Dzieci eksplorujące bagno w Żabich Dołach w Zielonkach w ramach corocznego wydarzenia „Stacja Natura” w gminie Zielonki promującego edukację ekologiczną i ochronę przyrody. W miejscu zaśmieconego nieużytku w środku osiedla stworzono przyjazne dla mieszkańców miejsce spotkania z lokalną przyrodą, chroniąc jednocześnie istniejące mokradło — fot. Anna Warzyńska

Biorąc pod uwagę piętrzące się złe wieści o zdrowiu planety, łatwo stracić do niej serce. Ale nadzieja nadal trwa na końcu ulicy, za nim w drzewach lub na brzegu miejskiego stawu… 1

R. Louv, Kiedy wzywa nas dzicz

Listę największych wyzwań i katastrof, z jakimi obecnie musi zmierzyć się ludzkość, otwiera zagrożenie kryzysem klimatycznym i załamaniem bioróżnorodności. Ich skutki odczuwamy na całym świecie, a skala niebezpiecznych zjawisk będzie się nasilać. Wiele nieuchronnych konsekwencji przerażającego kryzysu środowiskowego trudno sobie nawet wyobrazić. Dzika przyroda „zwija się” w tempie nieznanym z przeszłości (trwa szóste masowe wymieranie). Przetrwanie gatunku ludzkiego w coraz większym stopniu zależy od tego, czy staniemy się lepszą częścią ziemskiej biosfery. W pandemii przekonaliśmy się, że każda izolacja – zarówno od innych ludzi, jak i od przyrody – na dłuższą metę ma katastrofalne skutki społeczne, psychiczne i zdrowotne 2.

W świecie po COVID-19 zamiast koncentrować się na powrocie do „normalności”, czyli dalszym nieustannym, nieograniczonym wzroście (business as usual), trzeba więc skupić się na odporności i stabilności. Aby zapobiec kolejnym katastrofom, potrzebujemy dziś „nowego przymierza”, nowej umowy ze światem, odwołującej się do naszych najgłębszych potrzeb, kreatywności i systemów wartości, zapewniającej poczucie sprawczości i godność zarówno jednostkom, jak i całym społecznościom. Ludzkość musi podjąć wiarygodne działania budujące kapitał społeczny wokół ochrony przyrody i mądrze korzystać z jej zasobów (reinterpretacji wymaga idea zrównoważonego rozwoju i gospodarowania, mocno nadwyrężona przez nieodpowiedzialnych i populistycznych polityków oraz brak praktycznego przełożenia zasady na praktykę). Nawet jeśli nie rozwiążą one od razu i systemowo problemów globalnych, przywrócą nadzieję. Suma małych kroków może przynieść nadspodziewane rezultaty. Ważną rolę odgrywają w tym procesie liderzy i liderki zachęcający do aktywności, ogniskujący energię społeczną wokół pozytywnych inicjatyw na rzecz lokalnej przyrody (nature nearby). Naruszyliśmy równowagę w przyrodzie i brutalnie wniknęliśmy w ekosystemy jak nigdy wcześniej w historii. Zamiast więc zapobiegać kolejnym pandemiom, których nadejścia i tak nie unikniemy, lepiej, taniej i bardziej racjonalnie byłoby zainwestować w naturę. Jak przekonuje Enric Sala w książce Natura natury. Dlaczego potrzebujemy dziczy?, tylko ratując przyrodę i troszcząc się o nią, możemy ocalić siebie 3.

Na wagę złota jest dziś każdy metr kwadratowy przyrody w miastach i poza nimi: rzadko koszony trawnik, łąka, mikrogrządki, miedza, sad, las, nieużytek, mokradła, zielony dach, opnączowana ściana, zielone torowisko tramwajowe. Każde takie zabezpieczone i poddane ochronie miejsce, każdy ocalony gatunek czy niewycięty stary las pokazują, że współdzielimy ten świat z innymi stworzeniami i bierzemy za niego odpowiedzialność.

