W czasach zimnej wojny socjalistyczne państwa bloku wschodniego narzuciły swoim obywatelom oświeceniowy pościg za zaprojektowanym, racjonalnym szczęściem. Źródłem radości i przyjemności miały być praca, rywalizacja sportowa lub uczestnictwo w zbiorowym wypoczynku. Po wschodniej stronie żelaznej kurtyny przyjemność i rozkosz celowo odgórnie marginalizowano; zastępowały je rachityczna i koncesjonowana konsumpcja, ograniczony dostęp do wypoczynku i rozrywki oraz media skąpo dawkujące erotykę.
Specyficzne podejście do przyjemności wybrzmiało podczas głośnego telemostu Leningrad–Boston, wyemitowanego przez telewizje w Stanach Zjednoczonych i ZSRR w 1986 roku. Jedna z amerykańskich uczestniczek zauważyła, że w jej kraju reklamy często posiłkują się seksem, i zadała pytanie, czy w Związku Radzieckim jest podobnie. Uczestniczka z Leningradu odpowiedziała: „Nie, u nas nie ma seksu, i jesteśmy mu przeciwni”; dodała, że Rosjanie w zamian mają miłość. Publiczność w obu studiach usłyszała tylko pierwszą część wypowiedzi, bo od razu wybuchnęła śmiechem. W okresie stopniowego rozpadu sowieckiego imperium tych kilka słów urosło do rangi symbolu dwuznacznej moralności panującej w bloku wschodnim oraz tłumienia podstawowych ludzkich potrzeb.
Spychane przez lata na margines instynkty eksplodowały ze zdwojoną siłą po zmianach ustrojowych 1989 roku. Doprowadziło to do rozwoju nowych typów budynków i przestrzeni służących realizacji pogardzanych wcześniej potrzeb. Polska architektura ostatnich trzech dekad opisywana jest przez pryzmat osi biegnącej od grodzonych osiedli do finansowanych ze środków Unii Europejskiej filharmonii i muzeów. Szkoda, że pomija się przestrzenie hoteli, centrów odnowy biologicznej, dyskotek i klubów nocnych oraz parków rozrywki, masowo powstających szczególnie po 2004 roku. Mogą powiedzieć o nas równie wiele. Tkwi w nich klucz do naszej podświadomości, organizowały zbiorową wyobraźnię. Dowodzą także jednej z najważniejszych, ujawnionych wówczas ze zdwojoną siłą masowych potrzeb – konstruowania nowej, bardziej atrakcyjnej tożsamości. Zazwyczaj była wyrażana przez podkreślanie statusu, a za narzędzia do jej budowy posłużyły konsumpcja oraz prezentowanie kolekcjonowanych wrażeń. Ważną rolę odgrywało podkreślanie możliwości przemieszczania się, najlepiej do miejsc odległych i egzotycznych.
Zaspokajanie takich potrzeb, jak dalekie podróże, dbanie o własne ciało lub oddanie się zabawie, stało się po 1989 roku elementem nowej społecznej normy i wyznacznikiem aspiracji. Kapitalizm wytworzył nowe potrzeby oraz, co ważniejsze, nadał im kształt. Pionierzy pogoni za przyjemnością i luksusem znaleźli rzesze naśladowców, choć wiele osóbz braku możliwości finansowych sięgało po środki zastępcze. Z ersatzu popularnych sposobów zaspokajania przyjemności oraz podróbki luksusu zrodziły się specyficzne typy przestrzeni. W tym tekście przyjrzę się trzem z nich: hotelom oferującym pobyt w pakiecie z dbaniem o ciało, parkom wodnym, czyli rodzajowi infrastruktury sportowej, która trosce o ciało nadała wymiar spotkań towarzyskich, oraz parkom rozrywki – stworzonym, by oddać się zabawie.
