Tekst i zdjęcia: Łukasz Dąbrowiecki

Bruno Latour w ramach wykładów o antropocenie w 2018 roku wziął udział w dyskusji z Hansem Joachimem Schellnhuberem, niemieckim klimatologiem, założycielem poczdamskiego Instytutu Badań nad Konsekwencjami Klimatycznymi1. Schellnhuber sięgnął po słynny cytat z Karola Marksa i Fryderyka Engelsa o „cudach” kapitalizmu:

W ciągu swego stuletniego zaledwie panowania klasowego burżuazja stworzyła siły wytwórcze znacznie liczniejsze i potężniejsze niż wszystkie poprzednie pokolenia razem. Ujarzmienie sił przyrody, rozpowszechnienie maszyn, zastosowanie chemii w przemyśle i rolnictwie, żegluga parowa, koleje żelazne, telegrafy elektryczne, przysposobienie pod uprawę całych części świata, uspławnienie rzek, całe rzesze ludności jakby wyczarowane spod ziemi – które z poprzednich stuleci przypuszczało, że takie siły wytwórcze drzemią w łonie pracy społecznej?2

Następnie zwrócił uwagę, że Marks i Engels się mylili. Wysokiej produktywności osiągniętej podczas rewolucji przemysłowej wcale nie napędzała mieszczańska pomysłowość. „Była to zasługa paliw kopalnych” – skwitował.

Pomijając szczegół, że teoretykom rewolucji nie do końca chodziło o „pomysłowość mieszczaństwa”, Schellnhuber trafnie zidentyfikował jeden z filarów bezprecedensowego wzrostu produkcji na przełomie XVIII i XIX wieku. Wykorzystanie źródeł energii o wielokrotnie wyższej gęstości energetycznej niż ruch wody i powietrza oraz tej uzyskanej ze spalania biomasy, przełamało wcześniejsze bariery rozwoju i stworzyło cywilizację o bezprecedensowych parametrach oraz stopniu skomplikowania – tę, którą znamy. Rewolucja energetyczna była niewątpliwie również jednym ze źródeł kolonialnego podboju i globalnej dominacji Zachodu.

Jeszcze do początku XIX wieku gospodarki Chin i Indii miały łącznie około 60 procent udziału w światowym PKB, a więc zdecydowanie górowały rozmiarami nad regionem euroatlantyckim. Przez tysiące lat przed rewolucją przemysłową udział w globalnej produkcji korespondował z liczbą ludności. Świat tkwił w „pułapce maltuzjańskiej”. Dochody rosły, gdy umierało więcej osób; z wypracowanych plonów i dóbr korzystała pomniejszona populacja. Dzięki lepszym warunkom życiowym uzyskanym przez podwyższoną konsumpcję następował ponowny przyrost populacji, co z kolei powodowało spadek dochodów i w konsekwencji więcej zgonów. Rewolucja przemysłowa zmieniła ten schemat. Otworzyła erę kapitału, a także, jak nazywa ją Jason Moore, erę taniej natury3.

„Kapitał to martwa praca, która ożywa tylko na sposób wampira przez wysysanie żywej pracy, i tym bardziej żyje, im więcej jej wyssie” – brzmi kolejny słynny cytat autora Kapitału. Paliwa kopalne, które od XIX wieku pozwoliły na gospodarczy boom świata – pierwotnie zachodniego – to dosłownie, bez fantastycznych marksowskich porównań, martwe tkanki organizmów żyjących na Ziemi setki milionów lat temu. Pod wpływem temperatury i ciśnienia zmieniły się w węgiel, ropę i gaz ziemny. Krzywa przyrostu konsumpcji tych źródeł jest jedną z tak często obserwowanych w tym stuleciu krzywych o kształcie kija hokejowego, odzwierciedlającym przyrost wykładniczy. W 1850 roku z węgla uzyskiwaliśmy ekwiwalent zaledwie 569 terawatogodzin energii (i zero z ropy i gazu), sto lat później było ich już 12 600 z węgla, 5 444 z ropy i 2 092 z gazu. W 2019 roku planetarna konsumpcja wyniosła odpowiednio 43 849 terawatogodzin, 53 620 terawatogodzin i 39 292 terawatogodziny4 – łącznie niemal 140 tysięcy terawatogodzin szczątków roślin i zwierząt spalanych rocznie. Ponieważ znamy przybliżoną prędkość odkładania się skamielin w przeszłych erach geologicznych, można ocenić, że w ciągu roku spalamy taką ilość materii, której odłożenie wymagało kilkuset tysięcy lat.