Richard Louv, autor głośnego Ostatniego dziecka lasu 4, pisze w swojej najnowszej książce Kiedy wzywa nas dzicz o ludziach, którzy są świadomi nieuchronnych wyzwań klimatycznych i wyjaławiania się świata z różnorodności biologicznej. Mimo to nie poddają się paraliżowi, zniechęceniu, „globalnej depresji psychicznej”. Działają w mikroskali, a przy tym angażują innych. „We wspólnocie ze światem przyrody dokonują pięknych czynów nie z powodu (lub przynajmniej nie tylko) poczucia winy lub obowiązku, ale z głębokich skłonności – pragnienia osobistego uzdrowienia” 5.

Świat dzikiej przyrody zanika. Część ludzi (rosnąca?) odczuwa z tego powodu emocjonalny ból. Tylko wspólnie powstrzymamy proces degradacji środowiska naturalnego. Wielu ludzi uszczęśliwia odbudowywanie siedlisk, ochrona kolejnych terenów, edukacja terenowa. Pozytywna ingerencja w przyrodę pokazuje, że wciąż nie wszystko jest stracone, a naturze przywraca godność, stabilność i zdolność do ewolucji. Często będziemy musieli świadomie zaniechać ingerencji w ekosystem, zmienić polityki rewitalizacji przestrzeni miejskiej, położyć silniejszy akcent na renaturyzację, odbudowę ekosystemów, przywracanie w miarę możliwości utraconych funkcji i zdolności systemów przyrodniczych do samoregulacji. Troska w coraz większym stopniu oprócz naprawy tego, co człowiek popsuł w przeszłości, oznacza też świadome zaniechanie, „zapuszczenie” terenów do niedawna intensywnie zagospodarowanych (pamiętajmy przy tym, że niektóre cenne ekosystemy wymagają stałych zabiegów czynnej ochrony, aby różnorodność gatunkowa mogła przetrwać, na przykład półnaturalne łąki trzeba kosić).

Kultura troski o przyrodę otwiera człowieka na jego potrzebę kontaktu z naturą. Obejmowanie ochroną kolejnych terenów, obserwowanie stworzeń i towarzyszące tym zajęciom emocje – to wszystko ma wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Bez natury po prostu nie będziemy szczęśliwi. Ponadto na dłuższą metę człowiek jest zdolny chronić tylko to, co pokocha 6. Zanim przejdziemy do czynów, zmiana musi nastąpić w naszych sercach.

Wielu z nas sądziło i nadal sądzi, że indywidualne czyny nie mają znaczenia. Rzeczywistość wydaje się zmierzać do nieuchronnej katastrofy, a szlachetnymi działaniami możemy jedynie ją opóźnić. Tymczasem cały świat przyrody – także my – jest połączony ogromną siecią zależności i przepływów. Co więcej, pewne idee, na przykład zakładanie lasów kieszonkowych Miyawakiego (piszę o nich dalej), okazują się zaskakująco trwałe, nośne i po latach znajdują zastosowanie w nowych kontekstach. Dobre przykłady troski o lokalną naturę w Londynie zainspirowały mieszkańców podkrakowskich Zielonek do alternatywnego zagospodarowania nieużytku i „osiedlowego bagna”.

