Przygotowując ten numer „Autoportretu”, często mieliśmy wrażenie, że jego główny temat – przyjemność – nam się wymyka. Łatwiej pisać o prywatnie odczuwanych przyjemnościach niż traktować je z pozycji badacza czy publicysty, gdy trzeba pokazać ich społeczny charakter, ująć je w karby naukowej dyscypliny. Biologia i psychologia znalazły sposób na ujarzmienie przyjemności: stosują do jej opisu język reakcji chemicznych wywoływanych przez działające w naszych ciałach hormony. Jak z przyjemnością radzą sobie inne dyscypliny? Zapytaliśmy zaprzyjaźnionych z „Autoportretem” autorów – kulturoznawców, historyków sztuki, socjologów, literatów – o kategorię przyjemności.
Opracowała Aleksandra Kędziorek
Czy w historii sztuki jest miejsce na przyjemność? Oczywiście, że tak. Czy „przyjemność” może być kategorią badawczą? Oczywiście, że nie, w każdym razie dopóki historia sztuki będzie broniła swoich aspiracji do „naukowości” czy „naukowego obiektywizmu”, pozostawiając odczucia i uczucia pisarstwu „nienaukowemu”: krytyce artystycznej, osobistym refleksjom, subiektywnemu namysłowi nad sztuką. Czy nie tkwi w tym hipokryzja? Oczywiście, że tkwi. Przyjemność można bowiem czerpać z przekonania o własnej uczoności i obiektywizmie. Tylko że będzie to przyjemność egotyczna, narcystyczna, dla której sztuka odgrywa jedynie rolę służebną – uruchamia mechanizm samozadowolenia.
Sztuka (czasem) daje prawdziwą przyjemność – całkowicie bezinteresowną i bezcelową. Pozarozumową. Oczekujemy jej w konkretnych chwilach (na przykład stając wobec słynnego arcydzieła), a ona zwykle spada na nas z zaskoczenia kiedy indziej. Element zaskoczenia, bezprzyczynowości, rozchwiania przekonań i oczekiwań jest jej ogromnie ważnym czynnikiem, przesądza o sile i autentyzmie naszego przeżycia przyjemności. Non so che, je ne sais quoi – stare kategorie błogosławionej niewiedzy byłyby jej najbliższe. Trzeba spełnić jeden warunek, aby poczuć przyjemność – zdobyć się na wolność od kulturowych presji, zawodowych rygorów, ciężaru zobowiązań „historyka sztuki”.
Maria Poprzęcka
historyk i krytyk sztuki, profesor zwyczajny
na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego
Cóż może być przyjemniejszego i bardziej wyzwalającego do przyjemności niż zdanie sobie sprawy, że nasz świat ma ograniczony termin ważności? Już uświadomiliśmy sobie nieodwracalność zmian. Nawet jeśli uda się powstrzymać katastrofę klimatyczną, dobre czasy minęły i będzie nam trudniej. Właśnie z tego powodu warto powrócić do przyjemności jako pozytywnego doznania dostępnego na co dzień dzięki innym ludziom, wydarzeniom, miejscom. Nie ma bardziej krytycznego gestu niż przyjemność, która przeczy kapitalistycznej tragedii.
Skoro już o kapitalistycznej tragedii mowa, po pierwsze, warto pamiętać o niezgodzie na złudne pragnienia produkowane przez ten system i szukać zadowolenia w czynnościach bezproduktywnych oraz elementach życia niedających się kupić ani sprzedać. Tym bardziej że prawdziwa przyjemność umożliwia zerwanie z indywidualistycznym zaspokojeniem potrzeb i opiera się na połączeniu z tym, co na zewnątrz, czyli osiągnięciu tego, co niemiecki socjolog Hartmut Rosa nazywa oddźwiękiem (Resonanz).
Po drugie, jeśli mamy mieć jakieś nadzieje na przyszłość, muszą się wiązać z pozytywnymi doznaniami. Mało kto da się przekonać do wyrzeczeń i wysiłków na rzecz ocalenia planety, jeśli nie będą podbudowane obietnicą przyjemności. Rewolucja niszcząca kapitalizm musi być rozkoszą, a komunizm – dzielonym ze światem luksusem.