W październiku 1989 roku w Warszawie otwarto pierwszy w Polsce obiekt amerykańskiej sieci hotelowej Marriott. Nad dynamicznie pulsującą przestrzenią w sercu stolicy wyrósł wieżowiec LiM (Lot i Marriott), zaprojektowany przez Jerzego Skrzypczaka, Andrzeja Bielobradka i Tadeusza Stefańskiego jeszcze za rządów Edwarda Gierka, jako część Ściany Zachodniej. Siłę i magię nowoczesnego wieżowca o szklanej elewacji przez wiele lat budował brak w naszym kraju realnej konkurencji. Kiedy w 1992 roku Steven Spielberg przybył do Krakowa, aby kręcić Listę Schindlera, zamieszkał w siermiężnym, choć zacisznym ośrodku rządowym Zielony Dół na Woli Justowskiej. Centrum turystycznego miasta nie dysponowało wtedy odpowiednim hotelem. Paradoksalnie więcej szczęścia niż w Krakowie hollywoodzka ekipa miała w Skarżysku-Kamiennej, gdzie kręcono część zdjęć. Filmowcy dojeżdżali na plan z luksusowego hotelu wzniesionego przy oddanym trzy lata wcześniej biurowcu firmy budowlanej Exbud w Kielcach (obecnie Hotel Kongresowy), jednej z central handlu zagranicznego.
Exbud zajmował się eksportem usług budowlanych i potrzebował hotelu dla zagranicznych kontrahentów. Szczególne wrażenie już na początku lat 90. robiło tamtejsze patio z restauracją, której ozdobą był wewnętrzny basen oraz imponująca kolekcja dracen i monster. Do pewnego stopnia wnętrze to mogło uchodzić za namiastkę Atrium w nowojorskim zespole World Financial Centre, postmodernistycznych biurowców zaprojektowanych przez Césara Pellego, oddanych do użytku w 1987 roku. Polska architektura w czasach rządów generała Jaruzelskiego chętnie spoglądała na Zachód, a konkretnie na Manhattan. Warto przypomnieć, że w tym samym roku kryzys toczący polską gospodarkę zaczął wyraźnie przyspieszać, a poświęcone wnętrzom pismo „Mój Dom” zwróciło uwagę na dopiero co oddany do użytku nowojorski wieżowiec Trump Tower. W latach 80. budynek ten kusił przyciemnianymi szybami, pozłacanymi detalami oraz potężnym lobby z ogrodem i był promowany jako początek nowej epoki w historii biurowców. W Ameryce szybko stał się też symbolem drapieżnego neoliberalizmu – rzeczywistości, która kieruje się wyłącznie zasadą pogoni za szybkim zyskiem.
Za inwestorami polskiego hotelu Marriott poszli inni. Często używane w kontekście tego miejsca słowo „luksusowy” należy jednak traktować z dużą dozą ambiwalencji. Prestiżowe hotele czasów PRL-u były namiastką swoich odpowiedników na Zachodzie. Wiele do życzenia pozostawiała obsługa, w dodatku często zajmowała się podsłuchiwaniem gości i donoszeniem na nich do Służby Bezpieczeństwa. Nie zachwycała też architektura: większość hoteli w Polsce czasów transformacji powtarzała schemat z pokojami ciągnącymi się po dwóch stronach korytarza. Dopiero w latach 90. nad Wisłę zaczęły docierać nowe wzory, na przykład projekty nawiązujące do słynnych budowli amerykańskiego architekta Johna Portmana z potężnymi wielopiętrowymi atriami. Pod koniec lat 60. trzy tego typu projekty powstały w Atlancie; najbardziej znany jest Atlanta Marriott Marquis, z futurystycznym, wznoszącym się na wysokość dwudziestego drugiego piętra lobby.
