To, co w krajach zachodnich jest przeżywane i przedstawiane jako kryzys finansów i gospodarki, w rzeczywistości jest efektem znacznego postępu technologii zarządzania (władania) społeczeństwem przez elitę władzy. W ciągu ostatnich dwudziestu lat technologia dominacji i wykorzystywania społeczeństw poczyniła kroki milowe i tworzy obecnie nowe konfiguracje równowagi, charakteryzujące się zwiększeniem dystansu technologicznego między elitą a bazą społeczną, skupieniem dóbr i dochodów w ręku nielicznych, osłabieniem mocy negocjacyjnej obywatela (osoby pracującej, oszczędzającej, emeryta, konsumenta, podatnika) wobec systemu, ograniczeniem praw społecznych oraz możliwości jego realnego uczestnictwa w życiu politycznym. Ważne decyzje są podejmowane w miejscach nieprzezroczystych, niedostępnych, niepodważalnych, niewybieranych, nierozliczalnych: w EBC (Europejski Bank Centralny), BIS (Bank Rozrachunków Międzynarodowych), WTO (Światowa Organizacja Handlu), FED (System Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych), MFW (Międzynarodowy Fundusz Walutowy). Wszystko to pozostaje w zgodzie ze spostrzeżeniami Huntingtona, Croziera i Watanukiego, zawartymi w raporcie z 1975 roku The Crisis of Democracy, sporządzonym na zlecenie Komisji Trójstronnej (do której należy obecny premier Włoch Mario Monti). W raporcie tym, później opublikowanym w postaci książki, argumentowano, że instytucje demokratyczne nie dadzą się utrzymać, jeśli nie zostaną ograniczone oddolna partycypacja, wolna informacja i prawo do opozycji, gdyż zanadto przeszkadzają one „sternikowi”. Kryzys gospodarczy ludności krajów zachodnich równoważy wzrost dochodów elity społeczeństwa. Proporcję pomiędzy dochodami robotnika a dochodami dyrektora generalnego zmieniły się z 1 : 10 na 1 : 1000.

Ten proces reorganizacji władzy nie jest żadną tajemnicą – do dyspozycji wszystkich zainteresowanych są liczby i dane, tyle że mało kto po nie sięga. Opinia publiczna do tematów demokracji i gospodarki nadal ma stosunek przednaukowy i infantylny, oparty na nierealistycznych przekonaniach i na subiektywnych życzeniach co do tego, jak rzeczy powinny się mieć (podczas gdy w rzeczywistości z jakichś dziwnych powodów tak się nie mają), a nie na obserwacji rzeczywistości. Opinia publiczna odbiera kryzysy gospodarcze, niedołęstwo rynku, nadużycia i brak demokratyczności władzy jako odchylenia od normalności, przejściowe wypadki, błędy do poprawienia. Nadal żyje w przekonaniu, że człowiek jest „kartezjański” (obiektywny, rozumny i konsekwentny w swojej percepcji świata oraz w procesach wartościowania i podejmowania decyzji). Tymczasem badania z zakresu neurobiologii1 wykazały, że jest dokładnie odwrotnie. Komunikacja polityczna powinna być manipulacyjna i dezinformująca, jeśli ma być skuteczna, baza domaga się bowiem prostych pewników, łatwej identyfikacji „winnych” (przyczyny problemów) z podmiotem zewnętrznym (skorumpowani, mafiozi, imigranci, oszuści podatkowi, faszyści, komuniści, antyeuropeiści); polityczny konsensus, czyli legitymacja państwa, władzy publicznej, opiera się więc na kłamstwie i na strachu2. Jest z góry wykluczone, by polityką mogli świadomie kierować zwykli ludzie. W celu pozyskania głosów i osiągnięcia innych form konsensusu stosuje się wyrafinowaną technologię naukową zbiorowej manipulacji umysłów. Tym samym rzeczywiste demokracje nie istnieją; wszystkie społeczeństwa zorganizowane mają de facto strukturę oligarchiczną.

