Być może nie wszyscy mieli okazję na żywo obejrzeć tegoroczną konferencję prasową burmistrza Nowego Jorku Billa de Blasio transmitowaną w nocy z 22 na 23 kwietnia polskiego czasu. Niektórzy miastolodzy i aktywiści wiele sobie po niej obiecywali. Burmistrz miał zapowiedzieć tak zwany Green New Deal (Nowy Zielony Ład). Nawet jeśli niektórzy krytycy uważają wizję de Blasio za mało realną, na pewno wprowadziła ona nowy dyskurs w myśleniu o mieście jako złożonym organizmie, w którym przecinają się interesy grup mieszkańców i przedsiębiorców, w tym deweloperów i architektów. Green New Deal zakłada, że począwszy od 2024 roku emisja budynków w Nowym Jorku w ciągu sześciu lat zmaleje aż o 40 procent.

***

Ale po kolei. Nie przypadkiem Bill de Blasio wyszedł właśnie tamtego dnia przed kamery, by ogłosić swój zielony masterplan dla przyszłości architektury w Wielkim Jabłku – 22 kwietnia obchodziliśmy bowiem Earth Day, czyli Dzień Ziemi. Burmistrz zapowiedział, że w jego mieście zostanie wprowadzony zakaz budowania wysokościowców ze szkła i stali, gdyż są one najmniej efektywne energetycznie – ich ogrzanie zimą wymaga bardzo dużo energii i szybko tę energię uwalniają. W lecie z kolei trzeba zużyć dużo prądu, aby je schłodzić do warunków, w których człowiek może pracować, ale i ten chłód szybko z nich ucieka.

Słysząc plany burmistrza miasta słynącego z drapaczy chmur ze szkła, betonu i stali właśnie, internetowe fora i grupy dyskusyjne architektów zawyły. Czy to oznacza prawdziwy koniec budowania szklanych domów, z których co prawda ucieka najwięcej energii, ale które są tak charakterystyczne, że nowojorski skyline zna cały świat? – pytali niektórzy. De Blasio uprzedził te pytania, zapowiadając, że jeśli ktoś przedstawi projekt, który będzie spełniał nowojorskie standardy emisji, będzie mógł wysoki biurowiec wybudować. Wspomniał jednocześnie, że w Nowym Jorku emisja z budynków jest wyższa niż emisja z samochodów – mówi się, że nawet 70 procent emisji gazów cieplarnianych w NYC pochodzi z zabudowy. Jak wylicza nowojorski ratusz, w całym mieście jest ponad 50 tysięcy gmachów, które mają ponad 25 tysięcy stóp kwadratowych (nieco ponad 2,3 tysiąca metrów kwadratowych) lub więcej.

Tymczasem, jak podaje „New York Times”, tylko od 2015 roku w NYC powstało 129 wysokich biurowców ze szklanymi elewacjami. Eksperci z branży budowlanej uważają więc, że zapowiedzi de Blasio są nieco naiwne i bez pokrycia, nie można bowiem zakazać budowania gmachów z konkretnych materiałów. Można je za to dostosowywać do norm emisji, wprowadzając ekologiczne rozwiązania, na przykład zmieniając oświetlenie w budynku na takie, które zużywa mniej energii. Wskazują również, że w pierwszej kolejności należy się zająć starymi biurowcami, niektóre z nich mają nawet sto lat i są perłami architektonicznymi, ale jednocześnie zużywają niepotrzebnie sporo energii – powstały w czasach, kiedy nikt nie zaprzątał sobie głowy wydajnością energetyczną. Teraz można je w zasadzie tylko wyremontować, ale w taki sposób, by pobierały mniej prądu czy gazu. Co ważne, burzenie ich i stawianie nowych (gdyby komuś taki pomysł przyszedł do głowy) spowodowałoby jeszcze większą emisję niż remont.

Mimo krytyki de Blasio nie zatrzymywał się w swoich zapowiedziach. Oznajmił, że wszystkie budynki administracji publicznej w Nowym Jorku będą zasilane z odnawialnych źródeł energii (OZE). Prąd będą mogli kupować na przykład z hydroelektrowni w Quebecu (założona w latach 40. firma Hydro-Québec jest potężnym producentem czystej energii ze źródeł odnawialnych, którą eksportuje poza granice Kanady). Negocjacje z Kanadyjczykami już trwają i mają zostać zakończone do 2020 roku. W ciągu pięciu lat od podpisania umowy wszystkie miejskie operacje energetyczne mają być zasilane energią z OZE.

