W myśleniu o lasach wokół miast i w miastach powinniśmy zrobić krok naprzód – ochronić wszystkie lasy już rosnące, zdecydowanie ograniczyć skalę wycinek i zalesiać kolejne przestrzenie z myślą o jakości życia i bioróżnorodności jako jednym z najcenniejszych zasobów. Pozwólmy też wielu terenom spontanicznie zarosnąć.

Z lasami łączy nas szczególna więź. Wciąż utożsamiamy je z naturalną roślinnością1. Rola lasów objawia się dziś szczególnie w mieście i na jego obrzeżach. O lasach w kontekście miasta pisze się i mówi coraz więcej, najczęściej gdy wybuchają protesty przeciwko planowanej wycince drzew czy lasów w naszej okolicy; rzadziej okazją jest tworzenie nowych rezerwatów przyrody. Wobec ogromnej skali wyzwań adaptacyjnych potrzebujemy dzisiaj całego spektrum rozwiązań: skutecznej ochrony lasów już istniejących, zalesiania miast i podmiejskich stref, strategicznych wykupów gruntów pod lasy, projektów urbanistycznych zwiększających liczbę drzew, tworzenia mikrosiedlisk leśnych w przestrzeniach zaburzonych działalnością człowieka. Nadzieję przynoszą projekty rozszczelnienia dla zieleni i drzew miejskiej betonozy, a następnie wprowadzania w jej miejsce możliwie samoregulujących się zbiorowisk roślinnych, względnie ozdobnej zieleni.

Lasy mogą być elementem regeneracyjnego projektowania i odnowy ekosystemów, gleby, retencji wody. Nie wymyśliliśmy skuteczniejszego narzędzia do wiązania dwutlenku węgla niż drzewa czy inne rośliny, torfowiska i gleba. Wysyp książek popularnonaukowych dotyczących drzew i lasu, w tym zamieszkujących je organizmów z ich siecią relacji i współzależności dobrze pokazuje, jak rośnie zainteresowanie tą tematyką. Z perspektywy edukatora przyrody obserwuję wyraźną zmianę sposobu mówienia o lasach i naszym stosunku do nich – punkt ciężkości przesuwa się z postrzegania lasu jako miejsca pozyskiwania drewna ku przestrzeni do odpoczynku, obserwacji natury, poszukiwania przyrodniczego sacrum.

Priorytetem w zarządzaniu lasami miejskimi i podmiejskimi powinna być funkcja społeczna i przyrodnicza. Pozyskiwane w nich drewno jest coraz częściej produktem ubocznym. Funkcję produkcyjną należy tu ograniczyć do minimum. Podobnie edukację leśną w miastach trzeba ukierunkować na podnoszenie wiedzy o funkcjach lasu innych niż produkcyjne – społecznej, przyrodniczej i klimatycznej – oraz o bioróżnorodności starych lasów, ich ochronie i bezpiecznym z nich korzystaniu. Rola lasów jako źródła drewna – źródła cennego surowca w architekturze – jest nie do podważenia, lecz gdy mowa o lasach miejskich i podmiejskich, akcent należy kłaść głównie na budowanie emocjonalnej więzi z przyrodą, poznawanie lasów „naturalnych” i wiedzy, jak je chronić. Gospodarowanie tymi lasami powinno być uzasadnione bezpieczeństwem korzystających z nich ludzi (ale bez nadużyć), udostępnienia i ochrony krajobrazu (uczytelnienia, odsłonięcia widoków itp.), przy skali cięć ograniczonej do niezbędnego minimum. Miejskie lasy nie muszą konkurować z lasami gospodarczymi w produkcji drewna.

Nowe podejście do miejskiego leśnictwa obejmuje nie tylko większe kompleksy leśne, ale także tereny zalesiane (na gruntach, gdzie las przez długi czas nie występował), naturalne leśne bufory wzdłuż mniejszych i większych cieków czy tereny zarastające spontanicznie. Również w parkach w dużych częściach można by wydzielać strefy biocenotyczne2, ekostrefy, przestrzenie wyłącznie dla przyrody, zaprojektowane tak, aby umożliwić sukcesję leśną lub ją chronić. Pokładam nadzieję w projektach renaturyzacji (albo, jak kto woli, renaturalizacji) miejskich parków czy lasów poprzez wprowadzenie do nich rodzimych gatunków leśnego runa, zaszczepianie dzikości – leśnej przyrodzie można aktywnie pomóc. Na razie w małej skali robi to krakowski Zarząd Zieleni Miejskiej w parku Jordana czy w wydzielonej „zwierzostrefie” w parku na Czyżynach3. Z Fundacją Dzieci w Naturę od kilku lat uzupełniam zadrzewione nieużytki i dzikie zakątki o gatunki flory zgodne z siedliskiem, rosnące na podobnej glebie, które tam jednak nie dotarły. Współpracując z różnymi partnerami i zarządcami terenów, zaszczepiam też „dzikość” w stworzonych laskach czy zagajnikach: transplantuję glebę i dostarczam próchniejące drewno, bogate w życie, pełne nasion i kłączy. To przyśpiesza sukcesję. Takie eksperymenty służą zwiększeniu lokalnej bioróżnorodności, mają wymiar edukacyjny i aktywizują mieszkańców.