Także w dziedzinie ekonomii opinia publiczna, a nawet większość przedsiębiorców, nadal tłumaczy kryzys globalny za pomocą kategorii zupełnie nieodpowiadających rzeczywistości, czyli paradygmatów, zgodnie z którymi funkcjonują gospodarstwa domowe lub firmy. Dotyczy to w pierwszej kolejności waluty i finansów – ich natury oraz ich stosunku do gospodarki realnej. Na przykład nadal panuje przekonanie, że pieniądz jest jak towar: że ma swoją wartość, jest obciążony pewnymi kosztami produkcji i podlega obiektywnym ograniczeniom, jeśli chodzi o możność dysponowania nim. Nadal wierzy się w efektywność wolnego rynku, podczas gdy rynek nie tylko nie jest efektywny (innymi słowy, nie jest w stanie ani zapobiec kryzysowi ani go naprawić), ale w ogóle nie istnieje coś takiego jak wolny rynek, gdyż podstawowe zasoby (towary, energia, informacja) podlegają kartelom monopolowym. Dotyczy to przede wszystkim najważniejszych zasobów: pieniądza i kredytu. Bankowy kartel finansowy zmierza ku stworzeniu świata, w którym społeczeństwo jest mu winne więcej niż posiada, a w konsekwencji musi ono pracować po to, by spłacić odsetki tego długu nie do spłacenia. Pieniądz powstaje przez tworzenie długu równego jego wartości i podlegającego oprocentowaniu pasywów, jest więc zawsze więcej długu niż pieniędzy, dług jest nie do spłacenia i wzrasta gwałtownie wraz ze stopą złożoną, powodując w ten sposób „nieuchronne” zachwiania równowagi walutowej. Spekulacja giełdowa jest dla banków dużo bardziej lukratywna niż pożyczanie pieniędzy przedsiębiorstwom. To właśnie leży u podłoża zapaści kredytowej.

Kryzysy nie są wypadkami przy pracy – są narzędziem władzy i inżynierii społecznej; dlatego też katastrofy finansowe powinny być analizowane w kontekście zmienionego ostatnio radykalnie stosunku między władzą a ludźmi. Technologiczny postęp dostarczył władzy (politycznej, gospodarczej) narzędzi niedających się wcześniej nawet wyobrazić, a stosowanych obecnie wobec osób pracujących, oszczędzających, podatników, wyborców, opozycjonistów. Gdyby dzięki owym narzędziom, o których nic nie wiedzieli tacy myśliciele, jak Hobbes, Smith, Marks czy Freud, nie zmienił się radykalnie stosunek między dominującymi i dominowanymi, a zatem także funkcjonowanie instytucji i konstytucji, nie bylibyśmy w obecnej sytuacji. Technologia umożliwiła władzy centralnej, znajdującej się dzisiaj ponad granicami i daleko poza zasięgiem państw narodowych i ich parlamentów, trwałą, scentralizowaną, penetrującą i potencjalnie nieodpartą dominację na skalę globalną, przyznając ludziom dużo mniej praw, dobrobytu i gwarancji. Zapowiadał to już Bertrand Russell w swoim eseju z 1952 roku The Impact of Science on Society. Zauważał on, iż cesarstwa starożytne dlatego były kruche, że informacje i rozkazy tygodniami docierały z peryferii do władzy centralnej oraz z władzy centralnej z powrotem na peryferie. Wskutek tej sytuacji organy peryferyjne – satrapowie, gubernatorowie, prokonsulowie, feudałowie, przywódcy, ambasadorowie – miały sporą władzę i autonomię działania, gdyż musiały podejmować inicjatywę we własnym zakresie, bez możliwości konsultacji ze stolicą. Peryferyjna prowincja mogła się oderwać od cesarstwa, zaopatrzyć, uzbroić i zorganizować, nim władza centralna zdążyła na nią uderzyć swoim wojskiem. Wojsko, jakim dysponowały władze centralne, nie stało na poziomie znacząco wyższym niż te formacje, które mógł stworzyć lud pragnący się wyzwolić.

Postęp technologiczny gruntownie zmienił tę sytuację. Telegraf umożliwił przekazywanie wiadomości i rozkazów w czasie niemalże realnym na wielkie odległości. Dzięki statkom parowym i liniom kolejowym stało się możliwe szybkie wysyłanie wojsk tam, gdzie władza centralna dostrzegała potrzebę szybkiej interwencji. Przeciwko władzy uzbrojonej w czołgi i lotnictwo wojskowe, lub w jeszcze bardziej zaawansowane środki, powstanie, rewolucja czy inna wyzwoleńcza walka są skazane na niepowodzenie – chyba że stronę zbuntowaną wspiera część wojska lub obcy rząd, który wmieszałby się w konflikt pośrednio lub bezpośrednio, zbrojnie albo gospodarczo (na przykład za pomocą embargo), jak to było w wypadku Libii, Jugosławii, Syrii.

