1

Znamy taki widok: w okolicach węzła komunikacyjnego lub lokalnego targowiska siedzi tak zwana starsza pani, taka jedna babcia, stara kobieta, pani Helena, pani Marysia, przed sobą ma rozłożony towar. Rzadko oferują nabiał, częściej jajka, grzyby i orzechy, kwiaty, czasem retro ubrania, rośliny doniczkowe. Wiele jest w tej grupie działkowiczek albo mieszkanek wsi w zasięgu miejskiej komunikacji (najstarsze pozostają wierne modzie dojrzałych kobiet z ich wojennego dzieciństwa, wciąż noszą chustki wiązane pod brodą), czasem podrzucają je krewni, na przykład wnuk w drodze do pracy. Pojawiają się o stałej porze, zawsze w tym samym miejscu, bywa, że klientela już czeka, niejednokrotnie siedzą do późna, gdy handel nie idzie. Nieraz żegnałam w myślach panią od maści z lilii ogrodowych na egzemę lub bukietów z maruny; z klepsydry doczytywałam się czegoś na kształt biogramu wraz z informacjami o rodzinie i dziwiłam się, że jakąś w ogóle miała. Jawią się jako solistki wyjęte z ram swojego otoczenia, widzimy je przez pryzmat działań handlowych w kameralnej skali.

Rozmowy towarzyszą bezparagonowym transakcjom raczej zdawkowe, zdystansowane, dotyczą sprzedawanych dóbr, pogody, ot, zwykłe kupieckie small talks, czasem z poradami („weź se pani przytnij te floksy przed wstawieniem do wody”). Ale zdarza się, że kobiety drzemią (wtedy przechodzień woła: „Nie śpij pani!”), jest im duszno, bolą je nogi albo muszą wyjść za potrzebą, lecz akurat nikogo nie ma, by zerknął na towar. Zanim wytworzy się więź handlowo-towarzyska, mija wiele sezonów, proces wymaga regularności zakupów, uprawiania sztuki komentarzy, wraz ze wzrostem zażyłości także politycznych i medycznych. Relacje te często są dziedziczone, pokolenie wcześniej matki klientek i handlarek praktykowały znajomość w takim samym układzie. Raz śledziłam jedną z nich, gdy spakowała wózek z torbami po winogronach i włoskich orzechach przez siebie łuskanych. Szła powoli, widać było, że bolały ją nogi. Odstawiła wózek pod krzewy, dyskretnie w nich się wysikała, potem zrobiła w markecie niewielkie zakupy: żurek w proszku, kilka bułek, i powoli ruszyła w stronę pętli autobusowej, kołysząc się na boki.

Ważnymi elementami codzienności starszych kobiet, nie tylko okazjonalnych handlarek, są zdrowe kolana i biodra. Katalog chorób jest obszerny, ale to właśnie unieruchomienie postrzegamy jako sedno zależności powodującej utratę cennej autonomii. Od mobilności zależy zarobek, choćby upłynnienie niewielkiej ilości towaru z ogrodu lub lasu. Motyw „być na czyjejś łasce”, formułowany też jako „prosić się o łaskę”, pojawiał się w rozmowach o wiele częściej niż opieka nad członkami rodziny – wnuczętami lub dziećmi.

O co chodzi w tym drobnym handlu? O pieniądze, samostanowienie, kontrolę nad swoim życiem. Oto mijamy stare królowe z dawnych legend, gamingowe wróżki w wyrafinowanych wcieleniach, przemieszczające się busem czarodziejki zza Myślenic, w ludzkiej postaci zużyte i zmęczone, ale wolne w planowaniu, ekspresji własnej zaradności. Nie powstrzymałam odruchu etnograficznych zaczepek względem kilku starych kobiet znanych mi dotychczas z widzenia i sprzedających rozmaitości. Rozmowy odbywałam w podmiejskich autobusach; wypełnione rozgadanymi seniorkami i milczącą młodzieżą wpatrzoną w komunikatory, rozsnuwają swoje trasy po okolicy. Wszystkie poznane panie były wdowami, więc cieszyły się szacunkiem, jakim zwyczajowo obdarza się kobiety owdowiałe, miały własne, czasem minimalne emerytury (mówiły: „Starcza mi na wszystko”), swój handelek uważały za naturalną okazję dodatkowego zarobku i okoliczność towarzyską, „wyjście do ludzi”, gdyż „nic w domu nie wysiedzą”. Opowiadając o swoich praktykach, były ekspercko energiczne i pewne siebie, choć przy tym schorowane, obarczone dolegliwościami i bólem, kruszącą się pamięcią. Wspominały wcześniejsze życie: kucharek, robotnic, rolniczek; właśnie ono zrobiło z nich osoby niepoddające się uchodzeniu sił, choć pogodzone z tym procesem. Roczniki trzydzieste, bez dalekosiężnych planów, raczej z horyzontem czasowym sięgającym kolejnej pory roku. Drobny handel z ceraty lub kartonu mówi językiem słabnących mocy i prób ich zatrzymania. Sygnalizuje bliskość ze sprawami życia, buntuje się przeciwko oddalaniu się od nich, ale często wymusza go ekonomia.

