Pandemia COVID-19 nagle wyciszyła i zatrzymała świat ogarnięty obsesją techno-ekonomicznego pędu. Większość z nas słyszy ciszę miast w zamkniętej intymności własnego pokoju. Staliśmy się częścią dramatycznego reality show w globalnej skali; jesteśmy jego biernymi widzami i bezradnymi uczestnikami zarazem. Wszystkie instytucje, cały przemysł, rozrywka, nasze codzienne nawyki i praktyki przestały biec normalnym trybem. Sytuacja nas zaskoczyła, choć globalna pandemia plasuje się w czołówce najpopularniejszych scenariuszy dystopijnych, obok katastrofy nuklearnej lub innych klęsk wywołanych nadużyciem zdobyczy naukowych w dziedzinie inżynierii genetycznej czy sztucznej inteligencji oraz, od niedawna, spowodowanej zmianami klimatu. Także historia podsuwa nam mnóstwo przykładów, od dżumy i gruźlicy, przez chorobę Heinego-Medina, SARS, AIDS, po wirusa ebola. Ponadto obecna pandemia przypomniała o konsekwencjach skupienia zbyt dużej władzy w niewielu rękach. Wszechświatowy panoptykon cyfrowy, który niepostrzeżenie powstał wokół nas, dziś grozi nam poważnymi następstwami.
Przymusowo zamknięci w zaciszu prywatności, paradoksalnie tracimy prywatność i kontrolę nad własnym życiem. Nie ma wątpliwości, że możemy się w tej pandemii wiele nauczyć. Czyż nie wiedzieliśmy, że przez całe dwa miesiące, zanim wirus dotarł do zachodniego świata, w Chinach narastało globalne zagrożenie? To znamienne, że zaczęło się od odwiecznego chińskiego zwyczaju jedzenia nieudomowionych zwierząt, takich jak nietoperze czy szczury. Nasze społeczeństwa, choć wyposażone we wszystkie możliwe narzędzia, wiedzę i informacje, nie zrozumiały i nie zareagowały na czas. Czy ta sama intelektualna inercja dotyczy też przyszłych zagrożeń? Do kwestii reakcji na zagrożenie pandemią z największą rezerwą podchodziły między innymi Stany Zjednoczone. Teraz płacą nieludzką cenę za bezmyślną i nieodpowiedzialną bierność swych przywódców. Pandemia zamknęła przed nami wizję przyszłości, bo nikt nie potrafi powiedzieć, jak i kiedy świat w warunkach rzeczywistych wyjdzie z tej próby, na którą natura wystawiła ludzkie systemy, wierzenia i wartości. Uświadomiliśmy sobie ograniczony zasięg społeczeństwa informacyjnego – to jedno z najbardziej niepokojących spostrzeżeń. Skoncentrowani na pandemii, całkowicie przestaliśmy zajmować się innymi ludzkimi tragediami, które dzieją się w tym samym czasie w Syrii, Jemenie, Turcji i wielu innych miejscach. Jasno więc widać, że wszystkie scenariusze – dotyczące gospodarki, technologii, kultury, edukacji, kwestii społecznych, a także jednostek – trzeba w niedalekiej przyszłości rozważyć na nowo. Jest w tym też dla nas szansa.
Religie i literatura od zarania cywilizacji interesują się przyszłością człowieka i jego losem ostatecznym. Romantyczna strona tych zainteresowań – estetyka przyszłości – pojawiła się między innymi w sztuce futurystycznej, kinie i literaturze lat dwudziestych XX wieku. Niemniej poważniejsze zainteresowanie przyszłością nastąpiło w latach 60. XX wieku, równolegle w obszarze nauki i technologii, także w związku z pojawieniem się nowej „dyscypliny naukowej”, czyli futurologii, oraz powszechnym zaciekawieniem, jakie budziły utopie, fantastyka naukowa i alternatywne scenariusze przyszłości. Pierwsza podróż człowieka na Księżyc w lipcu 1969 roku wzmocniła przekonanie o ludzkiej technologicznej i naukowej wszechmocy; wydawało się, że możemy kształtować własną przyszłość. Te pomysły i obrazy były projekcją teraźniejszości na przyszłość, tak jakby rozwój kultury podążał za ludzką logiką. Z drugiej strony nasze dzisiejsze marzenia są wytworem fantazji technik cyfrowych o pozornie nieograniczonych możliwościach, tworzących fikcyjne światy alternatywne czy „poszerzone rzeczywistości”.
