ilustracje: Daniel Gutowski
Architektoniczny postmodernizm w polskich miastach jest czymś więcej niż samymi formami budynków, nazwiskami architektów czy definiowanym poprzez cechy charakterystyczne stylem ostatnich dekad. W tym przypadku spójne określenie stylu byłoby zresztą dość trudnym zadaniem, bo choć mniej więcej wiadomo, co oznacza sygnalizujący zerwanie przedrostek „post”, to zdecydowanie mniej klarowne jest pozytywne scharakteryzowanie budynków i przestrzeni. Postmodernistyczne może być zarówno świecące na kolorowo, obłożone piaskowcem centrum handlowe, jak i skromny drewniany kościółek. A także betonowy blok z wstęgowymi oknami czy szklany biurowiec. Znaną sprawą jest także to, że postmodernistyczni architekci rzadko chcą być tak nazywani. Nie ma też wątpliwości, że tak jak w przypadku innych stylów w architekturze, poza w większości kompromitująco słabymi realizacjami postmodernizm wytworzył arcydzieła. Rozmaitość inspiracji widocznych w budynkach nie pomaga w spójnym określeniu, na czym on polega. Wiadomo, że coś jest postmodernistyczne, kiedy się to widzi. Ale też nie zawsze. Ściśle architektoniczne debaty zostawiam w związku z tym na marginesie. Interesować mnie będzie to, co pojawienie się architektury postmodernistycznej oznacza dla działania przestrzeni miejskich w Polsce ostatnich dziesięcioleci. Według mnie można postmodernizm widzieć jako element ogólnego pola zmian polskiej przestrzeni w ostatnich dekadach, komplementarny z jej innymi kluczowymi aspektami, na przykład kwestią dowolności w wykorzystaniu własności działek, planowaniem przestrzennym czy napięciem między tradycją i modernizacją. W tym sensie postmodernizm działa jak narzędzie, które pozwoliło przerobić sposoby myślenia o przestrzeni. Coś dzięki niemu stało się w przestrzeni możliwe, a coś możliwe być przestało.
Obecny sposób organizacji przestrzeni miejskich w Polsce określony jest regułami, które są zgodne z postmodernistycznym myśleniem, a nawet mają w nim swoje korzenie. Zrywają one z generalizacją i trwałością, a jeśli odwołują się do ciągłości, to w przepracowanej mniej (wsteczne szlacheckie pałacyki) lub bardziej dogłębnie (różowe attyki, kolorowe kolumnady) tradycji. Zastanawiające jest to, co sprawiło, że dość nagle zestaw tych reguł zastąpił wcześniejsze, wspierane biurokratycznym, państwowym sposobem produkcji przestrzeni. Są dwie odpowiedzi na to pytanie, odwołujące się do tego, co historycznie działo się w Polsce. Krótsza, odnosząca się do ostatnich dekad, w których nastąpiła zmiana reżimu politycznego i mechanizmów kontrolowania przestrzeni; dłuższa, poszukująca źródeł w długotrwałych procesach, które na obszarze, na którym znajduje się Polska, oznaczają ogólny, powtarzalny od przynajmniej kilkuset lat brak ciągłości i konieczność odtwarzania tego, jak się buduje i jak funkcjonuje przestrzeń. Jeśli poważne zniszczenie następuje co kilkadziesiąt lat, to dość oczywiste jest, że odbudowywanie – nie tylko sfery materialnej, ale też społecznej – przybierze dość specyficzne formy. Prawdopodobne jest zarówno wyolbrzymione dążenie do trwałości, jak i akceptacja ulotności – oba oparte na niewypowiedzianym, podskórnym oczekiwaniu rozpadu, oba świetnie dopasowane do tego, jak i co buduje się w ogólnych ramach postmodernistycznej przestrzeni. W razie potrzeby można do tego wyjaśnienia dodać problemy z niekształtną, nieuformowaną, dziecinną sprawą polskości oraz mielącymi wszystko trybami – a obecnie raczej rozkazującymi procesorami – kapitalizmu. Mając to na uwadze, skupię się na odpowiedzi krótszej.
