Przez dziesięciolecia bratysławskie ulice Ventúrska, Panská, Michalská, Sedlárska tworzyły tak zwane Korzo. Deptak, który tętnił życiem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na Korzo się nie umawiało. Po prostu się szło i zawsze można było tam spotkać znajomych. Po rewolucji 1968 roku władze Czechosłowacji wydały dekret, na mocy którego grupy większe niż trzyosobowe uznawano za zgromadzenie nielegalne. Korzo umarło1.

Władza totalitarna wyposażona w system represji nie jest w stanie w pełni sprawować kontroli nad przestrzenią publiczną, co pokazują choćby bunty społeczne w czerwcu 1953 roku na ulicach Berlina Wschodniego, w październiku 1956 roku na placach Budapesztu czy w grudniu 1970 roku na trójmiejskich skwerach. Z drugiej strony władza może zniszczyć daną przestrzeń miasta, jak na przykład Korzo, choć już w żaden sposób nie nakaże jej odbudowania. Przykład warszawskiej Starówki pokazuje, że nawet fizyczne odbudowanie miejsca w zmienionym kontekście urbanistycznym i politycznym prowadzi raczej do stworzenia swoistego muzeum na otwartym powietrzu, a nie wartościowej przestrzeni publicznej. Rynek stolicy zaczął ożywać faktycznie dopiero po 1989 roku.

PARADOKSALNY WŁADCA PRZESTRZENI

Przyjęcie jakiejkolwiek tradycyjnej definicji władzy i odniesienie jej do przestrzeni publicznej – na przykład stwierdzenie za Maksem Weberem, że władzą jest możliwość realizacji własnej woli bez względu na sprzeciw innych2– od razu prowadzi nas do paradoksu. Dokonuje bowiem przekazania siły sprawczej naturalnie przyjmowanego kreatora − czyli polityka, ubranisty lub architekta − użytkownikowi. Przestrzenie publiczne − pomijając całą złożoność wieloaspektowych definicji tego pojęcia − to nieodpłatnie dostępne miejsca, które ludzie chcą z własnej woli odwiedzać i w których chcą przebywać. Są one zatem każdorazowo tworzone przez użytkowników i to oni decydują swoją obecnością oraz aktywnością o ostatecznym ich kształcie. Lokalizacja i architektura, które często są określane jako tworzące „wysokiej jakości przestrzeń publiczną”, pełnią rolę wtórną. Mogą tylko ułatwiać i zachęcać ludzi do korzystania z danego miejsca. Jednak dopiero obecność ludzi, a więc ich wola, buduje atrakcyjną przestrzeń publiczną. Im więcej użytkowników, tym wyższa jakość danego miejsca.

HINDUSKI IDEAŁ

Skrajnym przykładem może być tutaj hinduski chaupal, czyli miejsce spotkań mieszkańców wiosek w północnych Indiach i Pakistanie. Jest to centrum życia całej społeczności, które często powstaje w cieniu najwyższego z okolicznych drzew. Niepotrzebna jest żadna dodatkowa „infrastruktura”, a lokalizacja wynika z chęci schronienia się przed słońcem.

Jeśli mieszkańcy chcą, aby miejsce było bardziej komfortowe, dokonują samoopodatkowania. Podatek chanda jest wykorzystywany do jego rozbudowy i późniejszego utrzymania.

Chaupal to skrajny przykład społecznościowego tworzenia przestrzeni publicznych. Mieszkańcy partycypacyjnie wybierają miejsce i decydują o jego kształcie oraz sposobie finansowania inwestycji, jak również późniejszego jej utrzymania. W sferze wartości to także może stanowić ideał przestrzeni publicznej. W hinduskiej kulturze masowej słowo chaupal jest synonimem miejsca, gdzie można usiąść i porozmawiać o ważnych sprawach; dlatego pojawia się na przykład w nazwach telewizyjnych talk-showów lub portali internetowych3.

