PUSTKA/FORMA

W 661 roku w Chinach, w związku z poszukiwaniem oświeconego, godnego miana Szóstego Patriarchy czanu, powstały dwie gathy1. Sens pierwszej można zawrzeć w przesłaniu – „Umysł jest jak lustro – lgnie doń kurz. Rzecz w tym, by go usunąć”. Autor kolejnej przytomnie zapytał – „Gdzie lustro? Gdzie kurz?”. Nietrudno się domyślić zwycięzcy.

„Ograniczenie” jest pojęciem zwodniczym, w którego przypadku trudno rozstrzygnąć, gdzie lustro, gdzie kurz. Tym trudniej, że zarówno ów kurz symbolizujący „wiedzę” o nas samych i naszej „rzeczywistości”, jak i lustro współtworzącego ją umysłu, są nam zwykle dostępne w związku wzajemnie się ograniczających układów odniesienia, spod których władzy nie sposób się wyzwolić, żyjąc w „normalnym”, zdroworozsądkowym trybie. Oba są bowiem tyleż częścią problemu (lustro/kurz), ileż elementem jego rozwiązania, współuczestnicząc w procesie współzależnego powstawania zjawisk mających pozór realności. Pod tym względem przypominają one obrazy w zwierciadłach – złudne, wywłaszczone z tożsamości, niesamoistne. Podobnie ma się rzecz z ograniczeniem. Jako iluzoryczna projekcja umysłu więżąca podmiot w świecie jego własnych wytworów, pojęcie to odwraca uwagę od ludzkiej „ułudotwórczej” aktywności, sugerując istnienie w samej rzeczywistości tendencji czy sił wyznaczających granice suwerenności i swobody działania.

Naturalnie, by dowiedzieć się czegoś o samym ograniczeniu, trzeba się znaleźć poza zasięgiem owej „matrycy”. Podobnie, żeby coś sensownego o nim powiedzieć, czy raczej dać do zrozumienia, trzeba choć na chwilę zerwać z kompulsywnym manipulowaniem żetonami „sensu” i zwrócić się ku nieintelektualnemu, bezpośredniemu doświadczeniu „takości” tego, co się uobecnia. Droga Szóstego Patriarchy – przeniknięcie iluzorycznej bezbramnej bariery, za którą rozpościera się wolna od intelektualnych uroszczeń, nie znająca rozróżnień pustka – jest rozwiązaniem radykalnie unaoczniającym naturę owego fenomenu. Tu wszakże, poruszając się w granicach wyznaczonych przez standardy racjonalności Zachodu i posiłkując się środkami ledwie „pseudonimującymi” obiekt naszego zainteresowania, odsłonimy, in aenigmate, ten spośród wielu aspektów ambiwalentnej natury ograniczenia, który bezpośrednio wiąże się z istnieniem we współczesnej kulturze przesłaniających rzeczywistość „dekoracji”, pośród których upływa znaczna część życia mieszkańców ekumeny „płynnej nowoczesności”2. Czyniąc tak, będziemy dążyć do wyzwolenia się spod wpływu owej fikcji – jeśli nie rzeczywistego, to przynajmniej wyobrażeniowego. W konsekwencji częstymi w tekście odwołaniami do zwierciadlanych skojarzeń wizualizujących iluzjotwórcze moce umysłu można się będzie posłużyć jak swego rodzaju metaforycznym kodem uaktywniającym sekwencję wyprowadzającą zainteresowanych poza sferę oddziaływania omawianych tu tendencji.

OBRAZ/ILUZJA

Przywołując jedną z epifanii Alefa – wyróżnionego punktu przestrzeni zawierającego w sobie wszystko inne – Jorge Luis Borges pisze:

W tym bezmiernej wielkości momencie ujrzałem miliony zdarzeń przecudownych i straszliwych; nic jednak nie zdumiało mnie tak jak to, że wszystkie one zajmowały to samo miejsce, ani nie nakładając się na siebie, ani nie będąc przezroczyste. […] Ujrzałem mieniącą się kulę, o blasku nie do zniesienia. Z początku wydała mi się wirująca, potem zrozumiałem, że było to złudzenie, wynikające z zawrotności obrazów, które się w niej zawierały. Średnica Alefa wynosiła nie więcej niż dwa, trzy centymetry, ale przestrzeń kosmiczna, którą ogarniał, była naturalnej wielkości. Każda rzecz (powiedzmy: tafla zwierciadła) była nieskończonością rzeczy, bowiem było ją widać zupełnie jasno ze wszystkich punktów wszechświata. […] Widziałem Alefa ze wszystkich punktów, w Alefie widziałem ziemię i w ziemi z powrotem Alefa, i w Alefie ziemię, widziałem moją twarz i moje wnętrzności, widziałem twoją twarz i poczułem zawrót głowy, i płakałem, ponieważ oczy moje ujrzały ten przedmiot tajemny i pełen wszelkich możliwości, którego imię przywłaszczyli sobie ludzie, którego jednak nie widział żaden człowiek: niepojęty wszechświat3.

