Nieistnienie

„Chcesz pisać o czymś, czego nie ma?” – dziwi się Aleks. Odgarnia z oczu neonowozieloną grzywkę.

Pytam osoby kłirowe, jak sobie radziły lub nadal radzą, mieszkając w mniejszych miastach, miasteczkach i wsiach. „Po prostu wyjeżdżamy do dużych miast, to jedyny sposób, żeby mieć lepsze życie, żeby w ogóle żyć!” – oznajmia Szymon. „Chcemy swobodnie chodzić po ulicach, trzymać się za rękę i cieszyć się sobą, bez ciągłego sprawdzania, czy ktoś patrzy, czy teren jest czysty, czy jakaś postać nie wyłoni się nagle za rogu albo nie krzyknie z balkonu: Spierdalać stąd, pedały!”. „Nawet w dużych miasta to ryzykowne” – dopowiada Kacper, chłopak Szymona. Przestrzeń publiczna staje się polem walki o przetrwanie albo miejscem, w którym maskuje się własną tożsamość, nakłada cisskórę, tłumi ekspresję ruchów i sposób mówienia, powstrzymuje czuły dotyk i spojrzenie skierowane do ukochanej osoby, cenzuruje bliskość i bycie spontanicznym. Przestrzeń poza domem, a dla niektórych również w nim, zamienia się w pole minowe. Zalecane są tam kamuflaż, wyostrzenie wszystkich zmysłów i uruchomienie trybu walka-ucieczka.

Jak sobie radzą nastolatki i dorośli, którzy nie mają zasobów lub możliwości, aby wyjechać z prowincji? Czy budują sojusze z podobnymi sobie osobami, znajdują ukojenie, uciekając w przyrodę, książki, internet, a może używki? Bez wątpienia przestrzeń fizyczną często zastępuje wirtualna – tak było w moim przypadku. Nie czułem się bezpiecznie i komfortowo w przestrzeni publicznej, więc spędzałem czas w necie na rozmowach z innymi osobami kłirowymi. W końcu jednak nadchodził trudny moment konfrontacji z rzeczywistością w realu – spotkania z nowymi znajomymi w knajpie, spacer do parku – za każdym razem okupiony dodatkowym stresem. Zapisałem się do Queer Fightu – klubu, w którym nauczyłem się samoobrony, ćwicząc z osobami kłirowymi. Poczułem się pewniej na ulicach, zacząłem przemieszczać się po mieście z podniesioną głową. Zyskałem pewność siebie i realne narzędzia, by wreszcie odważnie zajmować sobą przestrzeń, rozgościć się w niej jak u siebie. Ci z was, którzy mają to na co dzień, często nie zauważają ponętnego smaku zagarniania sobą miejsca, po prostu korzystacie z tego przywileju!

Potem uczyniłem następny krok świadomego ingerowania w przestrzeń publiczną: zawiesiłem na balkonie tęczową flagę. Tak, bałem się konsekwencji – a nuż jakiś homofob rzuci kamieniem w moje okno. Właśnie ten strach utwierdził mnie w przekonaniu, że pozostawanie niewidzialnym, krycie się, nie jest już opcją. Dzięki kłirowym flagom na budynkach czuję, że nie jestem sam. To doświadczenie dodaje otuchy! Chciałbym, żeby kiedyś pojawiły się w przestrzeni publicznej miejsca symbolizujące historię lub codzienność społeczności kłirowej. Marzę, żeby na plac Zbawiciela wróciła tęcza, spalona przez homofobów, żeby na budynkach, w których mieszkały ważne osoby kłirowe, lub w miejscach istotnych dla naszej tożsamości pojawiły się tablice informacyjne.

Dostęp do kursów czy grup wsparcia to przywilej człowieka, który przeprowadził się do Warszawy albo innego dużego miasta. Na prowincji osoby w każdym wieku z różnych powodów niewyautowane – pozostające w szafie – nie mają alternatyw ani „zasobów kłirowych”, by zainicjować zmianę w swoim życiu. Często boją się ujawnić; nie wiedzą, jak sięgnąć po pomoc. Mogą się wtedy zahibernować, przyczaić, niezauważone, przezroczyste. Na ulicach, w szkołach, kościołach wtapiają się w większość. Czasem stają przed wyborem: być gnojonynm albo szykanować innych, i wybierają tę drugą opcję. W ich miejscowościach na budynkach nie wiszą kłirowe flagi. Przestrzeń jest oznakowana symbolami hetero- i cisnormy: na plakatach reklamowych całują się pary różnopłciowe, pod sklepem czy knajpą tradycyjnie męscy cismężczyźni zaczepiają każdego, kto odstaje od spolaryzowanego wizerunku ról płciowych. Bronią „swojego” terytorium niczym „rycerze heteromatrixu”. Swoją toksyczną męskość wyrażają poprzez wulgarny język, zaciśnięte pięści, butelkę alkoholu lub pojazdy mechaniczne. W kościołach straszy się dżenderem, w szkołach piętnuje farbowane włosy, piercing, pomalowane paznokcie czy makijaż. Często ostatnią przestrzenią ekspresji, która pozostaje osobom kłirowym, jest ich ciało, ale również w tę sferę wkraczają opresja i normy, więc nawet we własnym ciele nie możesz być u siebie. Chowasz się do środka, twoją przestrzenią staje się świat wewnętrzny. Poza nim nie istniejesz.

