1

Przywykliśmy sytuować ogrody działkowe w sferze rekreacji, ale rekreacja na działkach jest zaledwie sreberkiem skrywającym bogatą w smaki pralinę, o wybijającej się nucie politycznej. Zanim wkroczymy w te ważne rejestry, warto sięgnąć do sedna praktyk ogrodniczych: „Nic chyba nie wywiera większego wrażenia na etnografie, udającym się w swą pierwszą pielgrzymkę na ten teren, niż przytłaczająca potęga życia roślinnego i widoczna bezskuteczność wysiłków człowieka w jego opanowywaniu”1. Jedno ze zdań otwierających dzieło Bronisława Malinowskiego o jego niegdysiejszym, obrosłym legendą zetknięciu z Wyspami Trobrianda, melanezyjskimi wyspami należącymi dziś do Papui-Nowej Gwinei na Morzu Salomona, można przywołać w kontekście świata ogrodów działkowych. Uchwycona w tej frazie potęga życia roślinnego wszędzie pozostaje sobą, mimo odmiennych warunków klimatycznych. Także w rozważaniach o ogrodach działkowych punktem wyjścia jest żywioł roślinny. Poprzez działania ogrodnicze angażujemy się w cykl jego witalności. Odnowa lub ożywienie, a więc łaciński korzeń pojęcia rekreacji, mogłyby dotyczyć rewitalizowanych miejskich gruntów albo wręcz ogrodników, ale pojęcia te są rozsadzane przez działki na wiele sposobów; tylko z rzadka mieszczą się w założonej dla nich formie, stale zresztą aktualizowanej.

Ekosystem, w którym w latach 30. XX wieku pracował Malinowski, dziś jest zagrożony wyginięciem; wraz z nim znikną resztki kultur lasów tropikalnych. Eksploatacja zasobów naturalnych, zwłaszcza w ostatnich stu latach, poczyniła tam wielkie szkody. Na tym tle ogródki działkowe pozostają siłą wrośniętą w urbanistyczny kontekst od czasów wczesnej industrializacji.

Wszystko zaczęło się od ogradzania angielskiej ziemi, procesu związanego z rozwojem przemysłu włókienniczego i jego zapotrzebowaniem na wełnę, czasów pozbawiania ludzi prawa do ziemi i do buntów przeciwko tym procesom wszczętych przez lewellerów i diggerów. Z dzisiejszej perspektywy wygląda na to, że działki wpisały się w miejskie kwartały po wsze kapitalistyczne czasy, a przynajmniej dopóty, dopóki ogrodnicy będą się garnąć do działań przynoszących widzialne i niewidzialne korzyści, nadających sens ich życiu. Dzisiejszą rzeczywistość ogrodów koralowych i ogrodów działkowych łączą łańcuchy globalnych powiązań, sięgających kilkuset lat wstecz, do początków eksploatacji i podboju (XVI i XVII wieku), następnie kresu ery feudalnej, stopniowo zmienianej w formę kapitalizmu. Choć coraz częściej dookreślamy ją przedrostkiem „post”, z autopsji znamy reguły tej gry. Równolegle ogrody działkowe łączą pojedynczych ludzi ze światem przyrody. Działkowicze pozostają jej częścią i nadal ją rozumieją, nie ustając w praktykowaniu tej więzi.

Przestrzeń ogródków działkowych, jednocześnie dzika i rygorystycznie uporządkowana, obfituje w złożone relacje międzyludzkie i możliwości odosobnienia. Ogródki, interesujące wcielenie idei zakładającej pewną autarkiczność klasy robotniczej, założenia o znaczącej sile oddziaływania, wykraczają poza horyzont rekreacyjny, sięgają raczej do porządku przedrekreacyjnego. Zanurzone w idei „czasu wolnego”, są jego emanacją i jednocześnie nie są. Choć nadgryzane deweloperskim apetytem, wciąż są źródłem mocy. Płynie ona z potrzeb miejskich ogrodników: wolności, godności, samostanowienia, kreacji, życia na serio i na własnych warunkach.