Auktoralna narracja Alefa nadaje opowieści walor świadectwa, czytelnikowi jednak pozostaje tylko ona sama – mimo spektakularnych wysiłków sprawozdawcy nie obcujemy bowiem z nieskrępowaną wizjonerską erupcją równoczesności mnożących się obrazów, lecz zaledwie z jej ujęzykowioną, sekwencyjną czy sukcesywną repliką. Skądinąd, jeśli pozwolić się uwieść parabolicznej logice owej narracji, nawet pierwotna integralność objawienia nieskończoności każdej rzeczy zostaje za sprawą Alefa rozłamana na okruchy widoczne w „powiedzmy: taflach zwierciadła” fingujących aspektualne obrazy rzeczy i zjawisk „widzianych zupełnie jasno ze wszystkich punktów wszechświata”. Zupełnie jasno – powiada Borges – przecież jednak w zwierciadle, o którym wiadomo, że zależnie od konstrukcji „odbija” rzeczywistość z różnym stopniem „wierności”, przekształcając bądź zniekształcając „obraz” tego, co się przed nim znajduje. Borgesowska wizja Alefa, w którym zdarzenia „zajmowały to samo miejsce, ani nie nakładając się na siebie, ani nie będąc przezroczyste” – to między innymi opowieść o zawieraniu się wszystkiego we wszystkim i o ograniczeniu naszych władz poznawczych próbujących uporać się z ową mnogością równo-miejscowo i równo-cześnie narzucającą się naszej uwadze. Zarazem opowieść o granicach zastosowania symbolicznych, zwłaszcza językowych, środków uprzystępniania wszechcałości.

Nim zwrócimy się ku językowym aspektom ograniczenia, przystańmy na chwilę, by wziąć udział w pokazie Fazanga (法藏), trzeciego patriarchy szkoły huayan (華嚴宗), dającym wgląd w dharmadhatu (chińskie fajie 法界), nieuwarunkowaną przestrzeń zjawisk, w której powstają one, trwają i zanikają. Z prośbą o odsłonięcie tajemnicy owej sfery – „łącznie z takimi cudami, jak: «wszystko w jednym» i «jedno we wszystkim», jednoczesne powstawanie wszystkich obszarów, wzajemne przenikanie i zawieranie się wszystkich dharm, wolność od przeszkód przestrzeni i czasu, itp.”4 – zwróciła się doń cesarzowa Wu Zetian (武則天) z dynastii Tang. Spełniając jej życzenie, mistrz Fazang zaprosił cesarzową do pokoju zwierciadeł. Wedle Garmy C.C. Changa, rzecz miała się tak:

Na suficie i podłodze, na wszystkich czterech ścianach, a nawet w czterech rogach pokoju umieszczone były ogromne lustra – wszystkie zwrócone licami do siebie. Następnie na środku pokoju ustawił [Fazang] posążek buddy, a obok niego płonącą pochodnię. […] – Wasza Wysokość, oto demonstracja pełni w dharmadhatu. W każdym lustrze w tym pokoju znajdziesz odbicia wszystkich pozostałych luster, razem z odbitym w nich wizerunkiem buddy. W każdym odbiciu każdego lustra znajdziesz odbicia wszystkich pozostałych luster, razem z wizerunkiem buddy odbitym w każdym z nich. Nigdzie niczego nie brakuje, ani nic nie znajduje się na niewłaściwym miejscu. Ta demonstracja jasno ukazuje zasadę wzajemnego przenikania i zawierania. Widzimy tutaj przykład jednego we wszystkim i wszystkiego w jednym – w ten sposób ujawniona została tajemnica obszaru obejmującego obszar ad infinitum. Zasada jednoczesnego powstawania różnych obszarów ukazuje się tutaj w sposób tak oczywisty, że niepotrzebne jest żadne wyjaśnienie. Nieskończone odbicia różnych obszarów powstają teraz jednocześnie bez najmniejszego wysiłku; robią to naturalnie w doskonale harmonijny sposób. […] – Jeśli chodzi o zasadę wolności od przeszkód przestrzeni, można ją zademonstrować w następujący sposób – mówiąc to, wyjął z rękawa kryształową kulę i położył na swej dłoni. – Wasza Wysokość, teraz widzimy wszystkie lustra i ich odbicia w tej małej kryształowej kuli. Mamy tutaj przykład pokazujący, jak małe zawiera duże oraz jak duże zawiera małe. Oto demonstracja wolności od przeszkód „rozmiarów” albo przestrzeni. Natomiast wolność od przeszkód czasów – przeszłość wchodząca w przyszłość i przyszłość wchodząca w przeszłość – nie może być ukazana w tej demonstracji, gdyż jest to przecież demonstracja statyczna, pozbawiona dynamiki elementów czasowych5.