Rzeczywistości poddane inżynierii cyfrowej budzą z mojej perspektywy wiele zastrzeżeń, ponieważ najgłębszym problemem naszej kultury jest utrata poczucia rzeczywistości. W dzisiejszych cyfrowych fantazjach zatrważa brak zainteresowania kwestiami egzystencjalnymi, problemami biologii, etyką i moralnością. Nasze ewolucyjne poczucie realności zostało wystawione na trudną próbę. Zadanie architektury polega dziś nie na tworzeniu fantastycznych światów, lecz na wyczuleniu naszego doświadczenia rzeczywistości i nadaniu mu egzystencjalnego znaczenia. Życie ludzkie, często sprowadzane do zwykłej rozrywki, traci wartość; ideologia konsumpcjonizmu uczyniła z nas nonszalanckich konsumentów własnego istnienia.
W ostatnich tygodniach stanęły miliardy maszyn, kół, systemów, procesów i projektów, lecz w duchu nadal uparcie przemy do przodu. W świecie, który się zatrzymał, nasze umysły ciągle pędzą. Powoduje to dezorientację i psychiczne wyobcowanie, bo przestrzeń doświadczenia oddziela się od doświadczanego czasu. Przekształcenie psychicznych relacji czasu i przestrzeni uznano za podstawowe zmiany świadomości ponowoczesnej już na wiele dziesięcioleci przed pandemią. Inercja materialnego świata spowalniała ludzkie marzenia; dziś z kolei rozpędzony umysł popada w konflikt z „prymitywną” rzeczywistością, która gwałtownie uległa zatrzymaniu. Ten konflikt jest źródłem poczucia alienacji, utraty energii i spadku motywacji. Czas znika, a zarazem stoi w miejscu. „Najważniejszy produkt społeczeństwa przemysłowego to szybkość” – napisał w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku urbanista-filozof Paul Virilio1. Wygląda na to, że autor odnosi się zarówno do czasu fizycznego, jak i psychicznego. Czyż postępu nowoczesności, rozwoju i zamożności nie mierzymy ciągłym przyspieszeniem przepływu materiałów i produktów, energii i informacji, władzy i pieniędzy, idei i naszych fizycznych ciał? Oprócz sfery informacyjnej – niematerialnej otoczki w postaci warstwy informacji cyfrowej – stworzyliśmy też sferę nieustannie przemieszczających się surowców, produktów i ludzkich ciał. Stałemu przyspieszeniu podlega nie tylko ruch fizyczny, ale też doświadczane przez nas rzeczywistość i czas. Skutkiem tego świat wszedł w epokę przemieszczenia i dysocjacji, a mobilność stała się miarą postępu. Wspieramy przemieszczanie się na wszystkich poziomach naszej fizycznej i psychicznej egzystencji, zamiast zamieszkiwać konkretne miejsce, w zgodzie z naszą ewolucyjną potrzebą biologiczną i psychiczną. „Nic, co nie jest w jakimś miejscu, nie istnieje” – to wiedzieli już Platon i Arystoteles2. A jednak zamiast być w jakimś miejscu, płyniemy w strumieniu ciągłych zmian.
