Osoby, które przeżyły dzień wyzwolenia Warszawy, najczęściej wspominają ciszę. Martwe miasto – symbol państwa, jego trwania, sukcesów i klęsk po raz kolejny stało się przestrzenią zniszczenia. Tym razem totalnego, wydawałoby się nieodwracalnego. W pierwszych tygodniach po wyzwoleniu wraz z przybywaniem do Warszawy kolejnych grup ludności, także architektów i urbanistów, coraz większej dynamiki nabierała dyskusja o przyszłości miasta. Jedni chcieli radykalnego zerwania z przeszłością i budowy na gruzach Warszawy najnowocześniejszego miasta Europy lub świata. Inni postulowali pozostawienie dużych fragmentów w formie trwałej ruiny, przerażającej relikwii i miejsca pamięci po mieszkańcach i żołnierzach, którzy w ciągu niespełna sześciu lat wojny stracili tutaj życie. Jeszcze inni postulowali, aby Warszawę jak najszybciej odbudować, jako stolicę odrodzonego kraju i narodu, oraz podkreślali, że pozostawienie gruzów będzie dowodem zwycięstwa niedawnych okupantów. Idea tych ostatnich, szybko została podchwycona przez nowe komunistyczne władze państwa.
Pomysł odbudowy miasta nie pojawił się w polskiej debacie po raz pierwszy. W okresie międzywojennym prowadzono podobne prace, choćby w zburzonym także przez Niemców Kaliszu. Po II wojnie światowej rekonstrukcja stała się podstawową treścią i metodologią prac konserwatorskich, które w Polsce zaczęto prowadzić na skalę niespotykaną nigdzie indziej. Po odbudowie Warszawy podobne działania podjęto i w innych ośrodkach: Wrocławiu, Poznaniu czy Gdańsku, za każdym razem łącząc to, co udało się uratować (zazwyczaj niewiele), z nową tkanką, która swoim wyglądem, gabarytem czy rodzajem użytych materiałów nawiązywała do przedwojennego pierwowzoru. Konserwacja i rekonstrukcja w Polsce od samego początku były mocno nacechowane ideologicznie. Jeszcze w okresie międzywojennym prowadzone w Warszawie prace przy konserwacji wybranych zabytków, na przykład klasycystycznego pałacu Staszica, miały na celu uwolnienie go od narzuconego przez Rosjan pod koniec XIX wieku stylistycznego bizantyńskiego gorsetu. W podobny sposób w tym samym czasie renesansowy, czytaj: polski, charakter nadawano zamkowi królewskiemu na Wawelu. Przykładów politycznie motywowanych decyzji konserwatorskich było dużo więcej, a tendencja ta nasiliła się po 1945 roku, kiedy polska szkoła konserwacji zabytków stanęła przed zadaniem odbudowy wielu miast historycznych, w tym ośrodków, które z polską kulturą i dziedzictwem miały dotychczas niewiele wspólnego. Spolszczanie przestrzeni Wrocławia lub Gdańska pociągało za sobą konkretne polityczne decyzje dotyczące typów dekoracji, które były dozwolone, oraz tych, które należało wymazać. Na to wszystko nakładała się ideologiczna niechęć komunistów do pamięci o XIX wieku i czasach rewolucji przemysłowej oraz dominacji burżuazji, a także metodologia architektoniczna i urbanistyczna propagująca modernistyczny postulat usuwania z miast ciasnej zabudowy kwartałowej.
Złożony kontekst rekonstrukcji polskich miast uwypukla podstawowy mechanizm, który od samego początku stał za narodzinami fenomenu konserwacji zabytków. Już na przełomie XVIII i XIX wieku, kiedy rodziło się naukowe podejście do pamiątek przeszłości, zaczęto dostrzegać ich polityczny potencjał. Odbudowy, restauracje i konserwacje, takie jak choćby te przygotowywane przez Viollet‑le‑Duca w dobie jego kierownictwa w urzędzie Generalnego
Inspektora Zabytków, wyposażyły państwo francuskie w atrybuty świeckiej religii, której bóstwem stało się zbiorowe wyobrażenie narodu. W imię konstruowania narodowej tożsamości już w XIX wieku budynki historyczne były przywracane na kontynencie europejskim do stanu „pierwotnego”, najczęściej do pewnej wyimaginowanej wizji „pierwotnej substancji” mającej za zadanie budzić dumę i dawać poczucie związku z przeszłością. Plemienna, totemiczna rola, jaką w dobie nowoczesności zaczęły pełnić zabytki, ściągnęła na nie śmiertelne zagrożenie. Obie wojny światowe, a nawet niedawne wydarzenia w syryjskiej Palmyrze pokazują, że obok symbolicznej funkcji utrwalania i upamiętniania, zabytki mogą stanowić narzędzie politycznej walki. Zniszczenie zabytku wrogiej kultury to gest dominacji, rekonstrukcja dziedzictwa to odzyskanie narodowej relikwii wypełnionej na nowo magiczną treścią.