ZASADA/MIARA

Niezależnie od obnażenia iluzoryczności samej idei substancjalnie pojmowanego istnienia, ów spektakl uwidocznia również zależność między nieuwarunkowaną podstawą wszystkiego a zjawiającymi się w naszym tu-i-teraz rzeczami i zdarzeniami, zależność, którą w języku zachodniej metafizyki często oddaje się za pomocą interpretacji wiążących noumenalną rzeczywistość praw i zasad ze zjawiskowym światem przemijających zaistnień. Tego rodzaju imaginacyjna metaforyka jest wszakże zaledwie refleksem pierwotnego, przedsłownego, intuicyjnego rozpoznania natury rzeczywistości – jak bowiem czytamy w Daodejing – „Niebo i ziemia zaczynają się w nienazwanym: nazwa jest matką dziesięciu tysięcy rzeczy”6. Mniejsza więc o filozoficzną retorykę – czy będzie to dao (道), kong (空), li (理), tian (天), xing (性), śūnyatā czy logos – medytacyjny bądź iluminacyjny wgląd wyzwala nas z ograniczeń zwierciadlanej optyki zmysłowego i pojęciowego poznania odwzorowującego rzeczywistość wedle nieznanych norm rzutowania. Przeniknięcie poza system luster będący tu metaforą poznania sprawia, że w obcowaniu z nieuwarunkowanym – do którego różnych aspektów odnoszą się przywołane wyżej terminy – odsłania się przed nami natura współzależnego powstawania rzeczy i zjawisk. Zarazem uobecniające się w owym poznaniu regularności jawią się nam jako zasady porządkujące chaotyczną mnogość zjawisk w kosmos harmonijnego współistnienia pozornych przeciwieństw.

Naturalnie owe zasady czy prawa nietrudno byłoby uznać za wyraz ograniczenia nałożonego na rzeczywistość przez nią samą bądź jakiś inny, nieznany z imienia byt7. Tu jednak, stając po stronie rzeczywistości, a nie rozlicznych jej interpretacji, uznajemy, że prawa, o których mowa, są po prostu inną nazwą „takości” tego, co jest. Konsekwentnie, traktowanie ich jak ograniczeń równałoby się odmowie uznania pierwotności rzeczywistości i wzięciu za nią naszych wyobrażeń o tym, jak powinno być. Współistniejemy z tym oto, nie innym wszechświatem, w tym, nie innym momencie jego i naszej historii, z jego podstawowymi stałymi fizycznymi podtrzymującymi życie w znanej nam postaci – jesteśmy jego częścią, a prawa, którymi rządzi się owo uniwersum, są – zgodnie z zasadą antropiczną – prawami naszego własnego istnienia. Podleganie im i kierowanie się nimi to zatem nasz stan naturalny, czy przyrodzony, poza którym nie znamy innego. Skądinąd, poza logiką wyznaczającą ramy interpretacyjne naszej aktywności intelektualnej napotykamy nie logikę inną, lecz zwykły brak sensu. Logiki będącej warunkiem naszego myślenia nie nazywamy ograniczeniem nałożonym na swobodę umysłu. Czemu zatem mielibyśmy nazywać tak prawa, dzięki którym staliśmy się i jesteśmy? Przy takim postawieniu kwestii widać, że ograniczenie odnosi się nie do obiektywnie istniejącego stanu rzeczy, lecz do jego interpretacji – jest nie tyle własnością świata, ile raczej dziełem umysłu projektującego na rzeczywistość podmiotowe standardy, oczekiwania i nadzieje oraz „rozliczającego” ją ze sposobu wywiązywania się z owej jednostronnie zadekretowanej „umowy”.