2

Władza nad życiem, jaką daje starość, rzadko jest postrzegana w kategoriach wartości. W panującej nam wersji kapitalizmu powszechnie negujemy życiowe doświadczenie i uprawiamy kult młodości; starość definiujemy poprzez różne wyznaczniki, na przykład przedziały wiekowe, stopień mobilności, siłę nabywczą. W tym ujęciu starość została sprowadzona do wskaźnika zbędności, o czym przekonująco napisał Richard Sennet1. Marc Augé uznał lęk przed starością2 za jeden z głównych elementów obowiązującego w XXI wieku strachu przed życiem, następcę organizującego kulturę i duchowość Europy strachu przed śmiercią.

W pewnym obszarze władza starości ujawnia jednak siłę. Na terytorium życia w dużej mierze dokonanego, gdy bać się go już nie trzeba, infantylizacja osób, które zakończyły sformalizowaną aktywność zawodową, a więc przydatność dla systemu generowania zysków, nie ma wstępu. W postaci zebranych świadectw empiria, osobisty ogląd i opinia o przeszłości, jej indywidualny obraz zanurzony w teraźniejszości, są fundamentami wielu archiwów, celem badań. Podczas tego rodzaju poszukiwań, o ile temat nawiązuje do minionych wydarzeń oraz ich zapamiętanego obrazu ożywionego energią emocji i uczuć, najlepsze, co można zrobić, to znaleźć kogoś, kto śmiało wyraża sądy i jest gotów zaprosić na swoje terytorium, w rewiry swojego życia, w większości już dokonanego. Niech to będzie kobieta.

3

W spotkaniach opartych na założeniach badań etnograficznych oprócz współuczestnictwa w życiu rozmówczyń, w świecie ich miejsc i spraw, liczy się opowieść. Ważny jest głos, którego słucham: jego brzmienie, nastrój, siła, tonacja, jego energia w połączeniu z całą osobą. Rozmowa ujmowana jako „wywiad etnograficzny” oznacza wtargnięcie w prywatną przestrzeń. Najczęściej praca etnograficzna polega na zadawaniu pytań, zbieraniu informacji o faktach i opinii, poznawaniu czyjegoś punktu widzenia, na swój sposób współkształtuje opowieść, wymaga dzielenia się własną historią. W tego rodzaju komunikacji nie unikniemy wymiany, przy czym każda ze stron otrzymuje coś innego: ja wymieniam zainteresowanie na wiedzę i osąd o danej sprawie, dzieli się nimi druga strona. Chociaż „wywiad etnograficzny” jest praktykowany najczęściej w zaciszu czyjegoś życia, bohater rozmowy dokonuje aktu publicznego zabrania głosu. Najstarsze rozmówczynie – kobiety w ogóle – mają rzadką okazję, by usłyszeć swój głos w przestrzeni zarysowanej niecodziennym spotkaniem, prywatno-publicznej, zmieszanej. Nagle własna kuchnia zmienia się w agorę, a zgromadzona w niej jednoosobowa publiczność słucha, nie przerywa, bierze za dobrą monetę, śledzi rozwój wątków, pytając, zachęca do pójścia za myślą, nie pospiesza. Katalizatorem najczęściej jest pytanie: „Co pani o tym sądzi?”. Obowiązujące reguły życia społecznego nie uważają zabierania głosu przez kobiety za oczywisty akt komunikacji. Poszukując wzorów kobiecego milczenia i wyłomów w nim, historyczka Mary Beard ukazała trwałość klasycznych wzorców3. Przytacza scenę z pierwszej pieśni Odysei: młody Telemach ucisza Penelopę („słowo do mężów należy”4) i odsyła ją do krosien, a matka i królowa posłusznie wychodzi5. Autorka szuka źródeł uciszania kobiet, w tym starszych; konkluduje, że konstrukcja zjawiska zwanego głosem autorytetu opiera się na nieistnieniu kobiet w sferze publicznej i utożsamieniu sfery publicznej z głosem mężczyzn – tradycja ta wywodzi się jeszcze z antyku. Stare kobiety, które ośmielają się wypowiadać swoje opinie, kultura sytuuje na marginesie świata społecznego, tam, gdzie żyją wiedźmy. Mieszkają samotnie i na uboczu, pomagają i szkodzą zgodnie ze swoją wolą, mówią we własnym imieniu, korzystając z potęgi doświadczenia życiowego i bliskości zaświatów (podobnie blisko innego świata są małe dzieci, tyle że one niedawno z niego przybyły). Demonizowanie kobiecej starości ma związek z zauważaną w kulturze autonomią kobiet w starszym wieku. Z jej zalet mogły korzystać jedynie wdowy, ich status jako kobiet samotnych był bowiem uregulowany.