Louv proponuje nowe spojrzenie na epokę przejścia – symbiocen – i układanie sobie na nowo relacji ze światem pozaludzkim. W symbiocenie chodzi o łączność ze światem natury, inwestowanie w nią i pokorną obserwację, współdziałanie ludzi z naturą i między sobą. W podobnym duchu papież Franciszek pisze w encyklice Laudato si’ 7. Tematyce ekologicznej i zaangażowaniu w ochronę natury poświęcił jeden z najwyższych rangą dokumentów religijnych. Jego recepcja trafia na opór materii instytucjonalnej, ale proces zmian mentalnych już ruszył, a wraz z nim pojawiają się na świecie praktyczne inicjatywy i projekty. Dobro rośnie po cichu jak las. Poszczególne akcje prośrodowiskowe nie rozwiązują wprawdzie globalnych problemów, jednak każde z nich znajduje zwolenników, promieniuje. To dobrze, że przywódca jednego z największych systemów religijnych wprost zwraca uwagę na znaczenie ekologii (w powstaniu encykliki uczestniczył interdyscyplinarny zespół prawie trzystu naukowców i naukowczyń), by promować „kulturę troski”. Nie mamy prawa do panowania (!) nad innymi stworzeniami. „Nie jesteśmy Bogiem. Ziemia istniała wcześniej niż my i została nam dana” 8. W swojej programowej książce na czas pandemii Franciszek mówi: „Nadszedł czas wielkich marzeń, czas na przewartościowanie naszych priorytetów – tego, co cenimy, czego chcemy, czego szukamy – i na zobowiązanie się do działania w naszym codziennym życiu na podstawie tego, o czym marzyliśmy. […] Musimy zwolnić, dokonać bilansu i zaplanować lepsze sposoby wspólnego życia na tej ziemi” 9. Nadszedł czas, byśmy nagromadzone zasoby, środki, naszą inteligencję i wyobraźnię wykorzystali do ochrony wszelkiego życia – także dzikiego – ocalałych enklaw przyrody czy odzyskiwania dla natury metrów kwadratowych w środowisku zabudowanym. W kreatywnej współpracy coraz większej liczby zaangażowanych ludzi na rzecz wspólnego domu musimy czerpać z najlepszych osiągnięć wiedzy, tradycji i systemów wartości, budować mosty między różnymi stanowiskami i tworzyć współczesne arki. „Arka czeka, aby przenieść nas w nowe jutro. Covid-19 jest naszą chwilą Noego” 10.

Nature nearby : lokalna przyroda, która aktywizuje i edukuje

Ignorancja, niszczenie siedlisk, eliminacja gatunków do niedawna pospolitych, a dziś zagrożonych, wymagają zdecydowanej reakcji. Należy zacząć od budowania świadomości ekologicznej i tworzenia warunków dla kontaktu z przyrodą, ochrony siedlisk (a jeżeli to konieczne, także ich odbudowy) i przywracania gatunków, zaszczepiania dzikości w miejscach jej pozbawionych przez ograniczenie ingerencji i oddanie pola naturalnej sukcesji, renaturyzacji nawet małych i najbardziej zurbanizowanych terenów. Edward O. Wilson pisał w okresie milenijnego przełomu, że wiek XXI upłynie pod znakiem odbudowy środowiska. Warto więc przyjrzeć się już podjętym działaniom naprawczym, przestrzeniom troski o habitat i miejscom, gdzie udało się zmienić sposób myślenia o przyrodzie.

W podkrakowskiej gminie Zielonki od 2017 roku z inicjatywy mieszkańców, przy współpracy z Fundacją Dzieci w Naturę i dzięki otwartości gminy uprzątnięto z lokalnego nieużytku o powierzchni około trzydziestu sześciu arów tonę śmieci i zamieniono go w ogólnodostępny skwer. Teren porastają stare drzewa, więc mieszkańcy okolicznej jednorodzinnej zabudowy i nowych deweloperskich osiedli zyskali enklawę chłodu i bujnej zieleni. Pojawiło się pytanie o sensowność jej koszenia kilka razy w roku. Udało mi się namówić przedstawicieli społeczności i lokalne władze na eksperyment, inne, prośrodowiskowe urządzenie całości terenu, z szacunkiem dla istniejącej przyrody, zastanych warunków hydrologicznych i naturalnych procesów sukcesji ekologicznej. Orędowniczką zaproponowanego przeze mnie kierunku dalszych prac była lokalna liderka Marzena Gadzik-Wójcik. Przekonała mieszkańców i władze gminy między innymi dzięki badaniom, które prowadziłem w ramach doktoratu, i studiom przypadków zebranym przeze mnie do wydanego w 2020 roku ebooka o czwartej przyrodzie (czyli nieużytkach) w miastach 11. W latach 2012–2016 poznałem w trakcie wyjazdów studialnych przykłady adaptacji nieużytków na tak zwane parki nowej generacji czy miejskiej natury w miastach zachodniej Europy.