DUŃSKI WZÓR

Jan Gehl wyróżnia trzy typy aktywności pozadomowej, czyli takiej, która może się odbywać między innymi w przestrzeniach publicznych. Są to działania konieczne, opcjonalne i wynikowe. Te pierwsze to takie, które podejmuje się w każdych warunkach (na przykład Jan zawsze musi przejść w drodze do pracy przez ulicę). Kolejne już niekoniecznie musi się podejmować (na przykład Jan może przysiąść na murku w słoneczny dzień, aby chwilę odpocząć). Ostatni typ jest wynikiem wcześniejszych i dotyczy zachowań społecznych (Jan może przysiąść na murku i porozmawiać z Anną, bo ona również postanowiła odpocząć)4. Tak naprawdę dyskusja o przestrzeni publicznej sprowadza się więc do zachęcenia ludzi do chodzenia, stania, siedzenia oraz obserwowania, słuchania i rozmawiania z innymi. Im więcej takich interakcji zachodzi w danym miejscu, z tym lepszą przestrzenią mamy do czynienia. Jakość hinduskiego chaupal to właśnie skupienie użytkowników na działaniach wynikowych.

SERCE I MÓZG

Partycypacja społeczna w planowaniu przestrzeni publicznych to oddanie kolejnego atrybutu władzy ich użytkownikom już na etapie tworzenia założeń dla danego miejsca. Idealna sytuacja to taka, gdy polityk, urbanista lub architekt stają się powiernikami vox populi i starają się go urzeczywistnić w ramach istniejącego systemu prawnego oraz własnego poczucia estetyki. Nie jest to co prawda sposób na zapobieżenie projektom kiczowatym, ale jednak stanowi szansę dla pomysłów autorskich. Ważne, że koncepcja jest odpowiedzią na potrzeby wyrażone w trakcie (jednej lub kilku) dyskusji z mieszkańcami oraz przyszłymi użytkownikami, stając się vox Dei, któremu architekt lub urbanista nadają estetycznie akceptowalne ramy – oczywiście we własnym odczuciu. Sytuacja taka wydaje się najbardziej zbliżona do ideału, gdyż tworzone miejsce jest „sprofilowane” pod kątem przyszłych odbiorców i jest spełnieniem ich oczekiwań. W rezultacie powinniśmy otrzymać kolejny chaupal.

Czy tylko jawnie wyrażone na spotkaniach partycypacyjnych potrzeby powinny stanowić podstawę dla projektów? Dwudziestego trzeciego kwietnia 1985 roku Coca-Cola wprowadziła na rynek New Coke, napój stworzony według nowej receptury, która zastąpiła tę stosowaną od początku XX wieku. Nową formułę poddano wcześniej testom, w których wzięło udział niemal 200 tys. osób. Wszyscy wyrażali się z aprobatą o nowej coli. Przetrwała ona na rynku tylko siedemdziesiąt dziewięć dni. Liczba protestów, jakie wywołała nowa receptura, zmusiła zarząd do wycofania produktu z większości rynków na świecie. Do dziś ten pomysł jest uznawany za przykład jednego z większych błędów marketingowych w historii5.

Konsultacje i partycypacja społeczna są w swych założeniach bardzo zbliżone do prawidłowo pojmowanego marketingu strategicznego. Przedsiębiorca, tak jak polityk czy architekt, chce poznać potrzeby klientów i zaproponować taką ofertę, jaka zadowoli grupę o największym znaczeniu. Wyznacznikiem skuteczności tej strategii mogą być odpowiednio długotrwały zysk lub wygranie kolejnej kadencji, ewentualnie sława projektu.

Problem z tego typu oddaniem mocy decyzyjnej mieszkańcom lub użytkownikom przestrzeni publicznych jest podobny do tego, z którym od wielu lat mierzy się marketing: czy uczestnicy dyskusji naprawdę wiedzą, co decyduje o ich zachowaniu i czy wyrażane przez nich potrzeby są nimi na pewno? Błąd Coca-Coli pokazuje, jak bardzo opinia nawet dużej grupy ludzi może odbiegać od rzeczywistych oczekiwań ogółu. Najważniejsze jest jednak to, że eksperci od marketingu już dawno uznali, iż ludzie nie kierują się w swoich działaniach racjonalnymi przesłankami, ale w większości emocjami6.