Polityczny charakter konserwacji zabytków szczególnie silnie zaznaczył się w XIX i XX wieku. Losy Warszawy i innych zrekonstruowanych po wojnie polskich miast stanowią jaskrawy przykład tego zjawiska. Znaczenie zabytków jako politycznego narzędzia zaczęło jednak słabnąć wraz z pojawieniem się nowych środków przekazu i sposobów mobilizacji szerokich grup społecznych. W przypadku Polski krytycznym momentem był przełom lat 50. i 60., rozpowszechnienie się filmu oraz narodziny telewizji. W 1960 roku, kiedy władze PRL z wielkim rozmachem obchodziły pięćset pięćdziesiątą rocznicę bitwy pod Grunwaldem, kluczowym narzędziem budowania patriotycznej i silnie antyniemieckiej narracji wokół tego wydarzenia nie był już nowy Pomnik Zwycięstwa ani tym bardziej liczne wystawy okolicznościowe, ale film, ekranizacja bestselleru Henryka Sienkiewicza Krzyżacy, którą obejrzało w kinach ponad trzydzieści milionów widzów. Totalny zasięg oddziaływania filmu okazał się ważniejszy i mocniejszy niż jakiekolwiek pomniki lub projekty konserwatorskie.
Drugim momentem kluczowym dla procesu odchodzenia od politycznie motywowanej nowoczesnej metodologii ochrony zabytków był kryzys ekonomiczny gospodarek przemysłowych, który rozpoczął się wraz z szokiem naftowym na początku lat 70. Konserwacja zabytków, której polityczne znaczenie w rozwiniętym świecie globalnej Północy zaczęło maleć, straciła teraz także ekonomiczne podłoże swojego istnienia. Niebezpieczny stan zawieszenia nie trwał jednak długo. Na ratunek więdnącej sile symbolicznej zabytków przyszła ich nowa tożsamość – dziedzictwo. W 1978 roku ogłoszono dziesięć pierwszych obiektów wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Agencja Organizacji Narodów Zjednoczonych zajmująca się kulturą, nauką i badaniami właśnie w sferze ochrony zabytków i propagowania wiedzy o nich odniosła swój największy sukces. Lista UNESCO po blisko czterdziestu latach istnienia obejmuje już ponad tysiąc obiektów z całego świata. Wpis na nią jest gwarantem wzbudzenia zainteresowania mediów oraz natychmiastowego wpięcia danego miejsca w globalną sieć ruchu turystycznego. Lista Światowego Dziedzictwa powstała jako próba odnalezienia odpowiedzi na globalne zagrożenia związane z trwającą wtedy zimną wojną, refleksja nad wywołaną przez uprzemysłowienie i urbanizację katastrofą ekologiczną. Jednak ta inicjatywa w wielu przypadkach przyniosła odległe w swoim znaczeniu i sposobie oddziaływania skutki, prowadząc do głębokiej i póki co nieodwracalnej komercjalizacji często najbardziej wartościowych materialnych źródeł ludzkiej tożsamości i kultury.