2

Mój powrót na działki nie jest do końca powrotem. Kilka ogródków działkowych odegrało już swoją rolę i zostały w przeszłości, ale ciągle we mnie rezonują. W dzieciństwie, poddając się woli dorosłych, wspierałam moje siostry przy zbiorze porzeczek i malin. Z przeszłości dobiega także echo nocnych wcieleń działkowych terytoriów, gdyż o każdej porze roku znajdowałam na nich przyjazne schronienie podczas przedłużających się spacerów albo spontanicznych schadzek. Najważniejsze działki spotkałam w czasie badań etnograficznych. W Rodzinnym Ogrodzie Działkowym „Zakole Wisły” w Krakowie pracowałam przez wiele miesięcy, inne: na obrzeżach marsylskiej aglomeracji, w południowym Londynie, w centrum Zurychu, odwiedziłam tylko raz. W Wiedniu są działki usytuowane tuż nad Dunajem, z dojściem do wody. Z pozorów rozumienia ogródków działkowych wyłoniło się swoiste doświadczenie badań etnograficznych; nazywam je zagubieniem i poczuciem obcości, ale pozwoliło podążać za pytaniem: co tak naprawdę robią działkowcy na działkach oprócz tego, że zajmują się roślinami?

Kiedy w 2012 ukazała się publikacja dzieło-działka2, tom prezentujący wyniki badań zrealizowanych w Krakowie, Wrocławiu i Katowicach przez zespół badawczy Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie, na temat kultury ogrodów działkowych, nie przypuszczałam, że zaledwie dekadę później moc tych miejsc objawi się w skali znanej jedynie z przeszłości. Ograniczenia miejskiego życia w warunkach pandemii kolejny raz wzmogły działkową falę, a ów przypływ trwa do dziś.

Gdy sięgam po doświadczenia badań terenowych, spotkania, komentarze i teksty, które prowadziły mnie wtedy przez działkowe alejki, powraca pytanie o źródło żywiołu działkowego. W działkowej konfiguracji niewyczerpany, samoodnawiający się mit Edenu do dziś spotyka się z rebelianckim i sprawczym, czasem także pragmatycznym charakterem działalności ogrodniczej. Dzieje się to w zmysłowej czasoprzestrzeni, pod rozpostartymi sieciami powiązań towarzyskich i celebrowanej samotności. Wypełnia ją kreatywny żywioł, ekspresja ludzkich pragnień opowiadania o sobie innym, w tym roślinom i zwierzętom. Zdarza mu się przyjmować kształty animistycznych koncepcji rozumienia i praktykowania relacji ze światem. Ogródek działkowy, miejsce uprawy roślin, jest równocześnie sanktuarium prywatności i swobód, choć niekiedy stoją za nim restrykcyjne założenia prawne i administracyjne.

fot. Aleksander Duraj, cykl fotodziałka z kolekcji projektu badawczego „dzieło-działka” (2009–2012) Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie

3

„Problem zapełnienia wolnego czasu mas robotniczych i chłopskich staje się więc zagadnieniem społecznym. Długi czas pracy był zawsze jednoznaczny z mniejszym lub większym ujarzmieniem mas pracujących, a sposób użytkowania wczasów przez lud był oznaką upadku lub postępu i kultury” – napisał w 1946 roku prawnik i socjolog, działacz PPS Feliks Gross. Był doświadczonym badaczem, wiedział, o czym pisze. Przed wojną zredagował tom pamiętników Robotnicy piszą3. Opowieści o swoim losie przedstawiło w nim między innymi wielu reprezentantów pierwszego pokolenia piśmiennych w rodzinie. W ich wspomnieniach, często wypełnionych autorefleksją, ożywają realia życia młodych kobiet i mężczyzn migrujących do pracy w mieście tuż po Wielkiej Wojnie albo jeszcze w jej trakcie. Właściwie nie ma tam miejsca na ogródki działkowe, choć one w młodym państwie już istniały, wśród nich krakowski ogród „Dębniki”, założony w 1933 roku z funduszy wojewódzkich przeznaczonych na walkę z bezrobociem. Wyjątkowo wspomniał o nich Zygmunt Wróbel: jako siedmiolatek kradł warzywa na działkach w Zawierciu. Los się do niego uśmiechnął, bo właściciel ogródka, urzędnik, zainwestował w edukację małego złodzieja. Ogród w krakowskich Dębnikach powstał sto lat po pierwszym ogrodzie otwartym w Kilonii, ale tylko dekadę po pierwszym francuskim ogrodzie tego rodzaju. Usytuowano go na wyrobiskach wypełnionych miejskimi odpadami; wcześniej czerpano stamtąd glinę na potrzeby nieodległej cegielni. Zakładając to miejsce, nie myślano o rekreacji, a raczej o ekonomii lub oświacie.