Amerykański model szybko zdobył popularność na całym świecie. W chłonącej zachodnie wzorce Polsce wcześnie, bo w 2002 roku, oddano do użytku wrocławski Dom Jan Pawła II. Postmodernistyczną bryłę według projektu Marka Dziekońskiego, autora między innymi pawilonu Panoramy Racławickiej, wzniesiono na Ostrowie Tumskim, tuż obok katedry i kościoła św. Krzyża. W przeszklonym wejściu gości witają kopie biustów rzymskich cesarzy. Sercem budynku jest kilkupiętrowe atrium zdominowane przez monstrualny kryształowy żyrandol. W chwili oddania do użytku Dom Jana Pawła II należał do najbardziej luksusowych hoteli w mieście nad Odrą, a równocześnie wyznaczał początki innowacji w podejściu do projektowania budowli tego typu w Polsce. Podobnych hoteli, z obszernym, wielopiętrowym lobby, z czasem przybywało. W 2004 roku ukończono największą realizację, zaprojektowany przez Andrzeja Kadłuczkę krakowski hotel Sheraton, powszechnie krytykowany za niską jakość architektury oraz detal imitujący historyczną zabudowę miasta.
Potężne, przeszklone i ociekające pozłotą lobby to współcześnie znak rozpoznawczy największych realizacji hotelowych w Polsce, budynków powstałych dla sieci Gołębiewski. Biznesową działalność Tadeusz Gołębiewski rozpoczął od założenia w latach 70. prywatnej wytwórni ciastek; dwie dekady później, już w nowej rzeczywistości, wołomiński przedsiębiorca „wszedł” w inwestycje hotelowe. W okresie dynamicznych zmian gospodarczych i politycznych odkupił i przebudował surową bryłę hotelu Orbis w Białymstoku oraz rozpoczął budowę pierwszego giganta swojej sieci, w Mikołajkach. Do współpracy zaprosił działającego przez wiele lat w Stanach Zjednoczonych architekta Antoniego Makarewicza. Jego projekty można uznać za ucieleśnienie wyobrażeń wielu Polaków o luksusie i przestrzeni mającej sprawiać przyjemność. Sukces hoteli Gołębiewski pokazuje, jak ersatz idealnie wpisał się w potrzeby głodnego tzw. egzotyki społeczeństwa na dorobku. Wnętrza obu budynków oblepiono kaskadami historyzujących dekoracji, układanymi w geometryczne wzory posadzkami, pozłacanymi żyrandolami oraz kolumnami z imitacji marmuru. Gigant na Mazurach jako jeden z pierwszych hoteli oferował usługi all inclusive. Udostępnił też liczne sale konferencyjne oraz bogate zaplecze służące rekreacji i odnowie biologicznej. Do hoteli we Wrocławiu i Krakowie przyjeżdżali głównie zachodni i zamożni turyści, natomiast hotel w Mikołajkach szybko zyskał popularność wśród korporacji – zaczęto w nim organizować wyjazdy integracyjne. Złoto i marmury oraz rozbudowana sekcja spa and wellness, a także lokalizacja w ustronnym miejscu służyły budowaniu atmosfery tego typu imprez.
Z czasem te funkcje stały się również znakiem rozpoznawczym przeważnie gigantycznych hoteli z logo Gołębiewski nad wejściem, wyrastających w kolejnych latach w popularnych kurortach. Hotel w Mikołajkach dysponuje 667 pokojami, ukończony w 2002 roku podobny i równie potężny hotel w Wiśle – 565, a perła w koronie imperium Gołębiewskiego i jedna z największych budowli, jakie kiedykolwiek powstały w Polsce, oddany do użytku w 2011 roku hotel w Karpaczu, ma ich aż 880. Na 2021 rok zaplanowano ukończenie budowy hotelu w nadmorskim Pobierowie, jeszcze większego, na 1100 pokoi. Pomieści 3000 osób, dwa razy więcej, niż zamieszkuje całą miejscowość. Każdy z tych obiektów pomyślano jako niezależną, prawie eksterytorialną enklawę, gdzie goście zapominają o upływie czasu, przestrzeń jest przede wszystkim atrakcyjną wizualnie scenerią, a okolica – dodatkiem oferującym możliwość zwiedzania zabytków. W centrum tego świata stoi hotel; to przebywanie w nim ma dostarczać przyjemności.