Transformacja znaczeń była związana z dwoma zjawiskami. Jednym z nich były narodziny masowej turystyki, drugim – poszerzenie pola symbolicznego poprzez przekształcenie zabytków w obiekty dziedzictwa kulturowego. Takie ich zdefiniowanie okazało się znacznie bardziej nośne i pojemne w swojej warstwie znaczeniowej, co pozwalało na równoczesne poszerzenie asocjacji zbiorowych danych miejsc o asocjacje indywidualne, wynikające z pamięci o wydarzeniach lub ludziach, którzy byli związani z daną przestrzenią. Dziedzictwem może być wszystko, co ma dziedziców, którymi nie muszą być jedynie dzielni synowie i córki któregoś spośród nowoczesnych narodów, ale także osoby pamiętające bądź pragnące pamiętać o tym, co niekoniecznie piękne lub wzniosłe w historii człowieka. Już w 1978 roku na Listę Światowego Dziedzictwa wpisano obok parku Yellowstone i katedry w Akwizgranie czy historycznego centrum Krakowa także wyspę Gorée w Senegalu, miejsce skąd od XV do XIX wieku ruszały do Europy i Ameryki statki z niewolnikami. Wyspę uznano tym samym za miejsce pamięci, przestrzeń stanowiącą zapis ekonomicznej i politycznej eksploatacji Południa przez Północ. Miejsce z Listy UNESCO musi reprezentować najwyższą powszechną wartość (outstanding universal value), która jest definiowana według dziesięciu różnych kryteriów. W przypadku wyspy Gorée, podobnie jak w przypadku wpisanego na Listę rok później obozu zagłady w Oświęcimiu, za podstawę wpisu uznano kryterium szóste, mówiące, że miejsce powinno „być powiązane w sposób bezpośredni lub materialny z wydarzeniami lub żywymi tradycjami, ideami, wierzeniami, dziełami artystycznymi lub literackimi o wyjątkowym uniwersalnym znaczeniu”1. Wraz z tym zapisem sposób definiowania ważnych dla różnych zbiorowości obiektów historycznych zaczął ewoluować w całkiem nowym kierunku. Miejsce statycznej kontynentalnej wizji ochrony zabytków zaczęła zajmować anglosaska w swoim duchu opieka
nad miejscami historycznymi oraz obiektami dziedzictwa.
W tym samym roku, w którym ogłoszono pierwsze wpisy na Listę UNESCO, miał miejsce jeszcze jeden bardzo ważny dla współczesnego rozumienia zabytków fakt. Sąd Najwyższy USA uznał za zabytek i nakazał objąć ochroną budynek nowojorskiego dworca kolejowego Grand Central Terminal. Arcydzieło amerykańskiego historyzmu z początku XX wieku od wielu lat było przedmiotem sporu pomiędzy dążącym do wyburzenia właścicielem gmachu oraz pospolitym ruszeniem aktywistów, wzburzonych losami zniszczonego kilkanaście lat wcześniej dworca Pennsylvania Station – obiektu o podobnej randze. Objęcie ochroną dworca kolejowego z początku XX wieku w kraju i mieście, gdzie dotychczas historyczne budynki nie stanowiły żadnej świętości należy uznać za wydarzenie przełomowe. Stanowiło ono jednocześnie rozwinięcie nowego zjawiska polegającego na przesunięciu bariery czasowej i mentalnej w definiowaniu tego, co wartościowe i podlegające ochronie. Dystans czasowy – od antyku do początków rewolucji przemysłowej – w ramach którego do tej pory przyznawano poszczególnym obiektom status zabytku – został przełamany, otwierając tym samym drogę do nowej interpretacji spuścizny XIX, a z czasem także i XX wieku.
Ostatnie dwie dekady poprzedniego stulecia stanowiły czas bardzo dynamicznego redefiniowania wartości, znaczeń, a także produkowania towarów związanych z przeszłością. Zatarcie dotychczasowych hierarchii, które dawały prymat uznanym za dzieła sztuki obiektom sprzed narodzin nowoczesności, wytworzyło sytuację umożliwiającą artystyczne dowartościowanie tego, co było uważane za kicz albo nie mieściło się w tradycyjnych granicach uznawanej za obiektywną naukę historii. Narodziny fenomenu dziedzictwa oraz rozwój badań nad idiosynkratyczną, skupioną na przeżywaniu i uczestniczeniu pamięcią
przyniosły przewrót, który idealnie wpisywał się w postmodernistyczną, masową wręcz produkcję symboli, dyskursów, narracji. Przeszłość, a z nią jej materialne pamiątki, okazała się „zamorską krainą”, nowym nieodkrytym lądem, który dopiero wymagał odnalezienia, kusząc potencjalnymi, nieograniczonymi wręcz zasobami. W podróż wyruszyło wielu, często zachęconych możliwością szybkiego zysku.