Karol Kurnicki
socjolog, związany z Centre for Interdisciplinary
Methodologies University of Warwick oraz Leibniz Institute für Länderkunde w Lipsku
Dlaczego o przyjemności tak trudno nam mówić? Może chodzi o to, że słowo „przyjemność” sugeruje coś drobnego? Nie rozkosz, nie szczęście, tylko przyjemność. Komu by się chciało mówić o takich rzeczach, gdy trzeba o kryzysie, wirusie i klimacie?
Na dodatek przyjemność jest wyeksploatowana przez przemysł reklamowy. Przyjemność sprzedaje tani towar układany przy kasach. Tik-taki o smaku owoców tropikalnych. Chrupiące batony w mlecznej czekoladzie, coca-colę z dodatkiem limonki. Netflixa.
Myślę, że są dwa rodzaje przyjemności związane z architekturą. Po pierwsze – przyjemność przebywania wśród dobrej architektury. Przyjemność, którą czujemy, gdy coś jest dobrze zaprojektowane. Dla mnie częścią tej przyjemności jest zrozumienie. Poczucie (czasem złudne), że potrafię rozszyfrować tę przestrzeń. Rozumiem, jak to miejsce jest zrobione.
Do czego służy. Taką przyjemność mogą dawać wille i osiedla mieszkaniowe, klasztory, szkoły, publiczne place i tak dalej.
Z drugiej strony – istnieją przestrzenie stworzone wyłącznie dla przyjemności. Parki trampolin, sale zabaw, cyrkowe namioty, „bajecznie kolorowe dmuchańce w kształcie zamku lub tropikalnej wyspy” (cytuję opis z internetowej strony producenta).
Wyjątkowo przygnębiające były pandemiczne zdjęcia Rafała Milacha: fotografie z zamkniętego kina, zamkniętego aquaparku, galerii handlowej, sali konferencyjnej. Takie miejsca zawsze są przygnębiające w świetle dnia. Lepiej ich nie rozumieć. One wymagają iluzji. ( „Without your love / It’s a melody played in a penny arcade / It’s a Barnum and Bailey world”). Trzeba wyjść przed północą, zanim się okaże się, że to królewski pałac jest zrobiony z dyni (i truskawkowych mentosów).
Mam wrażenie, że rok 2020 pozbawił nas tej pierwszej przyjemności. Poważna – wartościowa – dobra – odpowiedzialna – architektura okazała się iluzją. Poczuliśmy, że otaczają nas dmuchańce. Instytucje naszego życia społecznego są wykonane z nadmuchanej gumy. Zbudowane najmniejszym kosztem. Najlepiej im się nie przyglądać, tylko złapać popcorn i biec na film (lub na zjeżdżalnię). Rok 2020 przypomina Szpital Narodowy. Rzędy łóżek obok miejsca, gdzie jeszcze niedawno odbywały się pokazy monster trucków i walki w klatkach. Myślenie o przyjemnościach stało się nieprzyjemne. Jak czytanie drobnego druku na puszce z napojem gazowanym (lub składu truskawkowych mentosów).
Marcin Wicha
grafik, autor książek
Od mniej więcej dekady zajmuję się „architekturą ku przyjemności” (po angielsku nazywa się zgrabniej: pleasuretecture). Już na początku badań, wspólnie z Lechosławem Olszewskim, dostrzegliśmy, że w mieście ubywa przestrzeni publicznych, a więc takich, które odwiedzają różni ludzie i mogą oni kwestionować zasady bycia w mieście. To prosta droga do tego, żebyśmy wkrótce nie mieli miast, tylko przestrzenie zurbanizowane.
Zastanawialiśmy się, jak związać ludzi na nowo z przestrzenią, zachęcić ich do brania za nią odpowiedzialności. Większość działań miejskich aktywistów jest skierowana do wąskiego, zaangażowanego grona osób – jak więc zainteresować przestrzenią tych, którzy nie biorą w nich udziału?
