Aleksandra Kędziorek rozmawia z Maryią Rusak

Aleksandra Kędziorek: Historia architektury skupia się zazwyczaj na budynkach zaprojektowanych przez słynnych architektów. Ty w swoim doktoracie, dotyczącym norweskiej firmy specjalizującej się w prefabrykowanych konstrukcjach drewnianych, celowo i adekwatnie do jego tytułu: Factory-made: The Everyday Architecture of Moelven Brug, 1955–1973 (Fabrycznie. Architektura życia codziennego według Moelven Brug,1955–1973)1, zapuściłaś się na „społeczno-gospodarcze zaplecze” produkcji architektury. Co sprawiło, że wybrałaś ten temat?

Maryia Rusak: Choć mój doktorat dotyczył Norwegii, a dziś badam historię powojennej architektury skandynawskiej, dorastałam gdzie indziej – w Mińsku, stolicy Białorusi. Dopiero niedawno, dzięki rozmowom z kolegami po fachu, zdałam sobie sprawę, skąd się bierze moje zainteresowanie powtarzalnymi, a nie jednorazowymi rozwiązaniami architektonicznymi. Wychowałam się w miejscu, które nie miało charakterystycznej, rozpoznawalnej Architektury – przez wielkie „A”. Całe miasto zbudowano na bazie projektów typowych, produkowanych i realizowanych masowo. W Mińsku powstawały identyczne kina jak w wielu innych miastach tysiące kilometrów na wschód. Historia architektury Zachodu, zakorzeniona w tamtejszej historii sztuki, od dawna opiera się na kanonie złożonym z ograniczonej liczby wybranych budynków, a wszystkie je zaprojektowali architekci. Wierzę jednak, że architekci zarówno tworzą, jak i „sprzedają” mit o znaczeniu Architektury, podczas gdy całe miasta i społeczeństwa funkcjonują – i to całkiem nieźle – bez niej. W globalnej historii budownictwa architekci zaprojektowali mniej niż 1 procent budynków na świecie, resztę stworzyli wykonawcy, budowniczowie: duże firmy lub własnoręcznie użytkownicy.

Dorastałam w mieście, w którym praktyka architektoniczna nie miała nic wspólnego z mitem o indywidualnym geniuszu twórczym. Początkowo nie interesowały mnie jednorazowe przedsięwzięcia projektowe. Intrygowały mnie większe systemy i procesy podejmowania decyzji politycznych, społecznych i gospodarczych, które w praktyce warunkują i definiują sposób, w jaki budujemy. Mają znacznie większą moc sprawczą niż architekci. Nawet na Zachodzie większości codziennych środowisk człowieka nie zaprojektowali architekci. Najbardziej interesuje mnie odkrywanie tych wszystkich niewidzialnych aktorów i decydentów za kulisami, wciąż pomijanych w konwencjonalnej historii architektury. Przed doktoratem w Oslo School of Architecture and Design ukończyłam studia licencjackie na Uniwersytecie Princeton; potem w ramach pracy magisterskiej badałam radzieckie domy z prefabrykatów oraz sposoby, w jakie ludzie dostosowywali typowe plany i rozkłady mieszkań do własnych potrzeb. Szczególnie zaintrygowało mnie napięcie między typizacją a personalizacją oraz sposobem, w jaki ludzie oswajają przestrzenie produkowane masowo.

Wnętrze warsztatu stolarskiego, produkcja kół, Moelven Brug, 1900–1903
fot. Ukjent / Anno Domkirkeodden, Digitaltmuseum.org, domena publiczna

AK: Firma Moelven Brug również mierzyła się z tym tematem. Jak na nią trafiłaś?