W budynkach tej sieci ważną rolę odgrywają woda i odnowa biologiczna. W PRL-u dostęp do krytych pływalni był ograniczony, działały jedynie w dużych miastach, na domiar złego ich wyposażenie i higiena często pozostawiały wiele do życzenia. Nie przypadkiem więc luksusowe hotele zaczęto od początku wyposażać w nowoczesne baseny. Towarzyszyły im sauny, groty solne, siłownie i gabinety masażu. Równocześnie, już w latach 90., w Polsce zaczęto budować parki wodne – duże, wielofunkcyjne kompleksy oferujące możliwość całorocznego kontaktu z wodą. Pierwsze powstawały najczęściej jako wyraz ambicji odrodzonego w 1990 roku samorządu. Budowano je przede wszystkim w tych gminach, gdzie przetrwał lub rozwinął skrzydła duży przemysł. Już w 1992 roku w Nowinach pod Kielcami, polskiej stolicy cementu i wapna, uruchomiono Park Wodny Perła. Postmodernistyczny projekt wyszedł ze Studia A Marzeny i Marka Pakułów z Kielc i był poligonem doświadczalnym dla kolejnych podobnych budowli. Po Nowinach własne pływalnie wybudowały Kozienice i Krotoszyn. W 1998 roku otwarto Aquapark w sercu zagłębia miedziowego, Polkowicach. Uwagę przykuwało kilka osobnych basenów o niestandardowych rozmiarach i kształtach. Budynkowi towarzyszyła wieża z zewnętrznymi zjeżdżalniami, a w środku zabawę umilały tryskające wodą pingwiny i krokodyl. Inaczej niż hotele, parki wodne dawały bardziej masową i demokratyczną możliwość obcowania z nowym typem przestrzeni.
W 2000 roku oddano do użytku Park Wodny w Krakowie, obszerny zespół rekreacyjny. Przez dwie dekady był największym tego typu obiektem w Polsce. Budowla na rzucie bliskim półkola pomieściła trzy baseny o łącznej powierzchni blisko dwóch tysięcy metrów kwadratowych, działa tam instalacja do wzbudzania fal wodnych, a całość uzupełniają cztery zewnętrzne zjeżdżalnie oraz dziesięć wewnętrznych. Centralnym elementem wnętrza jest wielka figura trzygłowego smoka. Jednego dnia krakowski Park Wodny może odwiedzić nawet trzy tysiące osób. Podobnie jak w innych projektach Pracowni A, w Parku Wodnym w Krakowie dominuje intensywny błękit szkła refleksyjnego zderzonego z bielą ścian, a dynamiczną bryłę uzupełnia przeskalowany historyzujący detal.
Budynek Parku Wodnego powstał pośrodku większego komercyjnego zespołu. Tuż obok otwarto wcześniej hipermarket Géant, a rok później – największe w mieście Multikino. Niespełna dwie dekady później całości dopełniła potężna galeria handlowa Serenada. Jedna z największych w Krakowie stref rozrywki, handlu i rekreacji funkcjonuje nieopodal kilku dużych osiedli mieszkaniowych, w sercu metropolii. Pomimo centralnego położenia można odnieść wrażenie, że trafiliśmy na obrzeża miasta lub do wyłączonej z niego strefy. Logiką rozwoju tego typu zespołów od początku rządzi samochód. Współcześnie większość z nich funkcjonuje niejako obok miast, na zasadach eksterytorialnych wysp.
W ten sposób przyjemność i czas wolny znalazły dla siebie miejsce poza realną przestrzenią, bez kontaktu i relacji z otoczeniem miejskim. Te wielkie, odgrodzone siecią dróg strefy zgodnie ze zdefiniowaną przez Rema Koolhaasa zasadą wielkości nie muszą liczyć się z kontekstem, są punktem odniesienia same dla siebie. Ich lokalizacja – w mieście lub na jego obrzeżach – nie ma znaczenia; ważniejsza jest możliwość łatwego dojazdu.
