czy mógłby pan powiedzieć nieco więcej na ten temat?
TI: Myślę, że ogólną tendencją nowoczesności była próba skonstruowania świata w taki sposób, aby – tak bardzo, jak to możliwe – pasował do tego, co teoretycy nowoczesności o nim myśleli. A uważali, że ziemia jest solidną podstawą, na której toczy się życie. Choć w rzeczywistości świat nigdy tak nie wyglądał, udało im się stworzyć stabilną infrastrukturę, dzięki której mogli zbliżyć się do swego ideału i wybudować na tej bazie wielkie struktury. Tam, gdzie powstaje infrastruktura – drogi i betonowe nawierzchnie – procesy życiowe są zablokowane. Woda nie może wsiąknąć w grunt, rośliny nie mogą wyrosnąć, ponieważ nie docierają do nich promienie słońca. Gdziekolwiek jednak jest życie, tam infrastruktura musi pękać. Nawet jeśli ludzie starają się o nią dbać i naprawiać, ostatecznie kruszy się pod wpływem mrozu, deszczu i siły erozji. Dzięki temu rośliny i inne żywe istoty zdolne są ją przeniknąć. I życie się toczy. Właśnie w takim sensie kruszenie się i erozja są częścią cyklu życia i regeneracji. A zatem życie nie może się toczyć, jeśli rzeczy nie kruszeją i nie niszczeją.
KW: Warto wspomnieć w tym kontekście o relacji ruchu i formy. Kiedy kupujemy nowe rzeczy, wydaje się nam, że widzimy je w ich idealnym kształcie. W trakcie użytkowania dostrzegamy jednak, jak stopniowo tracą swoją pierwotną formę. Interesuje nas krytyka hylemorfizmu w pana teorii.
TI: Tak, starałem się udowodnić, że forma jest czymś przejściowym, ponieważ wciąż się rozwija i zmienia. Zwykliśmy myśleć o rzeczach, że zostały stworzone w określonym kształcie, ukończone w momencie, w którym osiągnęły swoją ostateczną formę w tym sensie, że mogą się znaleźć na sklepowej półce. Kupujemy te przedmioty, a one podczas użytkowania tracą swoją formę. Przyjmujemy, że najpierw mamy do czynienia z procesem produkcji, a następnie konsumpcji, gdzie pierwszy polega na wytwarzaniu rzeczy, drugi zaś na stopniowym ich zużywaniu. Chcę powiedzieć, że granica pomiędzy tymi dwoma etapami jest umowna, ponieważ rzeczy zmieniają formę przez cały czas, a robią to w odniesieniu do kontekstu, w jakim są używane. Moment spełnienia, gdy materia staje się gotowym przedmiotem, w istocie jest czymś w rodzaju ruchomej projekcji: możemy mieć wyobrażenie na temat gotowego przedmiotu i projektować je na materiały, ale idea przemieszcza się wraz z przemieszczaniem się rzeczy. Jest to ciągły proces przeobrażania się i generowania formy, który przekracza każdy koniec, jaki możemy sobie wyobrazić. W tym sensie nic nigdy nie osiąga ostatecznej formy.
MZ: Stanowi część cyklu.
TI: Tak.
KW: Lub jest linią.
TI: Tak. Cokolwiek pomyślimy o finalnej formie, stanowi ona jedynie moment w procesie stawania się rzeczy.
MZ: Rysowanie stanowi istotny składnik pana teorii…
TI: Myślę, że rysunki mają olbrzymi potencjał jako pewien sposób myślenia. Piękną rzeczą w ich przypadku jest to, że pozwalają na uchwycenie procesu myślenia – nie w sensie reprezentowania, lecz tworzenia śladu (trace). I znów mamy tu do czynienia z procesem, nie zaś z finalnym produktem. Dlatego twierdzę, że rysunek nie jest obrazem (image), reprezentacją czegokolwiek, jest raczej linią dojrzewającej myśli, jej rozwoju. Gdy myślimy o czymś, robimy to też naszymi rękoma, pozostawiając ślad wraz z sekwencją gestu. Uważam w związku z tym, że antropologia graficzna różni się od filmu etnograficznego, jest antropologią, nie etnografią – dotyczy nie reprezentowania rzeczy, lecz tego, co nazywam korespondowaniem z nimi. Rozwinąłem ideę rysowania jako procesu ko-respondowania (co-responding), w którym jedna rzecz nieustannie odpowiada drugiej, podobnie jak dzieje się to w konwersacji. Interesujące w przypadku rysowania jest to, że polega ono na jednoczesnej obserwacji i kreśleniu linii. Ruch ręki i prowadzący ją ruch myśli korespondują z ruchem czegokolwiek, w czym uczestniczy w świecie osoba rysująca i czemu odpowiada. Traktuję rysowanie, podobnie jak antropologię graficzną[1], jako część antropologii rozumianej raczej jako dyscyplina korespondująca, nie zaś reprezentatywna.