Prawo do przestrzeni

Czy społeczeństwo dostrzega potrzeby osób kłirowych? Czy ci ludzie dobrze się czują w lokalnych szkołach, sklepach, kaplicach, we wspólnej przestrzeni? Raczej nie. Większość, jak Szymon i Kacper, stoi na rozdrożu, gdzieś między ucieczką a ukryciem się. Wyzwiskami, przemocą fizyczną czy zwyczajnie nadmierną ciekawością czują się wypchnięci z przestrzeni współdzielonych: ulic, placów, osiedlowych skwerów, parków. Na boiskach czy basenach nie ma przyzwolenia na manifestowanie ekspresji odbiegającej od cisnormy. Pozostają lokalizacje mniej uczęszczane: własne mieszkania, wyprawy w dziką przyrodę, jak w kadrach filmu Wszystkie nasze strachy1. Mimo że znam wiele historii o migracji do dużych ośrodków miejskich, mam przeczucie, że wyprowadzka z prowincji nie jest jedyną ścieżką dla osób kłirowych. Szukam alternatywnych opowieści. Znajduję osoby o różnym doświadczeniu, również takie, które świadomie wybrały polską prowincję na swój dom. Zostały, wróciły albo przeniosły się z miasta na wieś. Odkrywam stowarzyszenia i kolektywy wykonujące gigantyczną pracę na rzecz inkluzywności w miejscach, w których do tej pory przestrzeń przyjazna osobom kłirowym – czyli bezpieczna, różnorodna, nieskomercjalizowana – nie istniała. Przecież prawie wszyscy udawaliśmy, że „tematu nie ma”. Skoro w przestrzeni publicznej nie widać osób kłirowych, to możemy uznać, że nie istnieją. Niech siedzą w domach, tam się przebierają i robią, co chcą! Nie ma sensu wzbudzać sensacji na ulicach, prowokować, niepokoić. Jeśli wszyscy zgodnie będziemy udawać, że kłiry nie istnieją, to może w końcu znikną nam z oczu!

Maciej z Sanoka

Maciej, wysoki uśmiechnięty trzydziestoparolatek, mówi, że miał tylko jedno marzenie: „Spierdalać z Sanoka”. Wyjaśnia mi powody: „W tym miejscu brakowało życia, perspektyw rozwoju, dostępu do kultury, przyzwolenia na indywidualność. Nie można było się wyróżniać. Kiedy zakładałem czerwone sztruksy i żółte martensy, czułem się, jakby przestrzeń miała z każdej strony kilkaset par natrętnych oczu”. Do dziś z niedowierzaniem kręci głową: „Po latach się okazało, że w liceum w mojej klasie było sześciu gejów. Nie wiedzieliśmy o sobie, każdy siedział w swojej szafie”. Jednego z nich Maciek przypadkiem spotkał w Berlinie – obaj tam się przeprowadzili.

Nie jestem zdziwiony opowieścią Maćka, wtrącam epizod ze swojego życia: „Miałem kiedyś chłopaka, który pochodził z Sanoka, ale oczywiście poznaliśmy się w Warszawie, obaj już po przeprowadzce”. „Wrócisz kiedyś do Sanoka? Może na emeryturę? Wiesz, teraz w Sanoku aktywiści budują przestrzeń kłirową” – rzucam prowokacyjnie. „Nie, nigdy” – ucina stanowczo. „To dopiero fundamenty” – dodaje po chwili.

Sprawdzam, co się zmieniło w Sanoku przez kilkanaście lat od wyjazdu Macieja. Widać sygnały nadchodzącej zmiany. 4 czerwca 2022 roku przez miasto przeszedł pierwszy Marsz Obłęd – głosili, że przesłaniem tego wydarzenia ma być promocja wzajemnych tolerancji i szacunku. Portal Sanok naszemiasto w artykule Objazdowy Marsz Równości przyjechał do Sanoka podaje:

Około 150–170 osób wzięło udział w Marszu Równości, który przeszedł dzisiaj ulicami Sanoka. Z tego około 10 procent to byli mieszkańcy miasta oraz Leska i Ustrzyk Dolnych. Pozostali to ludzie z Rzeszowa, Krakowa i Warszawy. Bez wątpienia było więcej funkcjonariuszy policji. […] Sanoczanie okazali się jednak generalnie nie zainteresowani wydarzeniem, nawet podczas przemarszu przez ulice miasta niewiele osób obserwowało to wydarzenie z okien i balkonów. Były to dosłownie pojedyncze przypadki. Nikt też spontanicznie nie przyłączał się do marszu2.