Zanim wytną twój las

W podmiejskich i miejskich lasach trwa oddolny ruch zmierzający do ich lepszej ochrony. Rozlewa się na inne lasy. Tradycyjna gospodarka leśna traci uzasadnienie i społeczną akceptację. Mieszkańcy coraz częściej domagają się faktycznej ochrony tych miejsc. Przeraża ich skala zaplanowanych rębni oraz ingerencja w najbardziej malownicze, chętnie odwiedzane i naturalnie wyglądające zakątki. Nie muszą być naprawdę naturalne, wystarczy, że tak są odbierane. Inicjatywa Lasy i Obywatele przygotowała specjalną mapę4. Pokazuje skalę protestów, interwencji i happeningów mających na celu ochronę lokalnych lasów i zabezpieczenie ich przed planowaną wycinką przez Lasy Państwowe.

Przybywa też protestów przeciwko „rewitalizacji” parków czy nieurządzonej zieleni, sterylizowania jej z wszelkich przejawów dzikości i naturalności. Te tereny mają potencjał stać się miejskimi lasami w wyniku sukcesji ekologicznej i nie trzeba ich sztucznie zalesiać ani urządzać na nowo. W polskich miastach „rozwój zieleni” polega głównie na wycince samosiewu, czyli niszczeniu tego, co wyrosło samo. To swoiste kuriozum!5 Opór coraz większej części mieszkańców budzą plany i projekty znaczącej ingerencji w istniejącą roślinność, która rozwija się sama. Przykładem negatywnym jest urządzanie w miejscu zastanych zbiorowisk łąkowych czy rzadko koszonych trawników, zamieszkanych przez wiele gatunków owadów, popularnymi „łąkami kwietnymi”. Przy czym grupy samosiejek i tereny zadrzewione nie muszą mieć obiektywnie wyjątkowych walorów przyrodniczych, aby je chronić i ocalić przed „rewitalizacją” czy zabudową. Dziś musimy pochylić się nad „zwykłą” przyrodą, pospolitymi gatunkami, szczególnie nad samosiejkami. Samosiejka czy samosiew nie może brzmieć w inwentaryzacjach dendrologicznych jak wyrok! 6 W miksie miejskiej zieleni potrzebujemy dziś każdej z jej form – także zieleni niezorganizowanej, rozwijającej się chaotycznie i bez kontroli.

Piotr Skubała pisze o prawie terenów do sukcesji ekologicznej, czyli umożliwieniu rozwoju spontanicznej roślinności i zaistnienia całej dynamiki procesów przyrodniczych związanych z kolonizacją terenów bez aktywnego udziału człowieka7. W tym znaczeniu warto wspomnieć o Lesie Szast. Ten chroniony fragment Puszczy Piskiej, o powierzchni czterystu siedemdziesięciu pięciu hektarów, w 2002 roku został zniszczony przez huragan, a potem pozostawiony bez ingerencji człowieka. Samoistnie odnawia się po katastrofie. Eksperyment przyciąga uwagę, więc stworzono ścieżkę dydaktyczną, drewnianą wieżę i wysoki pomost (galerię widokową). Taki model naturalnej odnowy lasu8 jest bardziej obiecujący dla miejskiego leśnictwa niż kolejne charakterystyczne monokultury posadzone w równych rzędach9.

Ochrona zagrożonych siedlisk i starych lasów, najlepiej zachowanych pod względem struktury i składu gatunkowego, z całą dynamiką procesów przyrodniczych, na pewno służy ochronie przyrody w miastach i wokół nich. Nie wolno zapomnieć o starych drzewach, nawet jeżeli nie osiągnęły wymiarów pomnikowych. W lasach gospodarczych są wycinane i zastępowane młodymi, mimo że jakąś ich liczbę należy pozostawiać w oddziałach leśnych, aby mogły dalej rosnąć aż do naturalnej śmierci10. Stare drzewa i skupiska ich występowania bez wątpienia zasługują na skuteczną ochronę. Oddziałują na wyobraźnię jako namiastka naturalności, odpowiadają na coraz większą urbanizację i presję na ekosystemy. W pożądanym kierunku zmierza ochrona innych, różnorodnych terenów aktywnych biologicznie i powiązanych ze sobą: chronionych lasów, parków miejskich i terenów zadrzewionych w różnych stadiach sukcesji ekologicznej. To paradoks: tam, gdzie przyroda musiała radzić sobie sama, dziś mamy interesujące i cenne przyrodniczo części lasu. Biją na głowę te obsadzone ręką człowieka.