KW: Antropologia powinna się stać wiedzą zdobywaną przez praktyczne działanie (knowing-by-doing).
TI: Tak, wiedzą wynikającą z działania, rysowania…
MZ: Albo z gry na instrumencie. Kiedy powiedział pan o dłoni, która rysuje, wyobraziłam sobie rękę, która gra. Tworzenie muzyki jest również improwizacją, sposobem korespondowania ze światem.
TI: Tak, właśnie tak. Odkryłem, że nie jestem w stanie wyznaczyć wyraźnej granicy pomiędzy grą na wiolonczeli (co jest moją drugą profesją) a antropologią. Jest to dla mnie ćwiczenie tego samego typu. Nawet jeśli gram w sposób klasyczny, to jednak improwizuję, choć nie tak, jak mógłby muzyk jazzowy. Trzeba bowiem odnaleźć swoje miejsce przy instrumencie i w wykonywanej muzyce, a jedynym sposobem, by to zrobić, jest improwizowanie. Chciałbym myśleć o antropologii, że jest podobna – lub nawet identyczna – do grania koncertu, kaligrafowania, rysowania, praktyki artystycznej i architektonicznej w tym sensie, że zarówno artyści, jak i architekci rysują. Architekci, archeolodzy i artyści uczą się rysować, nawet jeśli w przyszłości mają pracować, używając innych narzędzi. W edukacji artystów wciąż myśli się o tym, że warto uczyć rysunku, architekci mówią to samo, dla archeologów jest to sprawa zasadnicza podczas dokumentacji wykopalisk. Zdecydowaliśmy się zająć rysunkiem w naszym instytucie. Antropologów w naszym kraju uczono dotąd jedynie posługiwania się aparatami i robienia filmów.
KW: Bardzo lubię jeden z pana rysunków i często używam go w swojej pracy, ponieważ moim zdaniem ma charakter transformacyjny. Gdy rysuję koło, już nie muszę poświęcać czasu na wyjaśnianie innym, jaka jest różnica pomiędzy miejscem rozumianym jako obszar i miejscem pojmowanym jako ruch… [rysunek poniżej] Wystarczy, że posłużę się rysunkiem – moi słuchacze dostrzegają różnicę natychmiast.
TI: Tak, wystarczy narysować, aby to zrozumieć! Dlatego tablica i kreda są tak wspaniałe. Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale na naszym uniwersytecie usunięto wszystkie tablice, zastępując je drogą i skomplikowaną technologią. A to nie to samo co papier i ołówek, tablica i kreda.
KW: W pana pracy można wyróżnić cztery fazy – być może więcej. W każdej z nich istotne jest określone pojęcie, hasło. Pierwsza dotyczyła produkcji, kolejna historii, w trzeciej skupił się pan przede wszystkim na pojęciu zamieszkiwania, natomiast teraz zajmuje się pan linią. Dlaczego linie są właściwe do opisu lub myślenia o świecie?
TI: Chodzi o sposób myślenia, który traktuje ruch i procesy w sposób nadrzędny. Przyjmując taką procesualną perspektywę, zaczynamy pojmować elementy świata jako osobne trajektorie, może to być istota ludzka, zwierzę, kamień czy stół, wszystko, co istnieje. Tak więc istota ludzka, zwierzę, kamień czy stół ujmowane w ten sposób przestają być tym, czym są, lecz stają się swoim własnym stawaniem się. Trajektoria „zachodzi” w czasie [rysunek powyżej], dlatego powinniśmy myśleć o wszystkim jako linii, nie jako punkcie. Mówiąc krótko, tym, co jest nam dane w świecie, nie są pewne całości (podmioty), lecz procesy stawania się (becomings). Każda linia jest wyrazem tego procesu. Moim zdaniem linie pasują do filozofii procesu (philosophy of becoming) dużo bardziej niż do bycia.
