The Logic
„To wydarzenie na skalę globu” – ogłosił największy w Polsce tytuł prasowy[1]. W stolicy kraju, Warszawie, gdzie ulica Żelazna krzyżuje się z ulicą Chłodną, gdzie zabudowa ciągła i nie ma już na nic miejsca, architekt dostrzegł potencjał. W szczelinie dylatacyjnej, którą określił jako „miejsce porzucone i zapomniane”[2], zainstalował coś (zwane dalej obiektem). Obiekt pozostaje niewidoczny z zewnątrz. „Przechodnie go nie zauważają”[3]. Dostrzeżony z ulicy, jeżeli już, przypomina co najwyżej kratkę wentylacyjną lub nieuprzątnięty złom. Szczelina dylatacyjna zresztą jeszcze do niedawna „służyła mieszkańcom na składowanie tzw. gabarytów, czyli rupieci, które nie mieściły się w śmietniku”[4]. Tak więc obiekt mieści się w szczelinie między przedwojenną kamienicą przy Żelaznej 74 a blokiem przy Chłodnej 22. W najszerszym miejscu ma 152 m[5].
Niedaleko szczeliny stał drewniany most, który w 1942 roku łączył dwie części getta ponad „aryjską” Chłodną. Na parterze w szczelinę udało się wcisnąć konstrukcję ze stali i strome schody jak do pojazdu kosmicznego[6].
Do środka wchodzi się po schodach przez klapę w podłodze, a na piętro z łóżkiem – już tylko po drabinie. Materac Sułtan wygodny, pościel w kolorowe kropki, pomarańczowy puf, na nim leży książka Tata ucieka z cyrkiem. Jest woda w kranie nad zlewem minikuchenki, ogrzewanie też – wszystko działa jak należy. Projekt wykonany z zegarmistrzowską precyzją, ergonomia co do milimetra – cały dom ma w sumie ok. 14 m2. Kabina WC z prysznicem jest większa i wygodniejsza niż toaleta w samolotach[7].
Wyposażenie podyktowane jest skalą budynku. Za wycieraczkę posłuży ostatni stopień schodów, a miniaturowa lodówka pomieści tylko kilka napojów. Jak w domku dla krasnoludków[8].
Elewacje są zrobione z poliwęglanu, a tę frontową zdobi siatka ze stali nierdzewnej[9].
20 października 2012 roku, w sobotę, w samo południe, miała miejsce uroczysta inauguracja obiektu – zasiedlenie i wręczenie kluczy – z udziałem prezydent miasta i tłumnie zgromadzonych warszawian.
Możliwość rozumienia rzeczy i zjawisk zasadza się na umiejętności lokowania ich w kontekście. Co niepojęte w jednym układzie odniesienia, okazuje się czytelne, wręcz banalne w innym. Tym sposobem prowizoryczne i efemeryczne coś, w pierwszej chwili nie do pojęcia i nie do przyjęcia jako dom, objawia się jako dom pod warunkiem kontekstualnego przemieszczenia i odpowiadającej mu relatywizacji kategorii domu. To jak z kontenerem lub noclegownią. Nie do zaakceptowania dla adherenta systemu VAT, PIT, NIP, ZUS, PKB itd., dla bezdomnego lub uchodźcy lepiej żeby oznaczały gwiazdkę z nieba, bo w razie zastrzeżeń przypomni mu się, że jest zbędny, a jego życie zasługuje na przemiał, któremu podlega.
W wypadku interesującego nas obiektu przemieszczenie i relatywizacja polegają na przypisaniu go do konkretnego… Hm… Powiedzmy, że adresata. Bo nie właściciela, skoro obiekt nie figuruje w księgach wieczystych nieruchomości i z formalno-prawnego punktu widzenia nie istnieje. Nie lokatora również, skoro przepisy nie pozwalają uznać obiektu za budynek mieszkalny. „W takim obiekcie nie można mieszkać na stałe ani się zameldować”[10]. Nie mamy zatem do czynienia z domem tout court, lecz z czymś, co jest możliwe do pomyślenia jako dom dopiero wskutek dedykowania owego czegoś… Etgarowi Keretowi. Wyobrażenie na ten temat daje autorska deklaracja programowa. Wypowiedź, sformułowana w języku angielskim, nosi tytuł Keret House: The Logic by Jakub Szczęsny:
Wszystko zaczęło się pewnego popołudnia – na mojej drodze do pobliskiego klubu natknąłem się na tę dziwną szczelinę pomiędzy powojennym blokiem spółdzielczym z wielkiej płyty a przedwojenną pożydowską kamienicą mieszkalną. Ten brak łączności wydaje się czymś charakterystycznym dla Warszawy – miasta-Frankensteina. Pomyślałem: „W jaki sposób można skomunikować z sobą te dwa budynki?”. „Poprzez włożenie życia między nimi”. Jakiś głos zapytał: „No dobrze, ale jak?”. To powinna być przestrzeń dla jednej osoby, jakiegoś samotnika, pustelnika, pisarza! Kogoś mocno chodzącego po ziemi, ale jednocześnie zdystansowanego do rzeczywistości… Jaki pisarz zechciałby zamieszkać w czymś tak wąskim? Na pewno, musiałby być to ktoś obdarzony dużym poczuciem humoru… I wtedy pomyślałem o kontekście: to miejsce znajduje się tam, gdzie ulica przedzielała małe i dużego getto! Żydowski pisarz obdarzony poczuciem humoru piszący krótkie opowiadania. I wtedy zadzwoniłem do Etgara[11].
Metamorfoza dokonuje się na naszych oczach: „jakaś dziwna szczelina, jakaś przestrzeń, coś tak wąskiego” – daje w rezultacie tytułowy Keret House.
I na tym można by poprzestać, gdyby nie zaproponowana konceptualizacja i kontekstualizacja instalacji. Świat przedstawiony ogniskuje się tutaj wokół dwóch pól semantycznych. Pierwsze jest związane ze szczeliną/wyrwą/przepaścią/rozdźwiękiem (a gap: jakaś/ta szczelina) i wynikającą stąd nieciągłością oraz rozdzieleniem i brakiem komunikacji między tym, co żydowskie, a tym, co polskie – w klimacie dziwności łamanej przez upiorność. Drugie pole semantyczne obejmuje to, co żydowskie, widziane w kontekście dawnego getta i jako tzw. pożydowskie – również w klimacie horroru. Jedność miejsca akcji wydaje się redukować rozbieżność planów czasowych (tu i teraz, tu i wtedy). Funkcję łącznika pełni także figura Frankensteina za sprawą cechującej ją oboczności znaczeniowej. Dzisiejsza Warszawa to rodzaj upiora, miasto-Frankenstein. Warszawa gettowa – w części, w której dzieje się akcja – też żyła, a raczej umierała, pod znakiem Frankensteina. Frankenstein to przezwisko żandarma, który urzędował na Żelaznej zaraz nieopodal, gdzie wacha przy skrzyżowaniu z Lesznem, dziś Solidarności:
To był taki żandarm, który się bawił strzelaniem do dzieci jak do wróbli. Bo jak te dzieci wracały z żebrów przez dziurę w murze do getta, to wsuwały się do dziury jedno za drugim. A on czekał, aż ustawi się kilkoro, 4–5 „sztuk”, i wtedy strzelał, i tym jednym strzałem załatwiał wszystkie[12].
