Wieczorem 23 marca 2020 roku najpoważniejszy i najgłębszy od siedemdziesięciu lat kryzys, spowodowany przez wirus SARS-CoV-2, osiągnął we Włoszech apogeum. Wtedy też minister innowacji Paola Pisana pojawiła się w telewizji z urzędowym ogłoszeniem dotyczącym otwarcia konkursu „Innova per l’Italia” (Innowacja dla Włoch). Włochy były w tym czasie drugim po Chinach krajem na świecie z największą liczbą osób zakażonych i ofiar COVID-19. Rządowa inicjatywa mająca na celu powstrzymanie rozwoju pandemii poprzez wykorzystanie najnowszych technologii informacyjnych, w szczególności aplikacji umożliwiającej ustalenie lokalizacji osób zarażonych oraz obserwację podejmowanych przez nie aktywności, była więc niezwykle trafna.
W ciągu pierwszych godzin po ogłoszeniu konkursu do rządu dotarło dwieście siedemdziesiąt propozycji. Wszystkie zostały przyjęte z entuzjazmem, gdyż wykorzystanie tego rodzaju aplikacji dawało nadzieję na odzyskanie przez obywateli pewnej dozy swobody przemieszczania się, przede wszystkim dzięki niezwykle dokładnej kontroli miejsc pobytu osób zarażonych koronawirusem.
Omawiając sposób działania rządowej aplikacji, minister Paola Pisana odniosła się bezpośrednio do kwestii big data. Poruszyła temat wykorzystania w obecnej sytuacji możliwości oferowanych przez łączność, technologię cyfrową oraz dane geolokalizacyjne. Przydatność aplikacji opiera się na prostej zasadzie: osoba zarażona dostarcza służbom medycznym informacje dotyczące swojego przemieszczania się, które w ciągu ostatnich czterech tygodni zapisały się na jej smartfonie. Niezwłoczne zapewnienia rządu, że tego rodzaju aplikacja działa z pełnym poszanowaniem dla prywatności obywateli, nie zdołały rozwiać wątpliwości dotyczących zgodnego z literą prawa sposobu wykorzystania wrażliwych danych osobowych.
W istocie możemy mówić o powstaniu swego rodzaju technologii bionadzoru, w najbardziej radykalny sposób wdrożonej w Korei Południowej. Sygnał satelitarny ze smartfonów (GPS) oraz informacje o mieszkańcach pochodzące z największych mediów społecznościowych wykorzystano tam w celu uzyskania danych dotyczących położenia użytkowników smartfonów. Działanie to pozwoliło określić dane geolokalizacyjne z doskonałą precyzją, przede wszystkim dzięki telefonom nieustannie podłączonym do przekaźników sieci 4G i 5G. W Korei Południowej jest ich około osiemdziesięciu sześciu milionów, co daje jeden przekaźnik na około 6,3 osoby.
Korea Południowa zebrała liczne pochwały za skuteczność w walce z epidemią koronawirusa, mimo że pobieranie danych za pośrednictwem monitoringu satelitarnego doprowadziło do niesłychanych naruszeń prywatności obywateli. Wprawdzie zgromadzone w ten sposób dane posłużyły koreańskiej służbie zdrowia, ale zostały wykorzystane również przez rząd. Są upubliczniane w celu powiadomienia mieszkańców o lokalizacji wciąż pojawiających się ognisk wirusa, czyli de facto stref zagrożenia epidemicznego. Podanie do publicznej wiadomości informacji dotyczących miejsca pobytu osób chorych na COVID-19 lub podejrzanych o zarażenie koronawirusem wywołało oburzenie wśród użytkowników mediów społecznościowych Napiętnowali osoby, które nie zastosowały się do protokołu i procedur sanitarnych. Tym samym
kraje, które przewidują wprowadzenie podobnych środków ostrożności, muszą zmierzyć się ze sporym problemem. Jest mało prawdopodobne, aby taki poziom nadzoru i rozpowszechnienia wrażliwych danych osobowych został łatwo zaakceptowany przez pozostałą część społeczeństw demokratyczno-liberalnych. […] Ujawnianie tego typu informacji może sprawić, że wprowadzenie ograniczeń obywatelskiej swobody przemieszczania się nie będzie już konieczne. W takiej sytuacji rządy krajów z całego świata stoją przed niezwykle trudnym wyborem między łamaniem praw jednostki poprzez rozpowszechnianie informacji dotyczących poszczególnych obywateli a naruszaniem tychże praw poprzez ograniczanie swobody przemieszczania się1.