Burmistrz już na konferencji prasowej jakby przyznawał, że wiąże się to z wyższą ceną prądu z importu. W związku z tym i rachunki nowojorskiej administracji w przyszłości wzrosną. Otaczający go na podium współpracownicy, a także młodzi aktywiści walczący o poprawę klimatu wymachiwali plakatami z hasłem Green New Deal. Władze nowojorskiej metropolii chcą, by nowojorczycy mogli oddychać czystszym powietrzem i żyli dłużej, liczą też przy okazji, że nie będą mieli nic przeciwko temu, by ich rachunki były wyższe, bo w dłuższej perspektywie wszyscy wyjdą na plus.

De Blasio od początku był świadom, że idzie na wojnę z lobby właścicieli nieruchomości, dlatego od razu zapowiedział, że jeśli do 2030 roku posiadacz nie dostosuje swojego budynku do wyśrubowanych standardów emisyjnych, dostanie karę w wysokości nawet miliona dolarów rocznie. Billowi de Blasio zależy jednak na współpracy z właścicielami nieruchomości, a nie karaniu ich. Jeśli przedstawią oni racjonalny plan dostosowania posiadanych budynków do standardów emisyjnych, a następnie zaprezentują harmonogram i budżet prac, to miasto będzie mogło nawet odstąpić od planowanej kary. Właściciele nieruchomości zostaną przy tym zobowiązani do składania corocznego raportu z wykonanych prac zmierzających do poprawy efektywności energetycznej budynków. Ale na tym nie koniec, bo plan zakłada, że posiadacze będą musieli wykazać dodatkowo, że ich nieruchomości są efektywnie wykorzystywane i że pilnują, by w nocy wszystkie światła w biurach były zgaszone.

Zanim jednak Green New Deal ruszy, w nowojorskich budynkach ma zostać przeprowadzony audyt emisyjny. Magistrat twierdził w kwietniu, że ma już sporo danych dotyczących emisji, bo wydaje pozwolenia na różne instalacje: klimatyzację, ogrzewanie etc. Następnie stworzone zostaną standardy dla poszczególnych typów budynków – szpitali, mieszkaniówki, przemysłu czy biurowców.

Klimatyzowane puszki, w jakie przez dekady zamieniły się manhattańskie drapacze chmur, to błędne koło. Pomijając fakt, że klimatyzatory zawieszone na zabytkowych budynkach rujnują ich estetykę, to im więcej ich zawiesimy i im więcej energii wpompujemy w gmach, chłodząc go za pomocą maszynek zasilanych z elektrowni na węgiel, tym bardziej przyczynimy się do podgrzewania naszej planety. A im będzie cieplej, tym częściej włączać będziemy klimatyzatory w naszych biurach…

Czy jest na to lekarstwo? Prąd do klimatyzatorów musielibyśmy uzyskiwać z odnawialnych źródeł energii. Miasta musiałyby też zainwestować w jeden spójny system miejskiego chłodzenia, który byłby wydajniejszy niż dziesiątki tysięcy pojedynczych klimatyzatorów. Taki system działa w Wiedniu. Systematycznie podłączane są do niego kolejne duże budynki, w tym użyteczności publicznej. Do chłodzenia używana jest woda z Dunaju, której temperaturę jeszcze się obniża. System działa od dziesięciu lat, a do 2020 roku władze Wiednia chcą zwiększyć jego moc do 200 megawatów, co odpowiada energii mniej więcej 1,2 miliona lodówek.

Podobne plany dla budynków mają też inne miasta amerykańskie, na przykład San Francisco, w którym do 2030 roku wszystkie prywatne gmachy powyżej 50 tysięcy stóp kwadratowych (4,6 tysięcy metrów kwadratowych) mają być zasilane z odnawialnych źródeł energii. Wszędzie tam, gdzie w Ameryce rządzą lewicowi burmistrzowie wrażliwi na sprawy klimatu, powstają zbliżone pomysły albo podejmowane są decyzje administracyjne zmierzające do obniżenia emisji.