Opisane zmiany miały związek nie tylko z wartościami symbolicznymi, ale także ekonomią. Lata 80. stanowiły dla uprzemysłowionych gospodarek Zachodu moment silnego wstrząsu. Kryzys paliwowy w poprzedniej dekadzie oraz zmiany polityczne w coraz bardziej otwierającej się na świat Chińskiej Republice Ludowej sprawiły, że załamaniu uległ dotychczasowy opierający się na przemyśle model ekonomiczny. Początek globalizacji i stopniowe przenoszenie miejsc pracy na Daleki Wschód sprawiły, że w tradycyjnie silnych gospodarkach zaczęło brakować miejsc pracy. Odpowiedzią na rodzące się nowe problemy Zachodu okazał się rynek usług, w którym coraz większą rolę zaczęły odgrywać przemysły czasu wolnego, w tym turystyka. Lata 80. stanowiły również okres stopniowego spadku cen nośników energii, przede wszystkim wysoko wywindowanych w poprzedniej dekadzie cen ropy naftowej. Tanie paliwo stało się wówczas ważnym impulsem dla rozwoju międzynarodowych usług turystycznych. Już niedługo po wojnie Europa doświadczyła spotkania z pierwszymi dużymi grupami turystów, którzy do Włoch lub do Francji przypływali, a później przylatywali z USA. Wynalezienie i rozpowszechnienie pasażerskich samolotów odrzutowych na początku lat 50. sprawiło, że Europa dla wielu mieszkańców innych kontynentów nagle znalazła się niemal w zasięgu ręki. W latach 60., obok niezależnych finansowo krezusów, do Europy zaczęli docierać przedstawiciele rosnącej i coraz zamożniejszej amerykańskiej klasy średniej. W latach 80. nowym zjawiskiem stał się chętnie sięgający po aparat fotograficzny turysta z przeżywającej boom gospodarczy Japonii. Z czasem w ślad za nimi zaczęli przybywać także turyści z Korei Południowej i wreszcie z szybko bogacących się Chin. Każde nowe muzeum, opera lub filharmonia, każda inauguracja kolejnego wydarzenia typu festiwalowego sprawiały, że czas pobytu w danym miejscu statystycznego zagranicznego turysty wydłużał się, przekładając na liczbę skonsumowanych usług gastronomicznych, hotelowych, transportowych i wielu innych. Miało to realne przełożenie na znaczącą część produktu krajowego brutto w danym kraju oraz na liczbę miejsc pracy. Państwa europejskie nagle znalazły się w sytuacji, w której zmuszone zostały do konkurowania na nowym polu. Przedmiotem rywalizacji nie były już, jak dotychczas, tony wytopionej stali czy liczba wyprodukowanych samochodów, ale statystyki obrazujące popularność danego kraju wśród turystów.
Szybko zauważono też, że turystyka wymaga odpowiedniej jakości usług. Zaczęto więc konkurować nie tylko o ilość, ale i jakość atrakcji, w tym: przestrzeni publicznej, stanu odwiedzanych zabytków, sposobu udostępniania zbiorów muzealnych. Nowa sytuacja wytworzyła presję na produkowanie nowych atrakcyjnych miejsc przyciągających turystów i skłaniających do spędzenia w nich możliwie długiego czasu. Konserwacja, która jeszcze chwilę wcześniej była postrzegana jako zbytek i kula u nogi, nagle w zmienionych już warunkach stała się koniecznością. Równie ważna stała się narracja absorbująca uwagę odbiorców, dzięki której można było sięgnąć do ich portfeli. Od kiedy otwarto nowe centrum dla zwiedzających w Stonehenge – wraz z bogatą w treści ekspozycją muzealną oraz równie dobrze wyposażonym w towary dużym sklepem z pamiątkami – podróż do tego miejsca już nigdy nie miała być taka jak wcześniej. Ekspozycja, mająca ogromne walory edukacyjne, pozwala wytłumaczyć turystom, czym jest to miejsce, pomaga w jego ochronie przed nadmierną eksploatacją przez odwiedzających, a równocześnie przynosi miejscu wymierne zyski.