Obserwując meandrowanie rozmowy podczas wywiadu, wielokrotnie łapałam chwilę, w której rozmówczyni rozwijała skrzydła dlatego, że była słuchana, wypowiadała się publicznie. Rozumienie procesów stojących za praktyką badań etnograficznych opartych na rozmowach i osobistych kontaktach w poznawanym środowisku zaczęłam jednak od sytuacji, w której do rozmowy nie doszło.

Uczestniczki rozmów sportretowane w ramach badań etnograficznych „Krzyże wolności” realizowanych w 2023 roku przez Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie; projekt dofinansowano z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
fot. Magdalena Zych

4

Najpierw zastukałam do drzwi, możliwe, że za cicho i zbyt nieśmiało. Odczekałam chwilę. Nikt nie odpowiadał, ze środka dobiegały tylko dźwięki radia. Na podwórku we wrześniowym słońcu dojrzewały owoce rozłożystego orzecha, na parapecie ganku wylegiwały się pomidory, nabierały bogactwa smaku. Wreszcie weszłam do parterowego domu. W kuchni na wersalce drzemała starsza pani w niebieskiej podomce. Leżała na boku, z ręką pod głową, nieprzykryta, bo pewnie sen ją zmorzył na chwilę. Piosenki w radiu przerywał głos spikera anonsujący strumień wiadomości ze świata. Gospodyni mogła być po osiemdziesiątce, więc różnica wieku między nami wynosiła wtedy, w 2001 roku, z sześćdziesiąt lat. W eter leciały informacje o walce z terroryzmem po niedawnych atakach na World Trade Center. Tego dnia miałam zrobić wywiad etnograficzny w ramach praktyk studenckich. Pamiętam, że na pierwszy ogień wybrałam dom, który obiecywał rozmowę. Wyglądał na zamieszkany przez kogoś, kto umiejętnie uprawia ogród; w obejściu, sądząc po rozłożonych manatkach, toczyło się kilka codziennych procesów: schło pranie, pieniek przy sągu narąbanego drzewa przykrywała świeża warstwa wiórów. Postałam w pachnącej niedawnym obiadem kuchni, patrząc na śpiącą domowniczkę z siwym warkoczem przypiętym wsuwkami. Oddychała spokojnie. Wycofałam się, możliwie najciszej zamykając drzwi. Nie została moją pierwszą rozmówczynią, a zarazem została.

Cała ta sytuacja była właśnie tym, czym są badania etnograficzne – kontaktem, który pozwala na chwilę wejrzeć w czyjeś terytorium, a potem, z czasem, zacząć je rozumieć. Tego dnia przeprowadziłam i nagrałam inną rozmowę, ale jej nie pamiętam, w czasie praktyk studenckich było tych spotkań kilkanaście. Została ze mną śpiąca nieznajoma, której królestwo dane mi było odwiedzić.