W lutym 2020 roku nieopodal Mszczonowa, około pięćdziesięciu kilometrów od Warszawy, otwarto największy w Europie park wodny – Suntago Park of Poland. Według danych inwestora dla potrzeb budowy zużyto około 37 tysięcy metrów sześciennych betonu, więcej niż do budowy Pałacu Kultury i Nauki. Największy z trzech głównych basenów ma 845 metrów kwadratowych i 32 zjeżdżalnie o łącznej długości około 3,2 kilometra. Drugiemu basenowi, o powierzchni 800 metrów kwadratowych, towarzyszą sztuczna plaża i blisko 400 palm sprowadzonych z Malezji i Kostaryki oraz wnętrza zaaranżowane w stylu rzymskich term. Nad całością góruje rozsuwany dach, więc w upalne dni użytkownicy mogą cieszyć się prawdziwym słońcem. W trzeciej części kompleksu, potężnym saunarium, znajdują się między innymi egipska wioska oraz strefa koreańska. Gigantyczny zespół Suntago Park of Poland zajmuje obszar o powierzchni około dwudziestu hektarów, a docelowo ma się rozrosnąć w osobne, dwadzieścia razy większe miasteczko. Jeden z największych budynków, jakie wzniesiono na terytorium Polski, wielkością dorównujący zamkowi w Malborku, elektrowni Szombierki w Bytomiu, Pałacowi Kultury i Nauki w Warszawie, a nawet hotelom Gołębiewski, jest anonimowy. Inwestor nie chwali się współpracą z konkretnymi projektantami, podobnie trudno natrafić na ich ślad w informacjach branżowych. Anonimowa architektura udająca egzotyczny świat z karaibskich wysp, wykreowana z betonu, szkła i gipsu przez nie wiadomo kogo – tak można podsumować tę wielką machinę do wzbudzania przyjemności, którą w ciągu jednego dnia może odwiedzić nawet piętnaście tysięcy osób.
Polacy polubili też spędzanie czasu wolnego w powszechnych dzisiaj parkach linowych i wspinaczkowych, kulkolandach oraz cieszących się rosnącą popularnością centrach trampolin. Zaczęło się od instalacji z kulkami. Już w latach 90. ustawiano je w centrach handlowych lub w pobliżu sieciowych restauracji fast food. Wyprzedziły kolejne novum, jakie dotarło do Polski w epoce transformacji. W 1988 roku, jeszcze przed zmianą systemu, w Rabce-Zdroju otwarto niewielki lunapark „Alibaba”, po kilku latach przemianowany na Rodzinny Park Rozrywki „Rabkoland”. Był to pierwszy tego typu prywatny zespół w kraju. Zaledwie dwa hektary nie wystarczyły jednak, by realnie wypełnić niszę na rodzimym rynku. Czas parków rozrywki miał dopiero nadejść.
W latach 90. na całym świecie żywiołowo rozwijały się i dokonywały ekspansji telewizja, prasa kolorowa oraz inne skupione na rozrywce media. W 1992 roku otwarto Disneyland Resort Paris pod Paryżem, największy park rozrywki w Europie. Niedługo później w polskiej prasie pojawiły się głosy, że podobne miejsce powinno powstać nad Wisłą. Nadzieja na przełom zaświtała w 1996 roku, kiedy do Warszawy zawitał Michael Jackson. Niedługo później ogłosił zamiar wybudowania w naszym kraju Jacksonlandu. Stojący za tą ideą lokalni biznesmeni oraz ich wysuwane wobec władz publicznych żądania, by oddały za bezcen duży powojskowy teren w stolicy, sprawiły, że pomysł ostatecznie upadł. Na jego gruncie wyrosła inna inwestycja – Blue City, jedno z największych w Polsce centrów handlowych. Realizacja monstrualnego obiektu po zachodniej stronie Warszawy ruszyła pod koniec lat 90. Inwestorem był pochodzący z Turcji, lecz działający w Polsce już w czasach Edwarda Gierka przedsiębiorca Sabri Bekdas. Początkowo zajmował się handlem tekstyliami, z czasem zaczął inwestować w sport i nieruchomości. W 1999 roku wraz z innym tureckim przedsiębiorcą i architektem Vahapem Toyem zrealizował w centrum Warszawy wieżowiec Reform Center, w chwili powstania jeden z najwyższych budynków w stolicy. Blue City miało być parkiem rozrywki, a w jego powstanie przez pewien czas byli zaangażowani ludzie współpracujący z Michaelem Jacksonem. Problemy z finansowaniem sprawiły, że rozpoczętą budowę kończył już inny, tym razem amerykański inwestor, na podstawie zmienionego projektu, sprawy zaszły jednak tak daleko, że nie dało się uciec od przynajmniej częściowej realizacji wizji Vahapa Toya. Turecki architekt zaprojektował monstrualny budynek o pięciokondygnacyjnych korytarzach galerii handlowej, które spaja atrium przykryte szklaną kopułą o średnicy trzydziestu sześciu metrów. Pod nią tryska jedna z największych fontann w Polsce.