Judaeus ex machina[13]
Wrażenie kompresji, jeśli nie cofnięcia czasu ulega spotęgowaniu przez nazwanie Izraelczyka żydowskim pisarzem oraz umieszczenie go w kontekście getta i Zagłady. Przyporządkowanie osoby do miejsca zaproponowane w The Logic temu lub owej może się wydać logiczne. Można jednak sobie wyobrazić taką konfigurację wiedzy, wyobrażeń i oczekiwań, w świetle której w The Logic nie uda się dostrzec nic logicznego. W perspektywie współczesnej sztuki krytycznej najwęższy dom świata – na pierwszy rzut oka znak kondycji pariasa – wydaje się stworzony do akcji interwencyjnej mającej na celu zwrócenie uwagi na przykład na jawną i ukrytą bezdomność, brak budownictwa socjalnego w skali państwa i miasta, problem powiększającej się grupy tzw. pracujących biednych, którzy mimo ciężkiej pracy nie są w stanie wyjść ze skrajnego ubóstwa. Najwęższy dom świata wraz ze swoim usytuowaniem mógłby posłużyć jako wizualizacja ideału wspólnoty bez wspólnoty realizowanego w neoliberalnej Polsce, gdzie ekonomiczne wykluczenie w obu formach – ukrytej i jawnej – jest usankcjonowane moralnie i traktowane jako część społeczno-kulturowej oczywistości.
Rzecz jasna, trudno by wówczas oczekiwać partnerstwa Narodowego Centrum Kultury, honorowego patronatu władz miasta i finansowania ze stołecznych pieniędzy. Prawdopodobnie nie można byłoby liczyć na wsparcie Klubu Komediowego „Chłodna”. Być może również zainteresowanie mediów okazałoby się znacznie mniejsze. W pierwszej chwili jednak trudno uwierzyć, by Judaeus ex machina mógł się pojawić tutaj z powodów wizerunkowo-
-marketingowych. De facto bowiem – jeśli rzecz osadzić w historyczno-społecznym kontekście antysemityzmu i Zagłady – trudno o bardziej miażdżący antymarketing i wizerunkową katastrofę niż to, co Polacy wyemanowali z siebie przy ulicy Żelaznej w Warszawie. Tu jednak przychodzi z pomocą, praktykowana w Polsce z dużą wprawą, neutralizacja historyczno-
-społecznego kontekstu i konkretu. To warunek powodzenia całej imprezy, a zarazem warunek możliwości większościowej polskiej opowieści o Zagładzie.
Personalna logika The Logic – zakładając, że z logiką mamy tutaj do czynienia – jest dodatkowo problematyczna z uwagi na fakt, że organizuje ją zasada reprezentatywności. Na skrzyżowaniu Żelaznej i Chłodnej poruszamy się w pejzażu alegorycznym. Adresat najwęższego domu jest projektowany jako znak emblematyczny. Oznacza to
umieszczenie tej osoby w kategorii, która co prawda w danym momencie może mieć tylko jednego przedstawiciela, jednak jest to wciąż kategoria, a dana osoba jest jej reprezentantem. Unikalne, mające swe źródło w przeszłości cechy tej osoby mogą powierzchownie wpływać na nasze z nią relacje, mimo to w centrum znajdzie się wiele społecznie standaryzowanych oczekiwań, które mamy wobec zachowania i natury tej osoby jako egzemplifikacji kategorii […][14].
Selekcja jest trójstopniowa. Etgar Keret występuje jako egzemplifikacja typu idealnego: „jakiś samotnik, pustelnik, pisarz/jakiś rodzaj pisarza, ktoś obdarzony dużym poczuciem humoru”, gdzie optymalny podzbiór zbioru stanowi kategoria „żydowski pisarz obdarzony poczuciem humoru”, z której wybieramy jeden element. W konsekwencji Etgar Keret to element zbioru, dla którego istnieją zamienniki w postaci „prominentnych przyjaciół Etgara Kereta”[15]. Nie Etgar Keret i Jakub Szczęsny występują zatem na tożsamościowej scenie czy arenie. Nie pisarz i nie architekt nawet, lecz Żyd i Polak. Żyd wyznaczony przez Polaka na pièce de résistance architektoniczno-medialnej konstrukcji. Polak – podobnie jak Żyd – przewidywalny, nawet jeśli możliwy do wyobrażenia w rozmaitych egzemplifikacjach. Polak jaki jest, każdy widzi. I tak na przykład każdy widzi, że „Polak potrafi”:
Jeśli Polak potrafił na 40 godzin przed pierwszym gwizdkiem na Euro 2012 uzyskać przejezdność autostrady A2 z Berlina do Warszawy, to zdąży i z łóżkiem dla Kereta, zanim ten się stawi z poduszką[16].
Polak i Żyd. Czytaj: Polacy i Żydzi. Polacy Żydom? The Logic jest opowieścią o sytuacji wyjściowej pełnej napięcia i złej energii. Zawiera jednak obietnicę happy endu. Fatalnej dziurze przeciwstawimy oto zapchajdziurę o magicznych właściwościach: „Zjadą dziennikarze ze świata, bo wszystko, co »naj«, plus znany pisarz działa jak magnes. Będą wciskać głowy i kamery, powtarzać: »Wow!«, piać z zachwytu”[17]. I faktycznie. Zjechali. Zapiali. „O pierwszeństwo publikacji zdjęć i filmów z minidomu toczyła się walka, wygrał »New York Times«”[18]. Sam „New York Times”. „New York Times” we własnej osobie. Wyrocznia w przedmiocie wizerunku Polski i Polaków. W skali globu.
Co poza tym? „Dom Kereta może się przysłużyć zbliżeniu polsko-żydowskiemu. Powinien, bo tuż obok był mur getta i drewniany most, który łączył dwie jego części w 1942 r. nad ulicą Chłodną”[19].
Trudno wprawdzie dociec, na czym miałaby polegać przedstawiona implikacja: jeżeli p, to q. Na jakiej zasadzie z sąsiedztwa miejsca, w którym znajdowały się mur getta i gettowy most (p), ma wynikać służebność najwęższego domu świata wobec polsko-żydowskiego zbliżenia (q)? Co też miałby ów obiekt zbliżać lub łączyć, skoro „nie mógł się nawet otrzeć o sąsiednie domy, które są świeżo po termoizolacji i na gwarancji”[20]. Nie bądźmy jednak drobiazgowi. Hokus pokus, abrakadabra, magiczny popis pseudologiczny i oto – na zasadzie Judaeus ex machina – komunikacja pojawi się w miejscu braku komunikacji. Życie w miejscu śmierci. Ostatecznie szczelina dylatacyjna to po angielsku settlement joint. Nawet jeżeli nie nadaje się do zamieszkania, w nazwie zawiera pierwiastek połączenia i pierwiastek osiadłości. Brzmi jak Polish joke.