Państwa narodowe, w ramach których obywatel mógł sprawować jakąś kontrolę oraz doświadczyć partycypacji – jeśli nie osobiście, to przynajmniej poprzez instytucje lub inne organizacje obywatelskie – odstąpiły podstawowe komponenty suwerenności państwowej organizmom ponadnarodowym, jak wymienione wyżej WTO, MFW, BIS, EBC, które teraz trzymają cugle polityki gospodarczej, a zatem, w konsekwencji, także polityki w ogóle. Nad takimi organizmami, obradującymi za zamkniętymi drzwiami, w całkowitej technokratycznej izolacji, nie ma możliwości sprawowania kontroli, jakikolwiek rodzaj partycypacji społecznej jest tu wykluczony, a ich statuty zwalniają je od wszelkiej odpowiedzialności, nawet sądowej. Poza tym znoszą się powoli odrębności porządków prawnych, czyli ujednolica się normatywy, polityki podatkowe, sądowe i tak dalej, między poszczególnymi krajami, co udaremni także ewentualne próby przeprowadzenia się w przyszłości do kraju, który zapewniałby większe prawa jednostce.

Wolność, godność, dobrobyt, bezpieczeństwo, wkrótce także zdrowie, stają się coraz bardziej czymś, o co trzeba walczyć codziennie, stawiając opór i sprzeciwiając się aparatowi, makroorganizmom (państwo, nadpaństwo, korporacje, kartele monopolowe i tak dalej) z wiedzą, przebiegle i śmiało. By prowadzić tę walkę, można utworzyć nowe formy agregacji społecznej. By przeżyć, człowiek nie musi już dzisiaj walczyć ze zwierzętami i z siłami przyrody, tylko z makroorganizmami finansowymi, wojskowymi, prawnymi, które opanowały instytucje już tylko nominalnie publiczne, a w istocie sprywatyzowane. Zagrożeniem dla człowieka jest zarówno etatyzm, jak i liberalizm, zatem zarówno big state, megapaństwo (totalitarne albo po prostu biurokratyczne, mafiokratyczne, partiokratyczne), jak i oligopolis i monopolis, megakorporacje, megaorganizacje w ogólności – wszelkie makroorganizmy dysponujące środkami (bogactwem, wiedzą, technologią, możliwością działania lub wywierania wpływu na informację, ustawodawstwo, prawo czy wreszcie zdolnością do manipulacji zbiorowej) mogącymi zniewolić jednostki. Pod tym względem nie ma różnicy pomiędzy etatyzmem, kapitalizmem, socjalizmem, liberalizmem, globalizacją. Obywatele nie mają nadziei na sprawiedliwość gospodarczą czy sądową, gdyż pozostają w interakcji z podmiotami przerastającymi ich rozmiarami, zasięgiem, środkami, sprawnością informacji. Jaką ochronę może zapewnić swoim obywatelom państwo, które jest zdolne uniknąć bankructwa tylko pod warunkiem, że wielkie banki kupią jego dług publiczny, zamiast wystawić go na sprzedaż lub zdewaluować?

Technologia miała więc decydujące znaczenie w procesie czynienia kontroli, władzy rządów i establishmentów nad ludźmi bardziej efektywną i niepodważalną. Osiągnęła to, niepomiernie powiększając rozziew (zarówno jeśli chodzi o kompetencje technologiczne, jak i o środki materialne) pomiędzy zwykłymi ludźmi oraz sprawującymi nad nimi władzę. Środki i wiedza, jakimi dysponują obywatele, są zawsze bardziej zacofane i nieadekwatne w stosunku do tych, jakimi dysponują władze. Technologia jest pod tym względem wybitnie antydemokratyczna i antyegalitarna.

Społeczny „strategizm” daje ostatnio dramatycznie o sobie znać szczególnie w dziedzinie ekonomii, a wkrótce z całą pewnością zacznie się ujawniać również na polu prawa. W Europie doprowadzi to do upadku modelu państwa socjalnego i do praktycznej likwidacji autonomii poszczególnych państw narodowych wskutek centralizacji polityki podatkowej i bilansu; wystarczy tu wymienić układ fiskalny, tak zwany Fiscal Compact, wprowadzenie do konstytucji obowiązku równowagi budżetowej oraz stworzenie instytucji ESM (European Stability Mechanism), całkowicie zwolnionej z jakiejkolwiek odpowiedzialności i kontroli, również sądowych, mogącej ingerować bezpośrednio w budżet i w kieszenie państw członkowskich. W Stanach spowoduje to znaczne ograniczenie wolności konstytucjonalnych obywateli – ostatnia ustawa o walce z terroryzmem ustanowiła całe równoległe ustawodawstwo, de facto unieważniające ustawodawstwo oficjalne oparte na konstytucji (przywołajmy między innymi Continuity of Government Act, Patriot Acts oraz ogólną tendencję tworzenia obszarów interwencji wojskowej, podlegających władzom wojskowym, w miejscach przeznaczonych dla ludności cywilnej). To drugie ustawodawstwo może teraz w dowolnej chwili zostać zawieszone lub nie być zastosowane, mocą dekretu prezydenta – co gwałci prawa polityczne, cywilne i sądowe obywateli oraz nie wyklucza użycia wobec nich siły na terenie państwa.