Historycy mówią, że starożytni Grecy zwracali się twarzą ku przeszłości, a plecami w stronę przyszłości. Człowiek nowoczesny obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i doświadcza przeszłości jako czegoś, co oddala się za jego plecami, podczas gdy on patrzy w przyszłość. Co ciekawe, patrząc w przyszłość, nie staramy się jej zwizualizować. Żyjemy w coraz bardziej bezczasowym i niezakorzenionym, równoczesnym i natychmiastowym świecie. Wszystko, z nami włącznie, jest równocześnie wszędzie i nigdzie. „Ale tam – nie, tam nie ma tamtego tam…” – brzmiało pamiętne i prorocze spostrzeżenie Gertrude Stein 3.
Coraz większa prędkość wpływa też na naszą zdolność pamiętania, nie mówiąc o doświadczaniu i rozumieniu czasu. Milan Kundera łączy powolność z pamiętaniem, a szybkość z zapomnieniem. „Stopień powolności jest wprost proporcjonalny do siły pamięci; stopień szybkości jest wprost proporcjonalny do siły zapomnienia”4
Nie da się ukryć, że aktualny przymusowy postój sprzyja wspominaniu, wracaniu pamięcią, przemyśliwań, odzyskiwaniu tego, co zapomnieliśmy i straciliśmy z oczu, ślepo wierząc we własną przyrodniczą unikalności w to, że jesteśmy niezwyciężeni. W końcu musimy pogodzić się z faktem, że człowiek został stworzony nie na boskie obraz i podobieństwo, lecz w toku ciągłej ewolucji i jej niezliczonych procesów. Poza tym ewolucja nie jest historią, ona trwa. Z naszej perspektywy obywateli poprzemysłowej kultury konsumpcyjnej najważniejsze jest, by udało się nam pojąć i uznać fundamentalność relacji czyniących nas uczestnikami niezwykle złożonych procesów biologicznego życia. Traktuje o tym wydana w 1984 roku ważna książka Edwarda O. Wilsona Biophilia. The Human bond with other species (Biofilia. Więź łącząca człowieka z innymi gatunkami). „Nasz największy problem wynika z tego, że nie wiemy, kim jesteśmy, i nie potrafimy zgodzić się co do tego, kim chcemy zostać” – stwierdza biolog 5.
Definiuje biofilię jako „naukę i etykę życia”. Właśnie taka perspektywa będzie nam z pewnością najbardziej potrzebna w niedalekiej przyszłości. Obecna światowa kwarantanna raptownie zatrzymała ślepy i bezcelowy pęd wpisany w naszą materialistyczną i nieracjonalną kulturę. Jeden z podstawowych błędów poprzemysłowej kultury konsumpcyjnej polega na przekonaniu, że ludzkie myślenie, ideały, cele i czyny są racjonalne, podczas gdy tak naprawdę w przeważającej większości opierają się na ślepej wierze i samookłamywaniu. Co więcej, wyparte koszmary historii ciągle nam towarzyszą i znów nabierają mocy. Czy ludzkie społeczeństwa potrafią się uczyć? Trudno o bardziej nieracjonalny cel ludzkiej egzystencji niż niekończący się wzrost albo uznanie maksymalizacji zysków gospodarczych. Trudno również o bardziej irracjonalny pogląd, że globalizacja i jednorodność kulturowa to zjawiska pozytywne, a nie zagrożenia.
Zapominamy, że w świecie przyrodniczym jednorodność, wąska specjalizacja, monokultury i utrata zdolności adaptacyjnych zawsze skutkowały wymieraniem. Żyjemy w epoce o najwyższym współczynniku szybkości wymierania wszelkich form życia, ludzkich kultur, języków i tradycji. W pędzie, popychani naiwną wiarą w stale rosnącą produkcję i gospodarkę, przestaliśmy rozumieć pojedyncze całości, konteksty, informacje zwrotne, interakcje i współzależności. W dużym stopniu zagubiliśmy mądrość myślenia kontekstualnego. Tracąc szeroką perspektywę i wizję, utraciliśmy też wizjonerów i marzycieli, odpowiedzialnych i przewidujących przywódców ideologicznych i politycznych. W ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci perspektywa ludzkiego spojrzenia i uwagi zbytnio się zawęziła, skoncentrowała na wąskich wycinkach rzeczywistości i wyspecjalizowała, ze szkodą dla bardziej ogólnej obserwacji szerokiego pola widzenia oraz widzenia peryferyjnego.