W sklepy z pamiątkami i atrakcjami, specyficzne instalacje w duchu Disneylandu z bohaterami z odległej przeszłości zaczęły też ewoluować całe miasta inwestujące w rewitalizację zdegradowanych przestrzeni oraz w rozwój sektora usług turystycznych. Zmiany generujące kryzysy, które wcześniej nie występowały, wynikały zazwyczaj z pragmatycznych decyzji politycznych, mających na celu tworzenie miejsc pracy w nowych gałęziach gospodarki, poprawę jakości życia mieszkańców i środowiska naturalnego. Często głęboka zmiana była pochodną jednego wydarzenia o masowym, medialnym zasięgu. W 1992 roku letnie igrzyska olimpijskie zostały zorganizowane w Barcelonie. Olimpiada, w myśl polityki charyzmatycznego burmistrza Pasquala Maragalla, miała się stać kołem zamachowym dla gospodarki miasta oraz mostem prowadzącym od świata przemysłu do świata po przemyśle. W przerwach transmisji nadawano krótkie relacje pokazujące miasto, jego zabytki i kulturę. Obok średniowiecznej Barcelony globalny widz wielkiego medialnego spektaklu mógł zobaczyć także, jak miasto wymyśla samo siebie od nowa. Przykładem nowego fenomenu‑produktu stała się w tym przypadku architektura, zarówno eklektyzm wpisany w ortogonalną sieć ulic – układ urbanistyczny projektu Ildefonsa Cerdy, jak i secesyjne kreacje Antonia Gaudiego. Barcelona jest miastem, które z secesji i modernizmu uczyniło swój znak towarowy. Za konserwacją najważniejszych dzieł Gaudiego, jak Casa Mila, Casa Batlló, lub kontynuacją prac przy wznoszeniu kościoła Sagrada Familia szły też kolejne ważne ruchy promujące artystę na świecie. Jego dzieła już w 1984 roku zostały wpisane jako zespół na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz stały się podstawą dla szeroko zakrojonych działań promocyjnych, w tym do produkcji wytwarzanej najczęściej w odległych, chińskich fabrykach ogromnej ilości gadżetów zawierających motywy związane z Gaudim. Od kilku lat w pobliżu wiecznie wypełnionego turystami parku Güell działa G Experiencia, kino 4D, w którym chętni mogą się udać w baśniową podróż do świata wyobraźni „genialnego twórcy”. Podczas trwającego kilkanaście minut seansu wiatr smaga ich twarze, kiedy przelatują nad ulicami Barcelony początku XX wieku, a żar bucha w ich stronę, kiedy wchodząc do wyobraźni twórcy, obserwują jak na dachu Casa Batlló św. Jerzy walczy ze smokiem. Co to ma wspólnego z ochroną zabytków? Ten i wiele innych podobnych projektów skierowanych do turystów stanowią element konsekwentnie realizowanej od ponad trzech dekad polityki polegającej na komercjalizowaniu i komodyfikowaniu przeszłości i nostalgii.
Miast, które zdołały wskoczyć na podium nowego modelu gospodarki, jest więcej. Wśród zwycięzców mody na XIX wiek oraz nowe odczytywanie przestrzeni miasta znalazł się Paryż. Lata 80. to okres zainicjowanej przez socjalistycznego prezydenta François Mitterranda serii wielkich inwestycji publicznych, w ramach której gruntownej przebudowie poddano Luwr, najpopularniejsze obecnie muzeum świata, co roku przyciągające około dziewięć milionów
osób. Równocześnie po drugiej stronie Sekwany w dawnym dworcu kolejowym d’Orsay otwarto Muzeum Orsay, świątynię miłośników impresjonizmu oraz czasów belle epoque, a równocześnie kolejną fabrykę turystyki kulturalnej odwiedzaną każdego roku przez blisko trzy miliony turystów. Paradoksalnie, kłopotliwa i uznawana jeszcze chwilę wcześniej za kosztowną konserwacja powróciła w latach 80. i 90. w formie niezbędnej inwestycji, która powinna się zwrócić w postaci wysokich profitów. Co ciekawe, procesy te zaczęły obejmować coraz częściej obiekty, które, jak budynki z XIX wieku lub obiekty przemysłowe, nie były do tej pory tematem prac konserwatorskich. Konsekwencje