***

Jak wskazują szacunki ekspertów Organizacji Narodów Zjednoczonych (dane z maja 2018) do 2050 roku w miastach będzie mieszkało nawet 68 procent ludzkości. Największą aglomeracją na świecie jest dziś Tokio liczące 37 milionów mieszkańców. Kolejne miejsca zajmują New Delhi (29 mln), Szanghaj (26 mln), Mexico City i São Paulo (po 22 mln). Około 20 milionów mieszkańców mają jeszcze Kair, Mumbaj, Pekin i Dhaka. Obszary miast pokrywają tylko 3 procent powierzchni globu, zużywają jednak 60–80 procent energii, odpowiadając jednocześnie za wyemitowanie 75 procent dwutlenku węgla. Przewiduje się, że do 2030 roku na świecie powstaną 43 megamiasta, czyli takie, których populacja liczy co najmniej 10 milionów mieszkańców.

Kraków do tej ligi nawet nie aspiruje, ale po względem całkowitej powierzchni biurowej, a także liczby pracowników sektora biurowego nie odbiegamy już od największych światowych metropolii. Według raportu Tholons Services Globalization City Index w 2019 roku Kraków uplasował się na jedenastym miejscu pod względem atrakcyjności dla korporacji, które zatrudniają głównie pracowników umysłowych wykonujących mniej lub bardziej skomplikowane usługi internetowe i księgowe (rok wcześniej stolica Małopolski zajęła szóste miejsce w tym rankingu). Dla porównania kolejne miasta z naszego regionu – Warszawa i Budapeszt – zajmują dwudzieste drugie i dwudzieste trzecie miejsce.

Przykłady korporacji lokalizujących w Krakowie swoje oddziały, centra outsourcingowe albo większe siedziby można mnożyć. ABB, Cisco, HSBC, Deutsche Bank, Lufthansa, Capgemini, Heineken, IBM, Shell, Motorola, State Street – to tylko kilka przykładów pierwszych z brzegu.

Według szacunków stowarzyszenia Aspire, które zrzesza największe firmy w sektorze, w 2021 roku branża outsourcingu będzie zatrudniać w Krakowie 100 tysięcy osób (w 2011 roku startowała z poziomu 19 tysięcy). Codziennie powstawać ma 25–30 nowych etatów. Już teraz to armia licząca 80 tysięcy osób.

Ci wszyscy ludzie muszą gdzieś nie tylko mieszkać, ale i pracować. Biurowce, czyli w większości „szklane domy”, powstają tu jak grzyby po deszczu. Od mniej więcej piętnastu lat trwa ekspansja szkła i stali w kolejnych dzielnicach Krakowa. Eksperci z firmy Knight Frank szacują, że w drugim kwartale 2019 roku w Krakowie dostępnych było – uwaga! – 1,3 miliona metrów kwadratowych powierzchni biurowej (najwięcej – 540 tysięcy – na południu miasta), z czego tylko 10 procent to pustostany, czyli biura czekające na najemcę. To nie wszystko – w Krakowie powstaje kolejnych prawie ćwierć miliona metrów kwadratowych biur. Wniosek z najnowszego raportu Knight Frank? „Aktywność deweloperów na krakowskim rynku biurowym nie słabnie”, a rok 2019 zapowiada się już jako drugi najlepszy w historii krakowskich biur po 2017. Wśród największych projektów biurowych, które wciąż czekają na ukończenie, są między innymi High 5ive (całkowita powierzchnia kompleksu wyniesie około 70 tysięcy metrów kwadratowych) czy Unity Centre – dawny krakowski „szkieletor” (po przebudowie kompleks biur ma liczyć 46 tysięcy metrów kwadratowych).

Co, jeśli któregoś dnia te wszystkie firmy postanowią się z Krakowa wyprowadzić, z powodów politycznych albo ekonomicznych? Czy można już teraz powiedzieć, że nad Krakowem wisi widmo „polskiego Detroit”, które pewnego pięknego poranka obudzi się z tysiącami betonowo- szklanych gmachów świecących pustkami? Te pytania pozostają na razie bez odpowiedzi.

Trzeba też pamiętać, że wiele biurowców potrzebuje obecnie remontu, a nawet przebudowy, zwłaszcza te, które powstawały w czasach PRL-u. Przykładem biurowca, który został zmodernizowany w ostatnich latach jest „błękitek”, czyli K1 – wieżowiec przy rondzie Grzegórzeckim. Jego adaptacja do współczesnych standardów była czasochłonna i słono kosztowała. Biorąc jednak pod uwagę, że ewentualna rozbiórka i budowa nowego gmachu (wliczając w to produkcję tysięcy ton betonu, która uwalnia tony CO2 do atmosfery) byłaby jeszcze bardziej kosztowna dla środowiska, należy się cieszyć. Wśród wielu zachodnich architektów panuje bowiem opinia, że jednym z największych wyzwań w epoce zmian klimatu będzie przekształcanie starych struktur w nowoczesne, nie zaś projektowanie całkiem nowych budynków.