Trend polegający na renaturyzacji zdegradowanych przestrzeni miejskich, adaptacji roślinności sukcesyjnej, uwzględnienia roślinności ruderalnej i synantropijnej w projektowaniu i odzyskiwania dla natury kolejnych terenów w miastach jest trwale obecny w architekturze krajobrazu w Europie od początku lat 90. ubiegłego wieku. Zmieniła się rola parków miejskich – niegdyś głównie estetycznych i reprezentacyjnych, a dziś wielofunkcyjnych. Idea ekologii i powiązanie z nią edukacji ekologicznej wpisuje się w koncepcję programową i rewaloryzację wielu założeń zieleni. Postępuje powrót do koncepcji parków edukacyjnych, nazywanych również środowiskowymi albo pouczającymi.

Projektowane są w duchu holenderskich heem gardens, zakładanych w pierwszej połowie XX wieku; miały odzwierciedlać mozaikę i różnorodność naturalnych siedlisk. Wymuszają też nowe rozwiązania estetyczne, aby „dzika” zieleń miejska była jednocześnie estetyczna, bezpieczna i trwała 12.

Za proprzyrodniczym kierunkiem zagospodarowania osiedlowego nieużytku w gminie wiejskiej przemówiły przywołane i opisane w moim ebooku dobre praktyki z londyńskich ekoparków, jak Greenwich Peninsula Ecology Park czy Camley Street Natural Park, ale też polskie eksperymenty ze sfery zrównoważonego rozwoju. Społeczność Zielonek szczególnie zainspirował warszawski Park Fosa i Stoki Cytadeli (więcej o nim w dalszej części tekstu). Dla Żabich Dołów (nazwę wymyśliły dzieci) przyjęto wieloetapowy kierunek „rewitalizacji” (sic!) całego terenu w duchu minimalizmu ekologicznego, co w warunkach gminy wiejskiej w Polsce nie zdarza się często. Fundacja Dzieci w Naturę, której jestem prezesem i edukatorem, pozyskała środki na pierwsze działania – pojawiły się nowe, pulpitowe tablice edukacyjne, wzorowane na tych najlepszych w Londynie. Ze względów bezpieczeństwa trzeba było usunąć kilka drzew, lecz na miejscu pozostawiono martwe drewno. W wydzielonych częściach dla przyrody – „traszkostrefach” i „żabostrefach” – zaprzestano koszenia na kilka lat. Obserwujemy, jak na te zmiany reaguje przyroda. Interwencje są punktowe. Część wycinek była konieczna, aby zapewnić odpowiednie warunki świetlne w części nieleśnej. Taka forma ingerencji w zastaną naturalność tego miejsca i spontaniczną przyrodę przyniosła dobre rezultaty.

Żabie Doły w Zielonkach – udostępnienie przestrzeni przyrodniczej odbyło się za pomocą środków jak najmniej ingerujących w podłoże i istniejącą roślinność. Część niebezpiecznych drzew została wycięta, ale martwe drewno pozostawiono w terenie do naturalnego rozkładu. Pomocą w zwiedzaniu są subtelne nośniki informacyjne. Na istniejących przedeptach powstały naturalne ścieżki ze zrębków — fot. Kasper Jakubowski

Koncepcja Żabich Dołów w najwyższym stopniu wpisuje się w pojęcie „nieplac zabaw”. Wymyśliła je i promuje Anna Komorowska, twórczyni Pracowni k. Wykreowana przestrzeń służy dzieciom i swobodnym harcom, mimo że próżno szukać w niej jakiegokolwiek wyposażenia tradycyjnych placów zabaw. Natura samodzielnie tworzy najlepsze scenariusze rekreacji. Zainicjowany przeze mnie cykliczny piknik edukacyjno-ekologiczny Stacja Natura co roku (przed pandemią) przyciągał prawie stu pięćdziesięciu gości. Uczestniczyli w organizowaniu ścieżki sensorycznej, błotnej kąpieli, spacerach przyrodniczych po Żabich Dołach i mobilnej ścieżce ornitologicznej, warsztatach budowania „żywej” architektury z wierzby, przyrządzali lemoniadę z pokrzyw. Chcieliśmy wypełnić te miejsca działaniami opartymi wyłącznie na potencjale istniejącej przyrody i przekonać lokalną społeczność o zasadności przyjętych rozwiązań.