Trzynaście lat temu na jednym z krakowskich ogrodów działkowych (czterysta działek) mieszkało na stałe sześćdziesiąt rodzin. Prezeska ogrodu wyjaśniła mi, że część tych ludzi podlega opiece społecznej, a o część sama musi się martwić. Zapytała retorycznie, dokąd oni mają pójść. Za pozorem panoptycznego urządzenia społecznego, jakim niewątpliwie są działki, kryła się inna realność ludzkiego życia. Czy ktoś z czytających „Autoportret” mieszkał kiedyś na działkach, bo musiał?

Równolegle do historii sformalizowanych ogrodów działkowych biegnie niezapisana przeszłość dzikich działek, zakładanych oddolnie, zwłaszcza w czasie kryzysów. Zjawisko to, powszechnie tolerowane zarówno przed stu laty, jak i obecnie, świadczy o niezbędności miejskich działań ogrodniczych w dowolnej formie.

Rekreacyjność ogrodów dostrzegana jest przede wszystkim z perspektywy konsumowania wizualności tych przestrzeni przez przechodniów lub miejskich podróżnych, a nie uczestniczenia w nich. Już sto lat temu Karel Čapek w Roku ogrodnika4 zauważył, że ogrodnikiem jest przede wszystkim ktoś, kto kultywuje ziemię: ryje, okopuje, wywraca, zagrzebuje, spulchnia, wyrównuje, wygładza i mierzwi. Innymi słowy, dopiero doświadczanie osobiste i cielesne, najczęściej poprzez czynności nazywane pracą, zasługuje na ujęcie we frazie obecnej w antropologii, a wywodzącej się z tradycji fenomenologicznych: „zamieszkiwanie w krajobrazie”. Obecnie także owo „zamieszkiwanie” oddawane jest kapitalistycznym regułom przetworzenia w celu czerpania zeń korzyści. Tłem procesu przekształcania krajobrazu przez pracę są oczywiście rośliny. Badania etnobotaniczne wykonane w trakcie projektu „dzieło-działka” wykazały duże zróżnicowanie upraw, z przewagą roślin ozdobnych. Ujawniły też skłonność działkowców do eksperymentowania. Świadczyła o niej spora liczba gatunków nowych dla lokalnego ekosystemu; trafiły do niego jako pamiątki z podróży lub więziotwórcze dary. Niezależnie od pochodzenia, wszystkie te rośliny wymagały nakładu prawdziwej pracy, nierzadko dużych środków finansowych, oceanu czasu, dążenia do stopniowej profesjonalizacji; zawsze były wyzwaniem.