Obecna sytuacja jest jednak znacznie bardziej złożona – wiele krajów, a czasem choćby regionów poszło własną drogą i wprowadziło do użycia rozmaite urządzenia elektroniczne umożliwiające podgląd kontaktów i śledzenie tras przemieszczania się nie tylko zarażonych koronawirusem, lecz wszystkich mieszkańców. Działania takie uzasadnia się zamiarem zapewnienia większej przestrzeni swobody dla osób niezarażonych czy ozdrowieńców. W tych okolicznościach pojawia się prawdopodobna hipoteza, że cyfrowy monitoring mieszkańców2 – początkowo jedynie narzędzie umożliwiające utrzymanie w ryzach epidemii i powstrzymanie dalszego rozprzestrzeniania się wirusa – stanie się niechybnie narzędziem kontroli w rękach tych rządów, które niekoniecznie wysoko cenią standardy demokratyczne i równościowe. Nie cieszy więc marcowe postanowienie węgierskiego premiera Viktora Orbána, który zapewnił sobie pełnię władzy, rzekomo w celu opanowania sytuacji kryzysowej związanej z epidemią COVID-19.
Informacje dotyczące naszych gustów, preferencji, jak również naszej lokalizacji są w każdej chwili gromadzone przy użyciu najnowszych mediów, a następnie w sposób zaprogramowany przetwarzane w procesie zwanym datification. Informacje określane jako big data powodują istotne zmiany, którym podlegają zarówno branża biznesowa, rynek, jak i społeczeństwo. Wartość przenosi się z infrastruktury materialnej, w postaci ziemi i fabryk, na infrastrukturę niematerialną, czyli informacje niezwłocznie przetwarzane na towar w prostym rachunku matematycznym, zgodnie z którym wielkość sprzedaży powierzchni reklamowej w internecie jest wprost proporcjonalna do ilości informacji zebranych na temat każdego użytkownika z osobna. Innymi słowy, im więcej o tobie wiem, tym łatwiej jest mi namówić cię na kupno czegoś. Działanie sieci opiera się na wciąż postępującej i coraz dokładniejszej personalizacji.
Gdyby proces ten ograniczał się jedynie do stylu sprzedaży wybranych dóbr i usług, można by go uznać za zjawisko całkowicie pozytywne, ułatwiające użytkownikom docieranie do tych informacji rynkowych (towarów, usług), które najlepiej odpowiadają ich gustom. Włączenie do zakresu znaczeniowego pojęcia „reklama” również informacji politycznych oraz propagandy, przeważnie fake newsów, umożliwiłoby nam dostrzeżenie prawdziwego oblicza fenomenu wykorzystywania big data. Przypadek Cambridge Analytica ujawnił ogromną siłę manipulacji mediów społecznościowych. Wykorzystały ją przy okazji tak istotnych wydarzeń ostatnich lat jak Brexit czy elekcja Donalda Trumpa. Ujawnienie tych działań doprowadziło do przesłuchania Marka Zuckerberga przed Kongresem Stanów Zjednoczonych, po czym wytoczono Facebookowi proces. Zakończył się wyrokiem skazującym serwis na karę liczoną w miliardach dolarów.
Skandal związany z Cambridge Analytica nie tylko ujawnił, jak niezwykle łatwo jest manipulować opinią publiczną w celach politycznych. Pokazał również, że metody działania stosowane przez brytyjską firmę doradztwa politycznego niewiele różnią się od tych, którymi na co dzień posługuje się tak zwany kapitalizm nadzoru, wykorzystując przy tym nasze dane osobowe:
Nasze dane osobowe są wyłuskiwane z naszego codziennego życia bez naszej świadomości. W Stanach Zjednoczonych aparatura używana przez osoby cierpiące na bezdech senny przekazuje dane spółkom ubezpieczeń zdrowotnych, często po to, aby umożliwić im uniknięcie wypłaty odszkodowań. Pewne aplikacje telefoniczne co dwie sekundy rejestrują dane związane z położeniem użytkownika i natychmiast sprzedają je stronom trzecim. […] Kapitaliści nadzoru przyczyniają się do powstania głęboko niedemokratycznych nierówności w zakresie dostępu do informacji oraz związanych z nimi wpływami. Skonstruowany przez nich system działa tak, że oni wiedzą o nas wszystko, my natomiast nie możemy dowiedzieć się o nich niczego. Przewidują naszą przyszłość i programują nasze zachowania, lecz nie w naszym, a w cudzym w interesie ekonomicznym3.