OGRANICZENIE/DORAŹNOŚĆ

Przechadzka ponowoczesnymi galeriami zwierciadlanego domu języka, gdzie lustra sensu bałwochwalczo zwielokrotniają iluzoryczną realność znaczonego, przekonuje, że z nastaniem w naszej kulturze fazy „płynnej nowoczesności” nowego sensu nabrały metaforyczne strategie językowego ujmowania tego, co zasadniczo nieograniczone, nieokreślone i nieuchwytne – świata, życia, myśli, czasu, przestrzeni itd. – w ograniczających, określonych i uchwytnych kategoriach antropocentrycznej chrono- i topografii. Wspomniane wcześniej, tradycyjnie obecne w myśleniu zdyscyplinowanym, naturalne, nie-ograniczające pojmowanie „ograniczenia” ustąpiło miejsca rozumieniu go jako czegoś z gruntu przeciwnego życiu społecznemu i naturze ludzkiej. Obecnie bowiem, w epoce wszechogarniającej „mobilizacji” oraz transkulturowych przepływów ludzi, towarów i idei swobodnie rozprzestrzeniających się za pośrednictwem globalnej sieci urynkowionej wymiany wszystkich i wszystkiego, ograniczenie pojmuje się przede wszystkim jako coś niepożądanego, krępującego swobodę działania podmiotu i ograniczającego jego ekspansję. W sytuacji, kiedy o postępie i rozwoju często myśli się jako o przekraczaniu kolejnych granic wyznaczanych przez społecznie i kulturowo standaryzowane imaginaria, sama „granica”, będąca przecież istotnym składnikiem „ograniczenia”, nabiera złowrogiego wydźwięku. Oprócz owego, oczywistego skądinąd sensu, warto również wziąć pod uwagę inny, rzadziej analizowany aspekt znaczenia tego pojęcia – ograniczenie nie „czymś”, ale „do czegoś”.

Współczesne media nieustannie prefabrykują wzorcowe tożsamości dla wszystkich, którzy „galwanizowani” mocą twórczej wyobraźni powolnej fantazmatycznej logice pragnienia zechcą „odrodzić się” w którymś z wyimaginowanych światów „spektakularnie” przez nie (wy)kreowanej „wspólnoty”. Mimo wszakże ciągle rosnącej liczby scenariuszy życiowych „spektakli” czy autobiograficznych „projektów” dostępnych dla poszukujących uatrakcyjnienia własnej egzystencji, są one ze swojej istoty zamknięte w granicach wyznaczonych własną doraźnością czy „lokalnością” i jak wszystkie właściwe płynnej nowoczesności gry w konstruowanie i dekonstruowanie własnej tożsamości „nie są już w stanie (i już się tego od nich nie oczekuje) trwać długo w jednym kształcie, ponieważ rozkładają się i topnieją w czasie krótszym niż ten potrzebny do ich powstania, i zaczynają upłynniać się, kiedy tylko powoła się je do życia”8.

Los ten spotyka także i te najważniejsze dla jednostek i społeczności struktury organizujące myślenie, planowanie i długoterminowe działanie – obecnie zanikają one stopniowo, ustępując miejsca arywistycznym grom interesów i koniunkturalnym aliansom podporządkowanym incydentalnej „logice” doraźnych korzyści, co – zdaniem Zygmunta Baumana – „prowadzi […] do podziału historii politycznej i jednostkowych biografii na szereg krótkoterminowych projektów i epizodów, których liczba jest nieskończona i nie łączą się one w żadne sekwencje, do których dałoby się zastosować takie pojęcia, jak rozwój, dojrzewanie, kariera czy postęp (wszystkie one sugerują ustalony z góry porządek następowania)”9. Ostatecznie, skutkiem zaangażowania jednostek we wspomniane „projekty” autobiograficzno-egzystencjalne – deklaratywnie znoszące ograniczenia, paradoksalnie wszakże drastycznie ograniczone do doraźności i z samej swojej istoty efemeryczne – jest stopniowe kształtowanie się na naszych oczach specyficznej kultury „płynności” zogniskowanej wokół jednostkowej wolności wyboru – pojmowanego wszakże nie jako przywilej, lecz życiowa konieczność i nieunikniony obowiązek – oraz takiejże za ów wybór odpowiedzialności10.