Portal Korso sanockie w artykule Emocje jeszcze nie opadły po historycznym I Marszu Równości w Sanoku. Jak podsumowują to wydarzenie organizatorzy i goście? cytuje entuzjastyczną wypowiedź Wioletty Fedorus, jednej z osób organizatorskich: „Dla mnie to było cudowne uczucie zobaczyć te wszystkie uśmiechnięte twarze osób, które widać, że bardzo pragną celebrować bycie sobą, potrzebują równych praw, potrzebują pokazać, że byliśmy, jesteśmy i będziemy niezależnie od tego czy to jest duże, czy małe miasto”3.

Budzi się we mnie nadzieja, że losy młodych ludzi organizujących I Marsz Równości w Sanoku potoczą się inaczej niż życie Macieja – berlińczyka z wyboru. Widzę, że wreszcie drgnęło na Podkarpaciu. Nawet jeśli osoby kłirowe tylko raz do roku manifestują swoją obecność na ulicach, takie wydarzenie zmienia geometrię przywilejów przestrzennych. Wzrasta różnorodność uprawnionych do bycia sobą w przestrzeniach publicznych Podkarpacia.

Artur i Piotr ze wsi kujawskiej

„Nikt się nie pyta, kim jesteśmy” – oznajmia czterdziestosześcioletni misiowaty Artur. W głowie zapala mi się czerwone światełko: dlaczego nie padają pytania? czy wygodniej udawać, że wszystko jest „normalnie”? ale jak zdefiniować normalność?

Artur i Piotr, uśmiechnięty blondyn przed trzydziestką, wspólnie kupili gospodarstwo w małej wsi. Nie uprawiają roli, dojeżdżają do pracy do większych miejscowości. Artur miał rodzinę, z wyautowaniem czekał, aż córka skończy szkołę. Dopiero wtedy zaczął żyć w zgodzie ze sobą i stworzył stały związek z mężczyzną. „Odkładanie życia na potem – jak dobrze to znam” – wibruje mi w głowie. Artur z Piotrem przeprowadzili się do kujawsko-pomorskiego, bo „chcieli spokoju”. Mieszkają teraz daleko od swoich rodzinnych miejscowości. „Upragniona ucieczka” – komentuję w myślach. „Żyjemy otwarcie, nie udajemy, że nie jesteśmy razem, ale też nie rozpowiadam wokół, że jesteśmy parą” – wyjaśnia Artur. „Znam facetów, którzy prowadzą agroturystykę. Zwykle przedstawiają się gościom jako bracia, choć są partnerami” – podpowiadam chłopakom. „Nie, my nie chcemy ściemniać, ale tak naprawdę też nie musimy” – tłumaczy Artur. „Sąsiad czasem wpada do nas pogadać i wypić piwo, jak schodzi z pola. Jest miło. Szuka odrobiny towarzystwa, bo to pustkowie, ale nigdy nie drążył tematu, nie dopytuje, kim jesteśmy dla siebie” – dodaje Piotr. „Pozamiatane pod dywan. Słowo «gej» nie przejdzie sąsiadom łatwo przez gardło” – myślę, wspominając własne doświadczenia. „Dlaczego pomijanie tematu tożsamości jest bezpieczniejsze niż nazywanie spraw takimi, jakie są?” – pytam. „Wolę, żeby się dowiedzieli, gdy już nas polubią i poznają” – przyznaje się Piotr.

Sprawdzam, czy w okolicy jest się gdzie spotykać z innymi mieszkańcami. W pobliżu znajduję tylko mały sklep, do kościoła trzeba jechać do sąsiedniej wsi. „Piotrek pytał o możliwość dołączenia do ochotniczej straży pożarnej, jest towarzyski, szukał kontaktu” – mówi Artur. „Okazało się, że trzeba mieć czas w ciągu dnia, więc ta opcja odpada, bo pracuję” – Piotr uśmiecha się nawet wtedy, gdy opowiada o swoich niepowodzeniach. Przypominają mi się historie mundurowych, którzy boją się ujawnić, ale ufam, że dyskryminacja nie dotyczy OSP, a Piotra nie zatrzymał szklany sufit heteronormy.

Za oknem widzę mały sad, dalej pustkowie. „Jak wam się tu żyje? – pytam. „Nie mamy z niczym problemu, ludzie są ok, jest spokój. Brakuje może tylko trochę towarzystwa” – mówi Piotr. „Ale i tak przy domu jest zawsze masa pracy, ciągle jest coś do zrobienia” – konkluduje Artur. Dopijamy nalewkę, zgodnie kiwając głowami. Żaden z nas tego nie mówi, ale wszyscy trzej wiemy, że natłok obowiązków pozwala przetrwać na odludziu.