Odpowiedzią może być przyjemność.Generując lub projektując działania, które sprawiają przyjemność, da się zbudować odpowiedzialność za przestrzeń. Przyjemność w architekturze wcale nie musi odbywać się na poziomie intelektualnym, w postaci satysfakcji odczuwanej po zrealizowaniu działania. Może być po prostu czymś euforycznym, adresowanym do ciała – taka przyjemność też skłania do zajęcia się ważnymi tematami. Sformułowanie, którym posługuje się Bjarke Ingels (skądinąd mocno i słusznie krytykowany za schlebianie konsumpcji), hedonistic sustainability, uświadamia nam, że to, co przyjemne, hedonistyczne, nie musi prowadzić do zbytku, niszczenia siebie i środowiska; wręcz przeciwnie: może uruchamiać procesy skutkujące troską o nasz wspólny świat. Charles Montgomery w książce Miasto szczęśliwe. Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta też pokazuje, że przyjemność zdarza się nie tylko „od święta”, gdy już załatwimy wszystkie poważne sprawy. Właśnie na fundamencie przyjemności mamy szansę budować dalej.
Przyjemność nie musi być przeżywana indywidualnie; można doświadczać jej gromadnie, tworzyć efemeryczne wspólnoty. W architekturze, dziś w dużej mierze dyscyplinie „odsiatkówkowej”, skoncentrowanej na zmyśle wzroku, przypomina, że wszyscy mamy ciała, na dodatek rozmaite. Różnimy się też w tym, co sprawia nam przyjemność. Dlatego „architektura ku przyjemności” to raczej strategia – formuła projektowania z wpisaną większą czułością na doznania, troską o nieelitaryzowanie przestrzeni – nie zaś konkretna forma. Nie może być oparta na gotowych rozwiązaniach. Jeśli chce się projektować „ku przyjemności”, trzeba najpierw rozpoznać, co się dzieje w danej przestrzeni – obserwacja musi poprzedzać rysunek.
Trzeba też pamiętać, że przyjemność w projektowaniu jest środkiem w dążeniu do celu, nie zaś celem samym w sobie. Została mocno urynkowiona, trudno wyobrazić ją sobie poza konsumpcją. Stoi przed nami wyzwanie oderwania jej od konsumpcji, sprawienia, by nie skutkowała wzrostem produktywności, żeby angażowanie się w nią nie wymagało zakupu, używania i zużywania, żeby mogła się pojawiać też poza tą logiką. Istotna wydaje się jeszcze jedna zaleta przyjemności: zachęca do kontaktu z materią, wszelkich korporalnych czy taktylnych związków z miastem, które mogą nas uwrażliwiać na mechanizmy i procesy łączone ze zmianami klimatu. Zmysłowa, cielesna przyjemność może pomóc nam budować relację ze środowiskiem i troszczyć się o nie jak o miejsce, w którym możemy przyjemności doznawać. Mnóstwa przyjemności nie dostrzegamy na co dzień, a za chwilę mogą okazać się luksusem, jak łyk świeżego powietrza czy promienie słońca na twarzy.