ZAŁAMANA MODERNIZACJA
To krótsze wyjaśnienie określa kontekst, w jakim ulokowana jest polska architektura postmodernistyczna, czyli przemiany transformacyjne.Trudność polega na tym, że nie wiadomo do końca, czym ta transformacja była, czy się już skończyła oraz czy rzeczywiście można ją tak nazywać 1. W miarę pewne jest tylko to, że w sensie społeczno-przestrzennym bezzasadne jest jej definiowanie poprzez pryzmat przełomu lat 80. i 90. XX wieku oraz kilku(nastu) kolejnych, wypełnionych ferworem budowy kapitalistycznego świata. Przemiany przestrzenne trwające do dzisiaj mają swoje źródła we wcześniejszej dekadzie, czyli latach 70. – krótkotrwałej konsumpcyjnej stabilizacji wyznaczonej masowym budownictwem mieszkaniowym, początkami suburbanizacji czy wzrostem automobilności 2. Na swoją lokalną skalę był to chyba ostatni modernizacyjny wysiłek ludowego państwa 3, przedwcześnie zakończony nie tylko z powodu wewnętrznych organizacyjnych dysfunkcji, ale także globalnych ekonomicznych procesów 4. Ponadto ta modernizacja ustrukturyzowała materialną geografię kraju, która jest istotna do dzisiaj.
Samo pojawienie się postmodernizmu w projektowaniu (jeśli jeszcze nie w realizacjach) o wiele wcześniej niż reformy Wilczka czy Okrągły Stół pokazuje, że prąd przemian ma dłuższą historię. W tym miejscu pojawia się druga komplikacja: różne sfery transformacji mają różne prędkości i przyspieszenia. W sferze politycznej i gospodarczej zmiany odbywają się dość szybko, można nawet wyznaczyć momenty przesunięć o dużej doniosłości – potwierdzenie końca komunizmu w telewizji, wybór premiera spoza dotychczas rządzącej partii, ogłoszenie wyniku wyborów prezydenckich. Znacznie wolniejsze są przemiany przestrzenne skutkujące koniecznością ułożenia na nowo codziennego życia. Jedną ustawą można rozwiązać Państwowe Gospodarstwa Rolne czy zamknąć fabryki, znacznie dłużej trwa destrukcja czy przemiana budynków, w których funkcjonowały. Mając to na względzie i tak zaskakująco szybko przestrzeń zaczęła funkcjonować według nowych reguł, co potwierdza, że transformacja była w równym stopniu działaniem temporalnym, jak i przestrzennym, oraz świadczy o tym, że zalążki nowego budownictwa istniały już wcześniej. Przykładem tych wczesnych początków jest choćby indywidualne półformalne budownictwo mieszkaniowe. Inaczej niż w Zachodniej Europie czy Stanach Zjednoczonych, w Polsce Ludowej nie było rozpowszechnione masowe budownictwo indywidualnych domów, nie mówiąc o ich obrocie na rynku. Dlatego poza nielicznymi przypadkami, gdy osiedla domków budowane były w ramach inwestycji zakładowych czy pracowniczych, chcąc mieć prywatny dom, należało go zbudować samemu, pokonując rozmaite formalne i zaopatrzeniowe trudności. Wymykanie się obowiązującym państwowym regułom budownictwa było konieczne, a umiejętność poradzenia sobie była raczej atutem niż czymś wstydliwym. Trudno byłoby pokazać bezpośredni wpływ takich inicjatyw na późniejsze losy postmodernistycznego budownictwa, nie można przy tym pominąć faktu, że obok oficjalnego systemu istniała przez wiele lat architektura oparta na prywatnej inicjatywie, wysiłku i aprowizacji, o zasadniczo dość swobodnym podejściu do tego, co i jak budować.