Uwolniona energia litra ropy odpowiada niemal połowie miesiąca roboczego intensywnej fizycznej pracy człowieka5. Postęp technologiczny, coraz liczniejsza populacja i wzrost gospodarczy, a także pojawienie się możliwości budowy bardziej egalitarnych społeczeństw drugiej połowy XX wieku dzięki zwiększonej dostępności usług publicznych, rozwojowi medycyny i szkolnictwa, rewolucji w rolnictwie itd., są pochodną między innymi wykorzystywania coraz to gęstszych energetycznie źródeł energii.

Przemiana cywilizacyjna świata w ostatnim stuleciu nie byłaby możliwa bez komplementarnego wynalazku – umiejętności przesyłania na duże odległości energii elektrycznej wygenerowanej ze źródeł pierwotnych. Sieć elektroenergetyczna i drapacz chmur nie bez powodu narodziły się w tym samym miejscu – na nowojorskim Manhattanie. Era elektryczności i wertykalne miasto są ze sobą nierozerwalnie związane. Początkowo elektryczność była wykorzystywana do oświetlenia (konkurencja dla lamp gazowych) oraz telekomunikacji (telegraf). Jej prawdziwie rewolucyjny potencjał objawił się, gdy znalazła zastosowanie jako czysta, bezemisyjna w miejscu użytkowania siła napędowa urządzeń mechanicznych.

How it started? Rozdział heroiczny

Przygoda naszej cywilizacji z elektrycznością zaczęła się od prądu stałego o niskim napięciu przesyłanego po kablu – pierwotnie tylko na niewielkie odległości. Stacja centralna (central station), jak nazywano aż do początku XX wieku niepołączone w sieć elektrownie, musiała znajdować się w pobliżu potencjalnych odbiorców. Pierwszą komercyjną elektrownię otworzył Thomas Alva Edison w 1882 roku przy Pearl Street na Dolnym Manhattanie, w sąsiedztwie Wall Street. Na rogu Pearl i Fulton, pod numerem 255, wisi tablica pamiątkowa. Wtedy stał w tym miejscu czterokondygnacyjny budynek z podpiwniczeniem. W piwnicy składowano węgiel, na parterze ustawiono maszyny parowe, a na piętrze – turbiny generatorów prądu, napędzane parą wytworzoną przez owe maszyny. Urządzenia były prototypowe i wykonane metodami rzemieślniczymi.

Wcześniej działały już elektrownie obsługujące poszczególne instytucje i zakłady pracy. Tak naprawdę nowością wprowadzoną przez Edisona były produkcja i sprzedaż prądu jako towaru. Edison Illuminating Company miała jednak technologiczną wadę – oferowała prąd stały o napięciu stu dziesięciu woltów, ten nienadający się do przesyłania na duże odległości. W konsekwencji amerykańskie miasta zaczęły pokrywać się siecią lokalnych elektrowni. Gdy imigrant Nikola Tesla zaproponował rozwiązanie alternatywne – prąd zmienny o wysokim napięciu – Edison rozpętał wielkoskalową kampanię dyskredytującą wynalazcę oraz wspierającego go przedsiębiorcę George’a Westinghouse’a. Posunął się do pokazowego zabicia słonicy Topsy prądem elektrycznym o wysokim napięciu. Egzekucję przeprowadzono w 1903 roku na Coney Island, a zapis filmowy z wydarzenia był rozpowszechniany za pomocą kinetoskopów – innego wynalazku Edisona, działającego na podobieństwo fotoplastikonu. Wstrząsający obraz porażenia zwierzęcia prądem miał odstręczyć społeczeństwo od użytkowania elektryczności o wysokim napięciu, śmiertelnie niebezpiecznej. Dziś film jest mrocznym przypomnieniem tego, do czego potrafią posunąć się rynkowi przedsiębiorcy w obronie swoich monopoli.