Nowy Kapitał4, funkcjonujący dzięki najnowszym technologiom komunikacyjnym, posługuje się naszymi danymi tak, jak gdyby już one były towarem, i przetwarza je w sposób rażąco antydemokratyczny. Nietrudno jednak wyobrazić sobie konsekwencje administrowania takimi danymi przez organizacje rządowe. Z łatwością mogłyby wykazać, że przetwarzanie tego rodzaju informacji jest niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa państwa. Przyzwolenie na śledzenie mieszkańców i gromadzenie prywatnych informacji dotyczących obywateli, nawet w tak istotnym celu jak zahamowanie rozprzestrzeniania się śmiercionośnej epidemii, nieuchronnie wprowadziłoby do naszego życia klimat niczym z programu Big Brother lub powieści Orwella. Jakkolwiek rozwiązanie południowokoreańskie ze względu na jego techniczne zawiłości może się wydawać trudne do wprowadzenia w życie, nie oznacza to bynajmniej, że nie grozi nam oburzająca w skutkach renegocjacja prawa do prywatności w czasie obowiązywania stanu nadzwyczajnego.
Podczas gdy włoski rząd pracował nad rozwiązaniem umożliwiającym zgodne z prawem obywateli do prywatności wykorzystywanie aplikacji do śledzenia zarażonych koronawirusem, wiceprezydent Lombardii Luigi Icardi uzyskał od dostawców usług telefonicznych mało precyzyjną, acz istotną informację dotyczącą częstości korzystania z telefonu przez Lombardczyków oraz pozostałe osoby znajdujące się na terytorium regionu. To nie był przypadek. Icardi zestawił te dane z informacjami dotyczącymi jeszcze innej grupy osób – przede wszystkim tych, które uzyskały pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Tłumaczył, że chodzi o weryfikację, czy i w jakim stopniu rządowe zalecenia rzeczywiście wywarły wpływ na życie mieszkańców.
Powyższy splot zdarzeń pozwala zakładać, że nawet gdy epidemia ustąpi i wrócimy do wcześniejszego trybu życia, cyfrowe monitorowanie obywateli będzie jak najbardziej praktykowane, gdy co jakiś czas niezbędne okaże się zebranie informacji nie tylko na temat osób zarażonych, lecz także tych dotyczących ozdrowieńców i ludzi odpornych na zarażenie, a zatem o każdym z nas.
Przewodnia idea, która miałaby usprawiedliwić wprowadzenie ograniczenia, jeśli nie wręcz zawieszenie prawa do prywatności każdego z obywateli zawsze wtedy, gdy pojawią się ku temu przesłanki, to tak zwany stan wyższej konieczności – specyficzny moment, który filozof Giorgio Agamben określił mianem stanu wyjątkowego. Nawiązał do niego niedawno przy okazji rządowych prac nad pierwszymi ustawami mającymi uregulować zagrożenie epidemiczne5: „stan wyjątkowy jawi się jako prawna forma czegoś, co takiej formy mieć nie może. Z drugiej strony, jeśli wyjątek uznamy za swoiste narzędzie, za pośrednictwem którego prawo odwołuje się do życia i – poprzez zawieszenie samego siebie – włącza je w swój obręb, to teoria stanu wyjątkowego okazuje się warunkiem wstępnym niezbędnym do określenia związku łączącego jednostkę z prawem i jednocześnie wydającego ją na jego pastwę”6.
Stan wyjątkowy to u Agambena ziemia niczyja, szara strefa, która powstaje między teoretycznym porządkiem prawnym a praktyką życiową, rodzaj zawieszenia praw gwarantowanych przez ustawę zasadniczą czy wręcz ograniczenia wolności człowieka zawsze wtedy, gdy mamy do czynienia z sytuacją wymagającą działań odbiegających od codziennej praktyki. Nie bez przyczyny w swojej argumentacji na temat stanu wyjątkowego filozof przywołał wydany w 1933 roku przez Adolfa Hitlera dekret „O ochronie narodu i państwa” oraz rozporządzenie wojskowe ogłoszone przez George’a W. Busha 13 listopada 2001 roku w reakcji na wrześniowy atak terrorystyczny na bliźniacze wieże WTC.
