Myśl teoretyczna i publicystyczna Tadeusza Nowakowskiego
Badania nad architekturą polskiego dwudziestolecia dają coraz pełniejszy obraz ówczesnego środowiska architektonicznego. Dostrzegamy już postaci, których wysiłki projektowe i teoretyczne pozostawały przez lata w cieniu spektakularnych zamówień rządowych, ogromnych konkursów czy ekstrawaganckich realizacji prywatnych. Do tego grona możemy zaliczyć Tadeusza Nowakowskiego.
Urodził się w 1879 roku w Medwinie na ziemi kijowskiej. Swoją edukację architektoniczną rozpoczął w 1901 roku na Politechnice Lwowskiej, lecz zakończył ją dopiero w 1922 roku, kiedy to otrzymał dyplom na krakowskiej ASP. Lata I wojny i wojny polsko-bolszewickiej związały go z wojskiem. W 1914 roku wstąpił jako ochotnik do CK armii. W czasie służby pracował w zawodzie – zbudował wiele militarnych obiektów. W latach 30. prowadził własne biuro architektoniczne w Warszawie, był bardzo aktywny. W trakcie II wojny również działał jako architekt: w konspiracji przygotowywał plany urbanistyczne osi stanisławowskiej i osiedla Rakowiec. Podczas powstania warszawskiego nadzorował fortyfikacje Śródmieścia. Został wywieziony przez Niemców do Kielc; do stolicy powrócił w 1945 roku. Został zatrudniony w Biurze Odbudowy Stolicy, gdzie pracował przy powstawaniu szkół. Później pracował w Ministerstwie Budownictwa. Przeszedł na emeryturę w 1950 roku. W 1957 roku zmarł w Warszawie, został pochowany na Powązkach.
Jako architekt dał się poznać jako twórca bardzo wszechstronny, swobodnie operujący różnorodną stylistyką. Do ciekawszych realizacji należą między innymi Gimnazjum Żeńskie im. Słowackiego w Warszawie (obecnie VII Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego), kamienicę przy Narbutta 19 w Warszawie czy powojenne projekty dla Korpusu Ochrony Pogranicza.
Nowakowski zapisał się także w historii architektury jako teoretyk i publicysta. Publikował swoje teksty w miesięczniku „Architektura i Budownictwo” (AiB), najważniejszym czasopiśmie architektonicznym ukazującym się w Polsce w latach międzywojennych, wydawanym przez Warszawskie Koło Architektów. Publikowano tam teksty teoretyczne polskie i zagraniczne w tłumaczeniach, prezentowano konkursy i ich wyniki, nowinki technologiczne i wiadomości ze świata. Wśród redaktorów i autorów czasopisma byli tacy architekci, jak Rudolf Świerczyński, Witold Minkiewicz, Lech Niemojewski, Helena i Szymon Syrkusowie czy Czesław Przybylski. Nowakowski w latach 1932–1934 należał do komitetu redakcyjnego. Jego teksty publikowane na łamach AiB dotyczą polskiej teorii architektury w dwudziestoleciu międzywojennym.
Sport
W 1928 roku Nowakowski został organizatorem i kierownikiem Biura Projektów Badań Technicznych przy Państwowym Instytucie Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. Z tą posadą wiązała się podróż studyjna do Austrii, Włoch, Szwajcarii, Niemiec i Francji, w jej wyniku powstały „normalia sportowe” – zbiór wytycznych dla architektów projektujących obiekty sportowe. Jest też autorem pawilonu powstałego na Powszechną Wystawę Krajową w Poznaniu, na zlecenie PiWFiPW. W latach 30. zaprojektował też ogródek jordanowski w Warszawie przy ulicy Bagatela 2. Zainteresowanie architekturą obiektów sportowych Nowakowskiego było bardziej teoretyczne niż praktyczne i miało swoje źródła w jego poglądach na architekturę, z uwzględnieniem kwestii zdrowia i higieny. Rozwój wiedzy na temat wpływu ruchu na zdrowie człowieka przyczynił się do upowszechniania się sportu, także tego uprawianego amatorsko. Po zakończeniu I wojny światowej kult ciała został wzmocniony: wojna pozostawiła rzesze kalek i inwalidów, nastąpiły też przemiany społeczne i obyczajowe, które doprowadziły do usankcjonowania sportu jako rozrywki dostępnej dla wszystkich obywateli, niezależnie od statusu społecznego i płci. Architektura i urbanistyka odpowiedziały na to intensywnym rozkwitem budownictwa sportowego – od form niewielkich, jak ogródki jordanowskie, baseny czy korty tenisowe, po duże założenia: stadiony czy całe kompleksy sportowe. Wydana w 1933 roku Karta Ateńska podkreśla konieczność powstawania przestrzeni wypoczynkowych, w tym także sportowych na różnych poziomach: w dzielnicach mieszkaniowych, na obrzeżach miast i w regionie. W latach 30. sport był postrzegany jako sposób spędzania wolnego czasu, korzystny dla ciała i psychiki człowieka. Poglądy Nowakowskiego doskonale wpisywały się w ten nurt. Widział on architekturę jako środek do zmian społecznych silnie powiązanych z budowaniem społeczeństwa obywatelskiego w duchu patriotycznym. Sport w latach 30. niejednokrotnie miał także silne zabarwienie militarne – wyrabianie muskulatury było traktowane nie tylko jako rozrywka, ale i jako inwestycja w siłę i obronność kraju.