Sad w Pradze, fot. Kasper Jakubowski

Nadrzeczne dżungle, „małe Puszcze Białowieskie”, a może „Puszcza Karpacka” w środku wielkiego miasta?

Wartość miejskich lasów jest nie do przecenienia. Spośród nich szczególną rolę odgrywają nadrzeczne lasy łęgowe. Polskie rzeki, choć ujarzmione w gorsecie stopni wodnych, betonowych umocnień i obwałowań, gdzieniegdzie obrastają jeszcze łęgami, roślinność ta odnawia się też między obwałowaniami. Niesłychaną pracę renaturyzatorów wykonują bobry: zmieniają stosunki wodne, spiętrzają rzeki, tworzą warunki do zamierania, naturalnej przebudowy i odnowień lasów. Są naszym bezcennym sprzymierzeńcem w odzyskiwaniu dla natury także miejskich odcinków rzek, nawet po uwzględnieniu wszystkich za i przeciw.

W krakowskich Przegorzałach ponad siedemdziesiąt lat temu kawałek ziemi pozostawiono samemu sobie. Przez ten czas upodobnił się do natury i dziś prezentuje się „dziko”, „pierwotnie”, niczym prawdziwa „dżungla”. Zaznaczam, że las ten znajduje w mieście, około trzech kilometrów w linii prostej od Wawelu. Drzewa, głównie wierzby i topole, same się obsiały, gęsto, i tak dorosły. Było to możliwe dzięki temu, że teren nie miał znaczenia gospodarczego i był systematycznie zalewany przez Wisłę. Dokonał się spektakularny proces odbudowy przyrodniczej. Budzi szacunek i podziw, a w lesie odbywają się dziś zajęcia terenowe i mikrowyprawy dla dzieci i dorosłych11.

Co ciekawe, budowniczowie wałów pozostawili tu liczne oczka wodne. Nie sposób dziś jednoznacznie stwierdzić, które są wynikiem prowadzonych prac, a które resztką starorzeczy. Na uwagę zasługują między innymi „liany” wijące się w koronach drzew, tworzone przez rodzimy chmiel zwyczajny Humulus lupulus i powojnik pnący Clematis vitalba, ale też gatunki obce: winobluszcz zaroślowy Parthenocissus inserta oraz kolczurka klapowana Echinocystis lobata. Doliczono się sześćdziesięciu gatunków ptaków. W zbiornikach wodnych co rusz obserwujemy gatunki fauny i flory chronione i dziś zagrożone.

W upalne dni las ten tworzy specyficzne warunki klimatyczne. Eksplorując go, można się poczuć dosłownie jak w wilgotnym lesie tropikalnym. Silne wrażenie estetyczne i emocjonalne robią ogromne drzewa – głównie wierzby i topole – martwe drewno w dużej obfitości (martwe tylko z pozoru, bo to podstawowy element bioróżnorodności nad rzekami i w lesie) oraz różnej wielkości starorzecza malowniczo pokryte rzęsą wodną, bogactwo ptaków i owadów, w tym ważek. Cały obszar bagien w Przegorzałach przyciąga aurą niedostępności i trochę tajemniczości. Przez dużą część roku zwiedzanie terenu ekstremalnie utrudnia gęsta, bujna roślinność czy zmieniający się poziom wody w Wiśle. Czasami krakowscy edukatorzy i edukatorki muszą torować sobie przejście maczetami…

Lasy nadrzeczne przyciągają naturalnością. Liczne pnącza, ogromne drzewa i malownicze starorzecza przywołują skojarzenia z tropikalną dżunglą. Takie lasy nadrzeczne są dziś rzadkością. Przyjmuje się, że obecnie zajmują jedynie 5 procent pierwotnego zasięgu. Co ważne, jedynie 1 procent dawnego obszaru porasta starodrzew, czyli dojrzały drzewostan. Las łęgowy w Przegorzałach kwalifikuje się do tej unikatowej kategorii. Niestety, takie zbiorowiska są zagrożone wycinką albo mają status rezerwy inwestycyjnej pod budowę dróg. Budowa trasy pychowickiej nieodwracalnie zniszczy to miejsce.

W Europie próbuje się je odtwarzać w różnej skali. W Warszawie lasy po praskiej stronie od lat się chroni i z powodzeniem udostępnia mieszkańcom. Są przykładem niezwykłej symbiozy miasta i rzeki, ale też udanego wdrażania programów mających na celu ochronę przyrody i pozyskiwanie funduszy na ten cel. Miasto realizuje przy tym ciekawe projekty renaturyzacji: odtwarza nadwiślańskie zbiorowiska łąkowe (Łąka Warszawska), ogranicza gatunki inwazyjne (Szuwar Warszawski), a zwierzęta wypasane na wyspach pomagają ograniczać sukcesję ekologiczną.

