Kolektyw Syrena to grupa ludzi, która postanowiła stworzyć przestrzeń otwartą dla oddolnych inicjatyw i zarazem ośrodek wsparcia dla mieszkańców Warszawy. W samym centrum, wśród komercyjnych ofert, banków i ekskluzywnych restauracji powstało miejsce otwarte dla wszystkich, bez względu na zasobność portfela. Działają tu warsztaty, z których każdy może korzystać, szwalnia, sitodruk, ciemnia fotograficzna, biblioteka, darmowa wymienialnia towarów, sala graficzna, pracownia rzeźby i otwarta kuchnia. Nie należymy do żadnej organizacji, nie korzystamy z pomocy finansowej żadnych instytucji państwowych ani prywatnych. Wszelkie decyzje w kolektywie podejmowane są na zasadzie konsensusu – dyskutujemy tak długo, aż wszystkie osoby uczestniczące są usatysfakcjonowane.
Zajęliśmy opuszczoną kamienicę przy Wilczej, żeby ją odremontować i wnieść w jej sąsiedztwo ducha twórczego oporu wobec miejskiej polityki, która traktuje mieszkańców jak towar.
Nie zgadzamy się z pomijaniem ich w podejmowaniu decyzji dotyczących zagospodarowania ich otoczenia. Dawni lokatorzy zajętego przez nas budynku padli ofiarą bezwzględnej polityki mieszkaniowej miasta, sprzyjającej prywatnym właścicielom w odzyskiwaniu należących do nich dawniej budynków i lekceważącej ich wieloletnich lokatorów. Proces reprywatyzacji idzie w parze ze zjawiskiem gentryfikacji, widocznym szczególnie w centrum. Dzielnice mieszkalne przeistaczają się w strefę przeznaczoną dla społecznych elit, a przestrzeń życiowa mieszkańców kurczy się, zmuszając wielu do ustąpienia miejsca kolejnym biurom, bankom czy drogim butikom, bo czynsze mieszkalne przekraczają ich możliwości finansowe. Syrena wspiera samoorganizację mieszkańców, pomagając im jednoczyć się przeciwko takim działaniom i zdobywać wpływ na kształtowanie polityki władz wobec miasta oraz wobec nich samych.
Wizję dzielnicy Śródmieście jasno nakreślił burmistrz Wojciech Bartelski w swojej wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” z 22 grudnia 2011 roku: ,,Jestem głęboko przekonany, że Śródmieście stolicy dużego państwa powinno być rejonem metropolitalnym. […] Modernizacja jest procesem trudnym, ale koniecznym. Realny wybór jest taki, że albo będzie tanio i przaśnie, albo nieco drożej, ale nowocześnie” (sic!). Większość mieszkańców i mieszkanek Śródmieścia nie pasuje do modelu „nieco drożej, ale nowocześnie”, który prowadzi do przekazywania na niejasnych zasadach coraz większej liczby miejsc służących lokalnej społeczności, takich jak skwery i kamienice, w ręce prywatnych inwestorów. Pociąga to za sobą podwyżki czynszów, wskutek czego zamykane są „przaśne” punkty usługowe, jak szwalnie czy pasmanterie, a lokatorzy są masowo eksmitowani i przesiedlani na peryferie. By pozbyć się niewygodnych mieszkańców, prywatni właściciele kamienic nie tylko drastycznie podnoszą czynsze (wspomniane ,,nieco drożej”), ale również pozbawiają lokatorów dostępu do mediów czy nawet, jak wskazują statystyki straży pożarnej, inspirują podpalanie kamienic. W świetle tych faktów tragiczny los Jolanty Brzeskiej, działaczki lokatorskiej, współzałożycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów i mieszkanki Mokotowa, której ciało odnaleziono spalone w Lesie Kabackim wiosną 2011 roku, wydaje się tylko ponurą konsekwencją traktowania dużej części mieszkańców jako zbędnego towaru. W ten sposób retoryka „modernizacji” sprowadza się w praktyce do darwinizmu społecznego. Większość mieszkańców nie pasuje do wizji władz; właśnie ich głos i podstawowe potrzeby są uparcie ignorowane w Warszawie, rzekomo „nowoczesnej metropolii”.