Prąd sprzedawany na cele oświetleniowe przynosił jednak niezadowalające dochody. Dopiero sieć elektroenergetyczna i silnik elektryczny przekształciły miasta do stanu, który znamy z naszych czasów. Przesyłanie prądu na duże odległości umożliwił system trójfazowy, wynalazek Michała Doliwo-Dobrowolskiego, pracującego na rzecz Allgemeine Elektricitäts-Gesellschaft (AEG). Trakcja, trolejbus, tramwaj, winda elektryczna i systemy sterowania opracowywane przez Ernsta Wernera von Siemensa w Niemczech i Franka Juliana Sprague’a w Stanach Zjednoczonych miały gigantyczny wpływ na urbanizację na przełomie XIX i XX wieku. Do tego momentu przez tysiące lat miasta były niemal płaskie, wznosiły się na wysokość maksymalnie kilku kondygnacji. Era elektryczności wyniosła struktury urbanistyczne do potęgi trzeciego wymiaru.

Podważona została też Edisonowska logika komodyfikacji. Coraz częściej energię elektryczną traktowano jak usługę publiczną. Wspólnoty samorządowe inwestowały we własne elektrownie, ważny filar sektora publicznego. Wolnorynkową grę zastąpiło planowanie strategiczne, realizowane poprzez kampanie elektryfikacji wspierane przez państwo. Tak w skrócie wygląda heroiczny rozdział z historii elektryczności. Może nie jest znany powszechnie, ale i tak znany najlepiej. Jego bohaterowie dorobili się pamiątkowych plakietek na fasadach miejskich budynków.

How it’s going?

Według Roberta Bryce’a, dziennikarza i pisarza zajmującego się energetyką oraz współtwórcy filmu dokumentalnego Juice. How Electricity Explains The World (Juice. Jak elektryczność objaśnia świat)6, najważniejszym czynnikiem definiującym nierówności w dzisiejszym świecie jest różnica między społeczeństwami bogatymi w elektryczność a tymi z odciętą albo ograniczoną dostępnością do energii elektrycznej.

Przez ostatnie dwie dekady liczba osób żyjących bez dostępu do energii elektrycznej systematycznie spadała. W 2000 roku było ich 1,66 miliarda, a dwadzieścia lat później – 752 miliony. W 2021 roku mroczna liczba znowu wzrosła – o 16 milionów. To tak, jakby prąd straciły Szwecja i Norwegia razem wzięte. Ubóstwo energetyczne systematycznie redukowały szybko rozwijające się państwa Azji, natomiast Afryka Subsaharyjska popadła w stagnację albo wręcz cofnęła się w rozwoju (w ciągu ostatniego dwudziestolecia lat przybyło tam 90 milionów osób bez dostępu do prądu). W wielu krajach regionu dostęp do elektryczności ma mniej niż co piąta osoba. Przykładem drastycznie odwróconego trendu jest też północnoafrykańska Libia. Wcześniejszej mogła się poszczycić pełną elektryfikacją, lecz w ciągu ostatnich dwudziestu lat ponad 30 procent tamtejszego społeczeństwa straciło dostęp do energii elektrycznej7.Do tego jeszcze więcej osób ma dostęp niewystarczający lub niestały. W Indiach w 1995 roku tylko mniej więcej połowa społeczeństwa miała dostęp do elektryczności; z danych Banku Światowego wynika, że obecnie ma go niemal 100 procent, lecz zasilanie nie jest gwarantowane wszystkim przez całą dobę. Przerwy w dostawie występują nagminnie. Robert Bryce wyliczył, że trzy miliardy ludzi na świecie na wszystkie swoje potrzeby życiowe zużywa rocznie mniej energii elektrycznej niż jego amerykańska lodówka (tysiąc kilowatogodzin). Blackouty, którymi się straszy społeczeństwa Północy z powodu obecnego kryzysu energetycznego wywołanego rosyjską inwazją, są codziennością licznych krajów świata.

Nie ma równości bez elektryczności

Bez dostępu do elektryczności trudno sobie wyobrazić realizację kilku podstawowych celów rozwojowych. Po pierwsze, bezpieczeństwo. W wielu miejscach na świecie oświetlenie wciąż bywa podstawową ochroną nie tylko przed ludźmi o złych zamiarach, ale i przed groźnymi zwierzętami.