BANANOWE AUTA I PIASKOWNICE

Najbardziej oczywistym przykładem emocjonalnego wymiaru wielu decyzji dotyczących przestrzeni publicznych jest obecność w niej samochodu oraz syndrom NIMBY (Not In My Backyard) czy skrajny BANANA (Build Absolutely Nothing Anywhere Near Anything). Samochód w mieście jest − jak określił to wieloletni burmistrz Kurytyby Jaime Lerner − zaproszonym gościem, który jakoś nie chce się wynieść. Zapomniał on jednak, że mieszkańcy są kierowcami i wielu z nich utożsamia komfort pojazdu z własnym. Kierowca określać będzie swoje potrzeby nie jako dwunożny człowiek, ale jako czterokołowy wehikuł. Jest to na tyle odmienna perspektywa, że można ją uznać za kluczowy moment zmiany paradygmatu w dyskusji o przestrzeni.

Niewielu kierowców zna badania Donalda Appleyarda, który przypadkowo zginął pod kołami samochodu w Atenach. Badał on zależności pomiędzy ruchem ulicznym a średnią liczbą przyjaciół i znajomych u lokatorów przy danej ulicy. Odkrył, że przy natężeniu ruchu 200 i prawie 2000 pojazdów na godzinę różnica w liczbie znajomych wynosi 50 procent, a przyjaciół prawie 70 procent. Oznacza to, że wzrost liczby samochodów o 1800 na godzinę to utrata dwóch przyjaciół oraz trzech znajomych na osobę7.

Dyskutując o ruchu ulicznym i miejscach parkingowych, prowadzimy tak naprawdę dyskusję o tym, ile mamy szans na nawiązanie kontaktów z ludźmi. Potrzeba i wartość nawiązania relacji z sąsiadami nie pojawią się jednak w ogóle w trakcie większości procedur partycypacyjnych związanych z transportem. Tam rozmowy zazwyczaj dotyczą potrzeb czterokołowych pojazdów.

Syndrom NIMBY to skrajny przykład negatywnej władzy społecznościowej. Rząd czechosłowacki mógł jednym dekretem zniszczyć Korzo. Społeczność może mieć tutaj równie destrukcyjny wpływ. Najprostszym przykładem jest częsty na wiosnę sprzeciw starszych mieszkańców wobec prób uzupełnienia piasku w osiedlowych piaskownicach, zgodnie zresztą z obowiązującymi przepisami. Postulat ten wydaje się absurdalny do momentu, gdy nie ustalimy potrzeby, do której zaspokojenia osoby te dążą. Starsi cenią ciszę i spokój, a brak piasku w piaskownicy oznacza dla nich mniej dzieci pod oknami ich mieszkań, a więc mniej krzyków, śmiechu i hałasu. Niech młodzi bawią się gdzie indziej. Podobny problem dotyczy usytuowania nowych ławek. Konsultacyjne i partycypacyjne metody mogą się sprawdzić w rozwiązaniu tych konfliktów jedynie wówczas, gdy będą prowadzone przez dobrze przygotowanych facylitatorów. W przeciwnym razie rezultatem będzie najprostszy kompromis − przeniesienie piaskownicy poza osiedle lub ustawienie ławek z dala od budynków. Jeżeli oczywiście w tych nowych miejscach nie pojawi się ponownie NIMBY lub, co gorsza, BANANA. Pokazuje to, że gwarantem sukcesu nie jest użycie jakichś procedur i narzędzi, ale jakość pracy oraz wiedza dotycząca ich wykorzystania.

TRÓJWŁADZA NAD PRZESTRZENIĄ

W polskiej literaturze naukowej ostatnich lat rzadko porusza się tematykę władzy nad miastem czy przestrzenią miejską. Zazwyczaj pojawia się ona jako nienazwana wypadkowa wielu sił i twór podobny do tego stworzonego przez doktora Wiktora Frankensteina. Urban sprawl, czyli rozlewanie się miast, wydaje się symbolem tej tajemniczej energii, która dziś napędza rozwój, a jednocześnie go niszczy w dłuższej perspektywie czasowej8. W dwóch wydanych w ostatnich latach interdyscyplinarnych książkach o mieście nie pojawił się ani jeden rozdział poświęcony tematyce władzy w przestrzeni miasta9.