Kluczowym aspektem, który wyznacza działanie postmodernistycznej architektury w Polsce, jest jednak fakt niedorozwiniętej i przedwcześnie wyczerpanej modernizacji. Znów powrócić można na chwilę do lat 70., które ujawniły braki koordynacji, niedostatki wielkoskalowego podejścia, nieudane unowocześnienie. Możliwe, że wtedy też miały swoje początki procesy przeskalowywania państwa 5, którego kolejne etapy nadal trwają, a odblaski zamierzeń socjalistycznego państwa pojawiają się i dziś, na przykład w potocznej nazwie programu budowy dróg („gierkówka” – „schetynówki”). W późniejszych dekadach okres ten był widziany przez pryzmat różnego rodzaju niedomagań i braku solidności – sceny serialu Alternatywy 4 natychmiast stają przed oczami – co nie zmienia faktu, że przemiany społeczno-przestrzenne miały całościowy wymiar i wyraźne, długotrwałe konsekwencje. Zresztą, aby móc narzekać na rury w łazience czy nierówny parkiet, trzeba mieć mieszkanie, co nie było takie oczywiste w kraju, który w ostatnich dekadach wygrzebywał się z wojennych zniszczeń. Są tu więc dwie ważne kwestie: państwowy plan modernizacyjny wprowadzany w życie i dość istotnie zmieniający rzeczywistość przestrzenną kraju oraz wbudowana w tenże plan prowizorka, niedorobienie, brak kompleksowości. Pokazują to zarówno puste miejsca na osiedlach mieszkaniowych, w których nigdy nie powstały planowane ośrodki sportowe oraz przychodnie, wydeptywane trawniki na tychże osiedlach, bo chodników nigdy nie położono, czy sterczące jeszcze do tej pory tu i ówdzie w polu betonowe przęsła wiaduktów i pojedyncze trybuny stadionów. Nie jest to oczywiście przypadłość wyłącznie Polski – w krajach zachodnich losy modernizacyjnych program.w również były bardzo różne, o czym świadczą choćby brytyjskie perypetie z budownictwem masowym 6 czy francuskie polityki miejskie 7. Na polski kontekst wpływ miało istnienie socjalistycznego państwa oraz odmienna dynamika procesów politycznych, czyli po prostu późniejsze transformacyjne zawirowania; o ile na Zachodzie końcówka lat 80. XX wieku mogła być – słusznie lub (raczej) niesłusznie – odbierana jako wejście w fazę stabilnego, dojrzałego kapitalizmu, o tyle w krajach, gdzie następowała zmiana reżimu, kapitalistyczne przyspieszenie wiązało się z nadziejami na poprawę wcześniejszej kryzysowej sytuacji. Procesy te były zresztą z sobą połączone, a dla kapitalizmu otwarcie nowych rynków było całościowo korzystne.
Postmodernizm w przypadku krajów zachodnich kojarzył się raczej z powrotem do tradycyjnych form budowania, nawiązywania do lokalnych wartości i opartym na względnej stabilizacji miksowaniu elementów przeszłości. Na pierwszy rzut oka i w Polsce nastąpiło coś podobnego. Uważam jednak, że tylko powierzchownie, na sposób imitacyjny.Wychodząc poza analizę samej architektonicznej formy, zauważyć można, że postmodernizm zaczął obowiązywać jako niemal oficjalny styl transformacyjnej modernizacji. Odziedziczył przy tym zadania, które w latach PRL-u były przypisane wielkoskalowemu budownictwu kontrolowanemu w tej sferze przez państwo, dające nadzieję na nowoczesność lub choćby jej iluzję. Podobnie jak niegdyś supersamy, osiedla mieszkaniowe, przeszklone dworce i obsadzone stokrotkami ronda wielkomiejskich magistrali, postmodernistyczne budynki o różnej formie – od prostokątnych supermarketów po podmiejskie domki z kolumnami – stały się obietnicą i symbolem oczekiwanego dobrobytu, dogonienia zachodniego kapitalizmu, bycia częścią nowoczesnego, rozwiniętego świata.