Park Fosa i Stoki Cytadeli w Warszawie – ograniczenie koszenia w parkach i terenach zieleni może przynieść zaskakujące rezultaty. Nawet betonowy kanał może zyskać przyrodniczą wartość, jeżeli pozostawi się miejsce na naturalną sukcesję — fot. Kasper Jakubowski

Zwieńczeniem działań w tym miejscu jest stworzenie z żywej wierzby tipi, bramy i niskich płotków oraz przystosowanie kłód do pełnienia funkcji swoistych mebli – stołków i innych siedzisk. Zrealizowano je w ramach projektu EKOspołeczni w gminie Zielonki, koordynowanego przez Adama Dąbrowskiego 13. Mała architektura prezentuje się minimalistycznie, dzięki zastosowaniu żywej wierzby wpisuje się w kontekst przyrodniczy miejsca, a z czasem, w miarę rozkładu, wróci do naturalnego obiegu i stanie się pokarmem dla grzybów, bakterii, owadów. W 2020 roku wysychający w lecie zbiornik został zrenaturyzowany i pogłębiony zgodnie z zaleceniami herpetolożki Małgorzaty Łaciak z Fundacji i Instytutu Ochrony Przyrody PAN. Gmina skutecznie zabezpieczyła w nim cenne siedlisko płazów, a w 2021 roku sfinansowała z budżetu sołeckiego zakup prawie stu egzemplarzy roślin bagiennych do obsadzenia brzegu. Pozyskano je z polskiej szkółki i są to wyłącznie gatunki rodzime. Posadzili je mieszkańcy razem z Fundacją Dzieci w Naturę, patronującą wszystkim działaniom w Żabich Dołach. Część z roślin wodnych Małgorzata Łaciak zaproponowała z myślą o poprawie warunków życia rozmnażających się i zimujących tu żab i traszek, inne mają pomóc owadom (na przykład ważkom) albo po prostu cieszyć oko. W planach są pomosty na fragmentach terenu i stawu, znowu wzorem londyńskich parków natury – ograniczą niekontrolowaną penetrację brzegu i poprawią dostępność podmokłych części skweru.

Zmiana zaśmieconego, podmokłego nieużytku w dostępne, przyjazne i lubiane miejsce kontaktu z lokalną przyrodą i swobodnej zabawy dla mieszkańców Zielonek i Krakowa zajęła cztery lata 14. Skoro udała się w Zielonkach, może udać się wszędzie, pod warunkiem że pojawią się chęć do pracy i współpracy, wrażliwość i odwaga w tworzeniu niestandardowych rozwiązań. Żabie Doły inspirują inne sołectwa i gminy do inicjowania podobnych działań ochrony lokalnej bioróżnorodności i edukacyjnych z udziałem zaangażowanych mieszkańców. W kolejce czeka między innymi metamorfoza nieużytku w Gorlicach – prace zaplanowano na 2022 rok. W budżecie obywatelskim Krakowa pojawił się projekt zagospodarowania „paprociowego lasu”, innego nieużytku zagrożonego zabudową, który czerpie wprost z doświadczeń Żabich Dołów. Przykład Zielonek był prezentowany w trakcie World Landscape Architecture Month przez Instytut Architektury Krajobrazu Politechniki Krakowskiej i American Society of Landscape Architects jako „wyjątkowy projekt, który powstał w wyniku współpracy architektów krajobrazu i lokalnej społeczności oraz projektu EKOspołeczni” 15.