Także architektura traciła ludzkie, egzystencjalne ideały i kierunki. Zamiast korzystać z etycznej, kulturowej i artystycznej autonomii umożliwiającej tworzenie otoczenia pełnego znaczeń kulturowych i egzystencjalnych, praktyka architektoniczna stała się obszarem profesjonalnych usług, świadczonych w interesie politycznych, korporacyjnych i komercyjnych klientów i inwestorów. Zamiast pośredniczyć w relacjach między ludźmi i światem – zarówno materialnie, jak i psychicznie – architektura zgodziła się podnosić wartość finansową i komercyjną projektów oraz budować wizerunek reklamowy. Zmieniając się w skoncentrowaną na sobie praktykę estetyzacji, rezygnuje ze swojego podstawowego zadania – egzystencjalnego pośrednictwa. Równocześnie projekty architektoniczne podlegają coraz większej liczbie regulacji i standardów, w coraz większym stopniu są poddawane procesom i praktykom biurokratycznym: administrator przejął rolę wizjonera i kierującego się empatią projektanta artysty.
W Sześciu przypomnieniach dla przyszłego tysiąclecia z 1985 roku Italo Calvino zawarł ważną uwagę o przyszłości literatury: „Moja ufność w przyszłość literatury wywodzi się z przekonania, że istnieją rzeczy, które tylko literatura może wypowiedzieć za pośrednictwem sobie tylko właściwych środków wyrazu6. Kontynuował wywód w dalszej części książki: „W epoce triumfu innych mediów, niezwykle szybkich i o szerokim zakresie działania, gdzie istnieje niebezpieczeństwo spłaszczenia każdego komunikatu, który zastyga w skorupie jednorodnej i homogenicznej informacji, funkcją literatury jest komunikowanie spraw różnorodnych, nie tylko nie zacierając różnic, ale je wydobywając zgodnie z powołaniem języka pisanego”7. Przesłanie Calvina można odnieść także do architektury. Również jej zadanie polega na zachowaniu takiej wyrazistości przestrzeni i miejsc, dzięki której doświadczenie zyskuje wartość egzystencjalną. Zamiast uczestniczyć w procesie dalszego przyspieszania doznawania przez nas świata, architektura musi spowolnić ludzkie doświadczenie i uparcie bronić naszej wrodzonej powolności, zakorzenienia, ciszy i egzystencjalnych znaczeń. Zamiast wspierać status quo konsumpcyjnego świata, architektoniczne rzemiosło powinno wzmacniać znaczenie ludzkiego życia i jego otoczenia.
Teraz, gdy nagle zostaliśmy zamknięci w domach, zyskaliśmy szansę, by od nowa nauczyć się sztuki zamieszkiwania. Zamieszkiwanie to podstawowa ludzka umiejętność, którą człowiek nowoczesny zatracił, jak twierdził Martin Heidegger w eseju Budować, mieszkać, myśleć z 1954 roku8. Skoro otworzyła się przed nami taka możliwość, spróbujmy myśleć kontekstualnie, odpowiedzialnie i z perspektywy czasu doświadczanego, a nie w kategoriach „kwartałów” rozpędzonej gospodarki. W wymuszonej pandemią izolacji może zdamy sobie sprawę, że wyobraźnia jest naszą najcenniejszą i najbardziej ludzką cechą, bo nawet etyczne zachowanie wymaga wyobraźni. Nie da się sformułować sądu moralnego bez zdolności wyobrażenia sobie konsekwencji innych potencjalnych wyborów. Globalna pandemia skonkretyzowała kluczową potrzebę alternatywnych wartości oraz alternatywnych sposobów myślenia i działania. Izolacja uczy nas, że dar wyobraźni to nasza ostatnia deska ratunku i szansa na bycie wolnym.
Tłumaczenie z angielskiego: Ewa Klekot