Autentyczność tego doświadczenia kusi dziś, by je pokazać, przetworzyć, włączyć w swój ogrodniczy wizerunek, a jest on świadomą kreacją. Nieważne, jaki efekt chcemy osiągnąć. Jednym ukojenie przyniesie perfekcyjny trawnik w soczystym odcieniu, regularnie zraszany, który gęsto puszy się pod bosymi stopami, uprzednio dostarczywszy sobotniej satysfakcji w rytm dźwięków kosiarki. Inni napawają się dziką łąką ze starannie wyselekcjonowanych nasion; kwitnie falami, koszona z rzadka i tylko w odpowiednich fazach księżyca, jej kwiaty i liście nadają się do akcji zielarskich. Tego rodzaju opowieści jest wiele, tworzące je narracje wykraczają poza ogrodniczy sens. Działkową rekreację znojem i nagrodami jednocześnie wypełnia praca fizyczna w ogrodzie i związany z nią konieczny transfer wiedzy, pełen sukcesów, pułapek i porażek. Komplikuje się miejskie doświadczenie przyrody, skrojone na ludzką miarę. Obraz pracy w ogrodzie jawi się współcześnie jako wizualny kontrapunkt dla biurowego życia przy komputerze, tak jak niegdyś zderzał się z życiem w fabryce.

Nasze badania etnograficzne prowadziliśmy przed epoką wizualnego medium społecznościowego o nazwie Instagram. Obecnie ogródki działkowe jako element lifestyle’u konsumowane są wizualnie również na tej platformie, niejako od środka, przez praktyki wernakularnej mediatyzacji podejmowane przez liczne grono ogrodników. „Zamieszkiwanie w krajobrazie”, a więc rozpoznanie krajobrazu nie okiem, lecz pracą własnego ciała, wpisuje się w trendy wyznaczające standard wielkomiejskiego życia i jest doświadczeniem przetwarzanym cyfrowo. Nowe narzędzie konsumpcji, owa platforma obiegu treści wizualnych, ujawnia, w jaki sposób współczesny globalny kapitalizm dobiera się do ogródków działkowych, czerpie zyski z ich witalnego potencjału i porywających obietnic. Ogródki działkowe coraz częściej współkreują dziś wizerunek określonej klasy społecznej, szczególnie tej mającej dostęp do dóbr rzadkich i w środowisku miejskim coraz bardziej luksusowych, a więc innej niż klasa, dla której były przeznaczone. W ten sposób działki, przestrzenie osobistej wolności, pozostają jednym z wielu elementów wytwarzających różnice klasowe.

4

Czas wolny, ujarzmienie mas pracujących, długi czas pracy, użytkowanie wczasów przez lud – nie są to pojęcia odległe od współczesnych doświadczeń osób uczestniczących w rynku pracy. Pióro Woltera zapisało, że praca w ogrodzie „oddala od nas trzy wielkie niedole: nudę, występek i ubóstwo”5, a chwilę później Kandyd zalecił „uprawiać swój ogródek”. Echa oświeceniowego optymizmu wybrzmiewają także w trwałym filtrze ujmującym ogrody działkowe przez pryzmat rekreacji. W rewolucyjnym 1905 roku Adam Woroniecki, przyszły dominikanin, filozof i etyk, odnotował:

Gdyby ogród robotniczy był środkiem aptecznym, lekarze nie zapisywaliby nic innego przeciwko alkoholizmowi i tuberkulozie […]. Współczesna imigracja ludności wiejskiej do miast, odrywając ludzi od ziemi, jest bez wątpienia jedną z przyczyn tej nędzy, jaka w miastach panuje, i tego radykalizmu społecznego, jaki się coraz bardziej wśród ludności robotniczej szerzy. Ruchu tego powstrzymać nie sposób, ale strasznym skutkom jego można po części i stopniowo zaradzić, chcąc mieć partię zachowawczą, trzeba przede wszystkim dać ludziom coś do zachowania6.

W tym czasie w Anglii istniało już niemal pół miliona działek, w postaci małych skrawków ziemi dla pożytku społecznego dających zajęcie i wyżywienie robotniczym rodzinom. Przyjmowały się idee ogłoszone w Miastach-ogrodach jutra (1902) Ebenezera Howarda, o komunalnej własności gruntu i kontrolowanym rozwoju miast. Upodmiotowienie robotników poprzez możliwość wykonywania gestów ogrodniczej troski uczyniło działkę narzędziem wytwarzania godności.