Huntington, Watanuki i Crozier twierdzili, że formalna struktura demokratyczna może zostać utrzymana tylko pod warunkiem, że rzeczywista partycypacja i demokratyczna informacja w sprawowaniu władzy publicznej zostaną drastycznie ograniczone oraz że nastąpi ograniczenie lub filtrowanie informacji przeznaczonych dla szerokiej publiczności, gdyż masy nadmiernie się poruszają i mają skłonność do wprowadzania zamętu oraz przeszkadzania w sprawowaniu władzy, utrudniając działalność reżimów (jako przykład przytaczali wojnę w Wietnamie). Stąd ewolucja w kierunku wyżej opisanej technokratycznej izolacji. Stąd również praktyki zastraszania narodów, zmierzające ku temu, by uczynić je potulnymi i sprawić, że będą się godzić na reformy, podatki, wojny oraz inne podobne posunięcia, które bez owych praktyk miałyby nikłą szansę sukcesu. To tak zwana shock and awe doctrine, którą przeczuwał już Niccolò Machiavelli w swoim Księciu jako praktykę zastraszania ludności w celu zmuszenia jej do przyjęcia podatków, reform, przemocy. Szeroko analizuje ją Naomi Klein w swojej książce The Shock Doctrine3, przedstawia ją także Mario Monti w wywiadzie na Luiss (można go obejrzeć na Youtube), w którym mówi on, że „potrzebujemy” kryzysów, jak ten obecny, by skłonić ludzi do przyjmowania faktu przejścia władzy i suwerenności z rąk państw narodowych, parlamentów i rządów w ręce organizmów ponadnarodowych – organizmów zatem technokratycznych i autokratycznych, w których władze wykonawcze stanowią komisje eksperckie nominowane przez banki.

Do uczynienia pierwszego kroku i przystąpienia do owych struktur motywują rozliczne obietnice, a także oczekiwania, ideały i uczucia (tak zwany europeizm); jest on krokiem dobrowolnym. Następne już dobrowolne nie są, przeciwnie – są wymuszone, narzucone przez kryzysy i mniej lub bardziej zawoalowane szantaże, przebrane za wynikające z woli rynku. Przykładem tego jest sytuacja w strefie euro: we Włoszech, a jeszcze bardziej w Grecji, strasząc ludzi groźbą bankructwa, wyczerpaniem zasobów jedzenia, leków i paliw, zmusza się ich do akceptacji kuracji, która po ponad dwóch latach implementacji okazuje się nie tylko nieskuteczna, ale wręcz szkodliwa z punktu widzenia możliwości dalszego spłacania publicznego długu wobec zagranicznych kredytodawców, nie wspominając o ludzkich cierpieniach, i która pogrążyła Grecję w recesji, bez perspektyw i bez szans na powrót wzrostu gospodarczego. Nie produkuje się wystarczająco, by móc spłacić sam dług, a protest przechodzi w walkę mas przeciwko dyktaturze monopoli. Środki masowego przekazu o tym nie mówią, ale na transparentach greckich demonstrantów można było przeczytać: czytać „zdrajca” (mowa o Papademosie) oraz „precz z dyktaturą monopoli”. A przecież dwa lata temu wystarczyło 30 miliardów euro, by ustabilizować grecki dług publiczny. Od tego czasu grecki kryzys kosztował 2400 miliardów (tyle bowiem stracono na giełdzie). Błąd czy strategia?