Kolektyw Syrena podejmuje bezpośrednie interwencje w Śródmieściu oraz pozostałych częściach miasta, konfrontując się z polityką władz i prywatnych inwestorów, którzy dbają przede wszystkim o zysk, a negują prawa mieszkańców do życia w mieście. Odzyskujemy miasto na różnych polach i w rozmaity sposób: od akcji bezpośrednich, jak blokady eksmisji, poprzez wsparcie mieszkańców broniących likwidowanych skwerów, po walkę o prawa imigrantów, a także pracowników zatrudnianych na śmieciowych umowach za grosze. Naszą działalność zainicjowało spotkanie zorganizowane we współpracy z Komitetem Obrony Lokatorów dla mieszkańców Śródmieścia zagrożonych reprywatyzacją, podwyżką czynszów i eksmisją. Na spotkanie przyszło około 150 osób, które – pozostawione same sobie – często dopiero tutaj mogły się dowiedzieć, że ich kamienica znajduje się na liście roszczeń, a także poznać przysługujące im prawa. Od tego czasu, wobec braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony władz miasta, lokatorzy co tydzień zdobywają w Syrenie podstawowe informacje i wsparcie na dyżurach prawnych. W przypadkach, w których właściciele kamienic chcą wbrew prawu pozbyć się lokatorów, konieczne jest bezpośrednie zaangażowanie się w blokady eksmisji wraz z mieszkańcami.
Proces gentryfikacji to nie tylko brutalne pozbawianie ludzi dachu nad głową. To także pozbawianie ich możliwości spędzania czasu poza wszechobecnym światem konsumpcji. Proces ten dzieli ludzi na takich, których stać na siedzenie w drogich kawiarniach, zabawę w modnych klubach i zakupy w topowych sklepach, oraz takich, którzy mogą się jedynie przyglądać albo zniknąć. Dla tych, którzy nie wpisują się w pejzaż bogatego i atrakcyjnego centrum europejskiego miasta, jedynym miejscem są podwarszawskie kontenery.
Śródmieście staje się enklawą ekskluzywności. Dzieci z sąsiedztwa nie mają gdzie się podziać, brakuje im przestrzeni do zabaw. Początkowo okoliczni mieszkańcy podchodzili do nas z nieufnością. Pytali, co my tu robimy i czy będzie „jak w imprezowni dla bogatych na Mokotowskiej”. Zależało nam na kontakcie z nimi i zaangażowaniu ich we wspólne działania. Na początku czerwca zorganizowaliśmy Święto Podwórka – imprezę na świeżym powietrzu, której hasło przewodnie brzmiało: „Mniej banków, więcej parków”. Od rana można było przyjść na podwórko przy Wilczej, by pobrodzić w basenie, zjeść coś dobrego, poskakać do piosenek z Podróży Pana Kleksa. Był pokaz puszczania wielkich baniek, gry i konkursy dla dzieci. Każda uczestniczka i uczestnik święta mogli wziąć pędzel do ręki i wspomóc nas w kolorowaniu obskurnej bramy, zaniedbanej, jak reszta kamienicy, przez jej właściciela. Pod koniec dnia odbył się pokaz bajek. Odzew wśród lokalnej społeczności przekroczył nasze oczekiwania. Od starszej pani usłyszeliśmy: „bo wie pan, tutaj to się nic za darmo nie dzieje”. Od tej pory dzieci sąsiadów regularnie uczestniczą w syrenowych akcjach. Wspólnie malujemy banery i gotujemy obiady. Pomagamy im odrabiać lekcje. Same odmalowały i urządziły jedno z pomieszczeń na świetlicę dla siebie i innych dzieciaków.
Widząc, jak wiele w naszej okolicy mieszka ludzi ubogich, których nie stać na jedzenie w okolicznych restauracjach, a także wiedząc, jak wiele dobrego jedzenia się marnuje, postanowiliśmy wykorzystać stary duński pomysł na „kuchnię ludową”, czyli woku. Co niedzielę wspólnie gotujemy wegetariańskie posiłki, za które życzymy sobie symboliczne „co łaska”. Składniki dostajemy od sprzedawców z warszawskich bazarów. Korzystamy z warzyw, które się nie sprzedały i które mają zostać wyrzucone. Po obiedzie zapraszamy współbiesiadników na otwarte spotkania, podczas których dyskutujemy o nowych inicjatywach. Każdy ma możliwość podzielenia się swoimi pomysłami oraz współdecydowania o przestrzeni, w której mają być realizowane. To właśnie dzięki tym spotkaniom zawitały do nas, między innymi, pracownia rzeźby, lekcje rosyjskiego i polskiego, treningi żonglerki, próby Performerii – grupy ulicznych artystów teatralnych – czy Warszawska Kooperatywa Spożywcza – otwarta dla wszystkich spółdzielnia osób, które kupując tańszą i zdrowszą żywność bezpośrednio od rolników, dbają o uczciwą i stałą wymianę między odbiorcami a producentami.