Z inicjatywy inspektora Zarządu Zieleni m.st. Warszawy Tomasza Niewczasa wdrożono w warszawskim Parku Fosa i Stoki Cytadeli szereg różnych rozwiązań prośrodowiskowych mających na celu ochronę i zwiększenie różnorodności biologicznej. Po latach działania te wyszły z fazy interesującego, lecz niszowego eksperymentu i dziś powoli stają się praktyką w innych warszawskich parkach podlegających warszawskiemu Zarządowi Zieleni. W parku wydzielono specjalną strefę dla przyrody, gdzie programowo ogranicza się ingerencję w naturalnie zachodzące procesy, opóźnia koszenie, zostawia naturalną roślinność. O przeznaczeniu tego miejsca informują zielono-czarne tablice – jakże inne od tablic terenów chronionych (czerwono-białych) z listą zakazów. Charakterystyczna w parku jest duża ilość martwego drewna – z koniecznych wycinek drzew czy po wiatrołomach – pozostawiona do naturalnego rozkładu. To cenne siedliska owadów i różnorodności biologicznej związanej z dekompozycją drewna.

Troska o przyrodę polega też na oswajaniu mieszkańców z mniej zagospodarowaną, bardziej dziką zielenią miejską. Przejawia się ono między innymi w dbałości o odpowiednie proporcje między koszonym a niekoszonym, trawnikiem starannie utrzymywanym a ekstensywnym, na łące, gdzie ogranicza się pielęgnację. Starannie i często wykasza się za to obrzeża chodników, darniowe ścieżki i fragmenty otwartych przestrzeni służące rekreacji, co zwiększa akceptację dla spontanicznej roślinności i „chaszczy”, a zarazem pokazuje, że nowa estetyka parku nie wynika z zaniedbania i braku środków. Co roku proporcje między koszonym a niekoszonym (w gruncie rzeczy też koszonym, ale rzadziej) zmieniają się na korzyść dzikiej przyrody wraz ze wzrostem świadomości ekologicznej mieszkańców. Najciekawszą decyzją jest pozostawienie bez wykaszania roślinności kanału (fragment rzeki Drny, skanalizowanej dziś na znaczącym przebiegu). Z roku na rok widać, jak zmienia się roślinność na wyprofilowanych skarpach i w wodzie. Spływ wody spowalnia i meandruje; pływają traszki, żaby i ropuchy, widać liczne owady. Wystarczyło pozostawić sukcesję i nawet betonowy kanał zmienia się nie do poznania, rozkwita bujną roślinnością, przybywa w nim gatunków – spontanicznie się renaturyzuje. Warto dodać, że w okresie migracji płazów ze zbiorników część ścieżek parkowych wyłącza się z ruchu rowerowego i pieszego. Towarzyszy temu jasny komunikat, czemu takie działania służą.

Jeden ze zdemontowanych w parku pomników okazał się cennym siedliskiem płazów, dlatego jego gruzy i fragmenty… zakopano pod parkowym trawnikiem. Nadal pełni funkcję zimowiska żab, ropuch i traszek.

Fundamentalnie ważne były wrażliwość i wiedza inspektorów, którzy zainicjowali podobne, pionierskie w warunkach polskich miast działania. Dzięki akcji BioBlitz, czyli błyskawicznym inwentaryzacjom biologicznym z udziałem mieszkańców, udało się zbadać wpływ proprzyrodniczych eksperymentów na lokalną bioróżnorodność Parku Fosa i Stoki Cytadeli w Warszawie 16. Warszawski Zarząd Zieleni zorganizował tam szereg zajęć edukacji ekologicznej dla mieszkańców, by przybliżyć im enklawy półdzikiej (a może po prostu mniej pielęgnowanej i urządzonej) przyrody w mieście. Park ten i wydzielone strefy dla przyrody zostały opisane w spacerowniku dla dużych i małych odkrywców natury Mikrowyprawy w Zieleń Warszawską 17.

Powoli do podobnych rozwiązań przekonują się też inne duże miasta. Troska o przyrodę, jak widać, potrzebuje czasu.

Mikrolasy, co rosną same

W odzyskiwaniu dla zieleni i mieszkańców niewielkich przestrzeni, skrawków terenów między budynkami lub wzdłuż ruchliwych arterii wiele polskich miast postawiło na kameralne „ogrody kieszonkowe”. Interesująco przedstawia się ewolucja koncepcji ogrodów kieszonkowych z urządzonej zieleni w kierunku większej ochrony lokalnej różnorodności biologicznej, inicjowania i obserwacji procesów naturalnej sukcesji czy popularyzacji estetyki chwastów. „Dzikie ogrody kieszonkowe” mogą też służyć edukacji ekologicznej 18.