W obu przypadkach wprowadzenie stanu wyjątkowego poskutkowało nie tylko usprawiedliwieniem ograniczania praw jednostki, ale także zniesieniem jakiegokolwiek porządku prawnego, co przyczyniło się do powstania klasy osób o bliżej nieokreślonym statusie – takiej, jaką byli Żydzi w Trzeciej Rzeszy czy wciąż są pochwyceni w Afganistanie talibowie. Także w sytuacji pandemii część społeczeństwa jest przetrzymywana na terytorium kraju na niejasnych zasadach, całkowicie wyłączona spod prawa i nadzoru sądowego.
Agamben podąża tokiem myślenia Carla Schmitta na temat dyktatury7. Wychodzi w swoich rozważaniach od jednej z tez niemieckiego filozofa dotyczącej totalitarnych form sprawowania rządów, które to, według Schmitta, nigdy nie powstają w opozycji do ustroju demokratycznego, lecz zawsze w momencie, w którym mechanizmy funkcjonowania reprezentacji demokratycznej i parlamentarnej zostają całkowicie wyczerpane, aż do osiągnięcia przez nie stanu tymczasowego zawieszenia. Wprowadzenie dyktatury jest wprawdzie niezależne od standardów konstytucyjnych państwa demokratycznego, lecz nie jako alternatywa wobec nich. Nawet gdy normy demokratyczne zostają chwilowo zawieszone, nie przestają obowiązywać.
Stan wyjątkowy to nic innego jak oddzielenie normy od jej zastosowania. Aby dyktatura mogła się urzeczywistnić, fundamentalną kwestią jest obowiązywanie standardu, choćby nawet w stanie zawieszenia. Dzięki temu dyktatura staje się nie zaprzeczeniem demokracji, lecz jednym z możliwych kierunków jej rozwoju, jeśli nie wręcz ekstremalną formą rozwoju ustroju demokratycznego, w której „możliwe jest zachowanie związku pomiędzy stanem wyjątkowym a porządkiem prawnym”8. W uzasadnieniu powyższej tezy Agamben odwołuje się do założenia, że sprawowanie rządów totalitarnych, bez względu na to, ile mogłoby trwać, nawet przy braku egalitarnie zorientowanej opozycji ostatecznie przewiduje powrót do demokracji.
Dobrze tezę tę ilustruje dyktatura frankistowska w Hiszpanii, której kres położyła śmierć jej wodza. Król Juan Carlos I w trzyletnim okresie przejściowym, rozpoczynającym się 20 listopada 1975 roku – z dniem śmierci dyktatora – a kończącym się wejściem w życie Konstytucji z 29 grudnia 1978 roku, pokierował państwo ku rządom demokratycznym. Warto przypomnieć, że zdaniem Schmitta decydującą rolę w procesie przejścia państwa od demokracji do dyktatury odgrywają środki komunikacji, doskonale przystosowane do manipulowania masami i kształtowania opinii publicznej. Wystarczy w tym miejscu przywołać szczególne znaczenie strategiczne i strukturalne propagandy oraz jej wyjątkową szkodliwość w dyktaturach ubiegłego wieku.
Co zatem współcześnie oznacza wolność myśli i wypowiedzi? Jaką analogię dostrzegamy między negowanymi przez dyktatury ubiegłego wieku prawami a postępującym obecnie upadkiem demokracji? Można wysunąć wniosek, że nawet jeśli w ogromnej większości państw na świecie wartości takie jak wolność i demokracja są istotne i dobrze ugruntowane, zagrożenie jest związane z możliwością utraty prawa do prywatności. Odnosząc się do tego problemu, Edward Snowden napisał: „Jedyną miarą wolności kraju jest stopień poszanowania praw obywatelskich. W moim przekonaniu prawa te są w rzeczywistości ograniczeniami władzy państwowej; określają konkretne ramy, w których rządowi nie wolno naruszać swobód osobistych – domenę w czasach rewolucji amerykańskiej noszącą miano wolności, a w dobie rewolucji internetowej rozumianą jako prywatność”9.