KW: Jeśli dobrze rozumiem, jestem linią, poruszam się, jestem w ciągłym procesie stawania się. Budynek, w którym jesteśmy, również. To samo tyczy się drzew i kamieni, które możemy zobaczyć za oknem. Pisze pan, że świat jest czymś w rodzaju sieci/tkaniny (meshwork)[2] utkanej ze splecionych nitek życia… Ale co w takim razie z czasowością ruchu – faktem, że pewne rzeczy poruszają się i zmieniają szybciej, inne wolniej, a jeszcze inne czekają na swój czas.
TI: To prawda. Większość rzeczy pozostaje naprzemiennie w ruchu i w spoczynku. Pewną luką w moim myśleniu, czymś, czemu nie poświęciłem wystarczająco dużo miejsca, jest pytanie, czym jest spoczynek. Bo przecież bez niego ruch nie może istnieć. I właśnie w tym momencie kluczowa staje się pogoda. Gdy mówimy, że jesteśmy istotami w świecie i wszystkie nasze linie są zaplątane w sieć/tkaninę, pojawia się pytanie o atmosferę. Napisałem wiele na temat linii, to zaś doprowadziło mnie do koncepcji tkaniny/sieci. Atmosfera, w której wszyscy jesteśmy zanurzeni, w niczym jej nie przypomina. Zadałem sobie pytanie, czym zatem jest ów żyjący świat (life-world)? I mój wniosek jest taki, że docelowo jest jednym i drugim. To jest jak oddychanie, wdech i wydech. Gdy bierzemy wdech, wprawiamy siebie w ruch i w ten sposób rysujemy linię, gdy wdychamy – gromadzimy, przyjmujemy. To jak z pływaniem, naprzemiennie odpychasz wodę, czując opór, i zagarniasz następnym gestem.
Wydaje mi się, że całe życie zawiera się w tym schemacie – pomiędzy gromadzeniem, które jest atmosferyczne, i linearną siłą napędową… Tak więc najprawdopodobniej kolejnym etapem mojej pracy będzie zrozumienie relacji, jaka zachodzi pomiędzy nimi. Dlatego właśnie zajmuję się liniami i atmosferą. W tym kierunku podążam, ale jeszcze tego w pełni nie opracowałem, nie przemyślałem. Uwzględniłem już jednak czasowość, rytmiczny charakter procesów życia.
KW: Rzeczywiście, gdy zastanawiałam się nad liniami i ideą tkaniny/sieci, pomyślałam, że tym, czego tu brakuje, jest puls, rytm – to, co znaleźć można u Henriego Lefebvre’a.
TI: To prawda. Właściwie odkryciem było dla mnie uświadomienie sobie, że ruch na zewnątrz i ruch do środka nie są lustrzane, tożsame, że nie można opisać ich w relacji wzajemności i interakcji pomiędzy A i B. To raczej cykl, w którym gdy wypychasz samego siebie na zewnątrz, świat przedostaje się do środka. To bardziej rodzaj pętli niż ruch wahadłowy.
KW: Jednym z zasadniczych elementów w pana teorii jest podział, zaczerpnięty od wspomnianego Gibsona, według którego podstawowymi składnikami świata są substancje, medium i powierzchnia. Inspirując się pracami Maurice’a Merleau-Ponty’ego, dokonał pan rewizji tego podziału oraz uznał, że powierzchnie nie są tak szczelne, jak wydawało się Gibsonowi, a substancje i medium wzajemnie się przenikają.
TI: To prawda. Zacząłem od Gibsona, jednak z czasem odkryłem, że coś nie gra w zaproponowanej przez niego ramie, że narzuca zbyt rygorystyczny podział. Według mnie to, co nazywamy powierzchniami, to obszary ruchu i interakcji, w których wszystko się wydarza.