Wspieramy także oddolne, spontaniczne inicjatywy mieszkańców z różnych regionów Warszawy, takie jak walka w obronie likwidowanego skweru im. Batalionu AK Ruczaj na rogu Mokotowskiej i Pięknej czy ogródka jordanowskiego przy zbiegu Szarej i Rozbrat na Powiślu. Zjawisko niczym nieograniczonej, dzikiej reprywatyzacji doprowadziło do sytuacji, w której przestrzeń publiczna, często zielona i od lat służąca mieszkańcom, nagle staje się zagrożona perspektywą budowy kolejnego biurowca bądź hotelu. Dwa lata temu władze miasta przekazały jedną trzecią powierzchni śródmiejskiego skweru AK Ruczaj przedwojennemu właścicielowi, który podnajął ją restauracji jako ogródek. Część skweru, która przez kilkadziesiąt lat służyła wszystkim warszawiakom jako miejsce spotkań i wypoczynku, została nagle wyrwana z przestrzeni publicznej i ogrodzona parkanem. Pozostałe dwie trzecie służyły nadal okolicznym mieszkańcom; niestety władze warszawy postanowiły zniszczyć i ten kawałek wspólnej przestrzeni, rozpoczynając procedurę reprywatyzacyjną. Postanowiliśmy włączyć się w działania zainicjowane przez mieszkańców zaniepokojonych tą sytuacją. Urządziliśmy z nimi serię spotkań na skwerze, tworząc szeroki ruch na rzecz jego obrony. W akcję ratowania skweru włączyły się, prócz okolicznych wspólnot, między innymi Fundacja Bęc Zmiana, Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów oraz naczelny architekt Warszawy w latach 1991–1995, Henryk Drzewiecki. Dzięki wspólnej inicjatywie, spotkaniom i apelom mieszkańców do władz Warszawy udało się zachować skwer jako przestrzeń zieloną. Prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz zawiesiła postępowanie na dziewięć miesięcy: w tym czasie radni muszą ustalić plan miejscowy dla skweru. Sprawę śledzimy na bieżąco.
Innym przykładem podobnej polityki jest sprawa ogródka jordanowskiego w obrębie ulic Rozbrat–Szara–Śniegockiej. Na miejscu jordanka spółka Szara Invest postanowiła wybudować apartamentowce i urządzić rzeź drzew – zgodnie z planem ze 182 miałoby ich zostać 40. Okoliczni mieszkańcy zebrali około 700 podpisów przeciwko apartamentowcom, apel zdobył większość w radzie miasta; niestety wszystkie protesty zostały zignorowane przez prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz. Postanowiliśmy wesprzeć mieszkańców okolic parku i wspólnie z warszawskimi „Oburzonymi” zbudowaliśmy ławki i leżaki. Zostały one przetransportowane i ustawione na skwerze przy Szarej. Walka o kolejny kawałek zieleni w Warszawie trwa do dziś.
Akcje bezpośrednie w postaci przejmowania i okupacji nieużywanych przestrzeni wynikają bezpośrednio z niezgody na jedyny proponowany przez obecny system oraz władze sposób (prze)życia, czyli zaciągnięcie ogromnego kredytu na kilkadziesiąt lat. Przejmowanie pustostanów jest dla nas kwestią polityczną, rzeczywistą potrzebą setek mieszkańców naszego miasta. W ramach Międzynarodowego Dnia Lokatora 1 października 2011 roku przejęta została Biblioteka Krasińskich przy ulicy Okólnik. Ten ogromny budynek stoi pusty od zakończenia wojny. Można by w nim zorganizować autonomiczny dom kultury, który służyłby mieszkańcom. W dniu demonstracji na protestujących czekały w środku czerwone dywany i ciepły posiłek, a także policja, która – najwyraźniej zmieszana – nie odważyła się wygonić starszych osób i rodzin z dziećmi.
Kolektyw Syrena stara się brać udział w różnorodnych akcjach skierowanych przeciwko procesom gentryfikacyjnym. Niszczący charakter tych procesów ujawniło między innymi zamknięcie Baru Prasowego. Miejsce to istniało na mapie Warszawy tak długo, jak warszawska Starówka – przy czym w przeciwieństwie do niej bar nie był pozbawioną życia, reprezentacyjną przestrzenią dla turystów, lecz miejscem pełniącym ważną funkcję dla społeczności stolicy. W barach mlecznych stołują się „wszystkie klasy społeczne”: emeryci, studenci, pracownicy pobliskich biur. Władza tłumaczy, że bar nie został zamknięty celowo, po prostu poprzednia kierowniczka odeszła na emeryturę. Nowy najemca lokalu ma zostać wyłoniony w konkursie. Oczywiście wygra ten podmiot, który zaoferuje najwyższy czynsz. W takiej sytuacji bar z tanimi posiłkami nie ma szans konkurować z bankiem lub ekskluzywną kawiarnią. Skutek podwyżek czynszów dawało się zauważyć jeszcze za czasów funkcjonowania Prasowego, ceny posiłków rosły z roku na rok. Grupa mieszkańców Warszawy postanowiła odwrócić tę logikę.