Wiele przedsięwzięć urbanistycznych i rewitalizacji w Europie uwzględnia zabagnianie, przywracanie naturalnej retencji terenom dawnych mokradeł czy odtwarzania lasów nadrzecznych. W Londynie od 2000 roku zrenaturyzowano ponad dwadzieścia kilometrów cieków wodnych: odtworzono nadrzeczne lasy, bagna, meandrujący bieg rzek, a nawet funkcję terenów zalewowych. Innowacyjne wykorzystanie potencjału rzek w mieście poprawiło bezpieczeństwo powodziowe najbliższej okolicy i stworzyło ofertę edukacyjną, przysłużyło się również promocji miasta. Polityka renaturyzacji cieków wodnych i odbudowywania lasów łęgowych ma znaczenie społeczne. W londyńskim cieku wodnym Quaggy w Sutcliffe Park zrealizowano projekt renaturyzacji i odtworzenia meandrującego biegu rzeki. Przywrócono roślinność mokradłową, zaprojektowano specjalną infrastrukturę. Liczba odwiedzających zwiększyła się o 73 procent, ludzie spędzają też w parku więcej czasu – średnio o 3,5 godziny miesięcznie12. W Polsce o społecznych efektach renaturyzacji i wzroście zainteresowania bardziej naturalnymi terenami także w miastach praktycznie się nie mówi. W niewielu polskich badaniach naukowych opisuje się ten wyraźny trend w Europie.

Renaturalizacja lasów miejskich – kontrolowana dzikość

Łukasz Łuczaj pisze o potrzebie powrotu bioróżnorodności do miast. Wprowadzanie prawdziwej przyrody, a nie fantomowej (na przykład w postaci donic na betonie) czy wymagającej kosztownych zabiegów podtrzymujących życie nie uda się bez zmiany nastawienia mieszkańców. Autor zauważa, że „w tym procesie potrzeba dozy chaosu i kontrolowanego pozostawienia przyrody samej sobie”13. Powyższe zalecenie dotyczy też lasów i społecznego wyobrażenia o tym, czym jest las, jak rośnie, jak jest utrzymywany i jaki stopień naturalności akceptujemy. Przeważającej części ludzi las kojarzy się z lasem gospodarczym, użytkowanym przez człowieka, a nie lasem naturalnym ze wszystkimi jego składowymi. W lasach gospodarczych drzewa – niewiele gatunków – najczęściej rosną w rzędach. Z czasem zaczynają przypominać leśne parki, a nie puszczę. Człowiek na każdym etapie rozwoju – od sadzenia, przez kolejne etapy jego wzrostu: młodnik, tyczkowinę, drągowinę , po wiek rębności – porządkuje je i pielęgnuje „zgodnie ze sztuką”. Wszystkie działania podporządkowuje produkcji i pozyskaniu drewna. Na szczęście i w tej dziedzinie widać ewolucję w naukach leśnych i ekologizację na etapie produkcji.

Przeanalizujmy obecność martwego drewna, ważnego elementu leśnej biocenozy. W lasach gospodarczych występuje śladowo, a w „naturalnych” – w dużej ilości. Stopniowe zwiększanie jego udziału sprzyja odnowie i zwiększaniu bioróżnorodności14. W krakowskim parku Reduta nad Sudołem powstała specjalna ścieżka edukacyjna „Drugie życie drzew”, wyjaśniająca rolę martwego drewna w ekosystemie. W użytku ekologicznym Las Witkowicki, innym miejskim lesie objętym ochroną, pozostawia się prawie 50 procent martwej biomasy, dzięki czemu las ten wygląda naturalnie i chroniona jest w nim bioróżnorodność. W kłodach, martwych pniach i chruście znajdują cenne siedliska fauna i flora, ponadto materiał ten zabezpiecza skarpy przed erozją i zatrzymuje spływ powierzchniowy wody. Pozostałe 50 procent drewna „zalegającego” na dnie lasu wywozi się jako surowiec. Wypracowano kompromis między ochroną przyrody w miejskim lesie a percepcją jego użytkowników, poczuciem bezpieczeństwa i akceptacją naturalności z jej immanentnymi cechami – chaosem, nieprzewidywalnością i pewnym właściwym dla lasu nieporządkiem.

Interesującym rozwiązaniem jest ochrona stojących drzew biocenotycznych: zahubionych czy dziuplastych. Jeśli stwarzają zagrożenie lub obumarły, przycina się je do pewnej wysokości, aby ograniczyć ryzyko upadku. Zamierające lub martwe stojące pnie nie szkodzą trwałości lasu, a obfitują w dziuple, ważne dla leśnej fauny. Dzięki nim na stosunkowo niewielkim obszarze może współistnieć wiele gatunków. Ważne w ich pozytywnym, społecznym odbiorze są odpowiednia komunikacja i uświadomienie, czemu takie drzewa służą. Pozostawianie drzew biocenotycznych, zamierających, jako źródła bezcennych próchnowisk, hub i dziupli, nie wynika z zaniedbania ani niewystarczających środków na utrzymanie zieleni miejskiej czy lasów. Mamy do czynienia ze świadomie przyjętą polityką wobec konkretnych terenów. Martwe drewno jest atrybutem „lasu naturalnego”, kojarzącego się intuicyjnie z „pierwotną puszczą”. Zarządom zieleni, ośrodkom i organizacjom zajmującym się edukacją ekologiczną radzę sięgnąć po to odniesienie w kampaniach promocyjnych15.