Rekonstrukcja historyczna. Plan ogólny
Obiekt przy Żelaznej i osnuta wokół niego akcja przybrały niezamierzenie postać rekonstrukcji – tyleż historycznej, co makabrycznej w kontekście schematu fabularnego, według którego toczyły się losy Żydów po „aryjskiej stronie” w okupowanej Polsce od momentu akcji Reinhardt. Pod tym względem „wydarzenie na skalę globu” sprawia wrażenie zbiorowego lapsusu freudowskiego. Fotografia najwęższego domu świata mogłaby figurować w raporcie Friedricha Katzmanna, dowódcy SS i policji w dystrykcie Galicja, współorganizatora akcji Reinhardt. Friedrich Katzmann meldował swoim przełożonym:
W czasie trwania akcji pojawiły się niewiarygodne wprost trudności, ponieważ Żydzi wszelkimi sposobami usiłowali uchylać się od wysiedlania. Próbowali uciekać, a nawet ukrywać się w najbardziej nieprawdopodobnych zakamarkach, w kanałach odpływowych, kominach, dołach asenizacyjnych itp. Barykadowali się w podziemnych przejściach, w piwnicach przerobionych na bunkry, ziemiankach, wymyślnych kryjówkach pod podłogami lub w szopach, w meblach itp.[21]
Akcja Reinhardt oznaczała likwidację gett na terenie Generalnego Gubernatorstwa oraz rejonu białostockiego i przemysłową eksterminację wysiedlanych stamtąd Żydów w komorach gazowych Treblinki, Bełżca i Sobiboru. Odtąd ci spośród przeznaczonych na zagładę, którym udało się pozostać przy życiu – a było ich wcale niemało – musieli zniknąć. Nie było już bowiem żadnego miejsca, gdzie mieliby prawo przebywać. Akcja Reinhardt, której 70. rocznica przypadła w 2012 roku, to początek historii żydowskich kryjówek. To także początek ostatniego etapu Zagłady:
Ten etap – nazywany przez Niemców Judenjagd, czyli „polowaniem na Żydów”, miał dwie fazy: pierwszą […], kiedy Niemcy (często przy pomocy policji pomocniczych) systematycznie wyłapywali ukrywających się […], oraz drugą – trwającą praktycznie do końca wojny, polegającą na tropieniu, łapaniu i mordowaniu wszystkich ukrywających się jeszcze Żydów. W tej ostatniej fazie polowania Niemcy nie wyłapywali już Żydów sami – przyjeżdżali jedynie na wezwanie lub zabijali tych, których im mieszkańcy wsi i miasteczek dostarczyli na posterunek żandarmerii (w dużych miastach Żydów wydawali szmalcownicy i autorzy donosów zdradzający ich kryjówki) […][22].
„Ponieważ postępowanie Polaków często decydowało o życiu lub śmierci Żydów, kluczowa stała się ich rola z punktu widzenia ofiar”[23]. Barbara Engelking odnotowuje w związku z tym „zmianę obiektu żydowskiego strachu – z Niemców na Polaków”[24]. Tadeusz Markiel opisuje Polaków tropiących i wydających na śmierć Żydów w kategoriach zleceniodawców zbrodni, Niemców zaś – paradoksalnie – jako jej zleceniobiorców[25]. W opracowaniu Rejestr miejsc i faktów zbrodni popełnionych przez okupanta hitlerowskiego po społecznej rutynie i zbiorowych inscenizacjach polowania na Żydów – z rabunkiem, torturami i gwałtami – pozostały zapisy typu „Tu i tu, wtedy i wtedy, Niemcy z takiej czy innej formacji, zamordowali tylu a tylu Żydów”. Dominująca polska opowieść o Zagładzie zachowała pamięć jedynie o ostatnim ogniwie procesu. Tymczasem osiągnięty wspólnymi siłami rezultat przedstawia Jan Grabowski:
Jak dziś wiadomo, bardzo nielicznym – około 40–60 tys. – udało się dotrwać do końca okupacji niemieckiej w ukryciu. Jeżeli założymy (a w tej mierze wśród badaczy panuje konsensus), że ucieczką ratowało się około 10 procent ludności żydowskiej (w skali całej Generalnej Guberni chodzi tu o 250 tys. ludzi), to pozostaje pytanie: czy te 200 tys. późniejszych ofiar Judenjagd było od początku bez szans?[26]
Przy czym Alina Cała i Helena Datner na podstawie analizy archiwów Centralnego Komitetu Żydów Polskich szacują, że większość ocalałych Żydów doczekała wolności w obozach zagłady lub obozach pracy. Znacznie mniej przetrwało, ukrywając się w lasach, dzięki pomocy polskiego społeczeństwa albo w oddziałach partyzanckich, zwłaszcza na wschodzie kraju[27].
Z punktu widzenia Żydów szukających ratunku po „aryjskiej stronie” – pisze Engelking – „właśnie doświadczenie braku […] wspólnoty (obywatelskiej, braterskiej, człowieczej) stanowi jedno z podstawowych doznań pustyni ludzkiej, wędrowania po Polsce w latach 1942–1945”[28]. Wraz z Tomaszem Żukowskim, na podstawie wieloletnich badań, pozostaję przekonana, że w realiach Zagłady polska norma traktowania żydowskich współobywateli jako obcych, jeśli nie wrogów, okazała się ważnym elementem hitlerowskiej machiny eksterminacji. Uzupełniała ją i uszczelniała[29]. Fundament tej normy to religijna i „patriotyczna prawomocność uczuć antyżydowskich”[30]. To dlatego większość żydowskich kryjówek nie miała szans okazać się skuteczna. Prócz nieuniknionych pytań o normę i praktykę społeczną wynika stąd konkluzja wysnuta przez Marcina Zarembę:
Straty niemieckie na terenie okupowanej Polski do lata 1944 r. nie przekroczyły 3 tys. Byliśmy więc […] nie po tej stronie, po której nam się wydawało, skoro zabiliśmy więcej Żydów niż Niemców[31].
To jednak nie całość znaczeń, jakie składają się na denotacje i konotacje pojęcia „żydowska kryjówka”.
Prócz raportu Friedricha Katzmanna podobizna najwęższego domu świata mogłaby ilustrować także opracowanie Marty Cobel-Tokarskiej Bezludna wyspa, nora, grób. Wojenne kryjówki Żydów w okupowanej Polsce. Autorka – używając pojęć bezdomności i marginalizacji – wykazuje między innymi różnicę między domem a kryjówką. Kryjówka to miejsce w sensie fizycznym, ale też miejsce w strukturze społecznej. Miejsce będące niemiejscem. Istotą kryjówki jest bowiem niewidzialność, bycie nigdzie, społeczne nieistnienie:
Kryjówki wpisały się w kategorię przestrzeni niechcianej, negatywnie nacechowanej, kłopotliwej. Były to miejsca przypisane stygmatyzowanej grupie społecznej, a jednocześnie kolejny etap przejściowy pomiędzy przedwojenną obecnością Żydów w przestrzeni publicznej a całkowitym ich zniknięciem. […] Niestabilny status ukrywających się jako nielegalnych, potrzebujących pomocy, pozbawionych praw oraz zasobów, stanowiących o sile i miejscu w społecznej hierarchii, otwierał różne, najczęściej negatywne dla mieszkańców kryjówki, perspektywy[32].