By zebrać 47 miliardów euro (których jeszcze nie zebrano i które być może nie zostaną zebrane w całości), włoski rząd Montiego podniósł podatki od nieruchomości, powodując spadek ich wartości o 30 procent: w liczbach absolutnych wynosi to około 1200 miliardów, co równa się 60 procent zadłużenia publicznego. Spowodowano utratę 1200 miliardów, by móc pobrać 47, nie zmniejszając przy tym długu publicznego i nie podnosząc produktu krajowego brutto. To jakby nalot bombowy zniszczył jedną trzecią budynków. Posunięcie to zablokowało przemysł włókienniczy i wszystkie związane z nim przedsiębiorstwa, pogłębiając tym samym recesję. Monti, któremu zaraz zaczęły wtórować media, nazwał swoją ustawę „Ratujwłochy”. To przykład relatywizmu semantycznego – sposobu, w jaki zniekształca się znaczenie słów.

Zalecenie Huntingtona, Croziera i Wanutakiego odpowiada również tendencji do odchodzenia od polityki gospodarczej w duchu Johna Maynarda Keynesa lub postkeynesowskim (na nich opierał się niemal stały rozwój gospodarczy Zachodu po II wojnie światowej) na rzecz modelu merkantylnego, neoliberalnego, neowalutowego i globalistycznego. Doprowadziło to do ogólnej sytuacji nadmiernego zadłużenia publicznego i prywatnego, której towarzyszą stagnacja lub recesja uniemożliwiające spłacenie tegoż długu. Na sytuację tę niektóre kraje reagują cięciami budżetowymi, cięciami płac i emerytur, obciążeniami podatkowymi. Posunięcia te zmniejszają obieg pieniędzy, czyli inwestycje i konsumpcję, pogłębiają recesję i powodują powstanie tak zwanego zaklętego koła fiskalnego. Żaden krok nie jest podejmowany przeciwko finansjerze spekulacyjnej, będącej prawdziwą przyczyną katastrofy, wraz z ogromnym mnóstwem produkowanych przez nią toksycznych aktywów, szacowanych na 1,5 miliona miliardów dolarów. Równocześnie przemilcza się przed opinią publiczną istnienie opcji postkeynesowskiej, stanowiącej alternatywę względem zaklętego koła fiskalnego i proponującej masowe inwestycje publiczne na rzecz produkcji i produkcyjności (infrastruktury, badania, innowacje, kształcenie). Wynikający z takiej decyzji nadmiar dóbr i usług, o wyższej jakości i za mniejszą cenę, pokryłby wartość pieniądza wydawanego na to, by inwestycje te zrealizować, co pozwoliłoby uniknąć inflacji. Ludzie nie powinni się dowiedzieć, że istnieje alternatywa oraz że można mieć uzasadnione naukowo obawy, iż obecnie stosowana polityka będzie miała odwrotny skutek i doprowadzi do bankructwa. Ludzie powinni wierzyć, że jeśli bankrutują i ich sytuacja się pogarsza (z wyjątkiem tych, którzy na sytuacji tej zarabiają i dla których „kryzysy są możliwością”), to dzieje się tak dlatego, że nie przeprowadzano reform z należytym rygorem – a zatem należy się zgodzić na kolejne, jeszcze większe poświęcenia, by uniknąć strasznej katastrofy. Katastrofa będzie w ostatecznym rozrachunku mniejszym złem.

Straszenie ludności bankructwem, bezrobociem, brakiem stabilizacji, podatkami, terroryzmem, pandemiami, imigracją stało się podstawowym środkiem osiągania posłusznej akceptacji lub cichego przyzwolenia oraz wprowadzania coraz bardziej „oświeconych” policies. Coraz wnikliwiej reguluje się, co ludzie mogą robić, wiedzieć i jeść; narzuca się szczepienia – ogromnie drogie dla podatnika, ale niezwykle lukratywne dla firm farmaceutycznych, by zapobiec szeregowi pandemii zapowiadanych, ale nigdy nie nadeszłych; narzuca się GMO, a zakazuje użycia integratorów uzupełniających niedostatek pewnych składników w produkowanym industrialnie jedzeniu4. Technika zarządzania ludźmi coraz bardziej przypomina zarządzanie zwierzętami, zootechnikę, w której podawanie pewnych substancji oraz unikanie innych powoduje pojawienie się określonych cech w końcowym produkcie. W kapitalizmie absolutnym, w którym jednostki są częścią cyklu produkcji, polityka staje się demotechniką, by zarządzać światem, który doszedł do kresu swojego rozwoju i wydarzenie to świętuje, przekraczając liczbę siedmiu miliardów ludzi.

TŁUMACZENIE Z WŁOSKIEGO: EMILIANO RANOCCHI