W drodze powrotnej rozmyślam, jak trudno będzie Piotrkowi zakolegować się z kimś w okolicy, nie tylko dlatego, że jest nowy we wsi. Prawdopodobnie nie ma tu innych wyautowanych gejów, a i związku Artura z Piotrem nikt nie nazywa otwarcie. Na szczęście Piotrek ma samochód i pracę w większej miejscowości. Pocieszam się, że nie doświadcza wykluczenia komunikacyjnego, zarabia, ma partnera, kocha i jest kochany. „To bardzo dużo” – powtarzam, mijając kolejne uśpione gospodarstwa.

Ago z Tarnowa

Ago identyfikuje się jako osoba niebinarna, jest szczupłe i wesołe4. Wychowało się w Tarnowie, mieszka w Krakowie. Ma doktorat i gruby srebrny łańcuch na szyi. Na początku rozmowy pytam: „Jak się zwracać?”. Ago się rozpromienia: „Ja mówię o sobie w formie bezosobowej, neutralnej, «ono», ale jeśli chcesz, możesz używać też naprzemiennie końcówek męskich i żeńskich”.

O tym, jak się zwracać, decyduje osoba, którą pytamy, nie podlega to komentarzom ani dyskusjom. Pytanie to sprawia zwykle dużo radości. Pozwala osobom kłirowym być zobaczonym tak, jak siebie przeżywają i definiują. „Tarnów to nie jest małe miasteczko, kiedyś było nawet miastem wojewódzkim” – przypomina Ago. „W mojej szkole osoby kłirowe byłyby gnojone, gdyby się ujawniły. Teraz, gdy prowadzę zajęcia w ASP w dużym mieście, nie tylko ja, ale wiele osób studenckich z mniejszych miejscowości, ze wsi, wyraża siebie z duża odwagą”. „Co dokładnie masz na myśli?” – wpatruję się w duże zielone oczy Ago. „Zachowują się w sposób odbiegający od cisnormy, mają nienormatywną ekspresję ruchów, pomalowane paznokcie, mocny makijaż czy ekstrawagancki ubiór. Czujemy się wreszcie swobodne i bezpieczne, choć zdarzają się uwagi od wykładowców – dziadersów – że kreatywność powinna być przekierowana w wysiłek twórczy, a nie w fantazyjny, ostentacyjny wygląd” – wyjaśnia Ago. „W Tarnowie nie chciałom rzucać się w oczy, nie czułom się bezpiecznie na ulicach, nie lubiłom wychodzić po zmroku, nie chodziłom na dyskoteki, do kina. To były przestrzenie dla normatywnych”. Krzyżuje ręce na klatce piersiowej. W języku ciała ten gest oznacza zamknięcie się w sobie. Ago wraca w swojej opowieści do czasów, kiedy ciało nauczyło się kurczyć i zajmować mniej miejsca. Zupełnie inaczej niż ciała większości cisrówieśników, zadziornie się bujające, wyprostowane, spontaniczne, szukające kontaktu – odważnie zagarniające przestrzeń.

Wychodzę z półmroku baru, w którym rozmawialiśmy. Postanawiam sprawdzić, czy w ostatnich latach, już po wyprowadzce Ago, coś się zmieniło w Tarnowie. Są pierwsze oznaki zmiany. W 2021 roku, w przeddzień Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, grupa Tęczowy Tarnów zorganizowała na rynku festyn dla mieszkańców swojego miasta. Można było wziąć udział w kłizie, potańczyć do kłirowych szlagierów, zrobić kłirowe ozdoby. Wydarzeniu patronowała inicjatywa Queer Tour, wspomagająca osoby aktywistyczne spoza większych aglomeracji. Z organizatorami festynu spotkał się nawet wiceprezydent Tarnowa. Co więcej, władze miasta jako jedyne w Małopolsce dołączyły do inicjatywy LGBT+ja, co niestety spotkało się z protestami kurii i małopolskiej kurator oświaty. W mieście działa obecnie Stowarzyszenie Tęczowy Tarnów. Opublikowało na swoich profilach społecznościowych list otwarty do Urzędu Miasta Tarnowa, w którym sprzeciwiło się umieszczaniu homo- i transfobicznych plakatów na ulicach. Urząd odpowiedział i potępił akty nienawiści. 27 sierpnia 2022 roku stowarzyszenie zorganizowało Drugi Tęczowy Piknik, w Parku Strzeleckim, a prezydent Tarnowa objął to wydarzenie patronatem. Na pierwszy piknik przyszło zaledwie około trzydziestu osób, a na ten już ponad sto pięćdziesiąt. Tęczowy Tarnów prowadzi także Centrum Społeczności i Wymiany Kultur. Jak głosi strona internetowa teczowytarnow.pl, odbywają się tam spotkania grup wsparcia dla osób transpłciowych oraz dla rodziców osób LGBTQAIP+, warsztaty, wykłady z edukacji nieformalnej, między innymi antydyskryminacyjnej, strategii radzenia sobie z przemocą, edukacji seksualnej, zdrowia psychicznego i fizycznego. Można tam za darmo uzyskać materiały edukacyjne z zakresu psychoedukacji, przeciwdziałania wykluczeniom i agresji, zdrowia fizycznego i psychicznego. Centrum ma obecnie siedzibę na obrzeżach Tarnowa, co może utrudniać dostęp do placówki niektórym potrzebującym.