Model Südgelände – las na torowisku

Ogromny potencjał przybliżana mieszkańców do przyrody tkwi w nieużytkach. W naszych warunkach klimatycznych większość nieużytków po kilkunastu, kilkudziesięciu latach zarasta gęstwiną drzew, a później lasem. Proces sukcesji ekologicznej, a więc zarastania, przebiega w różnym tempie, w zależności na przykład od siedliska antropogenicznego. Inaczej wygląda na terenach porolnych, a inaczej na nieczynnych torowiskach, na przekształconym podłożu z całym bogactwem substancji chemicznych.

Miejskiemu leśnictwu służy zainteresowanie sukcesją ekologiczną i lasami o spontanicznym charakterze, czerpiące zasadniczo z dwóch źródeł obecnych w kulturze: troski o bioróżnorodność i katastrofizmu. W przyrodzie nieużytków realizuje się wizja odzyskiwania przez naturę przestrzeni utraconych przez człowieka. Z jednej strony nieużytki pokazują siłę i szybkie tempo odradzania się natury w najbardziej wyeksploatowanych przestrzeniach, z których człowiek się wycofał. Z drugiej strony są odwrotnością tego, co Julia Fiedorczuk opisuje jako marzenie o powrocie do Edenu, o „przekształceniu dziczy w ogród”16, dopasowaniu pozaludzkiej przyrody do naszych potrzeb i fantazji. Widać to dosadnie w rewitalizacjach miejskiej przyrody „oczyszczonych ze wszystkiego, co mogłoby wzbudzić lęk, smutek lub choćby dyskomfort”, a w efekcie otrzymujemy „przyrodę bez ziemi, bez bakterii, bez pająków, «bez wstrętnych wnętrzności», bezpieczną, przyjemną, niewinną – i utowarowioną”. Ochrona nieużytków najlepiej wyraża się przez ograniczenie ingerencji, powstrzymywanie się od działania, nieprojektowanie i odłogowanie. Dziś coraz częściej zyskuje mocne uzasadnienie w międzygatunkowej solidarności, poszerzeniu perspektywy odpowiedzialności na byty pozaludzkie i ich upodmiotowienie. Znajduje też potwierdzenie w żywo dyskutowanej w środowiskach naukowych koncepcji „nowych ekosystemów” (novel ecosystems), gdzie przyroda może swobodnie się rozwijać i ewoluować tak, jak chce, mimo skutków działań człowieka.

Z trzeciej strony w zainteresowaniu florą nieużytków obecny jest nurt współczesnego katastrofizmu. Marek Krajewski opisuje zainteresowanie roślinami, które człowiek wykluczył ze swojego świata: „rośliny porastające miasta, wchłaniające je, powodujące rozpad potężnych struktur stworzonych przez człowieka i rozrastające się pomimo braku opieki z jego strony”17. Miasto i świat po katastrofie ekologicznej istnieją naprawdę, w czarnobylskiej zonie. Zniknięcie człowieka znacząco zatrzymałoby wymieranie gatunków i umożliwiło na nowo rozkwit przyrody. Proces sukcesji roślinności, jej ewolucji i rozwijania się na zgliszczach dawnej świetności można prześledzić w wielu miejscach: w Zagłębiu Ruhry, Berlinie, nieczynnych kamieniołomach, dawnych fortach. Pamiętajmy o ochronie zarastających, spontanicznie zadrzewiających się fragmentów w krajobrazie – czwartej przyrody18 – podobnie jak o przybliżaniu mieszkańcom sukcesji ekologicznej. Tam, gdzie to możliwe, warto sukcesję natury wspomagać, a nawet ją inicjować. Do pracy z sukcesją trudno przekonać architektów krajobrazu w Polsce, choć widoczna jest ewolucja, zmiana podejścia19. Często wychodzą z założenia, że lepiej obsadzać i ingerować niż chronić to, co już rośnie samo.