Po drugie, emancypacja. Ha-joon Chang, południowokoreański ekonomista instytucjonalny specjalizujący się w ekonomii rozwoju, lubi powtarzać, że pralka zmieniła świat bardziej niż internet. Uwolniła kobiety od prac domowych, przyczyniła się do znaczącego ograniczenia najemnej i niewolnej pomocy domowej. Nie dodaje on jednak, że maszynę do prania i inne artykuły gospodarstwa domowego napędza elektryczność. Pośrednio to ona całkowicie zrewolucjonizowała strukturę społeczeństwa.

Po trzecie, zdrowie. Energia elektryczna ratuje życie. Nie trzeba o tym przekonywać osób, których ktoś bliski był podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Respirator, inkubator dla wcześniaka, urządzenia do dializy… – lista jest długa. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w badaniu przeprowadzonym po jednym z poważniejszych blackoutów, który w 2003 roku dotknął Nowy Jork oraz obszar północno-wschodnich Stanów Zjednoczonych i Kanady, wykazali wyraźny wzrost nadmiarowej śmiertelności wobec średniej. Badacze zidentyfikowali dziewięćdziesiąt zgonów w trakcie pozornie krótkiej przerwy w dostawie (jeden dzień w Nowym Jorku, do czterech dni na innych obszarach). W 2017 roku huragan Maria spustoszył Portoryko, nieinkorporowane terytorium Stanów Zjednoczonych, i doprowadził do najdłuższego blackoutu w historii kraju. Opieszałość instytucjonalna zafundowała mieszkańcom zbiorowy eksperyment w postaci powrotu do życia off-grid, w niektórych obszarach na wiele miesięcy. Przestały działać zakłady produkcyjne i usługi, problem był nawet z dostępem do wody, ponieważ wodę ze studni ciągnęły pompy elektryczne.

Po czwarte, edukacja. Brak elektryczności upośledza zdolności edukacyjne, łącznie z umiejętnością czytania. Ogranicza kontakty ze światem poza najbliższą społecznością oraz skraca czas aktywności.

Minisieci dla makropopulacji?

Historia budowy sieci energetycznych jest tożsama z historią spajania nowoczesnych wspólnot państwowych. Równolegle z pocztą, koleją i autostradami sieć energetyczna łączyła społeczności poszczególnych stanów Ameryki. Połączone sieci energetyczne Unii Europejskiej, oparte na dużych jednostkach wytwórczych, gwarantujące większą stabilność i bezpieczeństwo w niepewnych czasach, a ostatnio również odbudowa interkonektora między Polską a Ukrainą mają znaczenie nie tylko funkcjonalne i pragmatyczne. Są symbolem współpracy, solidarności i zjednoczenia. Tymczasem zgodnie z alternatywnymi trendami panującymi w krajach Globalnej Północy regionom ubogim energetycznie jako metodę elektryfikacji oferuje się minisieci, zasilane mikroinstalacjami ze źródeł odnawialnych. To, co na Północy sprawdza się jako uzupełnienie wielkoskalowego systemu, jego wsparcie, sposób na redukcję kosztów importu paliw, w krajach Południa jest promowane jako jego podstawa.

Jeden z bohaterów dokumentu Roberta Bryce’a zadaje ciąg niewygodnych pytań.

Mamy taki klasyczny obrazek osób z ubogiej wioski. Dzięki panelom fotowoltaicznym ostatecznie otrzymują dostęp do oświetlenia. Wieczorem jest w końcu jasno i bezpiecznie. Dzieci mogą się uczyć. Otrzymują edukację. I dorastają. Co dalej poczną? Czy oczekujemy, że gdy rozwiną horyzonty, ich ambicją będzie pozostać wykształconym chłopem w ubogiej wiosce? Nie sądzę. Będą chciały lepszej pracy; będą chciały zostać kimś więcej. Może naukowcem, ekspertem w zakresie agronomii. Kiedy projektujemy nasze ograniczenia energetyczne na te społeczności, co tak naprawdę im mówimy? Że muszą pozostać ubodzy, ale z odrobiną komfortu? Albo mogą się edukować, aby rozumieli, jak bardzo są ubodzy.

 
Zostawmy na boku spór między planowaniem strategicznym a inkrementalizmem; pojawienie się elektryczności tak czy inaczej zapowiada, że konsumpcja energii wzrośnie. Społeczeństwa krajów cieszących się osiągnięciami modernizmu, narzucające innym ograniczenia, rozmontowują drabinę, po której same wspięły się na wyżyny. Wybierając źródła zasilania, należy przede wszystkim zminimalizować groźbę katastrofy klimatycznej, ale transformacja się nie powiedzie, jeśli jej koszt będziemy przerzucać na kraje rozwijające się.