Wszystkie te działania, choć nadal nieliczne, mają znaczenie. Kształtują nową jakość przestrzeni publicznej, bez zgody na hejt. Budują niekomercyjne, inkluzywne enklawy do spotkań w parkach, na placach, a co najważniejsze, jak wierzy Ago, może poprawią bezpieczeństwo na ulicach.

Kolektyw z Kopaczy

Ewenementem w skali kraju wydaje się Kolektyw Kopacze-Diggers z małej wsi mazowieckiej. Funkcjonuje w formie gospodarstwa z ekouprawami, prowadzonego przez grupę identyfikująca się jako osoby kłirowe i feministyczne. Takie miejsca, w formie skłotów czy innych nieformalnych spółdzielni i kooperatyw, istnieją w większych miastach, lecz na wsi są raczej nieobecne. W Kopaczach organizowane są obozy i warsztaty, na przykład obóz kłirowo-feministyczny. Fundusz Feministyczny Fem Fund, wspierający różnego rodzaju inicjatywy feministyczne, podaje w swoich mediach społecznościowych, że kolektyw powstał

w odpowiedzi na potrzebę stworzenia osadzonego w przyrodzie i w wartościach queerowo-feministycznych ośrodka dla aktywistów_ek. […] ma dwa główne cele – stworzenie społeczności osób mieszkających razem, w duchu wartości kłirowych i feministycznych i tworząc alternatywę do komercyjnych realiów. Drugi cel projektu to stworzenie centrum warsztatowego zaangażowanego we wspieranie szeroko pojętego aktywizmu poprzez goszczenie grup, oferowanie przestrzeni na spotkania, oferowanie przestrzeni na odpoczynek, prowadzenie warsztatów retritów i kursów5.

Osoby założycielskie wierzą, że ich misją jest tworzenie nowej jakości, „budowanie alternatywy dla społeczeństwa bazującego na systemie opresji. Wierzymy, że zaangażowanie w realizowanie takiego priorytetu jest bardzo ważne dla budowania zmiany społecznej i lepszego świata, opartego na równości, miłości i szacunku. A w takim świecie chcielibyśmy żyć i takiego świata pragniemy dla innych”6.

Okazuje się zatem, że niektóre osoby kłirowe świadomie wybierają życie na prowincji. We wsi Młock-Kopacze, jak podaje Fem Fund, mieszka zaledwie siedemdziesiąt sześć osób. Kolektyw jednak zaszył się w gospodarstwie na uboczu, otaczają go lasy, łąki i mokradła. Wydaje się, że z założenia nie planuje integracji z lokalną społecznością, chce być wydzieloną kłirową enklawą otoczoną przyrodą. Warsztaty są organizowane dla osób przyjezdnych.

Mika z Kielc

„Jestem w trakcie tranzycji. Wiesz, co to znaczy?” Mika ma dwadzieścia kilka lat, przyjechała na spotkanie czarnym rowerem oklejonym błękitno-różowymi flagami. „Domyślam się, że na tym etapie twoje cechy płciowe, ubiór czy głos niekoniecznie dają się przypisać do tradycyjnego cispodziału płci?” – próbuję sobie wyobrazić sytuację Miki. „Można tak w uproszczeniu powiedzieć. Noszę kobiecą garderobę, ale nie usuwam całkowicie owłosienia, mój głos też nie jest w pełni wymodelowany” – wyjaśnia Mika. „W tym okresie najbardziej przeszkadzasz innym, drażni ich, że istniejesz we wspólnej przestrzeni”. Moja rozmówczyni gładzi długie czarne włosy. „Domyślam się, że może wtedy dochodzić do różnych nieprzyjemnych sytuacji, zaczepek, wyzwisk?” – zgaduję. Mika odpowiada nadzwyczaj spokojnie: „Ostatnio typ krzyczał do mnie moim dednejmem7. Rechocząc, dorzucił, że wreszcie zmężniałam”. Prostuje czarną koronkę na szyi. „To dupek z mojej podstawówki. Wiesz, to są Kielce. Generalnie podła mieścina, ale nie jest bardzo źle. Łatwo stąd dojechać do Kra czy Wawy, gdzie mam osoby sojusznicze, też w trakcie tranzycji albo przed czy po”. Szuka czegoś w srebrnej torebce w kształcie serca przewieszonej przez ramię. Wyjmuje telefon, pokazuje mi selfie z surrealistycznym budynkiem w tle. „To niedawno wyremontowany dworzec autobusowy”. Twarz Miki rozjaśnia uśmiech: „Oprócz dworca jest tam mediateka, moja ulubiona przestrzeń w Kielcach. Można tam bezpiecznie odpocząć albo po prostu schować się, czekając na PKS. W dodatku bez wydawania pieniędzy na drogą kawę czy drogie kanapki z trupem”.