MASZYNA DO MODERNIZACJI
Tym samym przynajmniej już od lat 80. XX wieku, od czasu, gdy niedostatki systemowego budownictwa oraz odgórnego sposobu organizowania przestrzeni przez państwo stały się dość wyraźne, postmodernizm zaczął być postrzegany jako przełamywanie sztywnego gorsetu regulacji, sfera wolności i zapowiedź nowej rzeczywistości. Na początku było to raczej ograniczone do realizacji pozostających poza systemem, takich jak wspomniane indywidualnie budowane domy jednorodzinne czy kościoły. Wychodziły one znacznie poza dotychczasowe sposoby budowania nie tylko pod względem politycznym – jako inicjatywy będące w kontrze do socjalistycznych instytucji państwowych – ale także przestrzennym, zaburzającym duże założenia osiedli i dzielnic. Kościoły są tu dobrym przykładem, zwłaszcza dla okresu przed przełomem końca lat 80. Na terenie Polski były już okresy, gdy kościoły jawiły się prawie jak konstrukcje z kosmosu – wystarczy wyobrazić sobie, co czuli żyjący w drewnianych chałupach mieszkańcy i mieszkanki szesnastowiecznej wsi, w której stanął kilkudziesięciometrowy budynek zdobiony rzeźbami, złotem i kolorowymi witrażami. W mniejszym natężeniu – osłabionym świadomością istnienia bomby jądrowej i lotów rakietowych – intensywne emocje budziły też budowane pośród modernistycznych bloków przełamujące linijkowość parafialne zabudowania, niektóre zresztą o wyraźnie kosmicznej stylistyce. Imponujące budynki kościołów wstawiane w puste miejsca szarych blokowisk miast i miasteczek czerpały siłę z powabu alternatywnych architektonicznych wizji niedalekiej przyszłości. Siła postmodernistycznej oferty była tak duża, że w pewnym momencie nawet partia zaczęła „w deklaracjach odnowy architektury mieszkaniowej [upatrywać] jednej z dróg poprawy swojego wizerunku” 8.
Dopiero jednak w czasie, gdy nastąpiło polityczne tąpnięcie i na dobre rozpoczął się polski kapitalizm końca XX wieku, postmodernizm stał się w pełni maszyną modernizacji, zastępując w tej roli od dawna podupadłe architekturę i planowanie modernistyczne. Nie znaczy to, że betonowe bloki albo kompleksowe inwestycje przestały powstawać, trzeba przecież pamiętać, że, zarówno inwestycje, jak i wyburzenia to procesy trwające co najmniej kilka lat. Ale duże realizacje modernistyczne na dłuższy czas przestały być traktowane jako pożądane i atrakcyjne w kontekście budowy kapitalizmu w polskich miastach. Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w końcówce XX wieku powstała w Polsce jakaś ważna realizacja, która wprost odwoływałaby się do dziedzictwa modernizmu i miała w zamierzenia i zasady działania wpisaną społeczną czy kulturową modernizację. Można za to wymienić przynajmniej kilkanaście budynków w różnych miastach polski, które postmodernistycznym seksapilem lustrzanych szyb i intensywnych kolorów lub też attyk, kolumn i mansard świadczyły o transformacyjnych aspiracjach dołączenia do „normalnego” świata. Nie chodzi zresztą tylko o budynki symboliczne, takie jak Solpol we Wrocławiu, McDonalds w Warszawie, dworzec kolejowy w Częstochowie czy całą serię gmachów ZUS, takich jak w Lublinie (choć te ostatnie są znaczące, bo świadczą o szybkiej adaptacji tej formy również przez państwo i jego instytucje). Postmodernizm przyjął się prędko także w budynkach jednorodzinnych imitujących amerykańskie posiadłości albo stosujących niestandardowe rozwiązania dachowe czy elewacyjne. Akceptacja nowych przestrzeni przebiegła dosyć szybko, a supersamy i małe osiedlowe sklepy w przeciągu kilku lat zostały porzucone na rzecz rozświetlonych centrów handlowych i supermarketów. Nie doszukuję się w tym przykładzie jakiegoś magicznego oddziaływania architektury, która rzadko ma nieodpartą siłę przyciągania skłaniającą ludzi do odwiedzania tego lub innego sklepu. Trzeba to odczytać raczej jako wzajemne sprzężenie, w którym początki kapitalizmu znalazły swoją formę w możliwie wyraźnym odróżnieniu od dotychczasowej, odbieranej jako siermiężna architektury. Zamiast lastryko – brzoskwiniowe płytki. Biała blacha hipermarketu w miejsce wyłożonego mozaiką pawilonu handlowego. Na chodniku zamiast płyt różowawa kostka. A w miejsce surowej betonowej ściany siding wystający spod bilbordów albo seledynowa farba 9.