MR: Pierwotna tematyka doktoratu, na etapie naboru wniosków, dotyczyła dwudziestowiecznych typów architektury skandynawskiej. Wcześniej, na etapie przygotowania propozycji rozprawy doktorskiej, natknęłam się na osiedle mieszkaniowe Skjetten, wybudowane na północnych przedmieściach Oslo pod koniec lat 60. XX wieku. Ponad tysiąc domów szeregowych oferowało przyszłym mieszkańcom ponad 3,4 tysiąca typowych konfiguracji wnętrz. Można było wybrać dom i dostosować go do własnych potrzeb. Domy zbudowano w systemie prefabrykowanych elementów drewnianych, w razie potrzeby każdy można było później rozbudować lub modyfikować.

Osiedle mnie zafrapowało, nie tylko dlatego, że pasowało do mojego zainteresowania prefabrykacją. Jego twórcy uwzględnili opcję wyboru dokonywanego przez użytkownika i zmierzyli się z zadaniem elastyczności architektonicznej w budownictwie masowym. We wcześniejszych badaniach przyglądałam się przypadkom, w których ludzie starali się przystosować do własnych potrzeb typowe mieszkania w prefabrykowanych domach, a pole do popisu mieli ograniczone. Wielu architektów żywo interesowało się możliwościami projektowania domów elastycznych lub dających się modyfikować, lecz elastyczność architektoniczną trudno osiągnąć w praktyce. Na osiedlu Skjetten udało się tego dokonać poprzez wdrożenie systemu budowlanego opartego na lekkich, prefabrykowanych elementach drewnianych. Drewno jest tradycyjnym materiałem budowlanym w Norwegii, wielu Norwegów doskonale zna konstrukcje drewniane typu „zrób to sam”. Projektanci osiedla wykorzystali zalety popularnego materiału: zastosowali drewniane elementy wystarczająco lekkie, aby można je było przenosić i łatwo regulować lub modyfikować. Zapewnili tym samym przystępną elastyczność w budownictwie masowym.

Wkrótce zauważyłam, że choć o Skjetten wspominano w wielu podręcznikach historii architektury, nikt nie wiedział dokładnie, jak zostało skonstruowane. Fascynowały mnie możliwości drewna w zakresie elastyczności architektonicznej, więc chciałam się dowiedzieć, kto zbudował to osiedle i w jaki sposób. Drążyłam, aż znalazłam kilka innych osiedli zbudowanych w tym samym czasie, według tej samej logiki. Za wszystkimi stała firma Moelven Brug. Szybko zobaczyłam w niej idealne studium przypadku dla doktorantki zainteresowanej rozbudowanymi sieciami produkcji architektonicznej. Przestudiowałam więc nie jeden typ, lecz wiele typowych rozwiązań, różnych założeń programowych, które podjęli projektanci z Moelven Brug.

AK: Czy decyzja o skupieniu się na konkretnej firmie wpłynęła w jakiś sposób na metodologię badań?

MR: Wysoko cenię Aggregate Architecture History Collaborative, kolektyw badawczy z siedzibą w Stanach Zjednoczonych zainteresowany właśnie wielkoskalowymi systemami stojącymi za produkcją architektury. Patrząc systemowo, na swoiste kulisy tego, co widać gołym okiem, szybko doszłam do wniosku, że Moelven będzie ciekawym obiektem badań, bo w pewnym sensie spaja różne wątki. Firma w analizowanym przeze mnie okresie posiadała zasoby leśne, importowała nowe technologie produkcji, odpowiadała za wszystkie etapy budowy, zatrudniała ponad 1,5 tysiąca osób, współpracowała z wieloma architektami, a nawet działała jako deweloper. Połączyła norweską tradycję budownictwa drewnianego z nowymi technologiami masowej produkcji, zaimportowanymi ze Stanów Zjednoczonych. Jej przypadek pozwolił mi zająć się nie tylko historią architektury i budownictwa, ale także polityką i ekonomiką produkcji, jak również wieloma zagadnieniami z zakresu norweskiej historii społecznej i kulturalnej. Firma Moelven służyła mi niemal za „piaskownicę”, wybierałam z niej różne tematy do opracowania. Przełożyło się to na przejrzystą strukturę pracy doktorskiej. Logicznie podzieliłam ją na rozdziały dotyczące procesów – praktyk, zarówno menedżerskich, jak i pracowniczych – oraz trzech głównych linii produktów firmy.