Projekcja złości na sandwicze z mięsem każe mi się domyślać, że Mika nie może wprost wyrazić gniewu na świat, który nie chce widzieć potrzeb osób jej podobnych. Ma zapewne żal o przestrzeń zunifikowaną, jednowymiarową, jednokolorową, a przede wszystkim o brak empatii. Na szczęście jest mediateka – oaza w środku miejskiego węzła komunikacji zbiorowej. „Żaden typ ani typiara się nie czepiają, jak sobie tam siedzę. Czasem tylko osoba z obsługi pomyli zaimki, ale to norma, jestem przyzwyczajona” – o to Mika nie ma złości.

Oglądam kielecki dworzec autobusowy, rzeczywiście pozytywny przykład rewitalizacji. Udało się w nim ulokować funkcje prospołeczne, a nie wyłącznie komercyjne. Jest czysto, jasno wieczorem, jest też zieleń. „Miasto odkupiło budynek od deweloperów, żeby utrzymać tu dworzec PKS” – opowiada Mika. „Nie jest to może typowe miejsce kłirowe, ale ja nie potrzebuję wymalowanych na ścianach jednorożców czy symboli osób trans. Czuję się tu dobrze, jestem bezpieczna, mogę czytać i mam poczucie, że jeśli zapragnę, to wsiądę do któregoś z odjeżdżających autobusów”. Jej głos przechodzi niemal w szept. „Nie przeprowadzę się na stałe do Wawy czy Kra, mam chorą matkę”.

#usiebie

Ponownie przekierowuję uwagę na pozytywne działania tu i teraz. Fundusz dla Odmiany wspiera inicjatywy tęczowych mniejszości w małych miastach, miasteczkach i na wsiach. Na swojej stronie internetowej dlaodmiany.org.pl głosi: „Marzymy o tym, aby w każdej społeczności w Polsce osoby LGBT+ poczuły się w pełni #usiebie”. Pomaga mniejszościom między innymi w Legnicy, Tarnowie, Sulęcinie, Ośnie Lubuskim, Nowinach, Wygnankach, Krośnie. Dzięki grantom uskutecznia „aktywizmik”. Tak właśnie nazywają swoje działania Ola i Paweł z Tęczowej Legnicy. Mają na myśli liczne spotkania integracyjne dla lokalnych społeczności w mniejszych miejscowościach, miniakcje promujące tolerancję w przestrzeniach publicznych, warsztaty, wieczorki filmowe.

Pod celem Funduszu dla Odmiany podpisuje się Daniel Rycharski, artysta, wyautowany gej, katolik. Pochodzi ze wsi Kurówko i wrócił do niej po studiach w Krakowie. W swoich działaniach artystycznych łączy elementy nigdzie indziej niewystępujące razem: motywy z tradycji ludowej, fragmenty infrastruktury rolniczej, symbole z kultury kłirowej oraz religii katolickiej. Wystawia między innymi w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, a w rodzimej wsi organizuje działania integrujące osoby nieheteronormatywne z lokalną społecznością, czyli łączy sprzeczności dla wielu nie do pogodzenia: wspiera osoby kłirowe i jednocześnie pracuje na rzecz odbudowy tożsamości wiejskiej wspólnoty, utraconej przez poluzowanie więzi i globalizację prowincji. O historii Daniela i walce osób kłirowych o własne miejsce na polskiej wsi opowiada film Wszystkie nasze strachy. Ta walka niestety nie zawsze jest wygrana.

Osobom kłirowym poczucie przynależności, bycia #usiebie, nie jest dane z góry. Wiele wysiłku kosztuje ich, by zostać dostrzeżonym, usłyszanym, uzyskanie pełnoprawnego członkostwa w lokalnych społecznościach. My, osoby kłirowe, mieszkałyśmy, mieszkamy i będziemy mieszkać we wszystkich zakątkach tego kraju. Gdy myślę o naszym losie, w głowie wibruje mi zdanie: „Istniejemy tutaj mimo wszystko!”. Chciałbym je zobaczyć na polskich rozdrożach obok kapliczek, prawie jak w instalacjach Daniela Rycharskiego. „Istniejemy tutaj mimo wszystko!”

Przestrzenna orientacja

Marzy mi się wprowadzenie do polskiej debaty publicznej szeroko pojętego tematu jakości życia osób kłirowych w Polsce. Wyobrażam sobie wykłady, dyskusje czy publikacje opisujące projektowanie miast, architektury i przestrzeni na prowincji z uwzględnieniem potrzeb wszystkich mniejszości. Propagowanie inkluzywnego języka – przeciwieństwa mowy nienawiści – to początek zmiany. Staram się go używać z rozmowach z bohaterami moich mikrowywiadów i wszystkich namawiam, by szli w moje ślady. Język kształtuje rzeczywistość, słowa tworzą przestrzeń. Dlatego chciałbym kiedyś napisać lub choćby przeczytać polski odpowiednik książki Queerying Planning. Challenging Heteronormative Assumptions and Reframing Planning Practice (Kłirowa planistyka. Kwestionowanie heteronormatywnych założeń i reformowanie praktyki planistycznej)8. Wprowadzenie tematyki kłirowej do szerszego odbioru i oglądu pozwoliłby stworzyć bezpieczniejsze i bardziej inkluzywne miejsca do życia. Okazałoby się zapewne, że tworząc środowisko wspierające osoby kłirowe, mimochodem zaprojektowaliśmy lepsze przestrzenie dla nas wszystkich, tak jak przy uwzględnianiu potrzeb osób nieneurotypowych.