Oczywistą konsekwencją owej orientacji kultury jest „elastyczność” współtworzących ją podmiotów – „gotowość do błyskawicznej zmiany taktyki i stylu, do porzucenia zobowiązań i zapomnienia o lojalności bez żalu – ale także do korzystania z szans wedle ich aktualnej dostępności, a nie kierowania się ugruntowanymi preferencjami”11. Cesze tej – w innym miejscu nazwanej wprost przez Baumana „politycznie poprawną dziś nazwą dla braku kręgosłupa”12 – wraz z towarzyszącym jej „wyzbyciem się sztywnych standardów, niewybredzaniem, akceptacją wszelkich gustów bez uprzywilejowywania i bez jednoznacznego opowiedzenia się po stronie któregokolwiek z nich”, „maksymalną tolerancją i minimalną wybrednością” oraz „wszystkożernością – i zachowywaniem się w każdym środowisku kulturowym jak w domu, bez tego, by którekolwiek z nich za własny swój dom, a tym bardziej jedyny, uznawać”13 – na systemowym poziomie kultury odpowiada „przemożny pęd do nieustającej zmiany (choć w odróżnieniu od fazy oświeceniowej zmiany nieukierunkowanej czy o kierunku z góry nieokreślonym)”14.

Naturalnie, nic w tym dziwnego, jeśli zważyć, że kultura płynnej nowoczesności obsługuje „nie tyle uwarstwienia i podziały społeczne, ile rynek zorientowany na przyśpieszanie obrotu konsumpcyjnych towarów”15, a pojawiający się na nim „gracze” nastawieni przede wszystkim na maksymalizację zysku traktują innych nie tyle jak współtworzące kulturę podmioty, ile raczej jak przedmiot marketingowych zabiegów. Jak zauważa Bauman:

kultura płynnej nowoczesności nie posiada „ludu” do oświecania i uszlachetniania; posiada natomiast klientów do uwodzenia. Uwodzenie, w odróżnieniu od oświecenia i uszlachetnienia, nie jest zadaniem do jednorazowego, raz-na-zawsze spełnienia, lecz niekończącą się czynnością. Funkcją kultury nie jest zaspokajanie istniejących potrzeb, ale stwarzanie nowych – przy równoczesnym utrzymywaniu potrzeb już wprzódy zakorzenionych czy posianych w stanie permanentnego niezaspokojenia. Jej troską naczelną jest zapobieganie satysfakcji jej byłych wychowanków/podopiecznych, teraz w klientów przedzierzgniętych, a już szczególnie przeciwdziałanie ich kompletnej i ostatecznej, niewymagającej dalszych uzupełnień satysfakcji, jaka nie pozostawiłaby miejsca dla dalszych, nowych i jeszcze niezaspokojonych pożądań i zachcianek16.

ZWIERCIADŁO/KURZ

Oto jedno z możliwych wyjaśnień charakterystycznej dla współczesnej kultury niechęci do wszelkich ograniczeń – merkantylne z ducha przedsięwzięcie, zasilane zachłannym pragnieniem powiększania stanu własnego posiadania przez kreowanie wciąż nowych potrzeb na użytek uprzedmiotowionych jednostek utrzymywanych w stanie ciągłego niezaspokojenia, musi dla własnego przetrwania tworzyć i podtrzymywać mitologię ustanawiania tożsamości dzięki przekraczaniu kolejnych granic odzwierciedlających nie tyle rzeczywiste uwarunkowania rozwoju, ile raczej „spektakularne” uproszczenia kupczących nim marketingowych „prawodawców” i „tłumaczy” kultury. Mnożąc ponad potrzebę i powielając w niezliczonych wariantach prefabrykowane wizje rozwoju dzięki kolekcjonowaniu i „konsumowaniu” nowych przedmiotów, przeżyć, doświadczeń i im podobnych „dóbr”, owa kultura roztacza iluzoryczną wizję bogactwa dostępnych dla każdego możliwości, bogactwa tym bardziej kuszącego, że zwielokrotnionego w fikcjonalnych i dla wielu bardziej rzeczywistych niż sama rzeczywistość wytworach medialnego imperium. Mozaikowy układ faset uwodzący zmienną grą wzajemnie przenikających się obrazów jest dla przeciętnego, narcystycznego odbiorcy owego spektaklu światem bez ograniczeń, z którego paradoksalnie nie ma dlań wyjścia – ograniczonemu prawami zwierciadlanej optyki brak bowiem probierza, który pozwoliłby rozstrzygnąć, gdzie lustro, gdzie kurz. Pod nieobecność owej miary ograniczenie jest ograniczeniem, jest ograniczeniem, jest ograniczeniem…