Wychodząc od założeń behawioralnej definicji władzy i opierając się na typach działań możliwych do wykonywania w przestrzeni publicznej według Jana Gehla, możemy rozróżnić trzy ośrodki lub sfery władzy. Władza urbanistyczna to możliwość stworzenia warunków, aby ludzie w dane miejsce przychodzili (wpływ na działania konieczne). Władza architektoniczna to szansa na stworzenie warunków zachęcających ludzi do przebywania w danej przestrzeni (wpływ na działania opcjonalne). Władza społecznościowa to głos ludu, czyli zbiór decyzji indywidualnie podejmowanych przez każdego użytkownika danego miejsca, który staje się wyrazem potrzeb społeczności uznającej daną przestrzeń za własną i z niej korzystającej (decyzja o działaniach „wynikowych”).

Te trzy ośrodki władzy tworzą dynamiczny system. Żaden z nich nie może samodzielnie wykreować trwałej przestrzeni publicznej wysokiej jakości, choć największy potencjał ma tutaj władza społecznościowa (przykład chaupal). Wydzielona moc władzy społecznościowej ujawnia się zazwyczaj tylko w akcjach typu flash mob (wykonanie ściśle określonej czynności w jednym miejscu przez zorganizowaną grupę osób) lub w momentach istotnych dla dużej części społeczeństwa (na przykład zamiana ulicy przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie w przestrzeń publiczną po tragedii 10 kwietnia 2010 roku lub katowickiego lotniska na Muchowcu po śmierci Jana Pawła II).

Władza urbanistyczna to tak naprawdę poziom decyzji o lokalizacji infrastruktury przestrzeni publicznej. Warsztat oraz narzędzia urbanistyczne umożliwiają na przykład uwzględnienie w planowanym studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego potrzeb władzy społecznościowej. Samodzielna władza urbanistyczna doprowadziłaby do tworzenia przestrzeni w sposób podobny do metody zaproponowanej przez Jerzego Dobrowolskiego w filmie Stanisława Barei Poszukiwany, poszukiwana.

Władza architektoniczna to element pomiędzy dwoma pozostałymi ośrodkami. Wydaje się nawet, że jest ona najsłabszym ogniwem układu. Jak pokazuje przykład chaupal, nie jest ona niezbędna do stworzenia wartościowej i trwałej przestrzeni publicznej. W myśl − przynajmniej oficjalnych − zapisów polskiego prawa projekt architektoniczny nie może się zmaterializować bez uwzględnienia w nim reguł określonych na poziomie władzy urbanistycznej (na przykład w planach miejscowych). Dziwne więc, jak często w toczonych na poziomie samorządu dyskusjach o przestrzeniach publicznych i ich jakości pojawia się prawie tylko architektura. Amerykański dziennikarz i urbanista William H. Whyte pisze: „Mając dobrą lokalizację, trudno zaprojektować przestrzeń, która nie przyciągnie ludzi. Niezwykłe jest to − jak często się to jednak udaje”10. Oddaje to chyba najlepiej znaczenie tego typu władzy. Architekt sam niewiele może, ale angażując się w proces, ma wielką moc zniszczenia dobrej lokalizacji placu lub skweru projektem, który zniechęci ludzi do przyjścia. Whyte podaje jako przykład murki, które mogłyby służyć do siedzenia, ale względów „estetycznych” nabito na nie ostre, metalowe elementy. Dobra władza architektoniczna ma moc przyciągania ludzi w dane miejsce. Zła potrafi zniechęcić i odepchnąć.