W połowie grudnia otwarto bar na nowo. Okoliczni mieszkańcy przynieśli stoły, krzesła i obrusy. Zaczęto wydawać tradycyjnie kojarzone z tym miejscem posiłki, jak leniwe, pierogi z kapustą, żurek z jajkiem, fasolkę po bretońsku czy kaszę gryczaną. Każdy mógł zapłacić tyle, ile uważał za stosowne. Od momentu otwarcia bar zaczął zapełniać się dawnymi bywalcami i bywalczyniami. Już na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo takie miejsce jest potrzebne. Przy stolikach słyszeliśmy wiele głosów zadowolenia z ponownego otwarcia baru. Wywieszona tablica z dyżurami codziennego społecznego gotowania została niemal natychmiast zapełniona. Wydano około 400 posiłków, a listę gości oszacowano na około 250 osób. W pewnym momencie weszła urzędniczka Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami, która zachowywała się w typowy dla przedstawicieli władz, ignorancki i opryskliwy sposób. Nie zechciała zjeść z nami wspólnego posiłku, nie chciała rozmawiać, wolała wezwać policję. Po pewnym czasie pojawił się oddział prewencji; aresztowano stoły pokryte ceratą, krzesła i puste garnki.
Celem akcji było pokazanie władzom, że ich polityka jest czynnikiem niszczącym i krępującym spontaniczne, oddolne działania i prospołeczne ruchy. Nowo otwarty bar działał doskonale do momentu pojawienia się urzędniczki ZGN-u. Chcieliśmy pokazać, że miasto należy do wszystkich mieszkańców, a nie tylko do bogatej mniejszości. Akcja była jasnym sygnałem, że domagamy się poszanowania praw mieszkańców oraz brania pod uwagę opinii lokalnych społeczności przy podejmowaniu decyzji na każdym szczeblu.
Syrena domaga się nie tylko poszanowania woli każdego mieszkańca w podejmowaniu decyzji dotyczących przestrzeni miejskiej. Na okupowanej przez siebie przestrzeni przestrzega tych samych reguł. Zapraszamy każdą inicjatywę, która jest otwarta dla wszystkich, bez względu na płeć, rasę, status społeczny czy wiek.
Uważamy, że upowszechnienie naszego horyzontalnego, niehierarchicznego schematu podejmowania decyzji jest możliwe. W demokracji uczestniczącej każdy jest odpowiedzialny za wspólną przestrzeń życiową. Przykładem może być Porto Alegre w Brazylii, gdzie działający od lat ruch społeczny skłonił nowego burmistrza do przekazania władzy nad budżetem miejskim zgromadzeniom mieszkańców. Podczas corocznego cyklu zgromadzeń mieszkańcy układają ,,listę sprawunków” dla władz i pilnują jej realizacji. Porto Alegre, liczące ponad 1,3 miliona mieszkańców, stało się największym na świecie poligonem doświadczalnym demokracji bezpośredniej. W latach 2000–2004 wszystkie oficjalne i nieoficjalne zebrania mieszkańców gromadziły od 150 do 200 tysięcy osób. Wbrew wcześniejszym obawom nie powstały ani rządy tłumu, ani chaos. Wręcz przeciwnie, po raz pierwszy przestał istnieć rozdźwięk między pracą administracji i rady miejskiej, a oczekiwaniami obywateli. Podobny rozdźwięk póki co obserwujemy w Warszawie. Jego echo można było usłyszeć przy stolikach w Barze Prasowym, podczas Święta Podwórka w Syrenie czy też na cotygodniowych spotkaniach lokatorskich… Mieszkańcy, oburzeni proponowaną przez władze wizją rzeczywistości, zdecydują się wyłączyć melodię, do której zmuszeni są tańczyć, i wezmą sprawy w swoje ręce; naszym zdaniem, jest to tylko kwestia czasu. Nasza cierpliwość się kończy, a tolerancja dla bezczelnych procedur i ignorancji władz wynosi okrągłe zero.