Jak ujęła to chrześcijanka z okolic Lubaczowa: „Ci, którzy postanowili się ukrywać, najczęściej marnie kończyli, tzn. z kulą w głowie w przydrożnym rowie”[33].
Typologia kryjówek rozgranicza między kryjówką tymczasową i długoterminową, wspomaganą i niewspomaganą, indywidualną i grupową, wiejską, miejską i ulokowaną na ziemi niczyjej. Lepsza czy gorsza, kryjówka to kwintesencja marginalizacji, bezdomności, nietrwałości, wykorzenienia i permanentnego zagrożenia dekonspiracją, oznaczającą śmierć. Zazwyczaj intratny biznes dla tych, co na zewnątrz. Dla tych, co w środku – przestrzeń wyzysku, szantażu, głodu i pragnienia, zimna lub gorąca ponad wytrzymałość, braku powietrza, wilgoci, smrodu, strachu, zbrodni. To wreszcie „ciasny i niewygodny futerał na ciało”[34] i niekoniecznie kompatybilną z ciałem psychikę.
[Ciało człowieka w kryjówce] jest tym „się”, zredukowanym do rozmiarów fizycznych balastem. Można na akt „ukrywania «się»” spojrzeć jak na rozdzielenie umysłu i ciała. Umysł musi spojrzeć na swoje ciało jak na paczkę, którą trzeba przechować. Raczej nie może liczyć na współpracę z paczką – nie da się jej skompresować, zmienić jej wymiarów. Trudno ją kontrolować, może spłatać niebezpiecznego figla. Mimo że jest przedmiotem, ma swoje potrzeby biologiczne, więc prócz ukrywania przed wzrokiem, słuchem i węchem innych trzeba jeszcze, choćby w minimalnym zakresie, o nie zadbać (powietrze, jedzenie, woda, temperatura, wydalanie). W kryjówce człowiek pozostaje zintegrowaną jednością, ale także jest swoim własnym wrogiem[35].
Chce ocalić coś, co stawia opór ocaleniu. To wszystko – konkluduje autorka – jest „właściwie niezrozumiałe dla ludzi, którzy nie przeżyli niczego podobnego”[36]. Tego faktu na Żelaznej nie udało się ukryć. Nawet siatka maskująca ze stali nierdzewnej nie pomogła.
Rekonstrukcja historyczna. Zbliżenie
Ciało umieszczone w szczelinie przy Żelaznej w każdej chwili poddane jest władzy dyspozytora, który staje się niemalże jego dysponentem. Na tym wszakże nie koniec:
Wieczorem można się spodziewać efektu chińskiego lampionu i teatru cieni, gdy pisarz będzie siadać na ustępie czy brać prysznic. Bo cała ściana, za którą jest WC (ale też sypialnia szeroka na 122 cm) została wykonana z mlecznego poliwęglanu – zdradził Jakub Szczęsny[37].
Zestaw WC/prysznic/sypialnia – jako scena spektaklu – pojawia się pod osłoną czy też pod pretekstem poczucia humoru. Komizm ogniskujący się wokół układu moczowo-płciowego powinien zaś zostać skojarzony z, zalecanym czy wymaganym w deklaracji programowej, dystansem do rzeczywistości. Defekacja i oddawanie moczu bywają rozumiane w kulturze w kategorii „innych czynności seksualnych” i dawane en spectacle. XTube pełen jest defekujących odbytów i oddających mocz penisów – obrzezanych i nieobrzezanych, do wyboru, do koloru. Zakładam jednak, że w reality show przy Żelaznej nie chodzi o erotyczną podnietę.
Nadal jednak nie znamy odpowiedzi na pytanie o „efekt chińskiego lampionu, gdy pisarz będzie siadać na ustępie czy brać prysznic” lub też przebywać w sypialni. Można odnieść wrażenie, że jest to oko kontrolera wyposażonego we władzę inwigilacji. Czynności najbardziej intymne zostały przyporządkowane do strefy frontowej, ulokowanej od ulicy. Pisarz przyznał, że na Żelaznej czuł się jak uczestnik Big Brothera. Tyle że program Big Brother – podobnie jak większość więzień, wyjąwszy te o zaostrzonym rygorze – gdzie przebywa się na widoku dwadzieścia cztery godziny na dobę, respektuje strefę wydalania jako chronioną przed wzrokiem nadzorcy. Idea najwęższego domu świata eksploatuje zatem, jeśli nie eksponuje, ogołocenie z intymności, które w drastyczny sposób cechowało także żydowskie kryjówki.
Tyle można stwierdzić, badając powierzchnię zjawiska. W warstwie niewidocznej gołym okiem mamy natomiast historie dwojga ludzi po „aryjskiej stronie” w śmiertelnym potrzasku. „Tata nienawidził ścisku, mówił, że to skutek polskiej wojennej kryjówki”[38]. „Podczas wojny Tata chował się w jakiejś norze w polskim miasteczku. Nie wie, jak ono się nazywało. Było tam tak ciasno, że ukrywający się nie mogli wstać ani leżeć, tylko siedzieli przez wiele miesięcy. Gdy przyszli Rosjanie i wydobyli ich spod ziemi, cierpieli na zanik mięśni, nikt nie mógł chodzić”[39]. Efraim Keret miał siostrę Danę. „Zabili ją Niemcy, ale nie wydała, gdzie chowa się reszta rodziny”[40]. Ostatecznie ojciec pisarza ocalał jako jedyny. Po wojnie na Sycylii, jako prawicowy syjonista, członek Irgunu, kupował od mafii broń dla partyzantki walczącej Palestynie z Brytyjczykami. „Był bardzo szczęśliwy. To by ł pierwszy moment w jego dorosłym życiu, gdy nie musiał ukrywać, że jest Żydem”[41].
Matka Etgara Kereta, warszawianka z inteligenckiej rodziny, „bardzo zasymilowanej, może nawet bardziej polskiej niż żydowskiej”[42], również ocalała z Zagłady jako jedyna. Jej matka, ojciec, brat zginęli po tzw. aryjskiej stronie. Gdy jeszcze żyła rodzina, przesiedlona do warszawskiego getta, dziewczynka „przekradała się na aryjską stronę wiele razy, po jedzenie, po lekarstwa”[43]. Innymi słowy, matka pisarza była jednym z dzieci szmuglerów, potencjalnych ofiar Frankensteina z Żelaznej. „Od razu rozpoznała nazwę ulicy […]. Kiedy mama przemycała jedzenie dla rodziców, w tym miejscu trzeba było ominąć wachtę [powinno być «wachę» – E.J.] z nazistowskimi żołnierzami. Gdyby została przyłapana choćby z okruchem chleba przy sobie, zabiliby ją na miejscu”[44]. „[U]cieczka nie była dla niej problemem. Trudniej było przetrwać”[45]. W 1944 roku „[m]iała 10 lat, jechała w Polsce pociągiem i jakiś bydlak ją wyrzucił. Połamała żebra, przebiła płuca, gdzieś zapodziały się buty. Szła do najbliższych zabudowań ze 20 kilometrów, boso po śniegu”[46]. Po wojnie nigdy nie przyjechała do Polski.