Kazus Snowdena, byłego technika CIA, który zasłynął ujawnieniem masowej inwigilacji obywateli prowadzonej przez rząd Stanów Zjednoczonych, pokazuje, że to właśnie wprowadzenie stanu wyjątkowego na terytorium tego kraju wskutek zamachów z 11 września 2001 roku przyczyniło się do zezwolenia na ograniczenie praw obywateli do prywatności, a przede wszystkim praw związanych z IV Artykułem Konstytucji Stanów Zjednoczonych; dotyczy on ochrony jednostek i ich dobytku przed inwigilacją ze strony rządu. Z początkiem listopada 2001 roku Stany Zjednoczone powołały do życia system masowej kontroli oparty na dostępie do wrażliwych danych wszystkich amerykańskich obywateli i zarządzaniu nimi; zarazem nie naruszyły norm demokratycznych. Snowden doprowadził do ujawnienia tych faktów w 2013 roku. Do tego czasu w Stanach Zjednoczonych obowiązywała swoista „dyktatura”, polegająca na zawieszeniu praw jednostek do prywatności. Nie bez przyczyny Snowden zawsze uważał się za patriotę kierującego się w swych działaniach przywiązaniem do wartości reprezentowanych przez Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki – za sygnalistę, który zdecydował się opowiedzieć o zdradzie, jakiej dopuścił się rząd amerykański wobec własnych obywateli. Zdobyte informacje przekazał wyłącznie wyselekcjonowanej grupie dziennikarzy, a zależało mu nie na osobistych profitach, lecz na poinformowaniu obywateli o działaniach podejmowanych w ich imieniu – bez ich wiedzy i głównie skierowanych przeciwko nim.
Przyzwolenie na to, aby z pomocą nowych technologii gromadzić dane dotyczące zarówno osób zainfekowanych, jak i tych wolnych od koronawirusa, nie może być już rozpatrywane wyłącznie pod kątem przyświecającego nam wszystkim celu, jakim jest zahamowanie rozprzestrzeniania się patogenu bez naruszania prawa jednostek do prywatności. Problem ten musi być rozważany z perspektywy etyki komunikacji, która za swój punkt wyjścia przyjmuje to, co Kant-Otto Apel definiował jako „światową makroetykę odpowiedzialności”10.
Wydaje się oczywiste, że epidemia koronawirusa doprowadziła ludzkość na rozdroże. Jedyna słuszna droga polega na globalnej transparentności przepływu informacji dotyczących wyborów i strategii. Dla wirusa nie istnieją państwa narodowe ani granice, nie można go pokonać, stosując strategie „lokalne”; zadziałają jedynie metody opracowane dla świata jako jedności, całości, a nie dla każdego kraju z osobna. W tych okolicznościach wielkiej aktualności ponownie nabiera koncepcja Apla, który głosił potrzebę stworzenia prawdziwej teorii etyki komunikacji.
Ideę tę niemiecki filozof wypracował w 1992 roku przy okazji rozważań nad innym, zarówno z ówczesnego, jak i z dzisiejszego punktu widzenia niezwykle istotnym wyzwaniem. Podobnie jak epidemia koronawirusa wymaga ono globalnego projektu – chodzi o katastrofę ekologiczną. Obie kwestie – epidemia i katastrofa ekologiczna – jawią się jako trudności, którym należy stawić czoła z wykorzystaniem najnowszych metod. Aby tego dokonać, należy przede wszystkim zbudować system ogólnoświatowej etyki odpowiedzialności.
Apel pisze:
problemy ogólnoświatowej makroetyki odpowiedzialności, które narzucają się moim zdaniem mimo „złożoności” obecnej sytuacji – a nawet właśnie ze względu na istnienie „powiązań systemowych” – bynajmniej nie mogą być rozwiązane wyłącznie dzięki tradycyjnej moralności jednostki ani tradycyjnej etyce cnót (MacIntyre 1985), w ramach zwyczajów ujętych przez Hegla w teorii substancjalnej etyczności rozmaitych socjo-kulturowych form życia. Z perspektywy moralnych i etycznych postaw z przeszłości potrzeba etyki odpowiedzialności dla przyszłości – jak ta zaproponowana przez Hansa Jonasa – może się jawić wyłącznie jako utopizm odpowiedzialności. Nadmiernie obciążałby jednostkę, przypisując jej odpowiedzialność za obowiązki, którym w rzeczywistości nigdy by nie była zdolna sprostać. Krótko mówiąc, wynika stąd zrozumiałe, lecz niebezpieczne poczucie bezsilności w obliczu nowych problemów wynikających z koncepcji zbiorowej odpowiedzialności za konsekwencje czynów zbiorowych całej ludzkości11.