“Świat ludności, zdolnej do pracy, pozostał na pobojowiskach lub zaludnił szpitale, a potem przytułki dla inwalidów. Młodzież, urodzona z wycieńczonych rodziców lub wyrastająca w najgorszych warunkach higjenicznych — często bez dachu nad głową — i nienależycie odżywiana, dawała smutny obraz przyszłego pokolenia obywateli i obrońców Ojczyzny. Polska, będąca pod tym [strat i zniszczeń wojennych – HPL] względem w najtragiczniejszem położeniu, najmniej miała środków fizycznych dla zapobieżenia złemu. Trzeba było mieć dużo wiary w możliwości przeprowadzenia podjętej akcji, dużo energji i zapobiegliwości, a przede wszystkim serca, by podjąć walkę z tem złem, z pełną wiarą w zwycięstwo. Pawilon Wychowania Fizycznego i P. W. [Przysposobienia Wojskowego – HPL] na Wystawie Poznańskiej dał najlepszy przekrój tego olbrzymiego wysiłku i poświęcenia społeczeństwa i energji ludzi, akcją tą kierujących. Szeregi sal, pełnych modeli, map i wykresów, dały pełny obraz nie tylko wysiłku pracy i walki, ale i wspaniałego i zwycięstwa.
Obok wychowawców, nauczycieli, lekarzy i hygjenistów, także i architekci i inżynierowie znaleźli wdzięczne pole do wykazania swojej inicjatywy, zdolności organizacyjnych i wiedzy technicznej kierowanej inwencją twórczą.
Gdy się porównuje budowle Wychowania Fizycznego powstałe w Polsce i koszt ich wykonania z podobnymi założeniami w innych państwach, to widzi się, jak stosunkowo małymi środkami, tworzono u nas rzeczy naprawdę poważne i duże. Tam, gdzie inni wydawali miliony, my wydawaliśmy tysiące, gdzie inni zajmowali dziesiątki hektarów pod gigantyczne nieraz budowle, myśmy budowali na skupionych terenach, licząc się z każdym metrem kwadratowym powierzchni i metrem kubicznym budowli. Gdy sąsiadom naszym wystarczało słowo „potrzebny”, my musieliśmy ważyć słowo „niezbędny” na czułej wadze możliwości finansowych.
Budownictwo sportowe, a właściwie wychowania fizycznego, ma już u nas swoje własne oblicze. Wyciska ono piętno na nowych projektach rozplanowania miast i nowych osiedli i dzisiejszy urbanista nie może w projektach swoich przejść nad niemi do porządku dziennego. Nowe dzielnice i osiedla, rezerwują już tereny nie tylko, jak dotychczas, pod cmentarze, ale pod założenia wychowania fizycznego”.
Geneza budownictwa sportowego w Polsce, „Architektura i Budownictwo” 1933, z. 10–12, s. 352–357
Słońce
W latach 30. Nowakowski poświęcił wiele uwagi teorii nasłonecznienia budynków. Prowadził skrupulatne obliczenia i eksperymenty, umieszczał kawałki papieru światłoczułego w różnych miejscach budynku i sprawdzał, ile czasu zabierze jednakowe naświetlenie wszystkich kawałków. Badania te wpisują się w ogólny nurt poszukiwania architektury generującej zdrowe warunki do życia. Nowakowski jednocześnie mocno akcentuje potrzebę dopasowania architektury do warunków lokalnych. Nie oznacza to jednak promowania architektury wernakularnej czy krytykę stylu międzynarodowego. Nowakowski piętnuje nie formę, a jej nieadekwatność do warunków i bezmyślność w kopiowaniu wzorców. Jego ideałem jest takie projektowanie, które uwzględnia położenie geograficzne oraz to, jak zmienia się naświetlenie budynku w zależności od pory roku, a także dnia.