Widziana jako re-enactment instalacja przy Żelaznej odpowiada jeszcze jednemu kryterium definicyjnemu. Jak wszystkie rekonstrukcje historyczne nie odnosi się do faktów, lecz do aktualnego wyobrażenia o faktach. Najwęższy dom świata to kryjówka w wersji demo. Czysta, jasna, nowocześnie wyposażona. Zagrożenie życia – nieobecne. Jak w popularnym w Polsce sowizdrzalskim schemacie narracji o ratowaniu Żydów. Nikt się nikogo i niczego nie bał. Cała wieś, cała gmina, cała kamienica, cała dzielnica, całe miasto (niepotrzebne skreślić) – wszyscy wiedzieli. I wszyscy ukrywali „swojego Żyda”. „Tak było”. Do tego pompa, celebra i rozgłos medialny. „Swój Żyd” pełni w tych opowieściach funkcję maskotki i kratki wentylacyjnej. Jest elementem maskującym, wyjątkiem, który pozwala nie widzieć reguły. Wystarczy jednak wyobrazić sobie odwrotność każdego z parametrów sowizdrzalskiej opowieści, a otrzymamy obraz miarodajny, adekwatny do wiedzy o faktach.
Wizualizacja
Odniesienie do Zagłady i osobistej historii rodziców Etgara Kereta to najbardziej bezpośredni, lecz nie jedyny kontekst instalacji przy ulicy Żelaznej w Warszawie. Najwęższy dom świata znaczy także jako figura miejsca Żydów w Polsce. Tu chciałabym wytłumaczyć się z uporczywego stosowania kategorii zbiorowej „Żydzi” bez wnikania w autoidentyfikację objętych nią osób. Czynię tak w ramach próby zrozumienia polskiej kultury większościowej w jej własnych kategoriach. A jest to kultura strukturalnie zależna od kategorii „Żydzi” – pojętej esencjalistycznie i postrzeganej jako biegunowo różna, przeciwstawna względem kategorii „my”, „swoi”, „nasi”. „Żydzi” to kategoria konstytutywna dla analizowanej kultury: fundująca i organizująca jej tożsamość. Konstytutywna funkcja i esencjalistyczna konstrukcja decydują o aktualności i stabilności pojęcia „Żydzi” – wymiennie „Żyd” – które uprzywilejowuje konotację kosztem denotacji. Z tego punktu widzenia najmniejszego sensu nie ma rozróżnienie między Żydem a Izraelczykiem. Wkraczamy tu w dziedzinę ubezwłasnowolnienia, „skoro o tym, kim jednostka jest lub kim mogłaby być, decyduje miejsce zajmowane w strukturze społecznej przez podobne jej osoby”[47], a ściślej – osoby uznane za podobne do niej przez instancję rozstrzygającą, czyli dominującą większość. Odwołując się do terminów zewnętrznych wobec opisanego idiomu kulturowego, denotację kategorii „Żydzi” należy natomiast opisać jako: wszystkie osoby poddane antysemickiej przemocy – fizycznej i symbolicznej – bez względu na autoidentyfikację.
„Żydowskie miejsce” zyskało na Żelaznej reprezentację kulturową. Zostało zwizualizowane. Określają je charakterystyczne parametry. Jest to miejsce równoznaczne z brakiem miejsca. Konstrukcja owego braku jest szkatułkowa: miejsce, gdzie nie ma miejsca, znajduje się w miejscu, gdzie nie ma miejsca. Wszelako ciasnota nie wyczerpuje jego istoty. Dodatkowo bowiem jest to miejsce niebezpieczne. Szczeliny dylatacyjne z definicji nie są polecane jako miejsca do zamieszkania, a nawet tymczasowego pobytu, z uwagi na permanentnie panujące w ich wnętrzu ryzyko zmiażdżenia. „Miejsce niebezpieczne” to również kategoria zaproponowana przez Joannę Tokarską-Bakir dla określenia sytuacji Żydów w kulturze chrześcijańskiej Europy:
Przednowoczesny antysemityzm, religijny, etniczny i społeczny, w narracji symbolicznej wyznaczał im prawdziwe „miejsce niebezpieczne”, które w każdej chwili mogło zniknąć z powierzchni ziemi[48].
To, zdaniem badaczki, czyni go strukturalnie tożsamym z antysemityzmem tak zwanym nowoczesnym.
Wreszcie jest to miejsce „pomiędzy”. „Pomiędzy”. Niby nic takiego. Niby można różnie. Rzecz jednak dzieje się w kulturze, w której przynależność i tożsamość to jakości moralne, wartości, domena aksjologii. Bycie na zewnątrz grupy lub pomiędzy grupami w tym ujęciu staje się co najmniej moralnie podejrzane, jeśli nie – zupełnie nie do przyjęcia. Jednocześnie – w Polsce, w odniesieniu do jednostki zakwalifikowanej do grupy „Żydzi” – nie ma mowy o dostaniu się do środka grupy dominującej, skoro nawet całkowita polonizacja nie oznacza zdjęcia piętna i końca wykluczenia. System jest bowiem ufundowany tyleż na tożsamościowej bezalternatywności, co na ubezwłasnowolnieniu. W tym stanie rzeczy dopuszczenie do wspólnoty może być jedynie warunkowe i polega na permanentnym egzaminie z podporządkowania. Odpowiedzialność zaś pozostaje zbiorowa.
Algorytm i etykieta
Przy ulicy Żelaznej w Warszawie „polskie oko” projektuje i ustanawia „miejsce żydowskie” w sensie przestrzennym i symbolicznym. Wytworzenie, a raczej odtworzenie znajomej scenografii uruchamia gotowy scenariusz społeczny z właściwą mu dystrybucją ról i choreografią. Niczym u Wojciecha Gersona w obrazie Kazimierz Wielki i Żydzi (1874), niczym w obrazie Jana Matejki Przyjęcie Żydów w Polsce w 1096 roku (1889), niczym na ingracjacyjnej płaskorzeźbie Henryka Hochmana Przyjęcie Żydów do Polski w średniowieczu (1907), gdzie Polskę symbolizuje skrzydlaty anioł w koronie ostatniego Piasta. Zwraca uwagę zawierucha z datowaniem wydarzenia będącego obiektem komemoracji, jeśli nie kultu. W konkurencji gościnności Kazimierza Wielkiego wyprzedza Władysław I Herman z synami Bolesławem Krzywoustym i Zbigniewem. Legendarne przyjęcie Żydów ryzykownie cofa się w czasie. Ważne jednak, że scena dobrze wygląda i pasuje do wszystkiego. Sprawdza się także przy Żelaznej. Oto gospodarz uroczyście przecina wstęgę i przyjmuje gościa, który zawitał w jego progi. Nie dość, że udziela schronienia znękanemu wędrowcowi, to jeszcze występuje wobec niego z darem. Ogólnie wszyscy w lansadach. W roli króla Kazimierza Wielkiego prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-
-Waltz.