Oddane do użytku w 2003 roku Blue City, pionierski w naszym kraju wielki zespół handlowy, wyprzedziło swoją epokę. To tutaj realizowaliśmy amerykański sen o świecie konsumpcji oraz budowaliśmy lokalne wzorce globalnych trendów. Położone przy drodze wylotowej z Warszawy jest też idealnym odwzorowaniem eksterytorialnej wyspy zbudowanej poza czasem i przestrzenią oraz pomnikiem epoki przepoczwarzania się polskiego kapitalizmu. Pod koniec lat 90. z płynnej magmy zaczął ewoluować w stronę modelu bardziej racjonalnego i coraz ściślej powiązanego z globalnym systemem finansowym świata. Oddane do użytku u zarania XXI wieku Blue City było budowlą równie symboliczną dla swojej epoki, jak Pałac Kultury i Nauki pięć dekad wcześniej.
Odsunięty od projektu Vahap Toy zasłynął niedługo później wizją polskiego Las Vegas, gigantycznego parku rozrywki i hazardu połączonego z torem Formuły 1 i kampusem uniwersyteckim. Wszystkie te atrakcje chciał wybudować w pobliżu lotniska w Białej Podlaskiej. Projekt od początku budził kontrowersje. Do jego promocji używano skojarzeń ze stolicą hazardu na pustyni w Nevadzie – już ten chwyt bezlitośnie odkrywał nowe potrzeby wizualne i tożsamościowe Polek i Polaków. Ostatecznie Vahapem Toyem zainteresowali się przedstawiciele organów ścigania. Do budowy polskiego Las Vegas w Białej Podlaskiej nie doszło. Na przełom w rozwoju parków rozrywki nad Wisłą nie trzeba było jednak już długo czekać. Pierwsze tego typu zespoły zaczęto wznosić po akcesji Polski do Unii Europejskiej, a szczególnie dużo istnieje ich obecnie w okolicach Wadowic. Zaczęło się od Inwałdu. W 2006 roku oddano tam do użytku park miniatur, prywatną inwestycję Pawła Łysonia, który wcześniej zajmował się rozlewaniem wody mineralnej oraz produkcją napojów gazowanych. Zwiedzający mogą podziwiać kilkadziesiąt makiet znanych budynków w skali 1:25, przeważnie zabytków największych miast Europy. Sukces tego miejsca utorował drogę następnym inwestycjom: średniowiecznej warowni i zamkowi, dla pełni szczęścia sąsiadujących z krainą ruchomych smoków. W pobliżu działają także diabelski młyn i hotel oraz park dinozaurów. Dzieło wieńczy Ogród im. Jana Pawła II – monumentalny (o powierzchni trzech hektarów) portret pochodzącego z Wadowic Karola Wojtyły, utworzony z tysięcy krzewów i kwiatów.
