I wszystko jest jak przedtem, bliskie i dobrze znane, rzeka, co szumi w dole, lasy w jasności poranka, wszystko jest takie samo. Tylko wiosna jest nowa, ale taka sama.
Astrid Lindgren, Ronja, córka zbójnika1
Na razie trwa zima. Przemieszczanie się po zaśnieżonym lesie wymaga sporego wysiłku – od wielu zwierząt i ode mnie. Temperatury delikatnie wzrastają za dnia, a opadają w nocy, przez co śnieg pokrył się twardą skorupą. Łamie się z trzaskiem pod nogami. Dziś miałam wrażenie, że każdy mój krok niesie się po lesie niczym ostrzeżenie: oto nadchodzę. Kiedy spłoszone dziki też narobiły hałasu, czułam się intruzką trochę mniej.
Przemierzam ten las niemal codziennie. Czasem chodzę leśnymi drogami, czasem na przełaj, zmieniam trasy i kierunki. Wydeptuję osobistą mapę terenu. Na mapie turystycznej Pasmo Cietnia, niepozorne i raczej rzadko odwiedzane przez turystów, rozciąga się mniej więcej dziewięciokilometrowym grzbietem od Grodziska i Borku na północy do Cietnia na południu. W przeważającej części porasta je las bukowy, bliżej południa pojawia się więcej jodeł i świerków, a kilka starych jaworów i dębów sugeruje większą różnorodność lasu w przeszłości.
Każdego dnia ten las jest „nowy, ale taki sam”. Fragment mojej ukochanej książki z dzieciństwa odczytany powierzchownie może wydawać się banalny, ale może nas też poprowadzić ku doświadczeniu cykliczności lasu, które wiele zmienia w postrzeganiu świata. Ta cykliczność dostępna jest każdemu, nie tylko ekspertkom i znawcom leśnych biocenoz. Wystarczy czasem powściągnąć odruch eksplorowania nowych miejsc, odkrywania kolejnych szczytów i dalekich podróży, za to jak najczęściej odwiedzać ten sam las.
***
Wiosna w tutejszym lesie zaczyna się na różowo. Na wschodnich zboczach Grodziska, w wyjątkowo zacisznym i ciepłym miejscu, najwcześniej zakwita żywiec gruczołowaty – niewielki, o ciemnoróżowych dzwonkowatych kwiatach, jedna z tych roślin, które kwitną, zanim drzewa rozwiną liście i zasłonią cenne światło. Gdy budzi się we mnie tęsknota za wiosną, zaglądam tam i sprawdzam, czy to już… Magentowe są też żeńskie kwiatostany leszczyny w sąsiedztwie, trudniejsze do zauważenia niż znane żółte, pylące sznureczki kwiatostanów męskich. Trzeba się dobrze przyjrzeć, by zauważyć na gałązkach różowe mikropióropusze. Pojawiają się w odpowiedzi na pierwsze ciepłe dni, nawet w lutym. Kolejny różowy akcent w szarawym otoczeniu wczesnej wiosny to trujący, ale piękny wawrzynek wilczełyko. Odwiedzam go w drodze na Grodzisko, chowa się nieco za pierwszym zakrętem czarnego szlaku.
Roślinnego ożywienia najlepiej wypatrywać pod nogami. Oprócz żywca znajdziemy zawilce, kokorycz, śnieżyczkę przebiśnieg (pięknie rośnie tuż przy szczycie Cietnia). Wszystkie chcą zdążyć z kwitnieniem, zanim rozlistnią się drzewa. Z zielonych jaj nad potokami wykluwają się kwiatostany lepiężników.
Dopiero później zieloną mgiełką młodziutkich liści okrywają się korony drzew. Lekko kwaskowate listki bukowe są świetną przekąską. Lubię myśleć, że zasilam się tą samą energią, która rusza spod ziemi i odżywia wszystkie pąki. Gdy dzień wystarczająco się wydłuży, a temperatura wzrośnie, pąki wiedzą, że to już. W każdym pniu ruszają strumienie soków, aż dziwne, że nie słychać ich szmeru…
Słychać za to ptaki. Już w lutym wiosnę zapowiadają odzywające się kruki i donośne bębnienie dzięciołów. Z czasem robi się coraz głośniej, a kwiecień i maj przynoszą… harmider. Śpiewają zięby, rudziki, sikory, muchołówki, pierwiosnki (są takie ptaki!), strzyżyki… Szukają pary i wyznaczają granice swojego terenu. Dźwięki przenikają całą przestrzeń, najmocniej o poranku. Wtedy wiosenne życie czuć w całej jego intensywności. Zwierzęta najłatwiej spotkać rano lub o zmierzchu, w ciągu dnia chowają się w zagęszczającej się zieleni. Teraz nie muszą przemierzać dużych odległości w poszukiwaniu jedzenia. Śladem, że naszą trasą przemykała sarna, może być kępka jasnej sierści na krzaku albo dole pnia. Wiosną sarny linieją z szarej zimowej szaty i wracają do pięknie brązowego koloru.