Z wnętrza kultury polskiej paternalizm i szantaż emocjonalno-moralny stanowiące kwintesencję malarskiej figury pozostają niewidoczne. Ten ahistoryczny, zmistyfikowany obraz skutecznie eliminuje historyczny konkret i blokuje namysł w kategoriach politycznych, ekonomicznych, prawnych. Ufundowany na nim scenariusz staje się dzięki temu niewywrotny. Wpisanie instalacji przy Żelaznej w logikę gościny i daru stanowi odnowienie algorytmu przemocy symbolicznej. Z jednej strony „gospodarz”. Z drugiej strony „gość”. „Gospodarz” wyznacza „gościowi” miejsce. „Gość” natomiast staje przed wyborem. Albo okaże się „dobrym Żydem”, który z wdzięcznością przyjmuje wyznaczone miejsce, albo odmówi, a wtedy okaże się „Żydem bezczelnym”, „wyrachowanym”, „niewdzięcznym”, jeśli nie wręcz „mściwym”. W obu przypadkach polska opowieść większościowa o tak zwanych stosunkach polsko-żydowskich na przestrzeni dziejów zostanie potwierdzona.
Etgar Keret House stał się atrakcją turystyczną Warszawy. Prócz indywidualnych zwiedzających przyciąga także szkolne wycieczki. Niektórzy porównują go do Anne Frank Huis w Amsterdamie. Obiekt bardziej chyba jednak lokuje się w polskiej tradycji siedzib ofiarowanych przez tzw. naród artystom szczególnie zasłużonym dla tzw. kultury narodowej. I tak Henryk Sienkiewicz otrzymał dworek w Oblęgorku, Maria Konopnicka – dworek w Żarnowcu, Stefan Żeromski – apartament na Zamku Królewskim w Warszawie, Etgar Keret – szczelinę dylatacyjną na warszawskim Muranowie. Oto dar na miarę naszych wyobrażeń o samych sobie. Jak doniosła prasa, pisarz „został namaszczony na «opiekuna, ambasadora i użytkownika domu»”[49]. W tym sensie Keret House stanowi część szerszego zjawiska, które można określić mianem przemocy filosemickiej[50]. Filosemickiej z uwagi na intencje sprawców.
Poczucie humoru a sprawa polska
W kulturze dominującej, która wytworzyła kategorię „żydowskiego pisarza z poczuciem humoru”, poczucie humoru jest wymogiem warunkującym, a jednocześnie sankcjonującym i regulującym całokształt relacji z osobą określoną owym mianem, jak również z przypisaną jej grupą odniesienia. O co tu chodzi? Z punktu widzenia układu sił i stawek organizujących komunikację społeczną rzecz rozgrywa się między nosicielem piętna a normalsami. „Nosiciel piętna” i „normalsi” to kategorie zaproponowane przez Ervinga Goffmana, twórcę relacyjnej teorii piętna. W jej myśl piętno nie jest jednostkowym czy zbiorowym atrybutem, lecz patologią społecznej interakcji wywołaną przez postrzeganie atrybutu. Badacz poddaje analizie związek między atrybutem a stereotypem. Wyodrębnia też rozmaite strategie zarządzania piętnem. Stigma management wymaga od napiętnowanego tak zwanego dystansu do siebie, który de facto oznacza spojrzenie na siebie i sobie podobnych z punktu widzenia normalsów. W rezultacie prócz troski o samego siebie do jego obowiązków dochodzi okazywanie troski normalsom:
Na lekceważenie, afronty i nietaktowne uwagi nie powinno się odpowiadać tym samym. […] Kiedy osoba z piętnem odkrywa, że normalsi mają problemy z ignorowaniem jej ułomności, powinna spróbować im pomóc, świadomie redukując napięcie. W tych okolicznościach nosiciel piętna może na przykład próbować przełamywać lody, otwarcie odnosząc się do swojej ułomności w sposób, który pokazuje, że jest on obiektywny i potrafi przyjąć swój stan bez trudu. Oprócz rzeczowości zaleca się także poczucie humoru […][51].
Oprócz poczucia humoru w grę wchodzą konstrukty kulturowe, takie jak takt i dobre wychowanie. Wszystkie one pełnią funkcję samoograniczników:
[A]by normalsi nie zostali postawieni w sytuacji, w której okazanie akceptacji nie jest łatwe lub, co gorsza, jest po prostu bardzo trudne. Od nosicieli piętna taktownie się oczekuje, że będą dobrze wychowani i nie będą nadużywać swojego szczęścia. Nie powinni testować granic okazywanej im akceptacji ani czynić z niej podstawy do kolejnych roszczeń. […] Wyraźnie widać teraz naturę dobrego przystosowania. Wymaga ono, aby nosiciel piętna radośnie i bez samoświadomości akceptował siebie jako osobę zasadniczo taką samą jak każdy normals, jednocześnie nie dopuszczając dobrowolnie do sytuacji, w których normalsi mieliby trudność z werbalnym potwierdzeniem jego akceptacji jako normalsa. […] Złudna akceptacja może w ten sposób być podstawą złudnej normalności[52].
Kodeks postępowania obligujący nosiciela piętna do ochrony normalsów to jedynie pozorne odwrócenie ról i złudne postawienie nosicieli piętna w sytuacji nadrzędnej. Podobnie jak pozostałe wytyczne przystosowania jest on bowiem „inspirowany przez normalsów”[53]. Stawkę rozgrywki stanowi zachowanie ustanowionego przez normalsów status quo oraz to, by mogli oni pozostać „względnie niezagrożeni w swoich przekonaniach tożsamościowych”[54].
Jedną z metod zarządzania piętnem jest minstrelizacja, czyli sytuacja, w której napiętnowany prezentuje przed normalsami zestaw cech przypisywanych takim jak on, „odgrywając w życiu rolę błazna”:
[K]aleka musi uważać, by nie zachowywać się inaczej, niż ludzie się po nim tego spodziewają. […] Staną się podejrzliwi i niepewni, jeśli kaleka tych oczekiwań nie spełni. Jest to dość dziwne, ale osoba niepełnosprawna musi grać rolę kaleki, tak jak wiele kobiet musi dostosować się do tego, czego spodziewają się po nich mężczyźni – stają się stereotypowymi kobietami. Również Murzyni muszą się często zachowywać jak klauni przed „wyższą” białą rasą, tak aby czarny brat nie wzbudził w białym strachu[55].
Granie swojej roli i trzymanie się swojego miejsca nie wyklucza ujawniania historycznie konstruowanej normy i generowanego przez nią społecznego rytuału – pod warunkiem, że dokonuje się ono w przestrzeni humoru i rozrywki. Dzięki temu pozostaje tyleż bezkarne, co niezobowiązujące: nie narusza ładu. Goffman nazywa to „smutną przyjemnością” i zwraca uwagę, że „kiedy nosiciele piętna żartują w ten sposób, demonstrują nie tyle jakiś rodzaj ciągłego dystansu do samych siebie, ile bardziej istotny fakt, że nosiciel piętna (jak każdy) jest przede wszystkim uczony poglądów innych osób na jednostki takie jak on”[56].