W 1938 roku architekt został zaproszony w charakterze eksperta przez komisję higieny Ligi Narodów do udziału konferencji w Genewie na temat nasłonecznienia i oświetlenia naturalnego i sztucznego w miastach i mieszkaniach.
“Jedno słońce, pod którego promieniami wszystko żyje, wszystko je, czci i wielbi i od którego czerpie siły swoje i w którem szuka obrony przed atakami drobnoustrojów chorobotwórczych, – to jedno słońce było do niedawna za mało docenianym w dziedzinie zadań urbanistycznych, architektonicznych, budowlanych, a nawet ogrodniczych.
Coraz częściej, w ostatnich latach słyszy się i czyta głosy poruszające ten temat. Dzielą się wynikami swych dociekań i badań ludzie, których ta dziedzina bardziej zainteresowała, ale podają zazwyczaj tylko wyniki swych zawiłych, długich i żmudnych wyliczeń i wykresów. Są to odpowiedzi „tak” lub „nie” dawane na pytania w konkretnych wypadkach i dla konkretnych warunków szerokości geograficznej danej miejscowości.
Zadanie, jakie sobie od lat kilku postawiłem, polega na ujęciu całej skali długości cieni rzucanych i kątów padaniu promieni słonecznych, jak i ich kierunków w rozmaitych porach roku i dnia, pod rozmaitemi stopniami szerokości geograficznych – w pewien schematyczny wykres, który umożliwiłby każdemu, bez dłuższych przygotowań, dociekań i studjów, bez straty czasu i stosów papieru, danie samemu sobie natychmiastowej odpowiedzi na każde pytanie, w każdym konkretnym wypadku.
Zagadnienie urbanistyczne rozplanowania luźno zabudowanych osiedli, jakie dzisiaj poruszam, jest próbą zastosowania tej „maszyny” czy „suwaka” i odpowiedzi dane tu przeze mnie na kilka pytań, otrzymałem w ciągu niewielkiego stosunkowo czasu, mechanicznej prawie, pracy.
Przede wszystkiem widocznem jest […], że szerokość ulicy jest zależna od jej kierunku i charakteru zabudowania. Przy wolnostojących domach gra tu rolę równie i ich rozstaw; przy zwartem zabudowaniu, wysokość domów, która, znów przy rozmaitych orjentacjach, może i powinna być czasem różną, przy każdej ścianie tej samej ulicy. Przy zastosowaniu w budowlach wolnostojących, rzutu prostokątnego np. o stosunku boków 1:2, usytuowanie budynku długim lub krótkim bokiem do ulicy nie jest obojętnem dla warunków naświetleniowych sąsiada, w zależności od orjentacji osi ulicy.
Podwórza domów o budowie zwartej, zależnie od orientacji, mogą być wąskie i długie, lub krótkie i szerokie, lub też, dla uzyskania dobrych warunków światła oficyny, mogą być wyższe lub niższe od gabarytu ulicznego. […] Inaczej należy projektować rozstaw budynków przy osiedlach np. typowo zimowych (turystyka i lecznictwo zimowe), a inaczej dla osiedli letniskowych, zamieszkałych jedynie w porze letniej […].
Jeżeli skonfrontowawszy urbanistykę ze słońcem, spróbujemy tej konfrontacji na innych polach, np. architektury, a nawet rzeźby, to otrzymamy ciekawe, choć nie zawsze wesołe wyniki. Dobrze jest porównać Partenon Ateński, projektowany i stawiany pod 38″ szerokości geograficznej z kopjami jego w Warszawie i Piotrogrodzie. Zobaczylibyśmy, wiele tym „wypędkom” z Grecji brakuje plastyki, tam w ojczyźnie im właściwej, lub o ile należałoby im wysunąć gzymsów, by otrzymać te same efekty plastyczne.