Kilka dni później, w sąsiedniej miejscowości, nieufna starsza pani nie wpuściła mnie na podwórko. Sądziła, że chcę pytać o rozlokowanie gruntów należących przed wojną do Żydów. Potem w rozmowie wyjawiła, że przy takich okazjach zawsze kłamie, celowo wprowadza ciekawskich w błąd, przecież doskonale się orientuje, do kogo należały okoliczne działki i do kogo należą obecnie, ale nie zamierza nikomu tego zdradzić.

Oto dwa z wielu paradoksalnych narzędzi władzy starości: prawo do milczenia i prawo do sterowania wiedzą o przeszłości.

5

W czasie kolejnych badań terenowych miałam wiele okazji, by odwiedzać miejsca podobne domowi śpiącej nieznajomej. Niedawno zaczekałam na ganku, gdy prawie stuletnia gospodyni drzemała przy włączonym telewizorze. Nie chciałam jej przestraszyć, obudzić pospieszać. Wszyscy prowadzący badania etnograficzne albo wszelkie inne, ale uwzględniające przeszłość jako jeden z kontekstów, potrzebują wiedzy, pamięci, doświadczenia innych ludzi zapraszanych do udziału w tego rodzaju spotkaniach. Znaczenie przywoływanych detali, sposób komunikacji i bagaż doświadczeń, zależnych także od płci, powodują, że rozmówczynie przekazują w opowieści, zrodzonej w często spracowanym, a zazwyczaj zużytym ciele, o wiele więcej, niż się spodziewaliśmy. Są jednocześnie sobą i swoją przeszłością, pozwalają, by towarzyszyć im w podróży do miejsc i ludzi, którzy kształtowali ich życie. Na chwilę przeobrażają się w tamte dziewczyny, potem w coraz dojrzalsze kobiety; żonglują kolejnymi wcieleniami, żar wspomnień je ożywia lub potykają się o sprawy niejasne, a wtedy zwykle zaglądają mi w oczy, by sprawdzić, czy dobrze się rozumiemy. Zarazem w sytuacji konkretnego spotkania obie pozostajemy zanurzone w realnej przestrzeni – ławki przed domem, okolicy kuchennego stołu, podmiejskiego autobusu czy przystanku, miejsca codziennego trwania, do którego przyszłam, by słuchać. Są jak boginie o wielu twarzach, stare i młode jednocześnie. Ich oczy, wpatrując się w taflę wspomnień albo pozostając w intensywnym kontakcie wzrokowym, łączą tamte odległe dni i przeżycia z chwilą toczącej się rozmowy. Ważniejsze od pytań jest słuchanie. Głos opowiadającej swój przeżyty świat, dzielącej się sądem i opinią, zwykle zaprasza do odbycia niezwykłej podróży, a ja skrzętnie korzystam.

Uczestniczki rozmów sportretowane w ramach badań etnograficznych „Krzyże wolności” realizowanych w 2023 roku przez Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie; projekt dofinansowano z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
fot. Magdalena Zych

6

Zdaniem antropolożki Anny Zadrożyńskiej pojmowanie starości w tradycyjnym ujęciu (sprzed epoki zmian społecznych spowodowanych kontekstem kapitalizmu) odnosiło się do rozpoznania, że starość, zbliżanie się do kresu życia, jest przestrzenią na pograniczu światów6. Człowiek stary funkcjonuje jakby w obu sferach, oddala się bowiem od świata żywych, a uzyskuje dostęp do „innego” świata. Fakt ten miał poważne konsekwencje, z „tamtego” świata emanują bowiem siła, pozaludzka łaska. Dlatego ludzie starsi mimo braku sił fizycznych byli obdarzeni szczególnymi właściwościami. Istnieje w tradycji – także ludowej – figura „starej matki”, matrony na straży domowego ogniska. Należny jej szacunek wymaga od domowników przestrzegania reguł i rytuałów, których ona jest dyspozytorką. Starsze kobiety w rodzinie udzielały błogosławieństwa, ale mogły też kogoś przekląć, dlatego ich wolę zwyczajowo brano pod uwagę. Ich autorytet w pełni objawiał się w domu wraz z nastaniem młodej synowej. W wielu rodzinach nadal odnajdujemy echa tych postaw, mimo wszystkich doświadczanych zmian.