Przejęcie przez postmodernizm unowocześniającej roli dobrze wyjaśnia rozróżnienie na modernizację i modernizm, zaproponowane przez Fredricka Jamesona 10, w którym modernizacja opisuje zmiany społeczne i ekonomiczne, modernizm zaś pojawienie się prądów kulturowych związanych z zachodzącymi przemianami. Modernizacja to lodówki, samochody i prefabrykacja budynków, modernizm – kubizm, futuryzm i Le Corbusier. W okresie, którego dotyczy ten artykuł, w Polsce dokonało się wyczerpanie modernizmu, co jest zasadniczo zgodne – choć zapewne w niejakim dysonansie – z tym, co działo się w krajach zachodnich. Upadek systemu socjalistycznego i otwarcie na kapitalizm nadało tu jednak przyspieszenia modernizacji, czyli dążeniu do doścignięcia najbardziej rozwiniętych państw dzięki idącej ramię w ramię budowie autostrad i kapitalizmu. Lokalna specyfika i trajektoria przemian opartych na głębokim kryzysie nie pozwoliła oczywiście na pełny rozkwit postmodernistycznej nowoczesności, a realizacje o większym rozmachu zaczęły się pojawiać w zasadzie dopiero w nowym tysiącleciu (z wyłączeniem inwestycji kościelnych oraz Warszawy). Rożne okresy adaptacji postmodernizmu w zależności od rodzaju inwestycji (oraz inwestora) zasługują zresztą na odrębne opracowanie. W każdym razie, to w postmodernistyczną formę zaczęły być oblekane polskie sny o europejskości, zamożności i dokonaniu się końca historii. A było to tym łatwiejsze, że w nowej rzeczywistości pojawiły się puste miejsca, które trzeba było czymś wypełnić.
TRZY PUSTKI TRANSFORMACJI
Pojawienie się albo wzrost znaczenia pustych miejsc w czasie, gdy implementacji kapitalistycznych stosunków społecznych towarzyszyło rozprzestrzenianie postmodernizmu, jest fortunnym zbiegiem historycznych okoliczności, który aż do dziś ma duże znaczenie dla polskich przestrzeni. Oczywiście nie ma mowy o całkowitej pustce – taka się w zasadzie nigdy nie zdarza – ale raczej o szczelinach i miejscach, gdzie rozluźniona zostaje dotychczasowa kontrola i pojawić się mogą szanse na przetasowania. Jest to coś w rodzaju nowego ducha kapitalizmu 11, choć w tym przypadku mowa o powracającej uporczywie polskiej nowoczesności. Uważam, że w Polsce okresu transformacji (trwającym w niektórych sferach do dzisiaj) pustka, na której wzrastał postmodernizm, pojawiła się w trzech wymiarach.
Pierwszy to wspomniana pustka formy modernizacyjnej, której nie mogły reprezentować duże, betonowe bloki czy wielkoskalowe założenia urbanistyczne. Druga pustka wiąże się z koniecznością przestrzennej kontroli nad relacjami rynkowymi, krótko mówiąc – nadejście kapitalizmu równało się modyfikacji starych sposobów produkcji przestrzeni. Trzecia pustka, która pojawiła się wcześniej niż transformacja – a może nawet jest tym rodzajem pustki, który nigdy nie znika – związana jest z pytaniem o to, co w sensie symbolicznym konstytuuje społeczeństwo.
Potrzeba unowocześnienia kraju nie zniknęła wraz z załamaniem socjalistycznego państwa, nie wyczerpał jej też długotrwały kryzys przełomu lat 80. i 90. Znacznie zmieniły się możliwości jej przeprowadzenia, zrestrukturyzowane zostały również główne siły, mogące jej dokonać. Jest kilka ważnych czynników, które ustanowiły nowe współrzędne dla postsocjalistycznego rozwoju. Zmieniła się rola państwa w inicjowaniu i przeprowadzaniu wielu rodzaj.w inwestycji, zwłaszcza w bardzo istotnym dla miast obszarze polityki mieszkaniowej. Co więcej, państwo w dużej mierze zrezygnowało z pełnienia funkcji regulacyjnej poprzez masową prywatyzację nieruchomości, brak zorganizowanej polityki przestrzennej czy scedowanie dużej części odpowiedzialności na samorządy, prowadzące autonomiczne przedsięwzięcia gospodarki przestrzennej 12. Bardzo ważne jest też w tym kontekście samo pojawienie się rynku nieruchomości, w którym poza właścicielami prywatnymi uczestniczyć zaczęły podmioty publiczne. Kwestie własności są zapewne jednym z kluczy do zrozumienia tego, co wydarzyło się w przestrzeni polskich miast, w kontekście postmodernizmu podkreślę zwłaszcza ich potencjał tworzenia podział.w oraz opartych na niej zróżnicowań. Ich konsekwencją są znaczne utrudnienia w prowadzeniu dużych inwestycji – wystarczy wspomnieć rozmaite trwające latami przedsięwzięcia infrastrukturalne. A przecież to na dużych projektach opierała się unowocześniająca siła modernizmu. Gdy możliwość ich prowadzenia wygasła, konieczne było znalezienie innych sposobów na modernizację. Postmodernizm zagrał tu podwójną rolę – jako symbol nowości i rozwoju, dający się dopasować do małych, często punktowych, ale widowiskowych realizacji, oraz jako element uzasadniający brak przestrzennej spójności, zwiększający dowolność gospodarowania własnością. Dodatkowo w pierwszym okresie transformacji praktycznie niemożliwy był sprzeciw wobec postmodernistycznej architektury – byłby on równoznaczny z oporem wobec zachodniego kursu nowej Polski.