Dzieje się. Pod nogami, nad głową, wszędzie. Bo przecież jeszcze owady, jeszcze skrzek w głębokiej kałuży i budzą się salamandry. Codziennie zachodzą zmiany: ze skrzeku rozwijają się kijanki, a obok liści na bukowych gałązkach pojawiają się kwiatostany… Ilu potrzeba spacerów, żeby objąć wiosnę?
***
Jeśli regularnie bywamy w tym samym lesie – w słońcu, deszczu, we mgle, kiedy wieje wiatr, o różnych porach dnia – zaczynamy dostrzegać i większe zmiany, i niuanse. Pory roku przestają się kojarzyć z czterema obrazkami ze szkolnego podręcznika: śnieg, zielony pączek, słońce na bezchmurnym niebie, pomarańczowy liść… Przeobrażają się w proces, postępujący z każdym dniem; stopniową przemianę, której doświadcza się wszystkimi zmysłami. Sztywne od mrozu policzki, miękkość mchu pod dłonią, zmęczenie nóg, gdy brniemy w śniegu, kwaskowaty smak zajęczego szczawiku, chłód płynący od stóp przez całe ciało, gdy w upalny dzień zanurzamy nogi w strumieniu, intensywne bicie serca po stromym podejściu – wszystkie te mikrowrażenia włączają nas w leśną przestrzeń i w spiralę płynącego czasu. Przestajemy być widzami, choć po jakimś czasie wracamy do domu.
***
Lato przynosi obfitość – światła, zieleni, wrażeń. Dzień zaczyna się niedługo po czwartej rano, a w ciepłe wieczory przyjemnie wypatrywać świetlików na skraju lasu.
Rozwinęły się już liście drzew, krzewów i drobniejszych roślin. Wszechogarniająca zieleń tworzy teraz mozaikę kształtów, rozmiarów, rysunków unerwień – od błyszczących eliptycznych liści buków nad głową po sercowate parasole lepiężników nad strumieniem i delikatne pierzaste listki bodziszków przy drodze. Czasami mam wrażenie, że nawet leśne powietrze jest zielonkawe.
Letnie temperatury pozwalają na niespieszne zanurzanie się w zieleni. Można położyć się na ziemi i z tej perspektywy przyglądać koronom drzew, śledzić drogi, którymi promienie słoneczne przedostają się przez gałęzie. W języku japońskim istnieje słowo komorebi – oznacza zjawisko rozpraszania światła przez liście. Polszczyzna niewystarczająco oddaje ulotne leśne wrażenia. Przecież smak ciepłej od słońca poziomki zerwanej przy szlaku albo ślady na palcach po skubaniu borówek zasługują na osobne nazwy.
Letni las brzmi mniej intensywnie niż wiosenny. Ptaki stopniowo cichną, bo kończy się ich okres lęgowy. Rozśpiewane są jeszcze poranki; w ciągu dnia pokrzykują dzięcioły i słychać piosenkę niestrudzonych zięb. Podobno zięby ostrzegają przed deszczem i burzami, wydając krótkie wibrujące dźwięki. Chociaż ich zapowiedzi nie zawsze się sprawdzają, krople ulewnego deszczu spadające na liście to ważny dźwięk tej pory roku.
Lato jest czasem dostrzegania i doświadczania wielu drobiazgów. Ptaki, sarny i jelenie chowają się za zasłoną liści, ale za to łatwiej odkrywać różnorodność świata owadów. O tej porze roku toczy się krótkie, intensywne życie motyli czy chrząszczy. Leśne drogi u podnóża Cietnia upodobała sobie rusałka żałobnik, piękny płochliwy motyl. Na skraju lasu, przydrożach i polanach zdarza się spotkać kózki, smukłe chrząszcze o charakterystycznych, niezwykle długich czułkach i ciekawym ubarwieniu. Odżywiają się nektarem kwiatów, nadgryzają drzewa i krzewy.