W co zmieniłby się najlepszy dom nowoczesny, projektowany na południu Francji lub Włoch północnych na 45″ szerokości geograficznej, z całem głęboko przemyślanem zacieniowaniem werandami, z wymiarami okien, obliczonemi dla wpuszczania ściśle określonej ilości światła, gdybyśmy dla zatrzymania wszystkich jego wartości, tak plastycznych, jak i jego wnętrza, spróbowali odpowiednio do naszego 52″ szer. wysuwać płyty i podcienia, lub obniżać okna i zmieniać ich wymiary: dostalibyśmy karykaturę pierwowzoru, której sami przestraszylibyśmy się.
Przygotowana przeze mnie konfrontacja dzieci południowego słońca z naszem słońcem dużo da do myślenia tym, co dla mody, lub idąc po linji najmniejszego oporu, niewolniczo powtarzają formy z „L’architecture d’aujourd’hui” lub „Rassegna di Architettura”, lub co gorsza z korespondencyjnych kartek, nadesłanych przez klijenta z podróży zagranicznej z dopiskiem „chciałbym co w tym guście”.
Konfrontacja taka każe wielu plastykom i ich mecenasom zacząć rozumieć, że polska sztuka plastyczna, a architektura przede wszystkiem, staje się polską tylko przez tworzenie budynku i jego wnętrza – dla naszych warunków życia, w naszym klimacie i pod naszem słońcem.”
Frontem do słońca, “Architektura i Budownictwo”, 1934, z. 4, s. 122 – 126.
“Jeżeli liczono się dawniej z efektami słonecznymi – cieplnymi, a przede wszystkim świetlnymi – to, starą tradycją, przyjmowano konwencjonalny kąt nachylenia promieni słonecznych 45° jako średnioroczny. Odziedziczyliśmy ten konwencjonalny kąt 45° razem z klasycznymi kanonami architektury i budownictwa, które szły do nas w większej części z Włoch; a przecie średnio-roczny kąt nachylenia promieni słonecznych we Florencji jest właśnie około 45°.
Hasłem dnia dzisiejszego jest indywidualne podchodzenie do zagadnień budowlanych i urbanistycznych dla każdego środowiska, w każdym punkcie globu ziemskiego, gdzie człowiek mieszka i pracuje.
Człowiek w Kairze, mogący siedzieć na ziemi przed domem w cieniu rzucanym przez płytę, wysuniętą na 1 metr i będąc na wysokości 4 m od ziemi — w Atenach może schować się w cieniu, stojąc przy ścianie, a już w Paryżu nie znajdzie cienia nawet na progu swojego domu.
Z tej wędrówki cienia i światła widać jasno, że przesuwając budowę z miejsca na miejsce, przenosi się jedynie formę – wrażenia nigdy. Partenon w Atenach przestaje nim być w Leningradzie, a mile zacieniony dom w Neapolu, stanie się kazamatem po przesunięciu go do Londynu.
Siłą nasuwa się teraz pytanie: czy słusznym jest, by budowle ustawione np. pod 30° szerokości były replikowane pod 45°–50° – a tym bardziej 60°?
Czy można bez szkody dla zdrowia mieszkańców i kultury narodu, stosować metody rozplanowania mieszkań, rozstawy budynków względem siebie do ich form zewnętrznych włącznie z południa na północ i odwrotnie?
Mam głębokie przekonanie, że nie.
Każdy twórca wznoszonej budowli powinien być zaznajomiony i zżyty z warunkami miejsca, dla którego projektuje. Logiczne i rozumne rozwiązanie urbanistyczne zabudowane pięknymi gmachami, dostosowanymi do warunków szerokości geograficznej, klimatu i charakteru pejzażu i tym samym będącej wytchnieniem, radością i dumą mieszkańców – przeniesione w inne warunki stać się może poronionym głupstwem – szpitalem i więzieniem mieszkańców, a wstydem, jeżeli nie zbrodnią autora.
Opierając się na tym, co przedstawiłem w moim referacie, (…) dochodzę do następujących wniosków, które tu pozwolę sobie przedstawić do łaskawej i światłej oceny:
1) Należy dążyć do przeprowadzenia dokładnych studiów, dla pasów ziemi, leżących na tych samych szerokościach, z uwzględnieniem ich miejscowego charakteru, jak: wysokość nad poziom morza, klimat kontynentalny lub oceaniczny, czas trwania powłoki śnieżnej itp.
2) Badanie to należy przeprowadzić z uwzględnieniem strat, jakie zachodzą w danej miejscowości, w działaniu promieni słonecznych, tak pod względem cieplnym, świetlnym, dezynfekcyjnym itp.
