W Argentynie normą jest nie stabilizacja, lecz jej brak. Takie warunki zmuszają architektów do redefinicji zawodu, poszukiwania jego nowej formuły. W sytuacji, kiedy pole działalności projektowej coraz bardziej ogranicza zła sytuacja ekonomiczna, wyjściem dla architekta może się okazać rozmycie granicy pomiędzy klientem a projektantem i samodzielne, aktywne stwarzanie warunków dla zaistnienia architektury.Wyjście poza ograniczenia dla niektórych może się okazać wyzwoleniem, w sytuacjach kryzysowych – koniecznością. W obu przypadkach otwiera przed architekturą nowe obszary działania, a architektom stwarza okazje do ciekawych eksperymentów.
Na takim działaniu opiera się praktyka Ariela Jacubovicha:
Ameryka Łacińska ma długie doświadczenie w tworzeniu okoliczności, w których może powstawać architektura. Trenujemy w zmiennych realiach politycznych, narażeni na cykliczne kryzysy ekonomiczne. Sytuacja stabilizuje się na pewien czas, później wszystko trzeba wymyślić na nowo. Argentyński kryzys z 2001 roku dla wielu architektów był bodźcem do stworzenia nowych zasad dla wykonywania zawodu. Poprzedni system, w którym pozyskiwało się zlecenia, całkowicie przestał działać i trzeba było znaleźć nowy[1].
Dla Jacubovicha zmiany, które były skutkiem masowych protestów w 2001 roku, otworzyły drogę do współpracy z nowymi ruchami społecznymi. Samorządne kolektywy, w obliczu załamania gospodarki i niewydolności instytucji państwowych, oddolnie i samozwańczo przejęły organizację niektórych sektorów życia publicznego, kulturalnego i gospodarczego. Wiele z ich działań później zalegalizowano. Tak było w przypadku Roca Negra – terenu zajętego przez członków MTD (Movimiento de Trabajadores Desocupados – Ruch Bezrobotnych Pracowników). Członkowie kolektywu założyli i prowadzą szkołę dla dorosłych, świetlicę, zakład produkcyjny oraz warsztat. Biuro Jacubovicha sprawiło, że w polu ich działań znalazła się też architektura, a Roca Negra zamieniła się w Ciudad Roca Negra –„miasto” ze swoimi planami i wizjami.
Musieliśmy się włączyć w działalność organizacji, która nigdy wcześniej nie współpracowała z architektami. Zaangażowanie biura zaproponowała jedna z członkiń kolektywu. Na pierwszym etapie najważniejsze było więc zdobycie zaufania grupy, co zajęło nam wiele miesięcy. Musieliśmy stać się jej częścią i przekonać do zwrócenia ku architekturze, która wcześniej nie funkcjonowała w świadomości kolektywu jako niezbędny element[2].
Grupa wszystkie decyzje podejmuje podczas zebrań – asembleas. I tę metodologię działania zaadaptowano do pracy nad projektem. Na zebraniach, których rezultatem zazwyczaj są opinie, zaczęły powstawać dokumenty graficzne – narzędzie komunikacji architekta. W ten sposób, na drodze eksperymentów, stworzono interaktywną matrycę służącą do wymiany informacji i obrazującą tymczasowy konsensus co do kształtu przestrzeni, która podlega nieustannym przemianom. Udział Jacubovicha w tego typu inicjatywach nie jest tylko efektem fascynacji zjawiskiem społecznym. Po dłuższej rozmowie o zmieniającej się roli architekta i materii jego działania, myślę, że obecność architektury w działaniach ruchów społecznych jest szczególnie ważna. Jacubovich definiuje architekturę jako narzędzie ukazujące możliwość transformacji. Przy dzisiejszym rozmywaniu się granic pomiędzy fizyczną przestrzenią, rzeczywistością społeczną i sztuką architektura może nieść wizję wielopłaszczyznowych przemian. Dzieje się to już na etapie projektu, makiety, tworzenia połączeń między aktorami skupionymi wokół danej przestrzeni. Obraz potencjalnej zmiany niosą wszystkie etapy procesu zwanego architekturą.
Współpraca z ruchami społecznymi to eksperyment, nie brakuje w nim również rozczarowań. Kiedy odwiedziłam Ciudad Roca Negra, sprawiała wrażenie porzuconego placu budowy. MTD całą uwagę skupiło na innym działaniu, pozostawiając miasto Roca Negra w stanie zawieszenia.