AKTORZY PRZESTRZENI PUBLICZNYCH

Dotąd czasem wymiennie używałem pojęć „urbanista” i „władza urbanistyczna” czy „architekt” i „władza architektoniczna”. To skróty myślowe mające pokazać, kto zazwyczaj sprawuje dany rodzaj władzy. Nie jest ona jednak przypisana na stałe do danego aktora. W procesie partycypacyjnym to użytkownicy − zazwyczaj utożsamiani z władzą społecznościową − mogą zdecydować, gdzie w studium uwarunkowań zostanie zlokalizowana nowa przestrzeń publiczna i jakie będzie miała cechy. Sprawują więc oni władztwo urbanistyczne. Taka decyzja wpłynie naturalnie na pozostałe ośrodki władzy i innych aktorów. Restaurator, który wystawia stoliki na chodniku, nie tylko ingeruje architektonicznie w przestrzeń, ale także nakłania do działań wynikowych, choć może za to pobierać pieniądze.
Specjalną rolę odgrywają tu politycy i kształtowany przez nich system prawny. Czechosłowacki rząd, wydając dekret o nielegalności zebrań grup większych niż trzyosobowe na Korzo, wykorzystał władzę urbanistyczną i społecznościową; wpłynął na działania konieczne (nie można było się gromadzić w większych grupach) i wynikowe (nie mogły rozmawiać więcej niż trzy osoby). Architektonicznie na bratysławskich ulicach nic się nie zmieniło. Innym typem oddziaływania politycznego są na przykład normy budowlane, które mogą dotykać każdej ze sfer władzy.

BOHATER DO ZADAŃ SPECJALNYCH

W dyskusjach o przestrzeniach publicznych dosyć często zapomina się o specjalnej grupie użytkowników, którzy zazwyczaj dzierżą władzę społecznościową, ale czasem mogą mieć wpływ także na pozostałe ośrodki.

Na Korzo należał do takiej grupy Schöner Náci. Syn szewca i wnuk znanego słowackiego klowna, przechadzał się po ulicy i wręczał kwiaty lub kłaniał się, mówiąc „Całuję rączki” w trzech językach: niemieckim, słowackim i węgierskim. Zmarł w 1967 roku, ale do dziś na jednej z ulic przy Kaffee Mayer można podziwiać jego pomnik. To jemu przez dziesięciolecia bratysławskie ulice zawdzięczały pewien szczególny nastrój.

William H. Whyte w książce City podaje wiele typów specjalnych użytkowników przestrzeni publicznych11. Mamy sprzedawców i artystów ulicznych, ulotkarzy, żebraków, graczy w trzy karty czy prostytutki. Zwraca on uwagę na postacie niezwykłe, takie jak Pan Magoo, czyli człowiek, którego „wszyscy znali” z tego, że czasami zjawiał się i zaczynał kierować ruchem ulicznym, a przy tym mocno przeklinał kierowców.

Znaczenie tych ludzi dla tworzenia atrakcyjnej przestrzeni publicznej Whyte opisywał słowem: triangulacja (triangulation). Ich obecność i niezwykłe zachowanie skłaniają do głośnego komentowania lub rozmowy z inną osobą widzącą te same poczynania. Powstaje wtedy trójkąt: generator dyskusji − rozmówca 1. − rozmówca 2. Czasem taką rolę może odgrywać kontrowersyjna rzeźba, ale silniejsze jest oddziaływanie ludzi. Taka sytuacja to właśnie jedno z działań wynikowych, zgodnie z definicją Jana Gehla. Nieudolny magik uliczny, którego sztuczki wywołują śmiechy i rozmowy oglądających, stworzy na czas swojego przedstawienia niezwykle intensywną przestrzeń publiczną. Dla jej użytkowników mało istotne będzie jej położenie czy wyposażenie w małą architekturę, ale będzie się liczyć moment kontaktu z innymi spowodowany właśnie partactwem „artysty”.