Maciej Frąckowiak
socjolog, wykładowca na Wydziale Socjologii
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że przyjemność zawsze jest pochodną, aspektem czy skutkiem różnych innych zjawisk. Myśląc o przyjemności, popadam więc we „wszystkoizm” i nieostrość. Moim zdaniem żadne słowa nie oddadzą stanu niczym niezakłóconej przyjemności. Może w tym cała rzecz – lepiej odczuwać przyjemność niż o niej dywagować. Z akademickiego nawyku sprawdziłem, czy ktoś już napisał wyczerpującą kulturową bądź obyczajową historię przyjemności, skoro na bibliotecznych półkach znajdziemy, oprócz historii czekolady, dzieje penisa, palenia tytoniu czy wstrętu. Pisać próbowano, ale – poczynając od Arystotelesa i Platona – bez opuszczania bezpiecznego gruntu historii filozofii i tradycji hedonizmu. Trzymano się jego granic zapewne dlatego, że nie licząc filozoficznej abstrakcji, przyjemność pozostaje komponentem zróżnicowanych sytuacji – w społecznym świecie objawia się głównie jakoskutek, nie zaś powód czy narzędzie. Można by jej status porównać do seksualności w fenomenologii Maurice’a Merleau-Ponty’ego, u którego seksualność ujmowana jako wszechobecna atmosfera. Rozproszony, lecz zarazem silny status przyjemności wiele mówi o kondycji człowieka: istoty, która pogrążyła się w obłędzie norm, ograniczeń i samo- ograniczeń, jednocześnie poszukującej przyjemności i pielęgnującej w sobie ślady rozkoszy.
Nasuwa się pytanie, czym jest błogość. Gotowej, absolutnie przekonującej odpowiedzi nie mam. Wiązałbym ten stan nie tyle z uniesieniem, ile z wyciszeniem, między innymi stereotypowym obrazkiem techniki relaksacyjnej: „zamknij oczy i wyobraź sobie, że leżysz na zielonej łące”. W myśleniu o niebieskich migdałach czy bujaniu w obłokach nie ma nic nieodpowiedniego, gdy kryje się za tym wyzbycie się złych myśli, opanowanie stresu, odprężenie, zrzucenie z pleców nadbagażu odpowiedzialności.
Wyważam otwarte drzwi, ale muszę zaakcentować: zmysłowość bez cielesności nie istnieje. Odbieranie przyjemności poprzez cielesną powłokę skutkuje oczywistą skłonnością do podporządkowywania wszelkiej przyjemności wymogom moralnym. Nie grozi przesadą stwierdzenie, że cała nowoczesna cywilizacja opiera się na kontroli uczuć i przyjemności.
Na Zachodzie moralny pozostaje zdrowy rozsądek, podczas gdy przyjemność niejednokrotnie jawi się jako „brudna”, podejrzanie swobodna, wręcz irracjonalna – każda przyjemność wiąże się z zejściem z twardego lądu racjonalności. Im wyższy poziom irracjonalności, tym silniejsza kontrola społeczna.
Nie ulega wątpliwości, że przyjemność jest zdecydowanie nieulotna, o wiele bardziej przystępna z perspektywy nauk ścisłych i medycznych. Potrafią one bowiem określić, w jaki sposób mózg ludzki musi być stymulowany, aby bodźce, na przykład chemiczne, odbierał jako nagrodę – przyjemność. Człowieka sprowadzają w takich sytuacjach do rangi maszyny, która zawsze odpowiednio reaguje na „polecenia”. Staje się obiektem teorii i koncepcji w ostatecznym rozrachunku mających cel pragmatyczny, rynkowy; pozwalają na kontrolę wyboru przyjemności. Nuta waniliowa w zapachu dostarczy więcej przyjemności od nuty lawendowej (i stwarza więcej szans na selekcję pozytywną), bo zostaliśmy tak zaprogramowani, że ponoć wybieramy woń kojarzącą się z zapachem pielęgnacyjnego pudru dla niemowląt, a co za tym idzie – z matką i wzorcowymi warunkami bezpieczeństwa. Niemniej człowiek – jeśli rozumieć go jako istotę, której nic, co ludzkie, nie jest obce – nieraz sam siebie traktuje jak maszynę i programuje. Bo czymże jest odurzenie, jeśli nie mechanicznym uzyskiwaniem możliwości delektowania się życiem. Od codzienności per se, nużącej i porowatej, czysta przyjemność ucieka.