3) Poddać rewizji sposoby i przepisy normujące projektowanie w rozmaitych krajach w dziedzinie: urbanistyki, budownictwa i architektury, pod kątem wpływu, jaki mieć powinny na te zagadnienia warunki nasłonecznienia danej miejscowości.
4) Ująć te wszystkie zagadnienia w kwestionariusz i podać go do przepracowania i przedyskutowania wszystkim państwom, łączącym się we wspólnej pracy nad tymi zagadnieniami.
5) Na terenie Genewy opracować mapę, wnosząc na niej wszystkie dane nadsyłane jako odpowiedź na ankietę, dla zobrazowania jednakowych warunków, w jakich znajdują się poszczególne kraje, a nawet miejscowości.”
Insolacja, „Architektura i Budownictwo” 1939, z. 3, s. 1–7.
Ład
W całej karierze Nowakowskiego przewija się element organizacji i porządku. Brał udział w pracach wielu jednostek o takim charakterze: już w okresie I wojny został zatrudniony w sejmowej komisji odbudowy kraju, dla której przygotowywał plany odbudowy Żabna. W 1930 roku został kierownikiem referatu wystawowego Bank Gospodarstwa Krajowego i nadzorował budowę modelowego osiedla na Kole. Z kolei w 1938 roku został powołany na dyrektora Wydziału Nadzoru Budowlanego z zadaniem jego reorganizacji. Jego działalność z czasów okupacji i po wojnie również wiązała się porządkowaniem i odbudową.
Ład przestrzenny był dla Nowakowskiego czymś znacznie więcej niż tylko geometrycznym porządkiem brył. Nowakowski patrzył na architekturę jako na zbiór oddziałujących na siebie czynników budownictwa, ale też decyzji włodarzy miast i ich mieszkańców. Ład wiązał się dla niego ze społeczną odpowiedzialnością za wspólną przestrzeń. Ciekawe światło na poglądy Nowakowskiego w tej sprawie rzuca głos w dyskusji o urbanistyce Warszawy relacjonowanej na łamach AiB. Odbyła się ona pod hasłem „Wielka Warszawa jako stolica Polski” na przełomie kwietnia i maja 1934 roku w ramach rady grodzkiej Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR), a przewodniczył jej Stefan Starzyński, przyszły prezydent Warszawy. Podczas dwudniowych obrad referaty wygłosili Antoni Dygat, Czesław Przybylski, Marian Lalewicz i Tadeusz Tołwiński. Dotyczyły one nie tylko samej Warszawy, ale też rozwiązań urbanistycznych innych miast. W dyskusji głos zabierali między innymi Bohdan Pniewski, Kazimierz Tołłoczko czy właśnie Nowakowski.
Mimo iż ton tej dyskusji jest miejscami patetyczny, a miejscami przypomina jeremiadę nad chaosem urbanistycznym Warszawy, naświetla ona jednak najważniejsze problemy i proponuje rozwiązania. Prelegenci podnoszą kwestie chaotycznego rozwoju nowych dzielnic i przypadkowej zabudowy istniejących, w tym nietrzymanie się planu regulacyjnego i nagłe zmiany w planowaniu przestrzennym oraz problemy z finansowaniem nowych inwestycji. Wyraźnie widoczny jest brak współpracy pomiędzy poszczególnymi interesariuszami: administracją publiczną, architektami, inwestorami i innymi biorącymi udział w procesie zagospodarowywania przestrzeni miejskiej
Głos Nowakowskiego, być może w formie dość górnolotnej, wyraża to, co pobrzmiewa we wszystkich poprzedzających go wypowiedziach – potrzebę wzięcia odpowiedzialności za miasto rozumiane jako dobro wspólne wszystkich obywateli II RP.
Dyskusja ta odbyła się też w znaczącym momencie. W 1934 roku powołano Stowarzyszenie Architektów Rzeczypospolitej Polskiej – SARP. Było to kolejne, po utworzeniu w 1926 roku Stowarzyszenia Architektów Polskich (SAP) i ustanowieniu cyklicznych zjazdów Delegacji Architektów Polskich, działanie konsolidujące środowisko. Jednocześnie jest to moment tuż przed wyborem Stefana Starzyńskiego na prezydenta Warszawy, mianowanego na początku sierpnia 1934 roku.