Jedną z najbardziej poruszających ilustracji dysproporcji sporządziła Hannah Ritchie w artykule z 2019 roku. Jest to diagram prezentujący kumulatywną ilość dwutlenku węgla wyemitowanego przez poszczególne kraje, regiony i kontynenty między 1751 a 2017 rokiem8.Wynika z niego, że czterdzieści siedem krajów Afryki Subsaharyjskiej zamieszkiwanych w przybliżeniu przez miliard osób odpowiada za 0,55 procent światowych emisji gazów cieplarnianych.

Ślad energetyczny

Gigantyczne różnice ujawniają się również w badaniach dostępności do energii pierwotnej – tej obejmującej wszystkie źródła energetyczne występujące w przyrodzie, zanim zostaną przemienione przez człowieka w jakąś inną formę energii użytkowej, cieplnej, mechanicznej czy elektrycznej.

W 2020 roku grupa naukowa z Uniwersytetu w Leeds opublikowała pierwsze badania śladu energetycznego, w których zmierzono nierówność energetyczną we wszystkich klasach dochodowych w osiemdziesięciu sześciu krajach, od wysoko uprzemysłowionych po rozwijające się9.Przeanalizowano energochłonność towarów i usług wykorzystywanych przez różne grupy dochodowe. Wyniki, opublikowane w „Nature Energy”, pokazują, że ślad energetyczny rośnie wraz z wydatkami. Spośród krajów i grup dochodowych objętych badaniem górne 10 procent zużywa około dwudziestu razy energii więcej energii niż dolne 10 procent. Ponadto im wyżej w hierarchii dochodowej, tym większe wydatki na towary energochłonne, na przykład wakacje all-inclusive czy samochody. Naukowcy obliczyli, że 10 procent największych konsumentów zużywa sto osiemdziesiąt siedem razy więcej energii na paliwa do pojazdów w porównaniu z dolnymi 10 procentami. Badanie ujawniło nierówny rozkład śladu energetycznego między krajami. Wśród górnych 5 procent największych konsumentów energii znajduje się 20 procent obywateli Wielkiej Brytanii, 40 procent obywateli Niemiec i 100 procent populacji Luksemburga. Jednocześnie do tej samej kategorii należy tylko 2 procent populacji Chin i zaledwie 0,02 procent populacji Indii. Z drugiej strony najbiedniejsze 20 procent populacji Wielkiej Brytanii nadal zużywa ponad pięć razy więcej energii na osobę niż 84 procent populacji w Indiach, czyli około miliarda ludzi. Norweg średnio zużywa 2,5 razy więcej energii pierwotnej niż uśredniony Niemiec i ponad trzykrotnie więcej niż przeciętny Polak. Korelacja zasobności energetycznej i zamożności kraju jest niewątpliwa.

Elektryczny diler kopalin

Norwegia pozycjonuje się jednocześnie jako „zielone” państwo, dbające o środowisko i klimat. Znana jest ze szczodrych programów grantowych w obszarze ochrony środowiska i klimatu, kierowanych do państw rozwijających się, także na Globalnym Południu. W ostatnich latach głośno było o jej ekspresowej elektryfikacji transportu samochodowego – jednym z zalecanych środków uniknięcia katastrofy klimatycznej. W 2021 roku 65 procent nowych aut kupionych w Norwegii było w pełni elektrycznych. Kolejnych 27 procent miało napęd hybrydowy, a zaledwie 8 procent – silniki na benzynę i diesle. Jeszcze dziesięć lat temu proporcje były odwrotne, niemal 95 procent sprzedawanych aut miało silniki spalinowe. Tempo tych zmian okrzyknięto rewolucją. Przyczyniła się do nich ulga podatkowa, zwalniająca nabywców pojazdów elektrycznych z opłat fiskalnych. W 2025 roku Norwegia planuje całkowicie zakończyć sprzedaż samochodów z silnikami spalinowymi. Jednocześnie miks energetyczny kraju czyni auta ładujące swoje akumulatory w norweskiej sieci realnie jednymi z najmniej emisyjnych pojazdów na świecie. Ponad 90 procent energii elektrycznej w Norwegii wytwarzają elektrownie wodne, a około 5 procent – źródła wiatrowe. Zdekarbonizowane zasilanie oraz szybka wymiana prywatnej floty transportowej powodują, że Norwegia często jest stawiana za przykład prymusa transformacji energetycznej. Chętnie korzysta z tego autorytetu w dyplomacji.