Liderem na rynku przestrzeni biurowych w Polsce bezsprzecznie pozostaje Warszawa (obecne zasoby stolicy zbliżają się do 5,5 miliona metrów kwadratowych), ale „szklane domy” otwierają się również w innych miastach. „Całkowity zasób powierzchni biurowej w największych polskich miastach poza stolicą (Kraków, Wrocław, Poznań, obszar Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, Łódź, Lublin i Trójmiasto) na koniec I kwartału 2019 roku wyniósł 5,19 mln m kw.” – czytamy w raporcie międzynarodowej firmy doradczej Cushman & Wakefield, która pośredniczy w wynajmie nieruchomości w całej Polsce.

***

Chcąc dowiedzieć się, jaki ślad węglowy zostawiają biurowce w Polsce, zapytałem Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju, czy polski rząd jest w stanie oszacować emisję z tego typu budynków. Zostałem jednak odesłany do Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE), który administruje unijnym system handlu uprawnieniami do emisji (European Union Emission Trading System – EU ETS) w Polsce i prowadzi polską część unijnego rejestru uprawnień do emisji.

Resort przyznaje, że dane o emisji CO2 w ramach użytkowania budynków zawarte są w ich świadectwach charakterystyki energetycznej. Świadectwa te są sporządzane i przekazywane na podstawie ustawy z sierpnia 2014 roku. Zbigniew Przybysz, rzecznik Ministerstwa, przyznaje jednak, że ponieważ świadectwa wydawane są od niedawna, to obliczenie nawet przybliżonej emisji biurowców nie jest możliwe albo da zbyt oddalony od rzeczywistości obraz tej emisji. Skazani jesteśmy więc na niepełną informację o śladzie węglowym biurowców. Przybysz podkreśla za to, że KOBiZE prowadzi krajową bazę, w której zbierane są dane o emisjach gazów cieplarnianych i innych substancji. „Baza ta jest stale udoskonalanym narzędziem oferującym informacje o źródłach emisji wraz z lokalizacją źródeł i parametrami działania poszczególnych instalacji. Umożliwia ona tym samym uzyskanie pełniejszych informacji opartych na rzeczywistych danych przekazywanych przez podmioty w ramach corocznej sprawozdawczości. KOBiZE wykonuje także zadania dotyczące, między innymi, określania metodyk szacowania wielkości emisji i wskaźników emisji oraz analiz dotyczących rozdziału uprawnień do emisji wśród uczestników EU ETS” – informuje.

Niestety, KOBiZE rozczarowuje w odpowiedzi na moje pytania. „Zespół Inwentaryzacji i Raportowania Emisji nie wykonuje takich szacunków. Natomiast przygotowujemy coroczne inwentaryzacje emisji i pochłaniania gazów cieplarnianych w Polsce, w których szacujemy emisję między innymi związaną ze spalaniem paliw w źródłach stacjonarnych, w tym w sektorze obejmującym usługi i instytucje. W obliczeniach tych nie uwzględniamy powierzchni budynków, a jedynie spalone paliwa na cele grzewcze/usługowe. Dane o spalonych paliwach (w podziale na sektory) pochodzą z krajowego bilansu energii opracowy- wanego corocznie przez Główny Urząd Statystyczny” – informuje Anna Olecka z KOBiZE.

***

Operatorzy i właściciele ciągle promują się „ekologicznymi rozwiązaniami”, które mają na celu obniżenie kosztów dla środowiska. Niektóre z nich ocierają się o greenwashing. W samym Krakowie słyszeliśmy już o chodnikach antysmogowych (pierwszy powstaje przy biurowcu High 5ive przy ulicy Pawiej). Deweloperzy reklamują się też zielonymi dachami, na których montują pasieki albo… bagna (szkoła w Markach pod Warszawą). Zielone dachy na biurowcach wyposażone są z kolei w system odzyskiwania deszczówki, którą po przefiltrowaniu wykorzystuje się w biurowych toaletach. Na dachach bloków spółdzielni komunalnych i wspólnot powstają zaś farmy fotowoltaiczne.