i mechanizmy, które stały za uruchomieniem tych zmian, najlepiej pokazują wykresy cen nieruchomości w najważniejszych miastach Europy w ostatnich trzech dekadach. Po II wojnie światowej dziewiętnastowieczna kamienica w wielu krajach była uznawana za życiową pułapkę i symbol degradacji społecznej. Wciąż pozbawiona dostępu do niektórych instalacji, a już wysłużona i zdegradowana, traciła na symbolicznej i realnej wartości, przegrywając z nowymi zespołami mieszkaniowymi budowanymi na obrzeżach. Była też symbolem krytykowanego przez modernistów środowiska mieszkaniowego izolującego człowieka od zieleni, słońca i powietrza. Kwartały zabudowy z XIX wieku w latach 70. nagle stały się kuszącym fragmentem miasta oferującym różnorodność, dobry dostęp do komunikacji zbiorowej, duże metraże mieszkań i wiele więcej. Wystarczyło tylko zacząć remontować stare budynki. Postulowany już w latach 60., między innymi przez Jane Jacobs, i trwający przynajmniej od lat 80. powrót do miasta sprawił, że dotychczas nielubiana i napiętnowana kamienica zaczęła stawać się powodem dumy, potwierdzeniem statusu i wysokich aspiracji. Towarzyszył temu gwałtowny skok cen nieruchomości, dotychczasowi mieszkańcy byli więc coraz częściej wypychani, a mieszkania zamieniane na luksusowe apartamentowce lub hotele. Skrajnym przykładem tego zjawiska pozostaje dzisiaj Londyn, ulubiona enklawa rosyjskich oligarchów i naftowych szejków z Bliskiego Wschodu.
Zmiana w podejściu do preferencji mieszkaniowych i ponowna akceptacja XIX‑wiecznych dzielnic, której towarzyszyła coraz głębsza krytyka modernistycznych przedmieść, miała w niektórych krajach Europy wręcz ideologiczny charakter. W Wielkiej Brytanii czasów Margaret Thatcher głoszona między innymi przez księcia Karola pochwała tradycyjnej urbanistyki i tradycyjnego stylu życia zbiegła się w czasie z frontalnym atakiem na budownictwo socjalne. Z tego punktu widzenia ponowne zainteresowanie historyczną zabudową mieszkaniową pociągało za sobą także mniej lub bardziej świadomą akceptację dla jej głęboko komercyjnego charakteru oraz dla nierówności społecznych, których często była wcześniej symbolem, a z którymi walczono szczególnie po II wojnie światowej. Aby nie doszło już więcej do wojennej katastrofy powołano ONZ, UNESCO oraz wiele innych instytucji światowego porządku politycznego i gospodarczego. Częścią tej zmiany były narodziny państwa dobrobytu i redystrybucji środków przez instytucje publiczne w ramach ogólnonarodowych systemów emerytalnych, służby zdrowia lub mieszkalnictwa. W latach 80. ten system zaczął pękać. Zmiana w podejściu do preferencji dotyczących zabudowy mieszkaniowej była widocznym estetycznym i urbanistycznym przejawem tej transformacji.
W ostatnich dwóch dekadach XX wieku napływ kapitału, nowych mieszkańców oraz turystów do coraz czystszych, ładniejszych i bardziej zadbanych miast i dzielnic historycznych globalnej Północy zaowocowały w krótkim czasie nowym zjawiskiem polegającym na atrofii tkanki społecznej, exodusie ludzi, którzy dotychczas zamieszkiwali popularne nagle miejsca. Gentryfikacja, którą z wdziękiem uśmiechu wiecznie młodego Hugh Granta odsłaniała w 1999 roku komedia romantyczna Notting Hill, napędzała zapotrzebowanie na konserwację, ale równocześnie zamrażała w czasie całe dzielnice, wysysając z nich przejawy realnego miejskiego życia. W miejscu, gdzie rozgrywały się sceny romantycznej historii, nagle zapragnęli zamieszkać przybysze z często odległych geograficznie i kulturowo części świata, którzy nie mieli dotychczas żadnego kontaktu z tą częścią Londynu, ale poszukiwali bezpiecznej lokaty kapitału i mogli zaoferować za mieszkanie w popularnym miejscu dowolne pieniądze.