“Nad chaosem Warszawy unosił się duch biadolenia. Powoli, pojedyncze zrazu, nieśmiałe głosy łączyć się poczęły pod batutami przygodnych kapelmistrzów w mniej lub więcej głośne chóry, aż przyszła chwila na jedną batutę. Sygnaturki przetopiono na dzwon alarmowy. Alarm. – Zbiegli się obywatele. Zbiegli się wszyscy prawie: wielcy i mali, i ci, co czuwali, a nawet ci, co spali. Jedna część roboty jakby została zrobiona, ale to dopiero początek. To dopiero rozbudzona potrzeba czynu i wskazanie kierunku niebezpieczeństwa. Przemówienia poprzedników moich, wygłoszone z tej trybuny, uczyniły to już częściowo. Ruszyliśmy z miejsca. Po pierwszym kroku uczyniony powinien być drugi, trzeci i następne. Kto teraz się zatrzyma, będzie cofał się wstecz. Najbliższym etapem pracy powinien być program, po programie czyn.
Nie wierzę w zło zorganizowane, natomiast wierzę mocno w zło wynikłe z braku organizacji.
Ten brak organizacji, brak kolaboracji wszystkich czynników, zarówno oficjalnych, jak i nieoficjalnych, powołanych do stworzenia Stolicy Państwa – to było złem Warszawy.
Słyszeliśmy tu już o tak zwanych prowizorjach. Przypatrzmy się im bliżej i poznajmy ich twórców. Przecie te wszystkie prowizoryczne budowle, mniej lub więcej „żelbetowe”, powstają jako siedziby instytucyj społecznych lub celom społecznym służące. Przecież ci ludzie, którzy zdobywali środki na ich wzniesienie, czynili to z całem głębokiem przeświadczeniem, że zbożnej sprawie służą. Nie ich wysiłki, by co budować, by swoją cegiełkę dołożyć do budowy ogólnej – było złem, ale złem i klęsk Warszawy był brak ogólnego programu, lub co gorsza, brak odwagi cywilnej ze strony powołanych do czuwania nad już ustanowionym programem, przeciwstawienia się naciskom, protekcjom i wpływom ludzi nieświadomych rzeczy. Ale nie tylko ci są winni. Wina tu i tych, którzy mieli moc robić prawem silniejszego tak, jak to się układało w ich programie partykularnym, i może układało się dobrze, ale w programie ogólnym powodowało i powoduje zamieszanie. Te wymienione już przez moich poprzedników prowizorja: IPS’y[1], FIAT’y na placu Marszałka, te Yacht kluby, Łobzowianki i domy sklepowe w Alejach Jerozolimskich, te agrilowskie pijalnie mleka i dzwonnica przy Grójeckiej, drewniane gmachy urzędów skarbowych na Nowogrodzkiej i podobne do nich, postawione naprzeciw Szkoły Inżynierii, są świetnym przykładem, jak każdy ciągnie w swoją stronę postaw sukna warszawskiego, by sobie kubrak wykroić, nie myśląc o tem, że stolica może zostać bez godziwej szaty.
„Kraków, dawna stolica Polski, przeżywał przeszło pół wieku temu klęskę t.z. Burzymurków. Nie ostał się przed nimi żaden budynek zabytkowy, żaden kamień ni drzewo. Burzyli, burzyli – by tylko uzyskać miejsce dla nowych budowli. Opinja publiczna ich zdemaskowała, a władza skończyła. Warszawa, dzisiejsza stolica Polski, przeżywa podobną klęskę, z tą tylko różnicą, że jest ona spowodowana przez ludzi o zamierzeniach odwrotnych. Ci znowu chcą budować na każdym wolnym skrawku wolnej ziemi, bez względu na jego przyszłe przeznaczenie. Pastwą prowizorjów stuletnich padają zieleńce, place publiczne, aleje, a nawet ulice. Tu również opinja publiczna ich demaskuje…
Nad każdem miastem w Polsce czuwają jego władze i obywatele. Nad miastem, będacem Stolicą Państwa, powinno czuwać Państwo i wszyscy Polacy. Powinna być stworzona jakaś nadrzędna władza nad tymi, którzy dotychczas nie uznawali nikogo nad sobą. Rozbudowa Warszawy powinna przestać być sprawą Warszawy jedynie, stać się natomiast powinna sprawą całej Polski”.
Przemówienie dyskusyjne, „Architektura i Budownictwo” 1934, z. 5, s. 168–169