Włodzimierz Karol Pessel
kulturoznawca, skandynawista, współzałożyciel i kierownik
Pracowni Studiów Miejskich Instytutu Kultury Polskiej
Uniwersytetu Warszawskiego
Jest takie rozkoszne miejsce w Kotlinie Oświęcimskiej, stworzone z myślą o przyjemności. Dzikiej, szalonej przyjemności nie z tej ziemi, wywracającej stolik z gustem i przynależnością klasową. Któż nie lubi się zatracić, zabawić do upadłego? Zakątek ten nie ma wiele wspólnego z klasycznym toposem locus amoenus, choć ani szmeru wody tam nie brakuje, ani enklaw refleksyjnego relaksu, ani nawet cienia. Rzucają go potężne rollercoastery. Wyrastają z zatorskiej równiny między Borami, Łowiczkami Pańskimi, Łowiczkami Księżymi, Przerębem, Podolszem, Morysiną i Wilgowicami, na przecięciu dróg krajowych 28 i 44. Przyjemność w Energylandii, największym w Polsce parku rozrywki, dającym pracę całej okolicy, jest ujęta w karby przymusu dobrej zabawy. Zupełnie jak tłumna i pełna weselnej przesady noc, jak discopolowe zatracenie wytwarza swego rodzaju communitas będące spoiwem społecznego trwania. Nie chcesz, to nie jedź, ale jak nie chcieć, skoro jedzie cała klasa, a bez opieki dorosłego twoja pociecha nie wejdzie?
Trafiłam tam w ramach szkolnej wycieczki, z dziećmi, a więc osobami nieczującymi strachu i przez to przekonanymi o własnej nieśmiertelności (na tym polega sekret skuteczności młodocianych armii). Zachwycone prędkością rozwijaną przez maszyny, po tysiąckroć wracały do atrakcji nr 46 APOCALYPTO lub atrakcji nr 39 FRUTTI LOOP, lub atrakcji nr 44 TSUNAMI DROP, lub wielkiej atrakcji nr 141 HYPERION. Towarzysząc im, otarłam się i o apokalipsę, i o pętlę, i o tsunami. Ze szczytów mknących kolejek widać oddalone o dwadzieścia kilometrów Muzeum Auschwitz-Birkenau, ale o nim najmłodsi nie wiedzą.
W wynajętym autobusie w drodze powrotnej dorośli łagodzili doznania krążącą z rąk do rąk nalewką i śpiewanymi coraz głośniej piosenkami z młodości. Czy tego dnia naprawdę byliśmy sobą?
Paradoks świata ekstremalnej rozrywki, która wymusza zawieszenie własnej tożsamości i całkowite oddanie dobrej zabawie, w wielu kontekstach pozostaje ten sam: zmuś się, a poczujesz, jak daleko sięga twoja granica, na jaki kulturowy kompromis cię stać, jesteś z nami czy przeciwko nam. I kim w ogóle jesteś.
Następnego dnia nikt nie poszedł do pracy, nikt nie poszedł do szkoły. Podługim, ciężkim śnie snuliśmy się po domu, wracając do siebie. Świat wydawał się łagodny i cichy. Mijane w mieście reklamy Energylandii budziły dreszcz grozy. Dzieci chcą jechać jeszcze raz.
Magdalena Zych
etnografka. W Muzeum Etnograficznym w Krakowie koordynuje projekty badawcze, w tym „dzieło-działka” (2009–2012) i „Wesela 21”. Zajmuje się współczesnymi kolekcjami etnograficznymi i antropologią współczesności
Przyjemność jest nieuchwytnym zjawiskiem; jako stan emocjonalny – pozornie niematerialnym i ahistorycznym. Możemy dokonać prowizorycznego rozróżnienia na szczęście i radość z jednej strony oraz przyjemność i zabawę z drugiej. Na przykład obywateli Związku Radzieckiego i jego państw sprzymierzonych przedstawiano w oficjalnej ideologii jako najradośniejszych ludzi na Ziemi. Optymizm był ustawowym wymogiem estetyki socrealizmu, tryskały nim liczne powieści, filmy i obrazy epoki stalinowskiej. Pesymizm, przeciwnie, traktowano jak zbrodnię przeciwko postępowi. Na drodze ku utopii państwa bloku wschodniego twierdziły, że poprzez ćwiczenie rozumu realizują oświeceniowe dążenie do szczęścia. W imię osiągnięcia największego szczęścia dla jak największej liczby osób w promiennej przyszłości oficjalny system wartości na ogół podkreślał ascezę i samozaparcie w teraźniejszości, obok zadekretowanych wartości produkcji przemysłowej, bezpieczeństwa międzynarodowego oraz zasady racjonalności i planowania. Radość pojmowano w tym kontekście jako rodzaj wyabstrahowanego, bezcielesnego wyższego celu. Tymczasem codzienne, indywidualne i ulotne potrzeby związane z zadowoleniem cielesnym były często niedostatecznie zapewniane przez państwo-partię, które utrwalało – i narzucało masom – tradycyjną pogardę rewolucyjnej inteligencji dla „drobnomieszczańskiego” komfortu materialnego i podejrzliwość wobec zmysłowości.