W Roca Negra powstały dopiero fragmenty jednostek projektu. To szczególny moment, który z jednej strony wywołuje duże nadzieje i oczekiwania wobec całego kompleksu, ale z drugiej – powoduje frustracje. Rozpoczęto budowę wielu elementów, ale żadnego z nich nie dokończono. I nie w tym sensie, że nasz projekt nie został dosłownie wykonany – obiekty nie mogą pełnić przypisanej im funkcji, z placu budowy zmienić się w kuchnię, szatnie czy plac zabaw. Frustruje to nas, jako architektów, bo nie ukazuje w pełni zdolności architektury do transformacji, która pozostaje wciąż w sferze wyobraźni. My ją sobie wyobrażamy, ludzie sobie ją wyobrażają, ale nie mogą z niej korzystać[3].
Jacubovich eksperymentuje też na innych polach. Wychodząc poza umowne granice działalności architekta, przyjmuje funkcję mediatora, który buduje połączenia między aktorami po to, by umożliwić zaistnienie architektury. Robi to na polu komercyjnym, projektując i aranżując sieć powiązań koniecznych do powstania projektu. Stuprocentową materializacją tego podejścia jest kolejny projekt tworzony z kolektywem MTD na terenie dworca kolejowego Avellaneda. To miejsce o dużym znaczeniu symbolicznym. W czasie protestów w 2001 roku zostało tam zastrzelonych dwóch manifestantów. Od tego czasu dworzec stał się polem walki o przestrzeń symboliczną – teren skolonizowali artyści, toczą się spory o nazwę. W tych okolicznościach Jakubovich, współpracując z kolektywem, postanowił samej architekturze nadać funkcję mediatora. Tworząc projekt, architekt rozmyślnie generuje strefy konfliktu, dążąc do zaangażowania wszystkich aktorów związanych z dworcem – ruchu MTD, artystów, sąsiadów, kolei, urzędu miasta Avellaneda, a nawet wspólnoty Hare Kriszna, której członkowie wystawili ołtarz jednemu z zastrzelonych manifestantów. Poprzez sporadyczne spotkania i wkraczanie w przestrzenie zagospodarowane lub będące własnością różnych podmiotów, wymusza się wspólne kształtowanie przestrzeni. Na razie tylko w sferze wyobraźni, ale już na tym etapie ujawnia się transformacyjny potencjał architektury. Jacubovich, wychodząc poza ograniczenia, odrywa myślenie o architekturze od powstawania budynku, a nawet jego projektu, i rozszerza je na cały proces. Wszelkie jego działania łączy funkcja tłumacza, który tworzy połączenia między różnymi światami.
Dialog jest również kluczowy w działalności innego niepokornego Argentyńczyka – Rodolfa Livingstona, należącego do starszego pokolenia architektów. Droga, którą wybrał, choć zupełnie inna niż Jakubovicha, również pozostaje ścieżką na pograniczu głównego nurtu architektury. Nazywa siebie enfant terrible architektury, z zasady nie zagląda do gazet architektonicznych, nawet swoje biuro nazwał poradnią, żeby uniknąć stereotypowych skojarzeń. Jego postulaty odnoszą się do prostych kwestii, być może właśnie dlatego nieistotnych dla architektów, którzy – jak twierdzi Livingston – są przekonani o tym, że zostali stworzeni do wielkich rzeczy i udało im się do tego przekonać także społeczeństwo. Na przekór temu Livingston postanowił uczynić swoją specjalnością wzgardzone przez architektów przebudowy domów, przeprowadzać je z oddaniem i znajdować w tym przyjemność. Stworzył cały system, który pozwala mu wykonywać zawód według jego ideałów – blisko ludzi i ich potrzeb. Źle zaprojektowane mieszkanie jest przyczyną małych rodzinnych nieszczęść – braku intymności, frustracji wywołanej ciasnotą, niewygody spowodowanej ścianą pomiędzy wąską kuchnią a malutką jadalnią – Livingston uwalnia swoich klientów od tych codziennych przykrości. Podobne hasła głoszą wizjonerzy kreślący futurystyczne wizje nowego wspaniałego świata. Sposób Argentyńczyka jest jednak zupełnie inny. Po pierwsze, neguje on dotychczasowe zasady ustalania wynagrodzenia architekta. Livingston uznał, że stosowany powszechnie system polegający na pobieraniu opłat w wysokości określonego procenta od wartości inwestycji prowadzi do wybierania rozwiązań, na których architekt może jak najwięcej zarobić, a nie tych, które są najbardziej korzystne – finansowo i przestrzennie – dla klienta. Dlatego biuro Livingstona pobiera opłaty od konsultacji. Wysokość honorarium jest z góry ustalona, co likwiduje niepewność związaną z ostatecznym wynagrodzeniem architekta i zwiększa dostępność dla osób z ograniczonym budżetem. Czasem wystarczy jedna porada i zmiana aranżacji istniejącej przestrzeni, aby w satysfakcjonujący sposób usprawnić jej funkcjonowanie:
Wiele mieszkań można «powiększyć», nie zmieniając ich metrażu. Często nie chodzi o to, aby dodać nowe pomieszczenia, wystarczy przearanżować zastane elementy. Dzięki dobrej diagnozie i minimum materiałów osiąga się pożądany efekt. Materiały zwykle możemy znaleźć w domu[4].