Swego rodzaju wtajemniczenie starzejących się ludzi przekładało się na dar leczenia chorób zamówieniami. Najczęściej zajmowały się tym stare kobiety, bo znały obowiązujące reguły i właściwe środki w postaci roślin, rekwizytów i okoliczności. Swoje działanie wspierały modlitwami – i odżegnywały się od konstatacji, że to one leczą. Leczyła moc modlitwy. Często używały modlitw znanych z nabożeństw religijnych, zasłyszanych albo przekazanych w trakcie pielgrzymek, od osób czytających modlitewniki, jeśli zamawiające nie posługiwały się pismem.

Zmysłowa i przeżywana religijność nie jest zresztą rzeczywistością minioną, nie dalej jak przed dwoma tygodniami oglądałam olej do egzorcyzmów. Stosuje go na problemy skórne jedna z moich rozmówczyń, opiekująca się kapliczką przed swoim domem. Również tego lata w domu na uboczu miejscowości letniskowej w górach sędziwa rozmówczyni przytoczyła rytuał zamawiania róży, który odprawia, jeśli ktoś prosi ją w chorobie o pomoc.

Co uderza w tych spotkaniach? Poszukiwanie sprawczości, swojego wpływu na rzeczywistość, a także złożoność życia duchowego, religijnego, społecznego rozmówczyń, zanurzonych w królestwie swojej starości. Ważnym rysem w ich portrecie są nieoczywiste postawy wobec religii, najczęściej katolicyzmu – dalekie od teologicznej wykładni, ale wspierające codzienność.

7

W 20214 roku Helena Wochen i Elżbieta Dedek wzięły udział w badaniach na temat migracji prowadzonych przez Muzeum Życia Walońskiego w Liège. Na podstawie zgromadzonego materiału w 2016 roku zaprezentowano wystawę HomoMigratus. W głównej mierze dotyczyła dróg, które przebyli ludzie osiedlający się w Belgii, a pochodzący z różnych okresów migracji i różnych miejsc. Miałam okazję uczestniczyć w podjętych przez to muzeum badaniach terenowych; były osadzone w kontekście europejskiego kryzysu migracyjnego. Rozmowy rejestrowaliśmy na wideo, fragmenty nagrań trafiły na wspomnianą wystawę. Zanurzenie się w codzienność różnych grup belgijskiej polonii trwało miesiąc. W pamięć zapadły mi szczególnie dwie rozmówczynie; obu miałam okazję wysłuchać w ich domach. Wyróżniała je pasja, to ona była motorem biegnących dni: Helena Wochen poświęcała czas na pielęgnację swojego ogrodu, znanego w całej okolicy, a Elżbieta Dedek, wciąż koncertująca pianistka, oddawała się muzyce. Luźne związki z krajem pochodzenia pojawiały się na marginesie rozmów; obie wdowy żyły belgijskim życiem i zajmowały się tym, co dla nich najważniejsze tu i teraz.

Gdy z Carine Filiber, kuratorką walońskiego muzeum, przybyłyśmy przed południem do madame Dedek, przywitała nas w pięknej sukni i poczęstowała szampanem. Powitanie przybrało kształt performansu. Wywiad był umówiony od wielu dni, jako artystka chciała nadać tej sytuacji określony charakter. Wysłuchałyśmy też kilku utworów, gdyż przygotowała dla nas niewielki recital. Jej opowieść o życiu pełnym pasji i obfitości rzutowała na refleksję o czasie jej starości, tak samo zresztą wypowiadała się madame Wochen. Jej czas wypełnia ogrodnictwo: starsza pani organizuje pokazy roślin, bierze udział w targach ogrodniczych. Życiowe doświadczenie pracy zawodowej niezwiązanej z ogrodnictwem przetrwało jedynie jako wspomnienie przeszłości, bo teraźniejszość wypełniają rytm ogrodu wymuszony porami roku, piękno przyrody i kontakty z jej właściwościami. Zmotoryzowana ogrodniczka bywa w okolicznych restauracjach (miałam okazję jej towarzyszyć), lubi przyjmować gości, ogrodowymi osiągnięciami zaskarbiła sobie szacunek lokalnej społeczności. Podziwiałam wysiłek wkładany przez obie rozmówczynie w tworzenie własnego obrazu jako kobiet zaradnych, korzystających z późnego etapu życia, konfrontowany z jego realiami: samotnością, gorszym samopoczuciem, ograniczeniami. Migracyjny kontekst swoich życiorysów przedstawiały jako zaletę biografii, a życie w Walonii uważały za szczęśliwe. Łączyła je pasja twórczego samostanowienia. Przypomniałam sobie o niej, kiedy bliżej poznawałam pozakupieckie życie kameralnych handlarek. Jakże różne światy wiązało rozległe poczucie autonomii rozmówczyń mimo oczywistych różnic klasowych i podleganiu zależnościom, na które nie ma się wpływu: stanu zdrowia, wieku, budżetu. Tylko poczucie własnej sprawczości towarzyszy wszystkim podobnie silne.