AK: Twoje badania nad firmą Moelven Brug i jej typową, systemową architekturą drewnianą wpisują się dziś w szerszy nurt badań nad architekturą. Obecnie badacze chętniej przyglądają się zwykłej, codziennej architekturze, lecz nie zawsze tak było.

MR: Nie było też oczywiste cztery–pięć lat temu, kiedy zaczynałam pracę nad doktoratem. W tym czasie nastąpiła widoczna zmiana w historii architektury jako dyscyplinie badań, obecnie skupia się ona na sieciach i systemach produkcji obejmujących większe obszary geograficzne. Dało się to zauważyć na konferencji EAHN w Reykjavíku2, na której się spotkałyśmy.

Pięć lat temu moje badania wzbudzały niemałe zdziwienie: po co badać coś tak zwyczajnego, tak powszechnego? Pod tym względem norweska historia architektury pozostała dość tradycyjna i skupia się na trzech–czterech modernistycznych „stararchitektach”, zawsze tych samych. Żaden norweski historyk architekt nie poświęciłby uwagi Moelven, firmie produkującej zwyczajne budynki codziennego użytku i katalogowe domy prefabrykowane, mimo że swego czasu była jednym z największych wytwórców architektury w Norwegii. Stworzyła znaczną część powojennego środowiska zbudowanego w tym kraju. Według niektórych statystyk do 1980 roku około 85 procent Norwegów znało firmę Moelven i jej produkty. Analogicznie jeszcze kilka lat temu nie analizowano fenomenu koncernu IKEA.

Wnętrze warsztatu stolarskiego, produkcja kół, Moelven Brug, 1930
fot. Ukjent / Anno Domkirkeodden, Digitaltmuseum.org, domena publiczna

Pomyślałam, że to wielka szkoda. Wydawało się, że historia architektury była nieświadoma doświadczeń zwykłych ludzi. W procesie badawczym miałam okazję zaobserwować faktyczny wpływ moich dociekań na tę „inną” architekturę – przez małe „a”. Po wykładach i prezentacjach słuchacze podchodzili do mnie i opowiadali, że rozpoznają na moich slajdach własne domy, szkoły, ale nie spodziewali się, że kiedykolwiek ktoś będzie omawiał w kontekście akademickim coś tak zwyczajnego, tak codziennego, tak bliskiego ich życiu. Po obronie doktoratu zorganizowałam małą wystawę w Oslo School of Architecture and Design. Zaprezentowałam na niej materiały projektowe, które nie zmieściły się w końcowej monografii. Z obrony doktoratu wrył mi się w pamięć taki moment: jeden z wykładowców podszedł do mnie (chwilę wcześniej rozpoznał na ilustracji swój dom) i powiedział: „Nareszcie rozumiem, o co tu chodzi”.

AK: Masowa produkcja Moelven Brug opierała się na drewnie. Wybór tego materiału nie wynikał tylko z wcześniejszej działalności firmy – pierwotnie była tartakiem – niósł ze sobą też specyficzne skojarzenia: z norweską tradycją, rzemiosłem, lokalnością. W artykule dla „Architectural Theory Review” napisałaś o spółce Oslo Airport Company, która w latach 90. XX wieku lobbowała za wykorzystaniem drewna przy budowie nowego lotniska w Oslo, ponieważ ten materiał uchodził za kwintesencję norweskości3. Firma Moelven Brug utrzymała postrzeganie drewna jako materiału „lokalnego”, wykorzystując je do produkcji masowej zamiast rzemieślniczej. Czy wpłynęła na narracje dotyczące drewna, a jeśli tak, to w jaki sposób?