W potężnym i wciąż rozbudowywanym parku w Inwałdzie rzuca się w oczy brak jasnej koncepcji przestrzennej. Kolejne atrakcje powstawały na terenach porolniczych, przez co ich usytuowanie sprawia wrażenie, jakby było przypadkowe lub wynikało z kolejności zakupu parceli. Z wieży widokowej służącej do podziwiania kwietnego wizerunku papieża Polaka widać znajdujące się tuż obok naturalnej wielkości figury dinozaurów i smoków z bajek. Pomimo dysonansu poznawczego, który budzi to miejsce, trzeba podkreślić, że przyciąga coraz większą liczbę odwiedzających. Dla nich ważne są parking, skrzyżowanie z drogą dojazdową, toalety, sklepy i restauracje, nie zaś spójny plan. Inwałd idealnie wpisał się w narastającą po 2004 roku potrzebę rozwoju infrastruktury dla przemysłów czasu wolnego, tak ważnego dla gospodarek poprzemysłowych. W zglobalizowanym świecie nieograniczonego przepływu towarów i usług szczególne znaczenie zyskała turystyka. Nowy silnik neoliberalnego porządku generuje aż 10 procent PKB całej Unii Europejskiej. Liderami tej branży są Włochy, Hiszpania i Francja, szczęśliwi posiadacze największej liczby zabytków, plaż i wszelkiego rodzaju atrakcji. W Polsce potrzeby i możliwości przyjmowania turystów rosną od czasu transformacji i włączenia w globalny system finansowy, a Małopolska utrzymuje się w czołówce graczy. Nie przypadkiem więc na pograniczu tego gęsto zaludnionego regionu oraz jeszcze gęściej zaludnionego Górnego Śląska polski kapitalizm zaczął generować nowe „atrakcje” turystyczne, nierzadko za publiczne i unijne środki.
Po 2004 roku, wraz z powolnym wzrostem zamożności mieszkańców Polski oraz rozwojem mediów społecznościowych, nowego wymiaruzaczęło nabierać budowanie osobistego wizerunku. Współcześnie poprzez Instagram możemy dotrzeć do tysięcy zdjęć wykonanych w Inwałdzie gdzieś pomiędzy miniaturą wieży Eiffla a figurą brontozaura, portretów dzieci, rodzin i zakochanych par. Na tle tamtejszych atrakcji Polacy opowiadają o zainteresowaniach lub sposobach spędzania wolnego czasu.
Popularność tego miejsca dała początek jeszcze jednej podobnej inwestycji. W 2008 roku w Zatorze, mniej więcej piętnaście kilometrów na północ od Wadowic, powstał park rozrywki Zatorland, z częściami: Park Mitologii, Park Świętego Mikołaja, Park Bajek i Stworzeń Wodnych oraz Park Owadów. Stoją w nich głównie naturalnej albo ponadnaturalnej wielkości rzeźby i makiety. Wysyłają gości w podróż do nieznanych światów. Na szczególną uwagę zasługuje położony na Zbiorniku Piastowskim Park Mitologii, z wyłaniającymi się z wody naturalnej wielkości figurami przedstawiającymi greckich bogów i herosów. Perseusz walczy tam z morskim potworem, a obok Kronos pożera swoje dzieci. Najważniejszą obecnie atrakcją Zatorlandu jest największy w Polsce park dinozaurów. Historia rosnącego zainteresowania paleontologią i wielkimi jurajskimi gadami sięga 1993 roku. Wkrótce po otwarciu paryskiego Disneylandu do kin trafił film Stevena Spielberga Park Jurajski. Dinozaury w Zatorze ruszają kończynami, ryczą i polewają przechodniów wodą. Idealnie wpisują się w potrzebę odwiedzania dalekich krain i oferują namiastkę podróży w czasie.