8

Zenona Stróżyk-Stulgińska, pochodząca z Rawicza barwna postać krakowskiego Podgórza, artystka, makramistka, absolwentka polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, publicystka „Przekroju”, działkowiczka, odeszła jesienią 2012 roku. Była jedną z wielu moich przewodniczek w czasie badań etnograficznych w ogrodach działkowych, ale tą wyjątkową. Otrzymałam od niej nieoczekiwany dar: hojność w dzieleniu się tym, co uznawała za ważne w jej biografii, życiu, doświadczeniu7, filozofii. Ponieważ nasze kontakty trwały wiele miesięcy, zdążyłyśmy skrócić dzielący nas oczywisty dystans doświadczeń. Takie osoby, spotkane w zawodowych okolicznościach, pozostają w pamięci. Jaka była jej starość? Gorzko-słodka. Jej zmagania – te obserwowane i te wyczuwane – dostarczyły mi niezapomnianej lekcji rozumienia przemian, życia w bliskości granic ostatecznych, i postawy, jaką można w takich okolicznościach przyjąć. Pani Zenona podarowała mi także swoją działkę, a mnie niedługo potem udało się znaleźć następców godnych wieloletniej właścicielki. Działka była żywym teatrem pamięci Zenony, dekad spędzonych tam z bliskimi, ale też pomnikiem wymykającego się życia. Bez tej znajomości nie zrozumiałabym sensu miejskich ogrodów. Dni mijały pani Zenonie twórczo, prowadziła warsztaty rękodzielnicze o różnorodnej tematyce. Od czasu do czasu sprzedawała biżuterię z nasion lub minerałów, w tym pięknych kryształów soli, ku czci patronki ulicy, świętej Kingi. Przyjęła zaproszenie, by napisać o swojej działce rozdział do książki o kulturze ogrodów działkowych, przygotowywanej po badaniach. Jej azyl zniszczyła powódź, na jego odratowanie zabrakło ogrodniczce sił.

Szczęściem, zdążyłam jeszcze sfotografować moje ulubione bluszczowe drzewo, tę kulę szumiącą kiedyś pszczołami, kiedyś, bo teraz pasieka też uległa zagładzie. A na drugi czy trzeci dzień po sfotografowaniu i drzewo poległo. Pień czereśni opleciony gęsto bluszczem, obciążony górną kulą padł. Już tak mało zostało mi na działce do kochania – tylko mamy piwonie, fantazyjnie splecione ze sobą litery J.S., monogram taty8. Tekst kończy się obrazem niemowlęcia w trawie, mojej córki. Mając na względzie ten niespodziewany obrót spraw, autorka zakończyła swój esej zdaniem: „To może ja zamiast żegnaj, powiem tylko pa?”9. Zapisała proces odchodzenia od ukochanego ogrodu, ale też coś znacznie więcej. Stworzyła dokument świadomości swojego osobistego czasu, wyraz tego, że wykraczała już wtedy poza sprawy codziennego życia. Wysłała list z mrocznego, lecz pięknego królestwa starej kobiety. Czytając go, wciąż słyszę jej głos.

Uczestniczki rozmów sportretowane w ramach badań etnograficznych „Krzyże wolności” realizowanych w 2023 roku przez Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie; projekt dofinansowano z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
fot. Magdalena Zych