PRZESTRZEŃ W CZASIE

Opisywana struktura władzy i aktorów tworzy bardzo dynamiczny system. Perspektywa czasowa zmienia znaczenie każdego z ośrodków, jakość przestrzeni publicznej wyznacza bowiem liczbę jej użytkowników w każdej sekundzie dnia i nocy. Berliński Kreuzberg czy Covent Garden w Londynie są atrakcyjne właśnie przez wielość zdarzeń wywołujących triangulację, a więc siłę władzy społecznościowej. Urbanistycznie rynek Covent Garden to siedemnastowieczny miejski targ warzywny, który jednak bardzo szybko zaczął pełnić dodatkowe funkcje. Pierwsi artyści pojawili się tam według kronik już dziesięć lat po uruchomieniu targowiska, a więc w 1662 roku. Dzisiaj występami ulicznymi zarządza właściciel terenu – spółka Capital & Counties Properties PLC – w tym między innymi ustala harmonogram pokazów12.

Spróbujmy dokonać uproszczonej analizy niektórych czasowych zmian w sferach władzy dla jednej z trzech „Wspaniałych przestrzeni publicznych” z Polski, które znalazły się w bazie renomowanego, nowojorskiego ośrodka Project for Public Spaces13. Niech będzie to krakowski Adolf-Hilter Platz.

Celowo użyłem nazwy, która obowiązywała od roku 1940 do 18 stycznia 1945, aby pokazać siłę władzy urbanistycznej, którą mogą sprawować politycy. Krakowski Rynek jest miejscem magnetycznym, ale kiedy nazwiemy go Adolf-Hitler Platz, dla Polaków obecność na nim lub przejście przezeń będzie czymś więcej niż tylko Gehlowskim działaniem koniecznym. Staje się po części deklaracją polityczną, a jakość tej przestrzeni publicznej, przy niezmienionym położeniu i wyposażeniu architektonicznym, może ulec znacznemu pogorszeniu.

Pierwotny zamiar urbanistyczny był prosty − w XIII wieku wójtowie krakowscy wyznaczyli otwarte miejsce wymiany handlowej dla kupców. Rezultaty tej decyzji są do dziś widoczne nie tylko w kształcie, ale i w nazwach części Rynku, na przykład Kurzy Targ, Targ Węglowy. Nazewnictwo przechowuje także określone funkcje, jakie historycznie pełniły fragmenty tej przestrzeni – na przykład „Na Goldzie” dla oznaczenia miejsca, gdzie stał tron króla (tak zwane Theatrum) przyjmującego hołdy. Elementem władzy społecznościowej była zamiana w XVI wieku pomieszczeń na parterze budynków w sklepy, składy i kantory (kupcy kierowali się zyskiem i prestiżem). Z perspektywy czasu można dostrzec wiele wydarzeń mających miejsce w przestrzeni Rynku, które z pewnością mieszczą się w definicji Whyte’owskiej triangulacji − wjazdy króla i legacji zagranicznych, publiczne wykonywanie wyroków śmierci i okaleczenia skazańców (nóż, którym tego dokonywano, do dziś wisi w przejściu w Sukiennicach) czy organizowane od kilku lat zabawy sylwestrowe. No i naturalnie wszyscy artyści, którzy na co dzień występują na płycie Rynku14.

Wydawałoby się, że urok tego miejsca to również wartość architektury. Kiedy jednak patrzy się na pierwsze zdjęcia krakowskich Sukiennic z drugiej połowy XIX wieku, uderza brud i bezład. Budy o różnej wysokości doczepione do budynku zasłaniały go prawie w całości i z poziomu Rynku zapewne nikt z przechodniów nie dostrzegał piękna attyki. Dopiero dzięki między innymi planowi przebudowy autorstwa Tomasza Prylińskiego, zrealizowanej w latach 1875−1879, obiekt ten uzyskał znany nam wygląd, choć jest on dosyć odległy od pierwotnego. Dodatkowo na tych samych zdjęciach widać wiele grup ludzi. Część z nich siedzi na płycie Rynku, kilkanaścioro jest opartych o mur, a część odpoczywa na ławkach. Pokazuje to także, że dobra i komfortowa architektura nie jest niezbędna do stworzenia atrakcyjnej przestrzeni publicznej − podobnie jak było to z chaupal. Dzisiaj dla większości użytkowników wygląd krakowskiego Rynku jest czymś niezmiennym. Próba jakiejkolwiek ingerencji architektonicznej już zawsze będzie wywoływać falę dyskusji, a siłę władzy społecznościowej można by tu mierzyć liczbą artykułów prasowych i wpisów na portalach internetowych.