Z własnością i obrotem nieruchomościami związana jest też druga pustka, w której rozprzestrzeniły się nie tylko postmodernistyczne budynki, ale także reguły zastępujące wcześniejsze sposoby organizacji przestrzeni i jej kontroli. Ogólniej rzecz ujmując, te puste miejsca wynikają z wprowadzenia kapitalistycznych relacji rynkowych, potrzebujących do działania innego rodzaju reguł i stosunków społeczno-przestrzennych. Sama regulacyjna sfera przestrzeni została zrekonfigurowana – od państwa przejął ją rynek, którego rola również ulega zmianom. Nie jestem zwolennikiem twierdzenia, że postmodernizm jest stylem właściwym dla późnego kapitalizmu (na świecie) albo okresu transformacji (w Polsce). Uważam, że trzeba to ująć w bardziej strukturalistyczny sposób – postmodernizm jest tak ważny dla kapitalizmu, ponieważ pełni w jego ramach żywotne funkcje: zapewnia płynność, niweluje konieczność przejmowania się konsekwencjami i sąsiedztwem, pozwala poprzez historyczne nawiązania nadać powagi temu, co rozpływa się w powietrzu. Już pod koniec lat 80., a w pełni w 90. XX wieku w Polsce systemowo funkcjonalny przestał za to być modernizm, i to zarówno jako styl architektoniczny, sposób planowania urbanistycznego, jak i całościowy program społeczno-przestrzenny, którego realizacji podjęłaby się administracja państwowa czy lokalna. Postmodernistyczne sięganie do tradycji i granie kulturowymi różnicami doskonale dopasowało się do tego, czego potrzebował system kapitalistyczny, aby okrzepnąć – zewnętrznych, zrywających z istniejącymi warunkami uzasadnień oraz kapitalizowania rzeczywistych różnic istniejących w miastach. Myślenie projektowe zastąpiło planowanie. Pustki oczywiście nadal istnieją, ale są już ulokowane w miejscach właściwych kapitalizmowi, nawet jeśli w wersji półperyferyjnego, postkolonialnego kraju dobrobytu.
Postmodernistyczne reguły dopasowały się też do trzeciej pustki, która zawsze istnieje w społeczeństwie, a tylko czasem jest zakrywana. W Polsce stała się ona wyraźna i dotkliwa ze względu na polityczne i gospodarcze osłabienie systemu państwowego mającego monopol na oficjalne nadawanie sensu rzeczywistości. Chodzi tu o fakt, iż okres przemian pozwolił na artykulację różnego rodzaju głosów dotyczących tego, jak ma wyglądać życie społeczne w Polsce. Rzecz jasna, część z nich była już słyszalna w końcówce PRL-u, ale dopiero ostateczny upadek tej formy polskiego państwa spowodował rozszerzenie debaty i dużą polifoniczność. Dwie rzeczy muszą być w tym miejscu podkreślone: otwarcie debaty publicznej nie oznacza, że nagle wszyscy mają równy status – od początku III RP widoczne były różnice w możliwości przeforsowania własnej narracji. Ponadto w przypadku miast i przestrzeni sama narracja – wbrew językoznawczo zorientowanym postmodernistom – nie jest najważniejsza i wystarczająca. Dopiero jej realizacja w postaci jakiejś materialnej struktury nabiera znaczenia. Zapowiedzi budowy pomnika dają pewnie dłuższe lub krótsze zajęcie jakiejś grupie zainteresowanych osób, ale sprawa staje się poważna, dopiero gdy gdzieś powstaje kilkudziesięciometrowy maszt na polską flagę, na środku ronda staje palma, a placyki miast i miasteczek zasiedlają papieże z kamienia, żeliwa lub żywicy polimerowej. Uwagi te rozumieją bardzo dobrze silni aktorzy gry w przestrzeniach miejskich – nadal ważne instytucje państwowe (szczególnie gdy realizują partyjne cele), kapitaliści czy Kościół katolicki. Wszystkie one mają własne propozycje zalepienia społecznej pustki i robią to dzięki wielogłosowej, sięgającej do bardzo różnych źródeł architekturze.