Na stronie biura Livingstona widnieje katalog porad w atrakcyjnych cenach i z przystępnym opisem:
Remont czy przeprowadzka? Ile będzie mnie kosztować remont mojego domu, a ile kupno nowego? Kwestia finansowa jest istotna, bez wątpienia – ale nie tylko to powinniśmy brać pod uwagę. Są inne, równie ważne kryteria: szkoła, do której chodzą dzieci, okolica z dzieciństwa, teściowa mieszkająca dwie ulice dalej – ostatecznie – życie, nasza historia i plany na przyszłość. Jak jednocześnie wziąć pod uwagę tak odmienne kwestie? Na tym właśnie polega nasza pomoc (cena – 400 peso argentyńskich, ok. 200 zł)[5].
Pomoc i głęboko ludzkie, na poły psychologiczne podejście do roli architekta to kluczowe aspekty autorskiej metody Rodolfa Livingstona – pracy z klientem, nad projektem. Dokładny scenariusz spotkań został opisany w książce architekta Cirurgia de casas („Operacje na domach”). Livingston wymienia wiele technik prowadzenia wywiadu, których zadaniem jest wydobycie rzeczywistych potrzeb i pragnień klienta, odkrycie prawdziwego problemu związanego z przestrzenią. Architekt proponuje gry, takie jak: „Idealny, wymarzony dom”; „Mniej-więcej”; „Księga zażaleń”. Wszystko po to, aby uwolnić klienta od ograniczeń wynikających z wyobrażenia o realnych możliwościach i z przywiązania do własnej koncepcji rozwiązania problemu. Na podstawie tak zidentyfikowanych problemów i potrzeb architekt opracowuje kilka wersji projektu – w tym „projekt klienta” – które są później dyskutowane. Projekt powstaje między spotkaniami służącymi identyfikacji problemu i wypracowaniu wspólnej idei:
Promowana przeze mnie partycypacja jest kontrolowana, ukierunkowywana i zarządzana przez profesjonalistę, który musi być jednak wrażliwym słuchaczem, gotowym na to, żeby dowiedzieć się czegoś o kliencie, jego życiu i być otwartym na to, że ta wiedza może stanąć w sprzeczności z naszą ulubioną wersją projektu (która zawsze istnieje)[6].
Studio Livingstona funkcjonuje od 1968 roku. Na stronie internetowej dumnie informuje o ponad trzech tysiącach klientów. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że w większości przypadków były to kilkuosobowe rodziny, a w kilku – większe grupy użytkowników budynku uniwersyteckiego, to wciąż imponująca liczba jak na biuro, w którym pracuje zaledwie kilka osób. Wiele drobnych konsultacji zamiast kilku dużych projektów oraz powszechność w dostępie do usług architektonicznych to główne założenia Livingstona, które w jego biurze udało się zrealizować. Ambicją architekta jest jednak upowszechnienie tego modelu uprawiania zawodu. Model arquitectos de la comunidad (architekci dla społeczności) na większą skalę udało się wprowadzić na Kubie, gdzie był odpowiedzią na kryzys w latach 90. W obliczu deficytu materiałów stanowił wsparcie dla samodzielnej budowy domów, z zastosowaniem lokalnych surowców. Stowarzyszenie Architektów Urugwaju wprowadziło system „architektów dla społeczności” jako jeden z oficjalnych modeli uprawiania zawodu. Z metodologii tej korzystają też pojedyncze biura, głównie w Ameryce Południowej oraz w Hiszpanii.