Poczucie humoru to poważna sprawa. Jego brak, choćby tylko przejściowy, grozi niebezpieczeństwem, które uwidocznia się w opisie najwęższego domu świata sporządzonym przez Etgara Kereta:
Na obrazku wygląda to trochę tak, jakby historia nie zostawiła na niego miejsca, ale on mimo wszystko wepchnął się na siłę, mówiąc: kiedyś mieszkała w tym mieście rodzina, już jej tu nie ma, ale każdy, kto koło mnie przejdzie, będzie musiał na chwilę przystanąć, spojrzeć na moje szczupłe zapierające się ciało […][57].
„Wpychanie się na siłę”. „Zapierające się ciało”. Niedobrze. Na grzęzawisku konkretów unosi się jednak koło ratunkowe patetycznej uniwersalizacji: tragedii okazuje się winna po prostu historia – niesprecyzowana i bezosobowa. Jak mawiał Marek Edelman, gdy chodziło o to, by nie robić afrontu w towarzystwie: „[Żydzi] ginęli z rąk takich, innych, nie będziemy mówić o tym w szczegółach”[58]. Drobiazgowość nie ma sensu, tym bardziej że podwójny nelson założony „żydowskiemu pisarzowi z poczuciem humoru” przez kulturę polską – na ciało i umysł – działa prawidłowo. Terminu „podwójny nelson” używam w tym miejscu na określenie podwójnego braku pola manewru – dosłownie i w przenośni: w sensie cielesnym i umysłowym. O ile zatem ciało pisarza „zapiera się”, o tyle jego umysł emituje jednak komunikaty zgodne z dominującą normą społeczno-kulturową. „Żydowski pisarz z poczuciem humoru” daje z siebie wszystko, by „odwdzięczyć się za gościnę w Polsce”:
No więc rzeczywiście, ten dom nie jest zbyt obszerny, podobno najwęższy na świecie, ale zawsze dom. A jestem wzruszony, bo moja rodzina nie miała domu w Warszawie już od przeszło 70 lat[59].
Super. Zero klaustrofobii, może ciut jak w łodzi podwodnej […]. Nie czułem się jak pisarz, ale jak polityk lub facet, który wygrał Big Brothera, celebryta jakiś. Telewizje z Japonii i Kanady, Amerykanie z „New York Timesa”, Niemcy, Francuzi, Polacy – wszyscy po prostu chcieli mnie w tym domu zobaczyć. Happening: jak można mieszkać w czymś takim. […]
Tymczasem tu nie chodzi tylko o najwęższy dom świata i happening w stylu rekordów Guinnessa. Ani o mnie. Ważne, by do Warszawy ściągnąć wspaniałych artystów ze świata, bo Polska i Warszawa mogą gościć największych. Murakamiego, Toma Waitsa, po prostu każdego[60].
Dom Le Corbusiera był maszyną do mieszkania. „Dom, który ściska”, ma w sobie coś z machiny tortur, rozumianej jako maszyna do produkcji opowieści w kontekście wymiaru sprawiedliwości. Tortura fizyczna, choć spektakularna, nie była bowiem celem ani sensem urządzenia. Jego celem i sensem była produkcja „prawdy”. Treść i formę „prawdy”, czyli parametry produktu finalnego, określał właściciel środka produkcji. Mechanizm ten objaśniła Joanna Tokarska-Bakir w tekście Ganz Andere? Żyd jako czarownica i czarownica jako Żyd, opartym na analizie porównawczej zeznań uzyskiwanych w procesach tak zwanych czarownic i w procesach o rzekomy mord rytualny. Badaczka ukazuje proces produkcji „prawdy” na przykładzie zaczerpniętym z dzieła Endingen Judenspiel (1883). Analizowany fragment pochodzi z protokołu przesłuchania wyznawcy judaizmu nazwiskiem Merckly, oskarżonego w Endingen w roku 1462 o zamordowanie rodziny chrześcijańskiej.
Merckly, torturowany, po omacku szuka właściwej odpowiedzi na zadawane mu pytania. „Najpierw oświadczył – czytamy – że Żydzi potrzebują chrześcijańskiej krwi w celach medycznych, bo jest nader zbawienna. Lecz odpowiedź ta nie zadowoliła nas i odparliśmy mu, że kłamie, na co odrzekł, że potrzebna jest przeciw trądowi. Wobec tego spytaliśmy: „A dlaczego twój syn jest trędowaty?” i nie uznaliśmy jego odpowiedzi. Na to Żyd Merckly dalej zeznawał, że Żydzi potrzebują krwi chrześcijańskiej ze względu na jej wonność, bo sami okropnie śmierdzą. Tej odpowiedzi też nie chcieliśmy uznać”. Dopiero odpowiedź: „Żydzi potrzebują krwi chrześcijańskiej na swoje krzyżmo [użyte tu określenie crisam jest specyficznie chrześcijańską nazwą poświęconego oleju – J. T.-B.] przy obrzezaniu”, usatysfakcjonowała inkwizytorów. Wszystkie trzy trafienia, pierwsze o krwi jako antidotum na trąd, drugie o środku usuwającym foetor judaicus i trzecie o krzyżmie, są oczywistym przesądem chrześcijańskim, o czym świadczy też specyficznie chrześcijańskie słownictwo w ustach samooskarżającego się Żyda […][61].
W sensie technicznym machina tortur to maszyna do (re)produkcji zadanych wzorów narracji. Trudno nie myśleć o tej sferze konotacji najwęższego domu świata, gdy jego „ambasador i użytkownik” obwieszcza: „Najważniejsze, że wracam w końcu do Polski nie jako turysta, ale do domu”[62]. Brzmi to jak zeznanie świadka koronnego polskiej samoobrony w procesie Polski i Polaków przed najwyższym trybunałem „New York Timesa”. „Dom, który ściska”, wycisnął z ciała poddanego presji dowód koronny: regina probationis.
Chopin Airport – Ben Gurion Airport / Ben Gurion
Airport – Chopin Airport
listopad 2012–luty 2013
[1] D. Bartoszewicz, Klucze do domu Kereta, „Gazeta Wyborcza. Gazeta Stołeczna” 15 października 2012, s. 1.
[2] Wypowiedź Jakuba Szczęsnego za: D. Bartoszewicz, Keret z Sułtanem w minidomu, „Gazeta Wyborcza. Gazeta Stołeczna” 20–21 października 2012, s. 4.
[3] D. Bartoszewicz, Klucze…
[4] Tenże, Warszawa. Dom, który ściska, „Gazeta Wyborcza” 19 października 2012, s. 27.
[5] Tenże, Architekt z pisarzem o najwęższym domu świata, „Gazeta Wyborcza. Gazeta Stołeczna” 20–21 października 2012, s. 1.
[6] Tenże, Warszawa…
[7] Tenże, Keret z Sułtanem… Por. także: E. Keret (tekst), R. Modan (ilustracje), Tata ucieka z cyrkiem, tłum. zespół, Warszawa: Nisza, 2011.