Wzorcowym przykładem bardziej zrównoważonego, a więc też racjonalnego, oszczędniejszego i trwałego podejścia jest park natury założony na terenach pokolejowych, Schöneberger Südgelände w Berlinie. Dokonano tam czegoś więcej niż inspirującego eksperymentu zakładania parków na nieużytkach i włączania ich do zieleni miejskiej. To pierwszy w Niemczech i jeden z pierwszych na świecie przykładów wdrożenia ochrony przyrody terenów poprzemysłowych w mieście i udostępnienia jej mieszkańcom. Przez czterdzieści lat zarastały tam torowiska, dopóki na osiemnastu hektarach nie wprowadzono rozwiązań sprzyjających ochronie biernej (akceptacja sukcesji bez ingerencji) i czynnej (ochrona zbiorowisk łąkowych na torowisku). Inicjatorzy projektu zapragnęli udostępnić to miejsce szerszym grupom, lecz bez nadmiernej ingerencji w faunę i florę i zachodzące procesy sukcesji. Na ratunek przyszło strefowanie – w jednych strefach naturalne procesy i udostępnienie pozostają pod kontrolą, w innych zachodzą w sposób niezakłócony. W strefie ochrony krajobrazowej zakres ingerencji w sukcesję jest większy, duży nacisk kładzie się na odsłanianie widoków i mniejsze zagęszczenie roślinności. W strefie pełnej ochrony nie usuwa się nawet gatunków obcych – robinii akacjowej, klonu jesionolistnego. System ścieżek wyniesionych na wysokość pięćdziesięciu centymetrów ponad poziom terenu ułatwia zwiedzenie tego miejsca, przy czym użytkownicy mają pełną swobodę w jego eksploracji. Wyjątkiem są artefakty pokolejowe, czyli zabezpieczone budynki kolonizowane przez przyrodę na zasadzie „trwałej ruiny”.

Wśród podobnych rozwiązań w Polsce interesująco prezentuje się rewitalizacja Kopca Powstania Warszawskiego, projekt Archigrest i topoScape. Małgorzata Łaciak, Elżbieta Roman i ja (wszyscy troje z Fundacji Dzieci w Naturę), we współpracy z Kają Kusztrą, stworzyliśmy scenariusz i ilustrację do ścieżki edukacyjnej o czwartej przyrodzie na Kopcu – pierwszej w Polsce ścieżki edukacyjno-przyrodniczej poświęconej zagadnieniu czwartej przyrody w polskich miastach20. Dziś na Kopcu, zwałowisku gruzów powojennej Warszawy i popiołów, rośnie las sukcesyjny.

Projekt rewitalizacji Kopca i ścieżka przyrodnicza nadały przyrodzie ruderalnej dodatkową wartość – symboliczną. Z jej silnego związku z ruinami i gruzem przedwojennego miasta narodził się genius loci dawnego zwałowiska. Symboliczne znaczenie roślin na Kopcu celnie ujęła Aleksandra Listorowicz w Atlasie wszystkich mieszkańców: „chwasty to opowiadacze historii”21. Współtworzą i ją, i przyrodniczą tożsamość miast.

Karolina Kwiecień-Łukaszewska, Magdalena Zamkutowicz z warszawskiego Zarządu Zieleni, Magdalena Wnęk z topoScape i ja wyjaśniliśmy:

gdy powstawała koncepcja modernizacji Kopca, zależało nam na tym, by nie tylko zachować powstałą na gruzach spontaniczną, dziką przyrodę, ale i podjąć działania, które pozwolą jej nadal rozwijać się. Przykładem takich działań są wykonane z naturalnych materiałów umocnienia skarpy, które stanowią zabezpieczenie dla porastających ją roślin i wspomagają tworzenie się gleby. W parku zostaną zachowane miejsca o ograniczonej dostępności dla człowieka. Działania przewidziane w kolejnych latach w parku to monitorowanie sukcesji na Kopcu przy ograniczeniu do minimum interwencji w drzewostan i wykonywanie tylko niezbędnych zabiegów ogrodniczych22.

Pracowania topoScape zaproponowała uzupełnienie leśnej roślinności Kopca o rodzime gatunki drzew, krzewów i leśnego runa, by wspomóc sukcesję i zwiększyć jego bioróżnorodność. Autorki i autorzy tego projektu współpracowali z przyrodnikiem Piotrem Sikorskim i oparli się na wynikach inwentaryzacji BioBlit z wytycznymi do rewitalizacji Kopca. Ponieważ w jednych strefach natura została uzupełniona zgodnie z uwagami przyrodników, a w innych pozostawiona bez ingerencji, co postulowałem w trakcie konsultacji projektu, w przyszłości ich porównywanie będzie interesującym laboratorium rozwiązań adaptacji zieleni sukcesyjnej. Będzie można śledzić i badać dalszą ewolucję i sukcesję roślinności na Kopcu, a w szczególności sprawdzić zasadność przyrodniczych ingerencji bądź ich braku.

Zieleń na Kopcu ewoluuje w kierunku lasu grądowego oraz łęgów zboczowych i ulega dynamicznym przeobrażeniom. Celem jest, by zgodnie z ideą ochrony czwartej przyrody nie przebudwyować krajobrazowo tych części parku, które porastają przystosowane do lokalnych warunków drzewa, krzewy i pnącza, tworząc zwarty okap zieleni. Chcemy zachować roślinność ruderalną i synatropijną związaną z gruzem. Nietypowym zjawiskiem przyrodniczym jest las łęgowy na południowej i wschodniej stronie Kopca23.