Społeczny model architektury wdraża również Taller Libre del Proyecto Social (Wolny Warsztat Projektów Społecznych) prowadzony na Uniwersytecie w Buenos Aires. To zajęcia fakultatywne dla studentów Wydziału Architektury, Projektowania i Urbanistyki, otwarte dla studentów wszystkich kierunków, prowadzone dzięki staraniom aktywistów i wolontarystycznej pracy profesorów i studentów. Ten pomysł również narodził się w czasie kryzysu i był odpowiedzią na realne potrzeby:
Pracownicy przejmujący porzucone przez właścicieli fabryki potrzebowali nowej identyfikacji wizualnej, żeby móc sprzedawać swoje produkty, komitety sąsiedzkie przychodziły po diagnozy stanu zanieczyszczeń w swoich dzielnicach. Z tymi prośbami zwracano się do centrów studenckich, ponieważ kadra uniwersytecka i stowarzyszenia architektów były ideologicznie związane z polityką prywatyzacji. Studenci szukali pomocy u pracowników akademickich o lewicowych poglądach. I tak narodził się Wolny Warsztat[7].
Jego słuchacze, zamiast wykonywać teoretyczne projekty, pracują nad rozwiązaniem realnych problemów osób, dla których specjalistyczne porady pozostają poza zasięgiem możliwości finansowych i nie należą do realizowanych kulturowych wzorców. Metodologia pracy opiera się na zasadzie: potrzeba – związek – projekt. Najpierw dane miejsce jest analizowane w ujęciu holistycznym – rozpatruje się problem i jego przyczyny, głównie pozaarchitektoniczne. Następnie nawiązywana jest współpraca z działającymi lokalnie formalnymi lub nieformalnymi grupami. W zależności od potrzeby, która ujawni się na styku przeanalizowanych problemów i potrzeb działających na danym terenie organizacji, opracowywany jest projekt.
Razem z jedną z grup studentów odwiedziłam dzielnicę Maria Elena w gminie Matanza – slumsie pozbawionym miejskich usług i infrastruktury. Współpraca jest zogniskowana wokół przychodni prowadzonej przez lekarza społecznika. Studenci projektowania graficznego pracują przy wydawaniu gazety promującej problematykę zdrowotną. Architekci umieścili w przychodni skrzynkę, dzięki której mieszkańcy potrzebujący porady architekta mogą się z nimi skontaktować. Wielu z mieszkańców villas (argentyńskie slumsy) pracuje na budowach, nie widzą konieczności współpracy z architektami. Domy organicznie obrastają kolejnymi pomieszczeniami w odpowiedzi na pojawiające się potrzeby i w ramach dostępnych środków. Dzięki współpracy z architektami zwiększa się szansa na stosowanie optymalnych rozwiązań przy zaangażowaniu minimalnych zasobów. Do Wolnego Warsztatu zwrócił się na przykład Jorge, który chce dobudować pokój na piętrze i potrzebował rady dotyczącej konstrukcji schodów. Podczas opracowywania kolejnych wersji projektu ważniejsze niż kompozycja rzutu było to, gdzie pięcioosobowa rodzina będzie spać w czasie budowy, czy mieszkający z nimi dziadek będzie chciał i ma możliwość dobudowy w przyszłości swojego pokoju, gdzie mieści się warsztat pracy Jorge i którędy transportuje efekty swojej pracy – kwestie, które rzadko pojawiają się na wydziałach architektury, a prawie nigdy jako problemy prawdziwych osób, a nie wyobrażonych modeli.
Podczas studiów nie przerobiłem ani jednego projektu przebudowy mieszkania. Rysowałem za to muzea i wielopiętrowe wieże – śmieje się Livingston.
– Wydziały architektury na świecie mają o wiele więcej wspólnego z sobą nawzajem, niż przeciętny Polak czy Argentyńczyk ma wspólnego z architektem[8].
Czego oczekujemy od architekta jako klienci? Jak widzimy swoją rolę i pole działania jako architekci? Ograniczenia nie istnieją, ale pozostaje strefa komfortu, którą trudno opuścić, tym bardziej że znajduje się ona zarówno po stronie architektów, jak i ich klientów.