Rozproszone interwencje

Co oprócz języka buduje inkluzywną przestrzeń? Bez wątpienia pole percepcji naszego świata poszerza się za sprawą wyeksponowania kłirowej sztuki, na przykład Daniela Rycharskiego. Otuchy osobom kłirowym dodają murale, flagi czy choćby wlepki pojawiające się w przestrzeniach publicznych, jak wlepka stworzona przez stowarzyszenie Miłość nie Wyklucza – tęczowe pole w kształcie konturu Polski i napis „Tu Jesteś u Siebie”. Pojawi się na ulicznych latarniach, dworcowych wiatach, przystankach, w witrynach barów i sklepów, placówkach zdrowia i oświaty. Dobrze, żeby takie oznaczenia dotarły również na prowincję.

Podstawą dobrej inkluzywnej przestrzeni jest bezpieczeństwo. Pierwszy do niego krok zależy od planistów – chodzi o mapowanie niebezpiecznych miejsc, studiowanie relacji między urbanistyką a poziomem przestępczości. Bezpieczeństwo zwiększają zwrócone ku ulicom, otwarte partery usługowe – z witrynami sklepowymi i widocznymi wejściami. Pomaga tworzenie policentrycznych układów, w których dobrze zagospodarowane przestrzenie publiczne, otwarte tereny rekreacyjne, sieć transportu publicznego i infrastruktura społeczna są równomiernie rozdystrybuowane. Dobrą decentralizację należy zainicjować w skali całego kraju, ale i poszczególnych miejscowości. Trzeba się także zastanowić, co można zrobić, gdy na ulicy zdarzy się atak słowny lub fizyczny. Jak i gdzie sięgać po pomoc? Czy sieć wsparcia jest wystarczająco gęsta? W sytuacjach kryzysowych pomocne są informacje o inicjatywach działających poza systemem, poza instytucjami, często bowiem to policja jest opresyjna wobec zaatakowanych. W przestrzeniach publicznych sprawdzają się wlepki z informacjami kontaktowymi, na wzór upowszechnionych po zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej czy po brutalnych atakach policji na Margot i jej sojuszników w sierpniu 2020 roku. Oswoić przestrzeń można poprzez działania performatywne, manifestacje, oddolne praktyki czy akty obywatelskiego nieposłuszeństwa (na przykład obywatelskie zatrzymania homofobicznej furgonetki).

Projektuje i czuje

W projektowaniu i planowaniu konieczne jest odejście od monolitycznego pojmowania przestrzeni i zwrócenie się ku realnemu projektowaniu „tu i teraz”, z uwzględnieniem potrzeb użytkowników. Przeżytkiem jest partycypacja społeczna. Skuteczniejsze wydaje się projektowanie empatyczne, skupione na człowieku, wgląd w sposób odczuwania i perspektywę osób kłirowych. Służą temu narzędzia dla projektantów, między innymi test poglądowy na podstawie doświadczenia indywidualnego, mapowanie empatyczne, metoda bohaterów ekstremalnych. Ta ostania technika pozwala zaprojektować lepsze przestrzenie dzięki wyobrażeniu sobie potrzeb fikcyjnego użytkownika o skrajnie nietypowych, nienormatywnych cechach i modelach zachowania. Uwypukla nieprzemyślane dotychczas aspekty przestrzenno-funkcjonalne. Bezwzględnie warto inwestować w empatyczne projektowanie, gdyż korzystają na nim wszyscy, nie tylko mniejszości. Myśląc o potrzebach innych, stajemy się bardziej kreatywni9.

Wielomiejscowość zamiast wielkomiejskości

Z poirytowaniem patrzę na tytuł książki leżącej na moim stole: Human Rights Cities (Miasta praw człowieka)10. Złoszczę się na mejnstrimowe narracje. Zastanawiam się, czy sformułowanie „inkluzywna prowincja” jest antylogią. Prawa człowieka nie biorą się znikąd i nie są nam dane na zawsze, nie należą się też wyłącznie mieszkańcom dużych miast! Walka z dyskryminacją w Nowym Jorku, Barcelonie czy San Francisco daje możliwość budowania koalicji, współdziałania, bycia w grupie i wzajemnego wsparcia, natomiast na prowincji kłirowe jednostki borykają się z izolacją, wykluczeniem komunikacyjnym, brakiem kapitału kulturowego, utrudnionym dostępem do edukacji, pracy, służby zdrowia, internetu, publicznych przestrzeni inkluzywnych. Teza, którą stawia w swojej książce Michele Grigolo, pomija w moim odczuciu prowincję.