Podobny proces grądowienia drzewostanów na nieużytkach zachodzi w nieczynnym kamieniołomie Libana w środku Krakowa. Cały kamieniołom w 2022 roku został objęty ochroną jako użytek ekologiczny i laboratorium miejskiej sukcesji – oprócz bogactwa gatunków płazów czy ważek wypatrzono w nim storczyki. To miejsce absolutnie wyjątkowe na mapie przyrody Krakowa, poligon doświadczalny dla natury na terenach poprzemysłowych. Ciekawe są tu zbiorowiska o leśnym charakterze na jego obrzeżach. Porastają podłoże mocno przekształcone i wyeksploatowane, składowiska odpadów bitumicznych, gruzu, betonu. Las na takich podłożach jest eksperymentem i zasługuje na ochronę, wyeksponowanie fascynującego skądinąd procesu spontanicznej rekultywacji. Okazuje się, że lasu czy gąszczu samosiejek nie powstrzymają nawet beton i asfalt.

Las Little Wormwood Scrubs w Londynie – prawo terenów do sukcesji, fot. Kasper Jakubowski

Mikrolasy: greenwashing czy walka z miejską betonozą i trawnikozą?

Tendencja, a może już presja, by wprowadzać do miast leśne mikrosiedliska, „tyci lasy”24, nabiera konkretnych kształtów. Łatwo posadzić kilkadziesiąt drzew przy inwestycjach i w pasie drogowym, trudniej stworzyć siedlisko, które zapewni im optymalne warunki do przetrwania, rozwoju i ograniczenia stresu związanego z rosnącymi temperaturami czy brakiem odpowiedniej ilości wody dla systemów korzeniowych.

Eksperymentem więcej niż interesującym są lasy kieszonkowe sadzone – od ponad pięćdziesięciu lat – metodą Akiry Miyawakiego. Bywają nazywane lasami różnorodności25. Pierwsze takie lasy w Polsce założono w Rozwarowie na Pomorzu Zachodnim, w Poznaniu nad Maltą i na Podgórzu w Krakowie. Dowodzą ogromnego potencjału tej metody w zazielenianiu terenów jałowych biologicznie, zdominowanych przez trawniki, ale też przez gatunki inwazyjne o niskiej biocenotyczności. Na niewielkich przestrzeniach – o rozmiarach kortu tenisowego – sadzi się rodzime gatunki drzew i krzewów w dużym zagęszczeniu i spontanicznie. Las kieszonkowy rośnie nawet dwa razy szybciej niż posadzony konwencjonalnie, a sprzyja mu przygotowanie gleby i wzbogacenie jej warstwą kompostu, obornika i słomy. Kluczem do sukcesu jest ściółkowanie lasu słomą, zrębkami i liśćmi. Ściółkę można uzupełniać w kolejnych latach; tak robiono w Poznaniu i Krakowie, gdzie jesienne liście zamiast do plastikowych worków trafiły… do lasów kieszonkowych. Zasiliły glebę oraz zainicjowały procesy dekompozycji i powstawania gleby zasobnej w próchnicę.

Lasy kieszonkowe to lokalne laboratoria bioróżnorodności, miejsca budowania gleby i retencji, ostoje dzikości w otoczeniu zurbanizowanym i urbanizującym. Nie do przecenienia jest udział mieszkańców w ich sadzeniu, edukacja o glebie, rodzimych gatunkach oraz… wygoda. Po dwóch–trzech latach liczbę zabiegów ogranicza się do minimum. Lokalne „samograje” świadomie wprowadzają w przestrzenie osiedli dzikość i powierzchnie biologicznie czynne. Metoda Miyawakiego doskonale się sprawdza w obsadzaniu miejskich pustyń i trawników, uwalnianiu dla drzew uszczelnionych powierzchni.

Natur-Park Schöneberger Südgelände w Berlinie, fot. Kasper Jakubowski

Lasy w architekturze – wspólnota ze światem pozaludzkim

Urbanizacja najczęściej skutkuje ubożeniem względnie naturalnych terenów, ich wyizolowaniem z natury, całkowitym wypychaniem przyrody coraz dalej, poza miasto i zasięgi jego oddziaływania. Przeciwdziałać temu negatywnemu zjawisku mogą projekty ochrony cennych lasów, zwiększania lesistości miast, planowanego zdziczania („odpuszczania sobie” pewnych terenów), wprowadzania – z aktywnym udziałem mieszkańców – mikrolasów do nowych osiedli.