Jeśli usłyszycie niskie dźwięki, przypominające grę na pustej butelce po winie, zajrzyjcie do najbliższej kałuży. Kumaki są mistrzami w udawaniu, że ich nie ma. Świetnie je maskuje błotnisty kolor grzbietu, za to brzuch zaskakuje jaskrawożółtymi plamami. Kumakom często wystarczają niewielkie i nietrwałe zbiorniki wodne, jak kałuże po letniej burzy. Takie jest lato, trzeba korzystać z jego obfitości, póki trwa.
***
Cykliczność to powtarzalność. Jej doświadczanie wymaga cierpliwości i czasu mierzonego w miesiącach. Każda kolejna wiosna, każde kolejne lato, jesień i zima uzupełniają naszą osobistą mapę leśnej przemiany. Wyłapujemy jej wybrane znaki, bo wszystkich najzwyczajniej nie sposób, i tworzymy lokalną topografię pór roku. Po kilku sezonach rozpoznajemy ich mikroetapy i wiemy już, co będzie się działo dalej. Ta wiedza zadomawia. Odwiedzamy leśnych znajomych: wczesnego żywca gruczołowatego na zacisznym stoku, salamandry nad obrośniętym paprociami strumieniem, poziomki przy leśnej drodze. Wielką radość przynosi każdoroczne pierwsze spotkanie. Dopiero z upływem czasu ten świat staje się „bliski i dobrze znany”.
***
Pierwszym sygnałem zapowiadającym jesień jest goryczka trojeściowa. Kiedy długie niebieskie kwiaty zawisną we wrześniu nad leśnymi ścieżkami, powoli trzeba szykować się na zmianę. Potem chłód poranków oznacza drobnymi kropelkami wszystkie pajęczyny, a wieczorne mgły przychodzą coraz szybciej, bo wyraźnie skraca się dzień. Aż rusza wielka zmiana koloru i na moment skupia całą uwagę. Wydaje się, że więcej zachwytu człowiek nie pomieści – gradienty od zieleni przez żółć do czerwieni, niezliczone odcienie pomarańczowego i szelest liści pod nogami biorą wszystko.
Naszą ścieżkę wciąż od czasu do czasu przetnie czarno-żółty smok, bo wczesna jesień należy do salamander. Szukają wtedy miejsca do przezimowania – kryjówek w ziemi lub martwych kłodach, chętnie w okolicach strumieni. Wraz z mocniejszym ochłodzeniem aż do wiosny znikną nam z oczu.
Jesienią las stopniowo się uspokaja, zanikają kolory, zamiera ruch. Sarny wracają do szarości. Część ptaków odlatuje, a większość pozostałych cichnie. Złoto liści podlane jesiennymi deszczami z czasem przechodzi w brązy i czernie.
Wilgotny i niekiedy ponurawy las rozświetlają mchy i porosty. Jesienna wilgoć im sprzyja, mchy chłoną wodę całym ciałem i dzięki niej trzymają formę. W listopadzie, w lesie właściwie wilgoć
pozbawionym zieleni, są w pełni widoczne. By poznać ich mikrokosmos, najlepiej zmienić perspektywę, spojrzeć z niskości, a nie z góry. Z bliska wydaje się niekiedy, że tworzą alternatywny las w innej skali, pełen różnokształtnych liści, do tego zamieszkany przez kosmiczne istoty. Chrobotek kieliszkowaty (porost, a więc inny organizm niż mchy, ale też lubi ich towarzystwo) wygląda jak stworzenie z innej planety.
Znamy zaledwie urywek tajemniczego świata grzybów. Fascynuje różnorodnością kolorów i form owocników – od uroczych czerwonych muchomorów z białymi kropeczkami po grzyby wyglądające jak elementy rafy koralowej. Przed naszym wzrokiem kryje się część jeszcze bardziej niesamowita: gigantyczna sieć grzybni, niezbędna do funkcjonowania lasu, łącząca grzyby z roślinami.
Niektóre grzyby możemy oczywiście zebrać i zjeść. To również wzmacnia nić łączącą nas z lasem (i z wieloma ludźmi – jesienny beskidzki las jest pełen grzybiarzy). Jesień sprzyja też budowaniu chwilowej wspólnoty stołu z dzikami, wiewiórkami, sójkami. Tak jak one posilmy się trójkątnymi orzeszkami bukowymi. Wtedy spadają z drzew i są naprawdę smaczne.