Trzeba podkreślić, że edukacyjny wymiar tych przestrzeni jest pozorny. Infantylna estetyka i budowana wokół niej narracja przemawiają przede wszystkim do wyobraźni najmłodszych. Cynicznie, niczym korporacje sprzedające zabawki, parki rozrywki budują popyt adresowany do dzieci i poprzez szantaż emocjonalny związany z potrzebą prezentowania statusu materialnego rodzin biorą swoją publiczność na zakładników. Ersatz podróży do innego świata wpisuje się w racjonalny plan biznesowy oparty na podpatrzonym na Zachodzie modelu budowania wizerunku i amerykańskim stylu życia. Nasuwa się pytanie o klasową przynależność osób odwiedzających parki rozrywki w Polsce. Wizualną ofertą miejsca te zdają się przyciągać przedstawicieli klasy ludowej, natomiast ceny są skrojone na grubsze portfele.
W 2014 roku Agata i Marek Goczałowie otworzyli w Zatorze potężny zespół rozrywkowy Energylandia. Jego główną atrakcją jest obecnie piętnaście rollercoasterów. Najwyższy z nich, uruchomiony w 2018 roku Hyperion, wznosi się na wysokość 77 metrów, a wagoniki mkną z maksymalną prędkością 145 kilometrów na godzinę. W 2020 roku, kiedy rozpędzone zatorskie diabelskie młyny zatrzymał COVID-19, Energylandia była już największym tego typu parkiem rozrywki w Europie. Rok wcześniej odwiedziło ją 1,5 miliona osób – więcej niż Zamek Królewski na Wawelu i niewiele mniej niż Kopalnię Soli w Wieliczce. Zespół cały czas jest rozbudowywany; już zajmuje około trzydziestu hektarów, prawie tyle, ile historyczne centrum Krakowa w obrębie Plant. Podobnie jak w Inwałdzie wydaje się, że jego układ jest dziełem przypadku i możliwości pozyskania nowych parceli. Od miasta Energylandię oddziela potężny parking, trudno więc mówić o integralności. Podobnie jak wiele tego typu miejsc, jest eksterytorialną wyspą między polami uprawnymi.
Hotele sieci Gołębiewski, Suntago Park of Poland w Sochaczewie i Energylandia w Zatorze zapewne nigdy nie trafią do czasopism i portali architektonicznych. Nie nadają się też na bohaterów trwającej obecnie debaty o architekturze zaangażowanej, budującej życie społeczne i wrażliwej na katastrofę klimatyczną. Tutaj życie społeczne kwitnie, ale klimatem nikt się nie przejmuje, energii zużywają tyle, ile całe miasta, bez samochodu dojazd jest niemożliwy lub przynajmniej utrudniony, a dla ich powstania często trzeba było wyciąć tysiące drzew. Nie podobają się krytykom i pod wieloma względami ich funkcjonowanie jest toksyczne, wręcz zabójcze dla środowiska, wiele mówią za to o nas i o potrzebie przyjemności rozbudzonej przez docierający nad Wisłę na początku lat 90. kapitalizm w neoliberalnej odmianie. Jego rezultatem jest ciągła pogoń za wciąż rosnącymi i zmieniającymi się potrzebami, w tym za poszukiwaniem nowych form przyjemności i sposobów spędzania czasu wolnego. Chcemy inwestować w siebie i swój wizerunek, a zarazem uciec od rzeczywistości, zmienić otoczenie, podróżować do miejsc nieznanych i dalekich. Nawet jeżeli świątynie ludyczności nie trafią na karty książek o historii polskiej architektury, przez lata będą pożywką dla antropologów i badaczy społecznych.
Rok 2020 zatrzymał w miejscu te dotychczas bijące rekordy popularności przestrzenie. Przyszłość hotelu w Pobierowie stoi dzisiaj pod znakiem zapytania, podobnie jak dalsza rozbudowa Suntago Park of Poland i Energylandii. Pustkami świecą galerie handlowe. Zamrożenie świata, jaki znaliśmy i uznaliśmy za swój, dla wielu było sygnałem do ucieczki z własnymi lękami i potrzebami w przestrzeń internetu, innych zbliżyło z naturą. Może w chwili zawieszenia uświadomimy sobie, w jakiego rodzaju przestrzeniach rzeczywiście się odprężamy i czujemy przyjemność.