Lasy trzeba sadzić. Dlaczego? Odpowiedź zawiera między innymi projekt Forestami – posadzenia trzech milionów drzew w Mediolanie w granicach obszaru metropolitalnego, by powstało „miasto bioróżnorodności”. Lasom trzeba pozwolić się zestarzeć, samoistnie się zapuszczać, okazać pełnię swoich możliwości regeneracyjnych. Lasy w zieleni miejskiej poprawiają jakość ludzkiego życia, redukują miejską wyspę ciepła, są ostoją bioróżnorodności.

Idea wprowadzania lasów do miast i w przestrzenie osiedli ma współczesnych prekursorów.Stefano Boeri w książce Urbania. O miastach przyszłości składa propozycję świata, jaki należałoby stworzyć, by uruchomić podwójny proces – ruch drzew w stronę miast i ludzi w stronę lasów. Boeriego intuicja nie zawodzi. Wiele jego postulatów ma mocne podstawy w praktyce, choć akurat idea „pionowych lasów” wzbudza dyskusję, przede wszystkim z powodu kosztów ich utrzymania i zużycia zasobów.

Przykładem skutecznego planowania są dla mnie zieleń i lasy w otoczeniu nowego osiedla Zelené Město w Pradze, Sad Třešňovka i metamorfoza przylegających do nich ogródków działkowych. Projektanci tego obszaru zadbali o zróżnicowanie form zieleni: sadów, trawników, łąk, zadrzewień półnaturalnych i lasów, dzięki czemu teren nie jest monotonny, oferuje wiele wrażeń, obserwacji, a także schronień dla zwierząt o różnych wymaganiach. Ciekawie wygląda przeobrażenie dawnych ogródków działkowych w nowy las. Usunięto stamtąd ogrodową infrastrukturę, a luki po niej obsadzono nowymi drzewami. Dziś dawne ogródki z delikatną pomocą człowieka zamieniają się w miejski las, ale wciąż dobrze czuje się tam wiele gatunków ozdobnych i użytkowych. Dodatkowo lasy posadzono na działkach na skarpie – różnorodne, wielogatunkowe. Nie do przecenienia jest stary sad czereśniowy publicznie otwarty – na dziesięciu hektarach rośnie 1,5 tysiąca drzew. Jest dostępny dla mieszkańców i użytkowy (każdy może tam za darmo zbierać sobie owoce). W 2020 roku, w czasie pandemii, Sad Třešňovka odwiedziło 131 334 gości, co daje wskaźnik 13 133 odwiedzających na hektar rocznie! Badania ujawniają profil użytkowników. Najwięcej osób szuka tu spokoju i relaksu, co ósmy odwiedzający przychodzi z psem, na dziewiętnastu odwiedzających przypada jeden wózek dziecięcy26. Liczby te pokazują skalę możliwych rozwiązań w zieleni miejskiej, jeśli tylko nie uwolni się wszystkich działek pod zabudowę przez deweloperów i zabezpieczy tereny pod przyszłe parki czy lasy dla mieszkańców.

Park Olimpijski w Londynie, fot. Mateusz Jankowiak

W Pradze czy Mediolanie jak w soczewce skupiają się wyzwania dla właściwie wszystkich miast stojących dziś na rozdrożu. Muszą się zdecydować: pójdą w kierunku dalszej suburbanizacji, „rozrastania się pożerającego obszary rolne, leśne i fragmenty natury”27, czy wybiorą ścieżkę „metropolii bioróżnorodności”. Podobnie jak do wnętrza miasta przenika rolnictwo z ofertą nowych możliwości produkcji żywności, mogłaby kroczyć przyroda, również ta niepodporządkowana człowiekowi. Nieodłącznym elementem tej wizji jest odnawianie i zwiększanie w granicach miast terenów bogatych w bioróżnorodność, w tym lasów.

Eksperymentalne projekty, na przykład „pionowy las” Bosco Verticale, są interesującymi i wizjonerskimi przykładami wprowadzania natury – w szczególności zieleni wertykalnej – do miast i architektury. Jeszcze ciekawiej według mnie prezentuje się metoda sadzenia mikrolasów, czyli lasów kieszonkowych. Sadzenie naturalnych zagajników edukuje i aktywizuje mieszkańców, a miasta zaczynają oddychać. W kryzysie klimatycznym i środowiskowym trzeba zmieniać miejskie parki, zwiększać w nich przestrzeń dla dzikiej przyrody. Nie do przecenienia są protesty przeciwko zabudowie zieleni lub zamienianiu jej w kolejne parkingi, ale też lokalne działania aktywizujące mieszkańców przy ochronie płazów, zwalczanie inwazyjnych gatunków w terenach cennych przyrodniczo czy tworzenie enklaw, ostoi przyrody, dzikich zakątków. Krok po kroku zmierzamy ku zrealizowaniu wizji miasta symbiotycznego, rozrastającego się nie w procesie niekontrolowanej ekspansji na kolejne obszary, lecz za sprawą zwiększania w swoich granicach przestrzeni zielonych bogatych w bioróżnorodność.