U podstaw teorii makroetyki odpowiedzialności Apla tkwi założenie o etycznym wymiarze komunikacji, rozumianej jako narzędzie pozwalające stworzyć poczucie jedności, a więc również wspólnotę. Oczywista wydaje się zatem rola, jaką w dzisiejszych czasach może odegrać internet, zważywszy głównie na stopień rozpowszechnienia dostępu do sieci. Obecnie korzysta z niej prawie każde gospodarstwo domowe, każda rodzina. Internet daje wyjątkową szansę wykorzystania potencjału globalnych cyfrowych środków komunikacji w celu rozwinięcia ogólnoświatowej etyki odpowiedzialności, zwłaszcza w takich jej aspektach, jak możliwość wzięcia wspólnego udziału w jej tworzeniu, współpraca oraz dzielenie się doświadczeniami z innymi. Warto przeanalizować przykład szkół, które nawet w najtrudniejszych momentach epidemii przy pomocy nowych technologii komunikacyjnych zdołały wywiązać się z obowiązków związanych z przekazywaniem wiedzy i wychowaniem, a tym samym zrealizowały zadanie tworzenia i wzmacniania wspólnoty oraz poczucia przynależności.
Dzięki sieci w ciągu paru miesięcy wprowadzonej odgórnie izolacji miliony uczniów miały możliwość kontynuowania edukacji, a zarazem współtworzenia kształcącej się społeczności. Nie musieli czuć się wyizolowanymi ani wręcz pozostawionymi samym sobie jednostkami, nawet jeśli aktualny pozostaje problem dostępu do internetu, przede wszystkim ze względu na fakt, że we Włoszech 30 procent z nich nie zdołało we właściwy sposób podążać za tokiem lekcji online. Ujawniły się tym samym nierówności między możliwościami ekonomicznymi włoskich rodzin. Część z nich nie ma dostępu do sieci lub na kilkoro dzieci w gospodarstwie domowym przypada jeden tablet. Premier Giuseppe Conte podniósł ten temat i dodał, że dostęp do sieci powinien stać się jednym z podstawowych praw obywatelskich, skoro korzystanie również z innych praw obywatelskich, takich jak chociażby kształtowanie porządku politycznego, ekonomicznego i społecznego kraju, może się odbywać właśnie za pośrednictwem internetu.
Z tym większą wyrazistością zarysowuje się obraz ludzkości stojącej na prawdziwym rozdrożu. Możemy wykorzystywać sieć i media społecznościowe w celu zbudowania swoistego państwa policyjnego, w którym doskonale odnaleźliby się rozmaici hejterzy i informatorzy, na równi z czujnym okiem kontrolera, albo przeciwnie, spojrzeć na nasze czasy jak na doskonałą okazję, by inaczej niż dotychczas zacząć postrzegać środki komunikacji i z nich korzystać. Komunikacja z kolei zostałaby zdefiniowana i ufundowana na nowo, przede wszystkim w aspekcie etycznym, czyli w procesie konstrukcji „uniwersalnie obowiązującej moralności niepasożytniczej współpracy, zainicjowanej w celu rozwiązywania problemów ludzkości; byłaby to moralność współodpowiedzialności za konsekwencje czynów zbiorowych”12.
Sieć może i powinna pozostać, zwłaszcza zważywszy na jej wszechstronny i trwający rozwój, narzędziem, które umożliwiałoby współdziałanie w celu rozwiązywania problemów wynikłych ze zbiorowych czynów ludzi – odpowiedzialność za nie także może być wyłącznie zbiorowa. Należy zacząć właśnie od tej niezwykłej wizji, która zakłada dialog, autentyczną wymianę poglądów, a przede wszystkim akceptację Innego jako nieodzownej części konstrukcji nowego świata, ze świadomością, że obecnie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, jedynie niezbędna utopia może nas uratować.
Tłumaczenie z włoskiego: Dorota Kryj