Jeszcze ciekawiej prezentuje się koncepcja lasów kieszonkowych, w Polsce prawie nieznana. W latach 70. stworzył ją japoński botanik Akira Miyawaki. Zaproponował nowatorską, opartą na obserwacji leśnej roślinności metodę sadzenia lasów także w najbardziej zdegradowanych terenach miejskich. Chodzi w niej o stworzenie mikrosiedliska, posadzenie mikrolasu nawet na wąskiej przestrzeni (minimalna szerokość to trzy metry), bez ingerowania w jego dalszy rozwój. Poprzez sposób sadzenia drzew, dobór gatunków czy odpowiednie ściółkowanie gleby tworzy się podziemna sieć powiązań korzeni; aktywną rolę w tym procesie odgrywają drobnoustroje i grzyby. Drzew nie sadzi się w rzędach, jak na plantacji czy w leśnym młodniku. Nigdy też nie sadzi się obok siebie drzew tego samego gatunku. Ważne jest posadzenie jak największej liczby gatunków rodzimych (minimum piętnastu, najlepiej dwudziestu pięciu lub nawet trzydziestu) i jak najgęściej. W składzie gatunkowym trzeba dobrać drzewa osiągające najwyższe rozmiary, jak i te niższe, rosnące pod okapem, oraz krzewy. W tym układzie z czasem rozwiną się drzewa i krzewy najlepiej przystosowane do siedliska i lokalnych warunków klimatycznych (w tym miejskiej wyspy ciepła).

Metoda Miyawakiego skutkuje znacznym wzrostem bioróżnorodności i szybkim tempem rocznych przyrostów także na niewielkiej przestrzeni (nawet dziesięciokrotnie szybszym niż w lasach zakładanych konwencjonalnie) 19.

W warunkach polskich, zdominowanych przez dyskurs racjonalnego gospodarowania lasami, zalecenia Miyawakiego brzmią jak herezja lub co najmniej „leśna samowolka”. Tymczasem od lat 80. na świecie powstało już ponad dwa tysiące mikrolasów (na przykład w małej Holandii aż osiemdziesiąt pięć). Zaskakująco dobrze sprawdzają się w krajach globalnego Południa. Koncepcja lasów kieszonkowych wygląda obiecująco w kontekście zagospodarowania nawet niewielkich fragmentów zieleni, otoczenia bloków, szkół, instytucji czy wzdłuż ciągów komunikacyjnych. Narasta zainteresowanie nimi w miastach zachodniej Europy 20. Co w tej koncepcji najwspanialsze, mikrolas zawsze jest sadzony przez społeczność, w tym dzieci. Potem mogą go obserwować w swojej najbliższej okolicy, w drodze do szkoły, niektóre z okien mieszkania codziennie widzą, jak zmienia się to, co własnoręcznie posadziły. Lasy kieszonkowe są swoistym remedium na pogłębiający się deficyt natury, a z czasem będą zaskakiwać naturalnością, ewolucyjnością, przystosowaniem do warunków miejskich, na co wskazują dobre przykłady już nie tylko z Japonii czy Indii, ale też z europejskich miast. Oczywiście nie zastąpią dużych powierzchni leśnych ani starych kompleksów lasów w otoczeniu miast (na szczęście o ich ochronę coraz głośniej i skuteczniej zabiegają lokalne społeczności), mogą natomiast być sprawdzoną, uzasadnioną alternatywą dla miejskich trawników, ekranów akustycznych czy zagospodarowania powierzchni biologicznie czynnych wokół nowych osiedli. Większość nowo powstających zespołów zabudowy jest pozbawiona starych drzew czy skupisk rozrośniętej zieleni. Las kieszonkowy sprawdza się jako szybko rosnący, samoregulujący się, stosunkowo tani w założeniu „zielony bufor”, a na efekty lasu nie trzeba czekać dekadami.