Obraz przymusowego szczęścia, oficjalnego optymizmu i wysoce regulowanego wypoczynku współtworzył uwierzytelnioną autoreprezentację reżimów. Zewnętrzni obserwatorzy często przyjmowali go za dobrą monetę. Nie dowiemy się z niego, jak ludzie faktycznie żyli, doświadczali miejsc i wydarzeń. Nie cały czas wolny od pracy racjonowany przez państwo obywatele przeznaczali na demonstracje lojalności wobec reżimu i przystąpienie do jego definicji radości, czyli między innymi celową regenerację ciała i umysłu. Spędzano go również na mniej budujących przyjemnościach, takich jak zakrapiane alkoholem biesiady z przyjaciółmi i rodziną, pobłażanie sobie, zabawa, relaks. Również przestrzenie wyznaczone przez państwo na konstruktywną rekreację ludu wykorzystywano w sposób niekoniecznie zgodny z ich przeznaczeniem. Weźmy na przykład parki kultury i wypoczynku, instytucję przepełnioną wzniosłymi, cywilizacyjnymi ideałami wprowadzonymi w Moskwie w latach 20. XX wieku i przeszczepionymi do nowych republik ludowych Europy Środkowej w trakcie ich sowietyzacji jako dowód postępu późnych lat 40. W bardziej odległych rejonach moskiewskiego parku Gorkiego pary włóczyły się w poszukiwaniu nielegalnego seksu, a grupy mężczyzn opróżniały butelki wódki. Sanatoria nad Morzem Czarnym, z definicji przeznaczone do zdrowego wypoczynku, w popularnej mitologii Związku Radzieckiego kojarzyły się z przygodami seksualnymi.
Chociaż szczęście i przyjemność były różne, niekoniecznie rugowały się wzajemnie. Przecież uczestnictwo w wysoko cenionych przez reżim zajęciach, takich jak parada pierwszomajowa czy współzawodnictwo robotnicze, nie wykluczało przyjemności, nawet jeśli nie pokrywała się ona z oficjalną intencją władzy. Przyjemności, usankcjonowanej lub nie, nie da się wymusić, zaplanować ani nawet w pełni uregulować. Niezależnie od warunków i dostępnych zasobów to jednostka ją wytwarza i jej doznaje.
Tłum. z angielskiego: Dorota Leśniak-Rychlak
Tekst jest fragmentem wstępu do książki Pleasures in Socialism. Leisure and Luxury in the Eastern Bloc (eds. D. Crowley, S. Reid, Northwestern University Press, 2010).
Copyright © 2010 by Northwestern University Press. Published 2010. All rights reserved
David Crowley historyk i krytyk designu, kurator wystaw. Specjalizuje się w sztuce i architekturze państw Europy Wschodniej w okresie komunizmu. Jest dziekanem szkoły sztuk wizualnych w National College of Art and Design w Dublinie.
Susan E. Reid profesor transnarodowej i współczesnej historii europejskiej na Uniwersytecie Durham. Zajmuje się kulturą okresu zimnej wojny, kulturą codzienną w późnym Związku Radzieckim i socjalistyczną kulturą konsumpcyjną.