MZ: Konsekwencją ruchu jest między innymi pogoda. W Polsce początek tegorocznej zimy jest bezśnieżny, ale jak zwykle o tej porze mrok zapada wcześnie. Podoba się panu pogoda w Krakowie?
TI: O, jest bardzo ładna.
KW: Choć w codziennym życiu lubimy rozmawiać o pogodzie, refleksja nad nią jest w zasadzie nieobecna w pracach antropologicznych i filozoficznych. Znalazłyśmy tylko kilka artykułów. Zdecydowanie więcej miejsca poświęca się zmianom klimatycznym. W pana pracach jednak to właśnie pogoda odgrywa zasadniczą rolę. Czy mógłby pan wyjaśnić, dlaczego powinniśmy poświęcić jej więcej uwagi?
TI: To prawda, niewiele napisano na temat pogody. Jest zaledwie garstka prac antropologicznych na ten temat. I rzeczywiście obecnie pisze się sporo o zmianach klimatycznych, ale to zupełnie inny kontekst. Podobnie jest w filozofii. Powodem, dla którego uważam, że pogoda jest ważna, jest temperament bycia, którego nie można wypreparować ani z samej pogody, ani z naszych ludzkich nastrojów i motywacji. Są one tym samym. W języku angielskim słowa związane z pogodą (weather-words) i samopoczuciem (mood-words) mają te same etymologiczne źródła w słowie tempo (czas) i tempera (mieszanina).
MZ: Mają łacińskie korzenie.
TI: I to stanowi podstawę naszych słów, takich jak tempos i temperature, ale również temperament i temper.
MZ: W polszczyźnie wygląda to trochę inaczej.
TI: To oczywiście różni się w zależności od języka, ale z pewnością istnieje bliski związek pomiędzy pogodą i nastrojem. Można sięgnąć po analogię – puszczanie latawca. Gdy puszczamy latawiec, pojawia się interakcja pomiędzy osobą i latawcem, warunkują się nawzajem, a pomiędzy nimi znajduje się sznurek, który pośredniczy w tej relacji. W rzeczywistości do żadnej interakcji nie może dojść, jeśli nie będzie wiatru. Bez ruchu powietrza latawiec nie poleci, a człowiek nie będzie w stanie oddychać.
KW: Wiemy to z doświadczenia, jednak trudno opisa ć tę zależność za pomocą narzędzi, którymi dysponujemy. Popularna w polskiej socjologii i antropologii teoria aktor-sieć ignoruje wpływ ruchu powietrza na relacje pomiędzy obiektami i ludźmi. Odwołuje się do animującej siły nazywanej „sprawczością” (agency), której zadaniem jest wyjaśnienie, jak rzeczy działają i warunkują nasze relacje z nimi.
TI: Dlatego tego nie lubię! I jestem przeciwko. W ramach ćwiczeń razem ze studentami puszczaliśmy latawce. Po wszystkim zapytałem ich, co tak naprawdę się działo? Dzięki temu ćwiczeniu mieli szansę zrozumieć, że wiatr nie jest kolejną rzeczą, z którą wchodzimy w interakcję, ale raczej, że ustanawia on możliwość jej zaistnienia. Interakcja pomiędzy człowiekiem puszczającym latawiec i latawcem może zajść, ponieważ są zanurzeni w falowaniu (fluctuation) medium, którym jest wiatr. Uogólniając, można powiedzieć, że przepływy (fluxes) medium, to znaczy pogody, stanowią warunek możliwości zachodzenia interakcji. Jej jakość zależy od tego, co dzieje się w medium. Dlatego pogoda jest tak istotna.
KW: I wpływa na to, w jaki sposób działamy. Czym w takim razie jest kreatywność albo – jak pewnie powinniśmy powiedzieć – improwizacja artysty, architekta, antropologa w świecie-przez-pogodę (weather-world)?