Świetnym przykładem jest tutaj właśnie Kościół, który – jak pokazały autorki i autor Architektury VII dnia 13 – od bardzo dawna gra kolejne sety w polskiej przestrzeni, umacniając swoją przewagę punktową nad wieloma przeciwnikami naraz. Ma przy tym dość określoną odpowiedź na pytanie, jaka ma być współczesna Polska – katolicka. Wykorzystanie do własnych cel.w architektury postmodernistycznej być może nie do końca świadome, jest bardzo symptomatyczne, bo nie tylko grało w latach 80. na sprzeciwie wobec dotychczasowych sztywnych reguł budowania, znacznie je demokratyzując (zbiórki na budowę, wkład pracy parafian i parafianek), ale także zróżnicowało wizerunek Kościoła, włączając weń zarówno strzeliste dążenie do przyszłości, jak i drewniane podcienia wieczności. Być może – jak twierdzi współautor wspomnianej książki – jest to po prostu realizacja posoborowego otwarcia, pokazanie dobrodusznej i zwróconej do ludzi twarzy religijnej instytucji. Dla mnie jest to bardzo sprawna i długotrwała realizacja własnych przestrzennych interesów, opłacalna nie tylko jako kulturowa odpowiedź na pytania o społeczeństwo, ale także na podstawowym ekonomicznym poziomie uzyskiwania własności gruntów i otrzymywania publicznych dofinansowań. Jest bardzo prawdopodobne, że Kościół w Polsce nie odniósłby tak znaczących sukcesów finansowych i nie zyskałby tak dużego wpływu na życie publiczne, gdyby nie wzmacniał swojej pozycji, zakładając parafie i budując kościoły przez ostatnie dziesięciolecia PRL-u. A to postmodernizm był tą formą architektoniczną i tą logiką przestrzeni, która znacznie to ułatwiła. Podobnie postrzegać można równie internacjonalistyczne w istocie organizacje i instytucje inwestujące w Polsce w nieruchomości – biurowce, siedziby korporacji, centra handlowe, które decydują o tym, jak działają współczesne miasta. Mało obecne przez pierwsze lata po 1989 roku instytucje państwowe i samorządowe, zasilone europejskimi środkami, które również zaczęły zapełniać modernizacyjną pustkę, robią to w postmodernistyczny sposób – i chodzi nie tylko o stylistykę budynków, ale także punktowość i fragmentaryczność realizacji. Za późne wejście do gry płaci się cenę konieczności dostosowania do jej reguł.
Postmodernizm wypełnia pustkę po hegemonicznych narracjach, rozluźnia atmosferę i pozwala na zestawienia, które byłyby wcześniej nie do pomyślenia. Emulacje dworków szlacheckich sąsiadują z pokrytymi szkłem niby-biurowcami. Silące się na burżuazyjny sznyt kamienice stoją zaraz obok pseudomodernistycznych blok.w mieszkalnych. Obok starzejących się wielkoskalowych osiedli enklawy nowego budownictwa, wysysającego co miesiąc za pomocą kredyt.w wypracowane lokalnie pieniądze. Bez postmodernistycznych zasad polska transformacja, oparta na własności zrównanej z wolnością, brutalnym wejściu zewnętrznych inwestycji oraz rozplenieniu konkurencyjnych symboli społeczeństwa, nie mogłaby się dokonać.