Problem polega na tym, że Norwegia swoje bogactwo zawdzięcza paliwom kopalnym wydobywanym spod dna morskiego. Ropa i gaz ziemny to fundament norweskiego dobrobytu, a ich sprzedaż generuje ponad połowę wartości całego eksportu polarnego kraju. W czerwcu 2022 roku sektor paliw mineralnych doświadczył dodatkowo bezprecedensowego wzrostu o 129 procent – trafił do grupy beneficjentów cięcia europejskiej zależności od źródeł rosyjskich.
Profesor Branko Milanović, serbsko-amerykański ekonomista zajmujący nierównościami, porównał Norwegię do Kompanii Wschodnioindyjskiej. Gdy angielska korporacja starała się wzmocnić swoje wpływy w Chinach, bilanshandlowy nie wypadał korzystnie dla wyspiarzy; chętnie kupowali herbatę i porcelanę, ale niewiele mieli towarów, które interesowałyby Chińczyków. Anglicy wpadli na pomysł sprzedaży opium – produkowanego w Bengalu, a zakazanego w Zjednoczonym Królestwie. W podobny sposób Norwegia zwiększa produkcję i sprzedaż towaru jej zdaniem szkodliwego – paliw kopalnych. A kraje, które chcą się uniezależnić Federacji Rosyjskiej, są jej za to wdzięczne…

Nie mają elektryczności? Niech produkują wodór

Norwegia ma więcej na sumieniu. Magazyn „Foreign Policy” ujawnił, że wraz z innymi krajami północnej Europy lobbowała w Banku Światowym, aby już w 2025 roku zaprzestać finansowania projektów gazowych w innych krajach10, także w Afryce Subsaharyjskiej, gdzie „dzień bez samochodu” wypada codziennie, bo mało kogo stać na auto, a postulat aktywistów prowadzących kampanię na rzecz zminimalizowania konsumpcji jest realizowany z pełną skrupulatnością – do granicy przeżycia. Czy do 2025 roku Norwegia zaprzestanie własnego wydobycia? Przeciwnie. W marcu bieżącego roku norweski rząd ogłosił, że zaoferuje nowe licencje na wydobycie ropy i gazu, w tym na niezbadanych wcześniej obszarach Arktyki.

Tymczasem antywydobywczy lobbing odnosi skutek w innych gremiach. Na konferencji klimatycznej COP26 dwadzieścia krajów zobowiązało się zaprzestać finansowania zagranicznych projektów paliw kopalnych, począwszy od przyszłego roku. Padają sugestie, by w zamian w krajach rozwijających się Bank Światowy finansował rozwiązania w zakresie czystej energii, na przykład zielonego wodoru i inteligentnych mikrosieci. Wygląda to na próbę osiągnięcia przewagi na rynkach paliw kopalnych pod przykrywką „zielonej” polityki. Bogate, nowoczesne państwa zgadzają się wspomagać państwa ubogie w energię, ale pod warunkiem, że będzie to „energia przyszłości”. Same jednak ciągną z energii „przeszłości” jak najbardziej współczesne zyski.

Do blokady inwestycji w krajach Południa i do niezmiennej dominacji paliw kopalnych także na Północy dochodzi problem zaniechania rozwoju energetyki jądrowej. Źródło energii operujące na materiale kilka milionów razy gęstszym od paliw kopalnych, niskoemisyjne i niewymagające przestrzennie, zostało zmarginalizowane, a ciągłość badawczo-rozwojowa uległa zerwaniu. Północ zaprzepaściła szansę na ucieczkę od współczesnej wersji Wielkiego Kryzysu Nawozu Końskiego (wbrew naiwnym twierdzeniom Stephena Daviesa ani wtedy problem „sam” się nie rozwiązał, ani nie będzie tak teraz11).