TI: Nie jestem przekonany, że kreatywność (creativity) to dobre słowo. Pisałem już o tym; część mnie twierdzi, że być może powinniśmy zapomnieć o nim w ogóle, ponieważ to słowo ma zbyt wiele złych konotacji. I duża część problemów wynika z końcówki -ity. Nie ma nic złego w mówieniu o tworzeniu (kreowaniu) rzeczy ani o działaniu jako o czymś kreatywnym – jeśli oczywiście ono coś generuje. Gdy jednak zaczniemy mówić o kreatywności, to owo -ity sprawia, że staje się ona czymś abstrakcyjnym, co mo żna posiadać lub nie. W ten sposób staje się nonsensowna. Chciałbym usunąć słowo creativity, nie mam jednak nic przeciwko jego używaniu, kiedy mowa o procesach wytwarzania, o tym, jak mogą prowadzić do powstawania różnego rodzaju rzeczy, a nawet ludzi. I myślę, że nie ma nic bardziej kreatywnego niż poczęcie dziecka i opieka nad nim. Nie dlatego, że ludzie, patrząc na nie, będą mówić „nowość, innowacja”, lecz dlatego, że przynosi coś nowego – jest osobą, żywą istotą, której wcześniej nie było. Czy może być coś bardziej kreatywnego? Potrzebujemy języka, aby opisać, w jaki sposób procesy wzrostu i ruchu mogą tworzyć nowe życie, unikając przy okazji popadania w terminologię związaną z towarem lub darem. Musimy się mocno postarać, by wyjaśnić, że kreatywność to nie to samo co innowacja. W pewnym sensie wolę słowo generate niż create, to znaczy, gdy używam słowa create, w rzeczywistości mam na myśli generate – genezę rzeczy. Jest to więc ontogeneza – powoływanie do życia. Ontogeneza oznacza genezę bycia (genesis of being). To właśnie mnie interesuje.
KW: Zajmuje się pan antropologią od lat 70. XX wieku. W jaki sposób mógłby pan opisać własną twórczość, przemiany i ruch, jakim podlega?
TI: Jaka jest natura zmiany? Co się zmieniło, co przetrwało? Gdy patrzę wstecz, odnoszę wrażenie, że nieustannie powracam do domu. Myślę o antropologii jak o procesie powracania do domu. Odkrywam, kim naprawdę jestem. Gdy zaczynasz, jako młody człowiek, nie masz pojęcia, kim jesteś. Trafiasz na osoby, które stanowią wzór do naśladowania, chcesz im dorównać, czytając pewne książki, myślisz „och, chciałbym pisać w taki albo w taki sposób…”. Masz pomysły rozwijające się w różnych kierunkach. Nie jesteś pewny, próbujesz tego i tamtego. Niektóre z tych rzeczy wydają się właściwe, inne mniej. To tak, jak przymierzanie różnych ubrań – część z nich pasuje, pozostałe nie. Stopniowo jednak zaczynasz odkrywać, kim jesteś, znajdujesz w sobie głos, który sprawia, iż w trakcie pisania czujesz, że to właśnie ty jesteś tym, który pisze. Ale to zabiera wiele, wiele czasu. Wciąż odkrywam, kim jestem. I gdy powoli udaje mi się to zadanie realizować, zadaję sobie pytanie, kim jest ta odkrywana osoba – ona okazuje się dzieckiem. To ja jako dziecko dorastające w domu moich rodziców. Są to pewne zachowania, sposoby myślenia, które pojawiły się we mnie bardzo wcześnie, i były przez cały czas – to jest to, co stopniowo odkrywam. Gdy zadaję sobie pytanie, dlaczego zaangażowałem się w takie lub inne zagadnienie, okazuje się, że wynika to z poczucia, iż pewne sposoby myślenia wyciszają lub niszczą tę charakterystyczną dla dzieciństwa zdolność tworzenia. Innymi słowy, teorie głównego nurtu są przedłużeniem świata dorosłych (adultcentric) i my musimy znaleźć w sobie dziecko, którym jesteśmy, którym zawsze byliśmy. W tym sensie mam poczucie, że antropologia jest ciągłą drogą do domu: procesem odkrywania siebie. Dzięki temu w końcu będziemy w stanie napisać uczciwy tekst – to znaczy taki, w którym czujemy, że to właśnie my piszemy.
MZ: To bardzo osobisty projekt.
TI: Myślę, że każdy projekt naukowy powinien taki być.