Miasta i dzielnice historyczne, które przeżyły swoją poprzemysłową transformację, są pełne paradoksów. Z jednej strony w tych na nowo atrakcyjnych miejscach bardzo często przez całą dobę, a szczególnie po zmroku, trwa niekończąca się zabawa, to tutaj cieszy się swym życiem ponowoczesne społeczeństwo spektaklu. Równocześnie wiele niegdyś mieszkalnych lokali pełni dzisiaj funkcje hotelowe lub biurowe albo po prostu stoi pustych, stanowiąc lokatę kapitału. Niby nic nowego, europejskie miasto narodziło się, aby zarabiać pieniądze, nie zmienia to jednak faktu, że stanowiło ono także przestrzeń bezpieczeństwa społecznego, w której mogły zaistnieć wielopokoleniowe więzi, mogła się rozwijać nauka, kultura, handel. Nagła zmiana funkcji budownictwa w dzielnicach historycznych i idąca za nią komercjalizacja, sprawiły, że konserwacja zabytków również przeżyła głęboką transformację i współcześnie coraz częściej może być postrzegana jako proces porównywalny z dotykiem mitycznego króla Midasa. Raz uznany za obiekt dziedzictwa i poddany konserwacji budynek przyciąga niczym magnes, świeci się i błyszczy, wieść o nim dociera poprzez współczesne media do najdalszych zakątków świata, skąd nierzadko przybywają z czasem turyści, podróżnicy, poszukiwacze doznań. Równocześnie taki budynek traci dotychczasowy sens swojego istnienia – przestaje być scenerią funkcjonowania kolejnych pokoleń mieszkańców i łączących ich więzi.
Skrajny przykład tego zjawiska oraz swoistą przestrogę dla miast poprzemysłowej Europy stanowi obecnie Wenecja, niegdyś dumna republika kupiecka stanowiąca języczek u wagi handlu pomiędzy Europą i Lewantem, która po II wojnie światowej stała się ofiarą swojego globalnego sukcesu. Jeszcze pół wieku temu miasto zamieszkiwało ponad dwieście tysięcy ludzi. W ciągu ostatnich dekad populacja mieszkańców spadła o ponad siedemdziesiąt procent, do obecnych sześćdziesięciu tysięcy wenecjan. Przyczyn tego zjawiska należy upatrywać w coraz trudniejszych warunkach drożejącego życia w historycznym mieście, które nagle okazało się zbyt małe, aby pomieścić ponad dwadzieścia pięć milionów turystów w roku. W Wenecji zamiast do szewca łatwiej jest trafić do sklepu z luksusowym obuwiem.Najczęściej funkcjonuje on w odnowionej niedawno kamienicy lub pałacu, a korzystają z niego klienci mieszkający w luksusowych hotelach. Te z kolei mieszczą się w budynkach, które przeszły już proces zmiany właściciela, konserwacji i nowego otwarcia dla globalnych przybyszów. Częste w turystycznych miastach zjawisko sezonowej inflacji, rozciąga się tutaj na cały rok, czyniąc życie w Wenecji niedostępnym dla zmęczonych hałasem zwykłych mieszkańców.
Dodatkowym generatorem tego procesu jest rozbudowany tutaj do perfekcji wehikuł festiwalowy, który w regularnych odstępach ściąga nad lagunę z całego świata liczone w tysiącach środowiska filmowców, artystów, tancerzy i choreografów, architektów. Chęć zaistnienia na jednej z wielkich festiwalowych imprez powoduje, że nawet ubogie państwa rezerwują niemałe sumy na wynajęcie przestrzeni ekspozycyjnej lub projekcję filmu. Tektoniczne tąpnięcia światowej gospodarki sprawiły, że miasto zamieniło się w docelową przestrzeń szybkiej konsumpcji wrażeń i wydawania pieniędzy. Wenecja jest równocześnie miejscem wypełnionym nieruchomościami, które coraz częściej pozostają puste – są zamrożonymi w czasie lokatami dla napływającego z całego świata kapitału.