Pomysł, że najbiedniejsi ludzie na Ziemi będą używać zielonego wodoru – prawdopodobnie najbardziej złożonej i najdroższej technologii energetycznej, jaka istnieje – i budować „inteligentne mikrosieci”, jest absurdalny. Uważa tak też Vijaya Ramachandran, ekonomistka, której badania koncentrują się na wzroście gospodarczym i infrastrukturze energetycznej. Zakaz finansowania projektów gazowych w Afryce Subsaharyjskiej praktycznie położyłby kres rozwojowi krytycznej infrastruktury energetycznej niezbędnej do wspierania rozwoju gospodarczego i podniesienia standardów życia, w tym elektryczności dla domów, szkół i fabryk, ale też ciepła przemysłowego do produkcji cementu i stali, substratów do produkcji nawozów sztucznych oraz paliw gazowych dla transportu i gotowania. Jak wskazuje Ramachandran, szczególnie ten ostatni przykład doskonale uwidacznia, co znaczy walka Norwegii z de facto potencjalną konkurencją wydobywczą. Według najświeższych danych ONZ około 2,4 miliarda ludzi na całym świecie, czyli około jednej trzeciej światowej populacji, przygotowuje posiłki na otwartym ogniu lub w mało wydajnych piecach opalanych węglem, naftą, biomasą (drewno, odchody zwierzęce i odpady z upraw). Organizacja szacuje, że wygenerowane w ten sposób zanieczyszczenie powietrza było przyczyną około 3,2 miliona zgonów w 2020 roku, w tym ponad ćwierci miliona zgonów dzieci w wieku poniżej pięciu lat12.

Dyplomacja energetyczna

Czy kraje rozwijające się, których udział w kumulatywnych emisjach dwutlenku węgla jest znikomy, powinny być rozliczane zgodnie ze standardem państw Zachodu, które obfitość energetyczną które obfitość energetyczną przekuwają na tak twórcze i niezbędne dla funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa zastosowania jak halowa produkcja marihuany czy kopalnie kryptowalut? (Ironia zamierzona).

Powyższy wątek nie dotyczy wyłącznie sprawiedliwości klimatycznej i moralnego prawa pozwalającego zmuszać kraje rozwijające się do przyjęcia niskoemisyjnych źródeł energetycznych w ustalonych ramach czasowych. Nierówności energetyczne mają potencjał szybkiego przeistoczenia się w problem geopolityczny, podkopujący zachodnie demokracje. Kraje BRICS nie będą zwracać uwagi na ograniczenia klimatyczne; po prostu udostępnią tani kapitał państwom rozwijającym się w Afryce Subsaharyjskiej i innych regionach. Nie bez powodu tuż przed tegorocznym szczytem G7 na zaproszenie Xi Jinpinga wirtualne posiedzenie odbyli szefowie Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA. Putin z radością referował im wzrost rosyjskiej wymiany handlowej o jedną trzecią w ramach grupy. Jeśli chodzi o inwestycje w Afryce, Chiny w 2020 roku zwiększyły swój udział do czterdziestu czterech miliardów dolarów. Wyprzedziły w ten sposób wartość inwestycji amerykańskich i uplasowały się na czwartej pozycji w grupie największych inwestorów na kontynencie afrykańskim. Inwestycje energetyczne odgrywają coraz większą rolę w pozyskiwaniu sympatii i zaufania krajów Globalnego Południa. Już w przypadku konfliktu w Ukrainie Zachód przekonał się, ku swemu zdziwieniu, że jego optykę niekoniecznie podziela szersze grono państw południowych. Sergiej Ławrow, szef resortu spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej, w dniach 24–27 lipca odwiedził Egipt, Kongo, Ugandę i Etiopię. Rozmowy koncentrowały się na dostawach żywności, widać jednak, że w rozgrywce z Zachodem Rosja – państwo, które nie przeszło procesów dekolonizacyjnych na wzór zachodni – odgrzeje narrację antykolonialną. Nam owa taktyka może się wydawać groteskowa, lecz w Afryce, Ameryce Południowej i kilku innych miejscach nie bez powodu ma szanse zadziałać. W obszarze energetyki Zachód dla własnego dobra powinien zaproponować Globalnemu Południu rozwiązania finansowe i technologiczne, które umożliwią stabilny rozwój. Jeśli chodzi natomiast o cięcie emisji i cele klimatyczne, zasobna Północ musi w końcu zacząć dawać przykład, zamiast cedować wysiłek na innych, niemających tak obciążonej karty śladu węglowego. Na pewno nie sprawdzą się transformacyjne mistyfikacje w typie Norwegii czy Niemiec.