WŁADZA LUDU?

Tworzenie przestrzeni publicznych o wysokiej jakości, takich jak odradzające się dziś Korzo, chaupal lub krakowski Rynek, wymaga nawet nie tyle zgodności celów we wszystkich sferach władzy, ile wyboru jednego paradygmatu: tworzymy miasto dla człowieka czy samochodu? Niezgodność co do tego poziomu decyzyjnego będzie bowiem prowadzić do paradoksu w sferze przestrzeni publicznych. One z definicji nie są przeznaczone dla pojazdów. Miasto tworzone dla samochodu to miasto rozlewające się, którego mieszkańcy wyrażać będą swoje potrzeby pytaniem „jak szybko dojadę do hipermarketu?”, a nie „ile czasu zajmie mi spacer po zakupy?”. Działania znane z typologii Jana Gehla nie mają więc w tym kontekście sensu. Większa liczba samochodów w jednym miejscu to korek (jeśli się powoli poruszają) lub parking (jeśli stoją), a nie atrakcyjna przestrzeń.

Nie jestem zwolennikiem powrotu do czasów sprzed rozpoczęcia produkcji czarnego Forda T. W dyskusji o przestrzeni publicznej należy jednak podkreślać, że dotyczy ona wyłącznie ludzi. W sferze władzy urbanistycznej jest zaplanowanie, jak użytkownicy dostaną się do niej, ale sama obecność samochodów obniża jej wartość, bo zabiera miejsce ludziom.

Wykorzystanie narzędzi partycypacyjnych w sprawowaniu władzy nad przestrzeniami publicznymi, poza opisanym problemem, wiąże się też z ryzykiem stworzenia „New Coke” − miejsca, którego koncepcje w dyskusjach wszyscy popierali, ale po jego stworzeniu okazało się, że „w ogóle nie o to chodziło”. Jak zwraca uwagę William H. Whyte, nie jest to szczególnie trudne. Sam zresztą pisze, że kiedy przystępował do badań nad małymi przestrzeniami miejskimi, sformułował wiele zdroworozsądkowych hipotez. Później większość z nich okazała się błędna15.

Jeśli przyjmiemy, że sfery władzy i jej aktorzy tworzą dynamiczny system, to nie możemy pominąć kwestii informacji zwrotnej. Jest ona w myśleniu systemowym kluczowym elementem mogącym wpływać na zachowanie wszystkich jego składników. Whyte w swojej pracy wykonywał na przykład serie zdjęć poklatkowych placu lub ulicy, aby zobaczyć minuta po minucie, jak zmienia się dane miejsce w ciągu dnia. Jego metody rozwinęła wspominana już amerykańska organizacja pozarządowa Project for Public Spaces. Jej członkowie przyjmują, że zanim spotkają się z użytkownikami danej przestrzeni, najpierw muszą ją dokładnie przeanalizować (na przykład notując, gdzie są porozrzucane śmieci lub bardziej wydeptane stopnice)16, aby w trakcie rozmów ustalić, dlaczego tak się dzieje i jakie potrzeby użytkowników są w związku z tym zaspokajane. Często zresztą dopiero pokazanie zdjęć lub filmu uzmysławia użytkownikom, jak ludzie się naprawdę w danym miejscu zachowują.

Myśląc o władzy w przestrzeni publicznej, jak przy każdej próbie opisu dynamicznego systemu społecznego, napotyka się wiele teorii, paradygmatów, tez oraz założeń. Warto jednak pamiętać, że zawsze chodzi o to, jak skłonić ludzi, aby więcej z własnej woli w danym miejscu chodzili, siedzieli i rozmawiali. Nie do końca jednak sprawę rozwiązuje bezpośrednie pytanie użytkowników o ich potrzeby. Jeśli bowiem skoncentrujemy się na jednym elemencie systemu, najprawdopodobniej doprowadzimy do zaburzenia całości i stworzymy kolejnego potworka do licznego już pocztu najgorszych przestrzeni publicznych Polski.