Wszystkie opisane zjawiska rozpoczęły się w przestrzeni miast Europy Zachodniej. Po 1989 roku dotarły także na drugą stronę żelaznej kurtyny, generując falę zainteresowania przeszłością tej części kontynentu, odkrywania jej dziedzictwa, badań nad traumą wojny i komunizmu oraz budząc zainteresowanie masowego rynku turystycznego. Najwcześniej atrakcjami przyciągającymi przybyszów z różnych stron świata stały się dawne stolice Monarchii Habsburskiej. Istniejące już wcześniej zainteresowanie Wiedniem w latach 90. przełożyło się na coraz częstsze podróże do Budapesztu i Pragi. W przypadku tych i wielu
innych miast dawnego Cesarstwa dodatkowym walorem okazały się niskie dla przybyszów z Zachodu ceny. Od lat 90. coraz lepiej wyglądająca Praga przeistacza się w kontynentalne centrum nocnych rozrywek. Po pewnym czasie jej silnym konkurentem w tej rywalizacji stał się Kraków. Do chwili upadku komunizmu dawna stolica Polski była przede wszystkim ośrodkiem przemysłu ciężkiego, w którym kilkadziesiąt tysięcy hutników produkowało kilka milionów ton stali rocznie. Rok 1989 zmienił ten model, kierując rozwój miasta w stronę usług turystycznych. Zaraz po zmianie systemu do Krakowa co roku przyjeżdżało ponad milion osób. Niedługo po wejściu Polski do Unii Europejskiej i liberalizacji rynku lotniczego w Europie liczba ta poszybowała w okolice dziesięciu milionów.
Silnie wspierane przez państwo procesy związane z konserwacją lokalnych zabytków oraz szybko podjęte próby kopiowania zachodnich modeli przyciągania turystów, choćby poprzez inwestycje w przemysł festiwalowy i nowe instytucje kulturalne, spowodowały, że Kraków z brudnego, zasłanego przemysłowymi pyłami giganta przemysłu hutniczego stał się atrakcyjnym, wesołym i czystym w swoim wizualnym odbiorze, liczącym się w skali europejskiej centrum przemysłu turystycznego. W dużej mierze za sprawą publicznych inwestycji w konserwację tutejszych zabytków Kraków stał się efektywną i gwarantującą szybki zwrot inwestycji maszyną do zarabiania pieniędzy. Za tym sukcesem kryje się chętnie zamiatana pod dywan prawda. Stare Miasto w Krakowie jeszcze przed zmianami politycznymi 1989 roku było zamieszkiwane przez ponad dwadzieścia tysięcy osób. Szybka reprywatyzacja budynków w tej części miasta tuż po przełomie oraz urynkowienie cen czynszu w kolejnej dekadzie sprawiły, że dawne kamienice w nowej rzeczywistości zaczęły pełnić rolę restauracji, pubów, hoteli i biur. W historycznym centrum po ponad dwóch dekadach zmian został już tylko niecały tysiąc mieszkańców. Pozostali wyprowadzili się lub zostali do tego zmuszeni przez rosnące ceny najmu oraz wszechobecny hałas. Współczesny Kraków, podobnie jak Wenecja i wiele innych popularnych miejsc na mapie turystycznej Europy odsłania wielki paradoks współczesnego miasta historycznego. Polega on na tym, że zamrażane i stopowane w swoim rozwoju w dobie nowoczesności i związanego z nim exodusu mieszkańców do nowych modernistycznych przedmieść miasto zamieniło się w strategiczne urządzenie do generowania zysków, skupione na konsumowaniu wrażeń przez ponowoczesne społeczeństwa. Nieustannie przyspieszając kolonizowanie historycznych miast ich nowe funkcje stale pożerają kolejne elementy życia, generując ruch, hałas i pozory egzystencji oraz eliminując dotychczasowych mieszkańców‑dziedziców.
Nie da się ukryć, że jednym z generatorów tego procesu jest moda na dziedzictwo, silnie zakorzeniona w kulturze Zachodu potrzeba kontaktu ze świadectwem przeszłości, która nieustannie pozostaje jedną z najczęstszych motywów podróżowania. Ta nowa sytuacja produkuje też bardzo wyraźne zagrożenia. Funkcjonowanie turystycznych wysp rozrywki jest uzależnione od możliwości łatwego przemieszczania się milionów osób. Nagły skok cen paliw, ostrzejsze regulacje związane z bezpieczeństwem lub brak tego bezpieczeństwa mogą spowodować, że turyści już do popularnego dotychczas miejsca nie przyjadą. Taka sytuacja może postawić nawet najbardziej znane miasto w bardzo trudnej sytuacji. Pozbawione już wcześniej dawnych mieszkańców oraz funkcji, w obliczu porzucenia przez turystów pozostanie na jakiś czas lub na zawsze puste. W miejscu, gdzie kiedyś panował zgiełk, nagle może zapaść cisza. Czy warto więc konserwować zabytki?