***
Kontakt z leśną cyklicznością niekiedy wywołuje pewien dyskomfort. Kolejne sezony uczą nas, że wzrost nie trwa nieustannie, intensywność życia się zmienia. Wszystko ma swój czas: wypuszczanie liści i fotosyntetyzowanie przez cały długi dzień, magazynowanie substancji odżywczych pod ziemią i czekanie na warunki do otwarcia pąków, dziarskie wędrówki przez las, chowanie się w zimowej kryjówce. Nie ma jednego trybu działania, stała jest wyłącznie cykliczność. Tymczasem świat, w którym funkcjonujemy na co dzień, prze do przodu w poprzek zmian, domagając się od nas nieustannej produktywności. Nie interesuje go, że my też jesteśmy częścią przyrody.
***
Zimę zapowiada ostre powietrze – to znak, że w Tatrach spadł już śnieg. Wkrótce ujemne temperatury dotrą do Beskidu Wyspowego i albo nas też przysypie, albo pod nogami zacznie chrupać zmrożone jesienne błoto.
Śnieżny i bezśnieżny las bardzo się różnią, ale niezmiennie zima jest dla mnie czasem drzew. Wtedy odsłaniają się w pełnej okazałości – kształty koron, wygięcia gałęzi i pni radzących sobie z warunkami atmosferycznymi i wymagającym ukształtowaniem terenu, rysunki zgrubień i porostów na korze.
I pąki. Bo pąki wcale nie pojawiają się na gałęziach drzew liściastych i krzewów wiosną. Dzieje się to dużo wcześniej, nawet pod koniec lata. Drzewa nie prokrastynują, nie zostawiają wysiłku wytworzenia od zera nowych liści na wiosenne miesiące – to za duża sprawa. Zimowe gałązki są już zakończone pąkami w grubych łuskach chroniących przed chłodem. Ich kształty i kolory sprawdzają się jako znaki rozpoznawcze drzew, tak samo jak liście. Srebrno-brązowe, podłużne i ostro zakończone ma buk; żywo zielone i jajowate z ostrym czubeczkiem – jawor; okrągławe pomarańczowobrązowe – dąb.
Spośród bezlistnych gałęzi wyłaniają się ślady ptasiego bytowania, przez resztę roku skrzętnie ukryte przed oczami drapieżników i ludzi – gniazda. Może się okazać, że przy ścieżce, którą wcześniej wielokrotnie przemierzaliśmy, na wyciągnięcie ręki toczyło się rodzinne życie, skutecznie zasłonięte zielenią liści. Mieszkańcy tych gniazd spędzają zimę w cieplejszych szerokościach geograficznych, ale zimowy las nie jest pozbawiony ptaków. Nasze tereny bywają cieplejsze – zależy, z której strony spojrzymy. Zamieszanie w powietrzu robią stadka przybyłych z północy oraz ze wschodu sikor i uroczych raniuszków, a w koronach drzew dźwięcznie odzywają się gile. Kontrapunktem są ostre pokrzykiwania dzięciołów przecinających przestrzeń szybkim falistym lotem i wrzaski sójek. One też – tak jak dzięcioły, kruki czy ptaki drapieżne – nigdzie się zimą nie wybierają.
Śnieżny las odsłania mapę zwierzęcych wędrówek. Odbywają się głównie poza zasięgiem naszego wzroku. Ścieżki saren przecinają się z trasami dzików, delikatnie stąpają lisy, a gryzonie są tak lekkie, że szusują po śniegu. Uważne oko rozpozna, gdzie przysiadł zając, żeby podgryzać gałązki, a gdzie sarny wygrzebywały spod białej pokrywy pędy borówek. Ruch uwidoczniony przez śnieg został po części przez śnieg wymuszony – w białym lesie trudno zdobyć pożywienie, każdy krok pochłania dużo więcej energii. Kiedy spada świeżutki puch i z zachwytem powtarzam w myślach za Krystyną Miłobędzką: „cisza / nie ma słów na las w śniegu”2, przypominam sobie, jak wymagający to czas dla innych.
***
Cykliczność czterech pór roku zauważamy bez trudu – potrafimy pomieścić w naszym doświadczeniu i wpisujemy w życie, liczbą wiosen określamy nawet nasz wiek. Ten wzór zaczyna się pruć, bo zmiany klimatyczne zakłócają rytm, ale tylko jego dobra znajomość pozwala to zauważyć.
Las podlega też innej cykliczności, której doświadczenie i przyjęcie jest większym wyzwaniem – mam na myśli cykl życiowy lasu. Pierwsza trudność polega na tym, że w tym samym miejscu w tym samym czasie rośnie las w różnym wieku – nie da się jednoznacznie wyodrębnić obszarów wzrostu, dojrzewania, starzenia, rozpadu. Wiosna przychodzi do całego lasu, ale jego dynamika sprawia, że tworzy mozaikę różnych etapów rozwojowych. Przynajmniej tak powinno być – a jest coraz rzadziej, bo człowiek drastycznie zakłóca cykl życiowy lasu. Niemniej ślady i fragmenty tego cyklu wciąż da się zauważyć.