Miasta symbiocenu

Ból po stracie środowiska naturalnego lokalna społeczność może przekuć w pozytywne działania w mikroskali, jasno domagając się jednocześnie od decydentów działań systemowych, kompleksowych rozwiązań i wsparcia inicjatyw oddolnych. Warto inicjować eksperymentalne akcje na polskim gruncie. Fenomen polskich łąk kwietnych i ograniczenie czy opóźnianie koszenia pokazały, że aktywni mieszkańcy, zarządy zieleni i projektanci – architekci krajobrazu – mają ogromne pole do popisu we wdrażaniu nowych działań z korzyścią dla mieszkańców, przyrody i portfela. Modę na rewitalizacje niszczące przyrodę i sterylizujące krajobraz dużych i małych miast z wszelkich przejawów dzikości i naturalności da się przezwyciężyć. W dobie przemysłowego rolnictwa to „zapuszczone” trawniki, przerośnięte koniczyną różową, złocieniem właściwym, krwawnikiem pospolitym, bluszczykiem kurdybankiem, jaskrem ostrym czy stokrotką pospolitą dają schronienie owadom i warto poświęcić im uwagę. W miastach symbiocenu szczególne znaczenie ma zatrzymywanie wody, odprowadzanie jej do gleby na miejscu oraz ochrona lub odtwarzanie miejskich mokradeł i lasów łęgowych. Niektóre gatunki roślin wychwytują też pyły z powietrza.

Troska o naturę powinna wymuszać rozwiązania prośrodowiskowe na wszystkich etapach planowania inwestycji i być nadrzędną polityką miejską. Inwestycja w naturę nie może polegać jedynie na kompensacji. Trzeba myśleć o szerszej sieci powiązań przyrodniczych i dostosowywać do niej studia, plany miejscowe i rozwojowe gmin, odbudowywać siedliska, „rozszczelniać” beton, chronić gatunki, zapewniać przepustowość korytarzom ekologicznym. Architektura krajobrazu zdecydowanie wykracza dziś poza granice dekorum – to sztuka przetrwania, współdziałania z naturą i przybliżania jej rozmaitych aspektów mieszkańcom. Niekiedy oznacza też ograniczenie interakcji, unikanie kontaktu z pewnymi gatunkami, wyłączanie danego terenu z dostępności; częściej – wprowadzenie elementów przyrody na nowe powierzchnie, dachy, ściany, pasy zieleni przyulicznej i do parków, zwiększanie roli środowiskowej nawet w kontekście urządzonej zieleni miejskiej czy historycznych parków.

Do gatunków wprost z czwartej przyrody coraz częściej sięgają projektanci w Berlinie. W parku Gleisdreieck łanowo kwitnie dziewanna, a spomiędzy kamieni (takiego samego tłucznia jak ten używany do stabilizowania podkładów kolejowych) wyrastają dzika marchew i trzcinnik. Rozwiązanie jest estetyczne, przystosowane do warunków miejskiej wyspy ciepła, cenne dla zapylaczy, a przy tym tanie. Synantropy i rośliny czwartej przyrody– popłochy, przegorzany, szczecie, dziewanny, wrotycze, omżyny i trzcinniki – tchną nową nadzieję dla miast w obliczu katastrofy klimatycznej, warto więc spojrzeć na nie z większą czułością. Najwyższa pora, aby ludzie się przesunęli i zostawili więcej miejsca dla natury (a może już „postnatury”?) w jej różnorodnych przejawach, w każdej skali i każdym kontekście – na terenach zurbanizowanych, wiejskich, a nawet w otwartym krajobrazie.

Martwe drewno pozostawione do naturalnego rozkładu jest charakterystycznym elementem nowych rozwiązań i prośrodowiskowej estetyki w zieleni miejskiej – podnosi lokalnie różnorodność biologiczną, służy m.in. owadom, płazom i ptakom, pozytywnie wpływa na procesy glebowe, magazynuje wodę. Można je spotkać w dużej ilości w parkach miejskich w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, a ostatnio coraz częściej w polskich miastach — fot. Kasper Jakubowski