W pismach George’a Orwella ogrodnictwo zajmuje ważne miejsce, jako źródło niepodległości egzystencji i radości życia. Rozwinęła te wątki zaangażowanego pisarstwa politycznego Rebecca Solnit. „Kwestie przyjemności, szczęścia i raju często przewijają się w jego [Orwella – przyp. M.Z.] twórczości”7 – zauważyła. Uważał, że dążąc do zmian na lepsze w relacjach społecznych, powinniśmy zwrócić się do świata naturalnego, mieć w nim sojusznika w walce o prywatność i samostanowienie. Solnit rozwinęła wątek słynnego hasła „Chleba i róż”: umiejętnie łączy zasadzone przez pisarza róże, których uroda do dziś zachwyca na jego niewielkiej farmie, z motywem wykorzystywanym przez cały wiek XX jako hasło w walce o prawo do życia w godności, w jego wszelkich wymiarach, nie tylko tych sprowadzających się do zaspokojenia podstaw egzystencji. W książce Droga na molo w Wigan (1937) Orwell zauważa, podobnie jak książę Woroniecki, że górnikom i robotnikom w północnej Anglii wystarczy dać zajęcie, by rzadziej sięgali po „Daily Workera” (amerykańskie pismo komunistyczne). Jako remedium na dołujący i upokarzający efekt bezrobocia, będący udziałem wszystkich, którzy nie mogą znaleźć pracy, gdyż jej po prostu nie ma, Orwell zaleca ogródki działkowe – zajmują czas i pomagają wykarmić rodzinę. Jednocześnie dostrzega, że działek jest za mało, by wysuwać je jako realną propozycję włączającą masy bezrobotnych w życie społeczne.

fot. Aleksander Duraj, cykl fotodziałka z kolekcji projektu badawczego „dzieło-działka” (2009–2012) Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie

5

Przegląd zagadnień związanych z rekreacją byłby niepełny bez wzmianki o motywie miejsca rozkosznego, nazywanego też miejscem ulubionym, locus amoenus, regule tworzącej kanon opisów przyrody w sztuce i literaturze od czasów starożytnej Grecji. Współcześnie wyraża się w sposobie komponowania zakątków na działkach. Chodzi o takie rozplanowanie wody, kamieni i drzew, by sprostać wymaganiom kanonu odwołującego się do korzeni kultury europejskiej wyrażonego w języku ogrodów. W wersji działkowej stale przewijają się skalniak, drzewa – często żywotniki – i oczko wodne oraz zacieniona ławka ze stołem w pobliżu zaaranżowanej sceny. Efekt ma zachwycać postronnych, ale zarazem sprawdzać się w użytkowaniu. Kanon właściwego zagospodarowania działki sięga po poetycką miarę krajobrazu. Nosi ślady toposu bukolicznego odosobnienia, o którym pisał Ryszard Przybylski8. Jego źródłem jest Sycylia jako prawzór mitu arkadyjskiego, zasilają je sielanki Teokryta z Syrakuz (pierwsza połowa III wieku p.n.e.), twórczość Wergiliusza (z jego opisem Pól Elizejskich, zdaniem Ernsta Curtiusa służącym za wzór opisu Raju dla chrześcijan), Fajdros Platona i wiele innych dzieł. W tle rysuje się doświadczenie sakralnej obecności Bogini Natury, jeszcze w średniowieczu odczuwane jako całkowicie realne (znowu przenikliwości Ernsta Curtiusa zawdzięczamy refleksję nad ostatnim doświadczeniem religijnym świata późnopogańskiego). Wiele stuleci później romantycy dołożyli motyw lasu do zestawu poręcznych odniesień z tego porządku, co także rezonuje w estetycznym repertuarze ogrodów działkowych. Powiązanie „miejsc rozkosznych” z ogródkami działkowymi wskazuje, że pewne elementy wcielane w życie działkowe istnieją wyłącznie dla przyjemności, a nie dla celów pragmatycznych. Topos ten, w nowych wariantach i odsłonach realizowany przez kolejne stulecia w literaturze, malarstwie i muzyce, trafił do sztuki ogrodowej i zyskał w niej możliwości aranżacji przestrzeni będącej odwzorowaniem jego najbardziej aktualnych elementów.