Te wszystkie zmiany architektoniczne w przyszłości będą widoczne gołym okiem. Eksperci przekonują, że wraz ze wzrostem temperatury w upalne lata na biurowcach będzie instalowanych coraz więcej markiz i żaluzji. Jak przekonują właściciele biurowców, obniżenie emisji będzie też skutkiem zmiany stylu życia samych pracowników biur, którzy coraz chętniej przesiadają się z samochodów na rowery. W biurach z kolei powstają nie tylko stojaki i boksy na rowery (w tym rowery cargo), ale także szatnie z prysznicami dla rowerzystów. Deweloperzy starają się w związku z tym jak najszybciej podłączyć do sieci ścieżek rowerowych, które coraz gęściej oplatają miasto. W Krakowie dobrze podłączonymi biurowcami do tej sieci będą wszystkie obiekty w rejonie rond: Mogilskiego, Grzegórzeckiego, Grunwaldzkiego, a także przy głównych ulicach, jak Konopnickiej, czy w Łagiewnikach, gdzie przy Brożka i Tischnera powstają lub powstaną kolejne wielkie kompleksy szklanych domów.

W jaki sposób zmieniać się będzie architektura, starając się nadążyć za ludzkimi potrzebami w dobie kryzysu klimatycznego?

Tomasz Osięgłowski z pracowni Ultra Architects, który prowadził jedną z pracowni projektowych na kierunku architektura w School of Form Uniwersytetu SWPS podkreśla, że będzie się to działo wielotorowo. – Budowanie z zasady nie jest ekologiczne. Możemy je jedynie uczynić mniej szkodliwym. Budowanie w miastach – dużych skupiskach zabudowy, zagęszczanie ich przy minimalizacji zagarniania użytków zielonych i rozlewania się tych miast na zewnątrz, bo taniej – może być jednym z przykładów takiego dobrego zachowania – uważa Osięgłowski, wskazując sposoby na obniżenie śladu węglowego nie tylko samych budynków, ale i całych miast. Wymienia elementy, które mogą doprowadzić do obniżenia emisji z budynków. – Projektowanie w budynkach maksimum zieleni, tworzenie bioróżnorodności w nich, na nich i wokół nich. Mamy z tego od razu profity: oczyszczanie powietrza, obniżanie temperatury w upalne dni, podtrzymanie bogatych ekosystemów z owadami, ptakami itp. A poza tym tworzymy naturalne i potrzebne dla dobrostanu ludzi środowisko. Tak zmienia się architektura. To będzie jeszcze bardziej powszechne i myślę, że jeszcze bardziej radykalne.

Jak bardzo kryzys klimatyczny wpłynie na architekturę? – Będzie różnie w różnych miejscach na Ziemi. Z tej perspektywy nie możemy mówić o czymś takim jak modernistyczny styl międzynarodowy. Architekci będą zapewne reagować nieco inaczej w zależności od lokalnych uwarunkowań. Przegrody zewnętrzne budynku (elewacje i dach) to jest pewnie pierwszy poważny temat. Dobra izolacyjność. Insolacja pomieszczeń oknami w proporcjach stosownych do lokalnego klimatu. Dziś rozwiązania techniczne pozwalają na przestrzeniach szklanych zminimalizować straty ciepła w znaczący sposób. Podobnie jak zminimalizować przegrzewanie się budynku. Bez wyrafinowanych instalacji się jednak nie obędzie. To jest branża, która bardzo szybko się rozwija i ma wiele do zrobienia. W polskim klimacie, przy bardzo nienowocześnie zorganizowanej melioracji widzimy dziś ogromną potrzebę przetrzymywania i gromadzenia wody opadowej, która już jest pożądanym surowcem. Aby utrzymać rośliny, mikroklimat, trzeba nią w budynkach bardzo mądrze zarządzać. Jest też wielka grupa budynków eksperymentalnych, szuka się zupełnie nowych rozwiązań, na przykład możliwości budowania wysokich obiektów tylko w konstrukcji drewnianej. Te pionierskie doświadczalne i nierzadko naukowe działania w wielu skalach (od detali po całe założenia urbanistyczne) są przez nas śledzone z nadzieją, że podsuną nowatorskie rozwiązania. Sami też szukamy, nie pozostajemy bezczynni – mówi Osięgłowski.