[8] D. Bartoszewicz, Klucze…
[9] Tenże, Warszawa…
[10] Tamże.
[11] http://centrala.net.pl/files/image/2400×400/KER-Keret-House-The-Logic-Jakub-Szczesny_1687.jpg, (dostęp: 10 grudnia 2013, tłum. red)
[12] A. Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa: Świat Książki, 2010, s. 83–84.
[13] Sformułowanie pochodzi z tekstu: R.S. Wistrich, Once Again: Anti-Semitism Without Jews, „Commentary” 1992, nr 2, s. 49.
[14] E. Goffman, Piętno. Rozważania o zranionej tożsamości, tłum. A. Dzierżyńska, J. Tokarska-Bakir, wstęp do wydania polskiego J. Tokarska-Bakir, Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2007, s. 90.
[15] Por. A. Kowalska, Odwiedź Kereta, „Gazeta Wyborcza”, „Co Jest Grane” 19–25 października 2012, s. 28.
[16] D. Bartoszewicz, Kogo bierze zabawa w „naj”, „Gazeta Wyborcza. Gazeta Stołeczna” 16 października 2012.
[17] Tenże, Klucze…
[18] Tenże, Warszawa…
[19] Tenże, Klucze…
[20] Tenże, Keret…
[21] F. Katzmann, Rozwiązanie kwestii żydowskiej w dystrykcie Galicja. Lösung der Judenfrage im Distrikt Galizien, oprac. A. Żbikowski, przeł. J. Pawłowska, Warszawa: IPN, 2001, s. 50. Por. także fotografie budynków z zewnątrz, wejść do schronów przez klapę w podłodze, wewnętrznych drabin, łóżek z pościelą i głów zaglądających do środka: tamże, s. 27–53 (paginacja za facsimile dokumentu).
[22] B. Engelking, Jest taki piękny słoneczny dzień. Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942–1945, Warszawa: Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, 2011, s. 25.
[23] Tamże, s. 132.
[24] Por. tamże.
[25] Por. T. Markiel, A. Skibińska, „Jakie to ma znaczenie, czy zrobili to z chciwości?”. Zagłada domu Trynczerów, Warszawa: Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, 2011, s. 88.
[26] J. Grabowski, Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942–1945. Studium dziejów pewnego powiatu, Warszawa: Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, 2011, s. 170.
[27] Dzieje Żydów w Polsce 1944–1968. Teksty źródłowe, oprac. A. Cała, H. Datner-Śpiewak, Warszawa: ŻIH, 1997, s. 166.
[28] Tamże.
[29] Por. E. Janicka, T. Żukowski, Ci nie są z ojczyzny naszej, „Gazeta Wyborcza” 29–30 października 2011, s. 20–21.
[30] A. Smolar, Tabu i niewinność, „Aneks” 1986, nr 41–42, s. 127.
[31] M. Zaremba, Biedni Polacy na żniwach, „Gazeta Wyborcza” 15–16 stycznia 2011, s. 22.
[32] M. Cobel-Tokarska, Bezludna wyspa, nora, grób. Wojenne kryjówki Żydów w okupowanej Polsce, Warszawa: IPN, 2012, odpowiednio s. 123, 124. Stanowczo nie podzielam obecnych w wywodzie autorki: a) zrównania nazizmu z komunizmem; b) holokaustyzacji cierpienia więźniów politycznych po 1945 roku; c) stalinizacji PRL, czyli braku zróżnicowania w opisie okresu 1945–1989. Uważam ponadto, że opisywanie polskiej większości przy użyciu kategorii świadków Zagłady – podobnie jak wyeliminowanie z pola namysłu stosunku Polaków do Żydów poprzez nazwanie go obojętnym – więcej przesłania, niż pozwala zobaczyć i zrozumieć.
[33] Słowa Jadwigi Mach z Baszni Dolnej – http://www.zydzi.lubaczow.pl/index.php?kat=wspomnienia&id=3 (dostęp: 8 listopada 2013).
[34] M. Cobel-Tokarska, dz. cyt., s. 149.
[35] Tamże, s. 151.
[36] Tamże, s. 152.
[37] D. Bartoszewicz, Keret z Sułtanem…
[38] P. Smoleński, Buty Taty, „Gazeta Wyborcza” 21–22 lipca 2012, s. 25.
[39] Tamże, s. 24.
[40] Trzy kobiety. Z Etgarem Keretem rozmawia Paweł Smoleński, „Wysokie Obcasy” 24 lipca 2010, s. 46.
[41] P. Smoleński, dz. cyt., s. 24.
[42] Trzy kobiety…, s. 42.
[43] Tamże.
[44] Keret. Polski pisarz na wygnaniu, przeł. A. Maciejowska, „Gazeta Wyborcza” 19 października 2012, s. 27.
[45] P. Smoleński, dz. cyt., s. 25.
[46] Tamże.
[47] E. Goffman, dz. cyt., s. 155.
[48] J. Tokarska-Bakir, Żydzi u Kolberga, [w:] tejże, Rzeczy mgliste. Eseje i studia, wprowadzenie M. Janion, Sejny: Pogranicze, 2004, s. 66. Pierwodruk tekstu: „Res Publica Nowa” 1999, nr 8–9.
[49] D. Bartoszewicz, Keret…
[50] E. Janicka, T. Żukowski, Przemoc filosemicka, „Studia Litteraria et Historica” 2012, nr 1, http://www.slh.edu.pl/content/przemoc-filosemicka (dostęp: 8 listopada 2013).
[51] E. Goffman, dz. cyt., s. 159.
[52] Tamże, s. 164–165. Podkreślenia autora.
[53] Tamże, s. 162.
[54] Tamże, s. 164.
[55] F. Carling, And Yet We Are Human, London: Chatto & Windus, 1962, s. 54–55 – cyt. za: E. Goffman, dz. cyt., s. 152.
[56] E. Goffman, dz. cyt., s. 177.
[57] Keret. Polski pisarz na wygnaniu…
[58] Ludzkość, która zostaje… „Campo di Fiori” po pięćdziesięciu latach. Rozmowa Jana Błońskiego, Marka Edelmana, Czesława Miłosza i Jerzego Turowicza, która odbyła się w 50. rocznicę powstania w getcie warszawskim, [w:] Dialog poetów, red. K. Szymaniak, A. Szyba, Warszawa: Fundacja Shalom, 2011, s. 39.
[59] Keret. Polski pisarz na wygnaniu…
[60] Czy Keret uciekł do Warszawy, z Edgarem Keretem rozmawia Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza. Magazyn Świąteczny” 29 października 2012, s. 16.
[61] Por. J. Tokarska-Bakir, Ganz Andere? Żyd jako czarownica i czarownica jako Żyd w polskich i obcych źródłach etnograficznych, czyli jak czytać protokoły przesłuchań, [w:] Inny, inna, inne. O inności w kulturze, red. M. Janion, C. Snochowska-Gonzalez, K. Szczuka, Warszawa: IBL PAN, 2004, s. 131.
[62] D. Bartoszewicz, Keret…