Czyżby poza dużymi miastami nie mogły rozkwitać prawa człowieka, prawa mniejszości? Częściową odpowiedź znajduję w książce Queerying Planning. Opisano w niej współczesny trend budowania siatki powiązań jako modelu przestrzennych relacji między osobami kłirowymi. Uwzględnia ona aspekt mobilności, decentralizacji, działania poza instytucjami, a nawet poza systemem. Model ten zastępuje albo raczej uzupełnia powoli zanikającą typologię miasteczka gejowskiego, charakterystyczną dla wysokorozwiniętych, zamożnych „miast praw człowieka”, na przykład Madrytu czy Toronto.

Geje w szczególności mają tendencję do tworzenia dzielnic miejskich generujących potencjał społeczny, polityczny i ekonomiczny. Tradycyjne wioski gejowskie wspierały działalność lesbijek i kłirowych kobiet, które równolegle stworzyły przestrzenie tylko dla lesbijek, w skali od pojedynczego budynku po całe osiedla. Możemy stwierdzić, że relacje między tymi przestrzeniami – gejowskimi wioskami i lesbijskimi przestrzeniami miejskimi – nie są propozycją typu „albo/albo”, ale, zgodnie z badaniami Padmore’a, częścią splecionego, złożonego i relacyjnego zestawu geografii. […] Zajmowanie się potrzebami lesbijek i kłirowych kobiet bezsprzecznie należy do zakresu „społecznego planowania”, które rozpoznaje aspiracje różnych grup społecznych i kulturowych oraz sprawiedliwie uwzględniania różnorodności w polityce i praktyce planistycznej, zarówno poprzez wspieranie szacunku dla odmienności, jak i ochronę grup zmarginalizowanych. […] W takich okolicznościach dostęp do przestrzeni fizycznej (publicznej i mieszkalnej) oraz zasobów materialnych, a także zagwarantowanie interakcji i integracji społecznej stają się bez wątpienia istotnymi elementami planowania11.

Gejowskie enklawy, dziś wymierające pod wpływem gentryfikacji i komercjalizacji, ale i wzrostu widzialności pozostałych grup nienormatywnych, w polskich realiach nigdy nie miały szansy powstać. Polska jest najbardziej homofobicznym krajem w Unii Europejskiej, ale na przeszkodzie stanęły też uwarunkowania ekonomiczne. Paradoksalnie bliższy naszym współczesnym realiom może się okazać model kłirowy. Jest bardziej pojemny, elastyczny, działa poza oficjalnym systemem dystrybucji władzy, przywilejów i dóbr. Inwestuje we współdziałanie, a nie w rywalizację, jak typowy biały, wykształcony, zamożny cisgej (tak, generalizuję).

Wzrost znaczenia we współczesnym świecie mobilności, wykształcenie się ponadlokalnych sieci społecznych i złożonych siatek powiązań między wieloma lokalizacjami prowadzi do powstania alternatywnych konceptów przestrzenno-społecznych. Odbiegają od binarnego rozumienia przestrzeni jako pola walki o zasoby, gry w „moje albo twoje”. Jak piszą Catherine J. Nash i Andrew Gorman-Murray w rozdziale Lesbian spaces in transition (Przestrzenie lesbijskie w tranzycji), miejsca sąsiedztwa „powstają na przecięciach relacji, które rozciągają się poza jakąkolwiek «ograniczoną» lokalizację»”12.

Usieciowionx prowincjx

Dziś wszystko wskazuje na to, że w Polsce od razu wkroczymy w epokę „postgejowską” i prawdopodobnie nigdy nie wykształcą się u nas typowe dzielnice gejowskie znane z Zachodu. Tym samym Polski Kłir* Prowincji zmaterializuje się przede wszystkim w formie sieci powiązań przestrzenno-społecznych. Jej zalążki już istnieją i są wpierane między innymi przez Fem Fund, Fundusz Dla Odmiany, Queer Tour czy HerStory.

W wyobraźni wbijam na mapie Polski malutkie chorągiewki w miejscu Sanoka, Legnicy, Kopaczy, Tarnowa, Kurówka… Czekam na kolejne miejscowości, wsie, miasteczka, nieskomunikowane drogimi połączeniami InterCity i nieobjęte przywilejami human rights cities. Przyświeca mi nadzieja, że zbudujemy w Polsce policentryczną i horyzontalną, elastycznie płynną wspólnotę kłirową. Nasza sieć kontaktów, współdziałania i współżycia będzie nastawiona na relacje, a nie na produkcję; na empatię, a nie na rywalizację. Jej forma wyjdzie poza binarne pojmowanie przestrzeni i tożsamości. Będzie wielomiejscowa i wielopoziomowa. Oddolna i odporna na systemową represję. Zbudujemy własną gęstą sieć połączeń PK*P. Dziękuję wszystkim osobom, które zdecydowały się podzielić swoimi historiami.