Czy jest coś takiego jak architektura ekologiczna? Zdaniem Osięgłowskiego nie ma jednego ekologicznego stylu w architekturze,
a każdy deweloper chce, by jego budynki uważano za ekologiczne. Dziś minimalizowanie szkód dla środowiska to już nie trend, a konieczność. Zaznacza jednak, że nie wszystko, co obrośnięte zielenią, można nazwać eko. Jako przykład przywołuje projekt szkoły we wsi Gando w Burkina Faso autorstwa Francisa Kéré. – Prosty budynek. Jest dla mnie prawie archetypem, do którego wracam, aby rozwiązywać problemy naszych projektów. Chcę, aby były maksymalnie proste, maksymalnie pasywne (w rozumieniu – bezobsługowe i trwałe) i jednocześnie dostosowane do lokalnych uwarunkowań i potrzeb. Oczywiście budynek Kérégo powstał dla użytkowników, dla których nie trzeba było utrzymywać w pomieszczeniach stałej temperatury 20 stopni Celsjusza, niezależnie od tego, czy na zewnątrz jest mróz czy skrajny upał. Wystarczyło zbić temperaturę o kilka może kilkanaście stopni, aby dać dzieciom szansę uczyć się w skupieniu. Afryka prawdopodobnie najszybciej stanie się poligonem doświadczalnym dla architektów, którzy będą tam mierzyć się z gwałtownymi skutkami kryzysu klimatycznego. Już teraz myśli się, w jaki sposób do budowy szkół i innych gmachów publicznych wykorzystać cegły zrobione z… plastikowych odpadów (pomysły z Wybrzeża Kości Słoniowej opisywał niedawno „New York Times”). Od lat trwa również debata nad tym, czy opony mogą być wykorzystywane jako materiał budowlany.

A w Polsce? Czy certyfikaty przyznawane biurowcom to wystarczający miernik budynków? Osięgłowski uważa, że certyfikaty to uciążliwość dla budowlańców i architektów, ale są one konieczne. Warto już zacząć myśleć, jak je wyśrubować, bo dziś certyfikaty przyznaje się, kiedy budynek spełni wszystkie punkty z danej listy. Można więc dodawać do niej nowe elementy albo rozbudować te obowiązujące. Osięgłowski sugeruje, by brać pod uwagę na przykład pochodzenie materiałów używanych do budowy. Sprowadzanie ich z daleka przyczynia się bowiem do wzrostu śladu węglowego danego budynku.

– Weźmy na przykład materiały izolacyjne. Mamy do wyboru, ujmując najprościej, całą gamę tworzyw sztucznych nazywanych potocznie „styropianem”, albo całą gamę produktów nazywanych „wełną mineralną”. Możemy tu wybrać materiał bardziej ekologiczny, czyli wełnę. Ale są sytuacje, na przykład środowisko mokre, w których wełna nie spełni swojego zadania. A to dopiero wierzchołek góry lodowej takich przykładów – uważa architekt.

***

Patrząc na debatę, która toczy się wokół budownictwa i zmian w architekturze, można odnieść wrażenie, że kryzys klimatyczny prędzej czy później wymusi odejście od stawiania szklanych i betonowych nieefektywnych struktur. Dyskusja zmierzać będzie raczej w kierunku tego, jak wykorzystać zbudowane już gmachy albo przebudować je czy zmienić ich aranżację, oszczędzając tym samym środowisku produkcji betonu i innych materiałów.

Nowinki techniczne w postaci materiałów budowlanych, które są mniej uciążliwe dla środowiska, będą cieszyć się popularnością, ale obecnie wydają się jedynie kwiatkiem do kożucha. Deweloperzy nadal będą stosować różne zabiegi z pogranicza greenwashingu, chcąc nas przekonać, że potrafią być eko.

Pogodzić za to będzie się trzeba ze wzrastającą liczbą mieszkańców miast, migrujących do nich zwłaszcza w krajach biednych, a także z biednych do zamożnych. W związku z tym zachowanie terenów zielonych (i biologicznie czynnych, na przykład dachów) będzie jednym z większych wyzwań. Betonowanie ostatnich skrawków zieleni w mieście i wycinanie drzew pod budowę biurowców będzie rodzić kolejne społeczne konflikty, które w epoce coraz bardziej uciążliwych upałów, nawalnych deszczów i innych gwałtownych zjawisk, . Inwestorzy, a przede wszystkim architekci, będą musieli stać się nie tylko wrażliwi społecznie, ale przede wszystkim – i być może jest to truizm – społecznie odpowiedzialni.