Istnieje związek między terminem „działka rekreacyjna” a jej roślinnym żywiołem. Ci, którzy uprawiają równolegle rośliny użytkowe w celach spożywczych oraz ozdobne, nazwą swoją działkę rekreacyjno-uprawową, według terminologii statystyk Polskiego Związku Działkowców. Nic praktycznego z roślinami nie robią, a zwłaszcza ich nie spożywają, użytkownicy działek w pełni rekreacyjnych. Według danych Polskiego Związku Działkowców przybywa działek bez roślin jadalnych. Pociągający motyw miejsca rozkosznego i obieg jego działkowych wizerunków powodują, że ogrody działkowe coraz częściej wracają do swoich odległych źródeł. Nie wyzbywają się jednak pragmatyzmu. Niewielki (o powierzchni na ogół trzech arów) obszar pod postacią warzywniaka przychodzi na ratunek zawsze, gdy życie w mieście robi się nieznośne lub niebezpieczne. Ogrodowy żywioł i jego zdolność do ciągłego przystosowania się oraz ogrodnicze umiejętności stanowią o kreacyjnej sile tego społecznego wynalazku.

6

W trakcie badań etnograficznych prowadzonych w ogrodzie działkowym „Dębniki” okazało się, że jednym z tamtejszych ogródków przez wiele lat zajmowała się wileńska rodzina muzyka i kierowcy rajdowego Andrzeja Dąbrowskiego. Osiedli w Krakowie po wojnie, młody artysta jazzowy w latach 50., jeszcze jako uczeń szkoły muzycznej i student w klasie perkusji, spędzał tam czas wśród zieleni i został zapamiętany przez działkową społeczność. Zasadzone przed wojną drzewka owocowe już wtedy miały swoją historię. Czasem wyobrażam sobie, że okruch tych doświadczeń jest słyszalny w jego ponadczasowej interpretacji tekstu Agnieszki Osieckiej, piosence Zielono mi. To nią w 1970 roku zadebiutował jako piosenkarz. Przebój przenosi nas w czas rozkwitu idei działkowej w polskich miastach. Wtedy najintensywniej zakładano nowe ogrody działkowe (podobnie jak skanseny; zresztą w skansenie sztokholmskim, pierwowzorze tej formy muzealnej, wygospodarowano miejsce na ogródek działkowy), z entuzjazmem w organizację tego rodzaju inicjatyw angażowały się zakłady pracy. Owszem, sięgano po argument ogrodów działkowych jako narzędzia rekreacji. Ich cechy aprowizacyjne ujawniły się dopiero w kolejnej dekadzie, wraz z kryzysem. Zanim to nastąpiło, saksofon Jana Ptaszyna Wróblewskiego, kompozytora Zielono mi, i głos artysty niosły opowieść o leśnej ciszy i sitowiu, snach i niedzieli, kolejnym wcieleniu toposu miejsca rozkosznego.

Może do działek warto podejść trochę okrężną drogą. Odwiedzić takie ogródki jak te w PRL-u, przedinstagramowe, ludowo-robotnicze, dopiero wyrastające na tak cennych dziś gruntach w centrach polskich miast, przygotowujące się do roli, którą miały odegrać jako zaplecze czasów transformacji.

Zatem rekreacja w muzyce, a muzyka na działkach. I ta zieleń w mieście złym.

W opracowaniu artykułu korzystałam między innymi z eseju Kilka arów, cały świat. O poznawaniu ogródków działkowych mojego autorstwa, materiałów z badań terenowych oraz wielu wątków poruszanych przez współautorki i współautorów w publikacji Dzieło-działka. Sięgnęłam także po mój esej Działki, obrzeża krajobrazu,opublikowany w tomie Inne przestrzenie, inne miejsca. Mapy i terytoria (red. Dariusz Czaja, Wołowiec, 2013).