Zaczyna się od nasion. Buki intensywnie owocują co kilka lat. Na ziemię spada wtedy mnóstwo orzeszków w kolczastej okrywie. Duża ich część zostanie zjedzona, ale i tak następnej wiosny przy ziemi wykiełkuje gąszcz siewek. Na wczesnym etapie wzrostu wyglądają jak nieruchome zielone motyle. Musi ich być wiele, bo wielu nie uda się przetrwać. Częścią pożywią się sarny lub jelenie, części zabraknie światła lub wody. Inne podrosną, ale leśniczy przeznaczy je do ścięcia. Ile trzeba czasu, energii i szczęścia, żeby nad naszymi głowami zaszumiało masywne drzewo?
Czas jest tu szczególnie ważny. Buki rosnące w lesie (a nie samotnie) zaczynają owocować w wieku od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu lat. Dożywają ponad czterystu. Nie możemy im w tym procesie towarzyszyć, bo żyjemy za krótko. Wspomniałam o krótkim życiu motyli, a teraz wykonajmy trudne ćwiczenie ze zmiany perspektywy. Przyznanie, że pojawiamy się na Ziemi na chwilę, a las trwa, odbiera nam znaczenie, przesuwa z centrum. Las radzi sobie sam, bez naszej pomocy. To duże wyzwanie dla człowieka – gatunku zapatrzonego w siebie.
Las konfrontuje nas z przemijaniem. Unikamy tego procesu, maskujemy go, tymczasem w lesie dokonuje się na naszych oczach i bez żadnych obciążeń moralnych. Przewrócone kłody, stojące martwe drzewa, suche gałęzie są lasowi niezbędne do życia. W martwym drewnie mają mikrosiedlisko zwierzęta, drobne ssaki, liczne bezkręgowce, choćby owady, których larwami pożywiają się dzięcioły. Wiele organizmów żyje wyłącznie w rozkładającym się drewnie. Na przewróconych drzewach, a nawet na pieńkach, resztkach po wycince, rozwijają się grzyby, porosty i rośliny, w tym siewki drzew. Mają tam dobre warunki. Młode drzewka z czasem wzrastają, części się uda, nie podgryzą ich sarny. Kłoda piastunka – bo tak ładnie nazywa się martwe drzewo, na którym rośnie nowe pokolenie lasu – dalej się rozkłada. Zajmie jej to na pewno kilkanaście lat, a może dłużej. Cykl się domyka w kilkaset wiosen, lat, jesieni i zim.
***
Dzięki doświadczaniu leśnej cykliczności inaczej patrzymy na rzeczywistość i nasze w niej miejsce. Zyskujemy fundament, poczucie przynależności do świata, który trwa w swojej zmienności i różnorodności; do życia, które po prostu się toczy, karmione nieuchwytną energią. Łatwo tu wpaść w niepotrzebny patos, sięgnę więc do słów mojego ulubionego piszącego leśnika. Bernd Heinrich odpowiada na pytanie, dlaczego kontakt z lasem jest dla nas ważny:
Potrzebujemy poczucia więzi z bytem, który możemy postrzegać wszystkimi zmysłami, a który jest nieporównanie większy niż nasze przelotne istnienie. Można to nazwać religią. Religia ta ma nieprzeliczone miliony wyznawców, nawet jeśli wprost tego nie deklarują3.
To podejście zauważają też inni, między innymi Robin Wall Kimmerer, autorka książki Pieśń Ziemi. Kiedyś pojechała w teren z grupą niezbyt zainteresowanych przyrodą studentów i studentek. Chciała podzielić się z nimi swoim zachwytem i zaangażowaniem:
Przesunęłam ręką po omszałym kamieniu, myśląc o prujących się ekosystemach i dłoni, która ciągnie poluzowaną nić. Nie mamy prawa odbierać im domów [chodzi o rzadki gatunek pająka – przyp. M.P.] – pomyślałam. Może powiedziałam to na głos, a może w moich oczach pałał religijny żar, ponieważ jeden z moich słuchaczy zapytał nagle: – Czy to jest pani religia czy coś w tym stylu?4 Więc może jednak? Może nie ma się co obawiać dużych słów. A może lepiej zostawić słowa i iść do lasu. Rano, wieczór, we dnie, w nocy.