MR: Kiedy bliżej przyglądamy się historii powstawania rzeczy, widzimy, że wiele narracji kulturowych, które dziś uważamy za oczywiste, zostało wykalkulowanych. Interesują mnie mity dotyczące drewna i zrównoważonego rozwoju jako opowieści definiujące architekturę Północy. Ponieważ firma Moelven Brug pracowała z drewnem, przyjrzałam się roli drewna w powojennym budownictwie norweskim. Przekonałam się, że wiele narracji kulturowych otaczających drewno skonstruowano sztucznie. To prawda, kiedyś drewno było częścią norweskiej tradycji budowlanej, ale mniej więcej w połowie XX wieku wkroczyły beton i cegła, materiały bardziej odpowiednie dla budownictwa wielokondygnacyjnego na obszarach miejskich. Moelven Brug nieprzypadkowo zajęła się budownictwem drewnianym, ale też kierunek jej rozwoju nie do końca wynikał z kalkulacji lub strategii marketingowej. Powstała w słynnym norweskim regionie leśnym wokół jeziora Mjøsa, początkowo wytwarzała drewniane koła, miała doświadczonych stolarzy i własne źródło drewna. Nic dziwnego, że kiedy napłynęły pierwsze zamówienia – na chaty dla robotników – właściciele firmy zaproponowali drewno. Wkrótce opracowali typologię konstrukcji na bazie doświadczeń z „misji produktywności”, czyli wyjazdów studyjnych do Stanów Zjednoczonych. W ich trakcie norwescy przemysłowcy, architekci i budowniczowie – na żywo i z pierwszej ręki – zdobywali wiedzę z zakresu masowej produkcji drewnianych domów i uproszczonej konstrukcji drewnianej nowego typu.

Prefabrykowane domy drewniane Moelven były łatwe w budowie, szybkiego w montażu dokonywano na placu budowy. Zarazem firma uważała drewno niemal za „niemateriał” – coś nieszczególnie istotnego. Nie odgrywało istotnej roli marketingowej; po prostu używano go jako najbardziej oczywistego materiału do budowania małych domów. Konotacje kulturowe z drewnem pojawiły się w narracji Moelven dopiero pod koniec lat 60. i na początku 70. XX wieku, w dużej mierze jako efekt działań marketingowych dużych norweskich producentów i przemysłowców z branży drewnianej. Ta strategia jest szczególnie widoczna w narracjach konstruowanych wokół specjalnego produktu Moelven – drewna klejonego warstwowo. Firma na nowo je wprowadziła i wylansowała w okresie powojennym. By zwiększyć sprzedaż, wewnętrzny zespół marketingowy Moelven dokonywał skomplikowanych akrobacji promocyjnych. Miały udowodnić, że drewno klejone warstwowo nie tylko może konkurować ze stalą pod względem trwałości i odporności ogniowej, ale także jest rodzimym, prawdziwie „norweskim” materiałem. Ta narracja była mniej istotna dla budownictwa mieszkaniowego, pojawiała się za to w przekazach marketingowych wielu budynków użyteczności publicznej. Przy takich realizacjach poczucie „norweskości” wywołane widokiem odsłoniętych nośnych konstrukcji drewnianych dawało nową „przewagę konkurencyjną”, istotną kartę przetargową. Moelven była jednym z podmiotów w większym konglomeracie producentów drewna. Ustanowił on coroczną „Nagrodę Drewnianą”, aby ożywić i promować tradycję budowania z tego materiału. Drewno jako kwintesencja skandynawskiego stylu budowania – rzecz dla nas dziś oczywista – posłużyło w rzeczywistości do stworzenia udanej narracji marketingowej, wymyślonej w celu zwiększenia sprzedaży drewna i zachęcenia architektów do częstszej pracy z tym materiałem. Do lat 90. XX wieku, kiedy konkurs na międzynarodowy port lotniczy Gardermoen był już na zaawansowanym etapie, przekonanie o „rodzimości” drewna zdołało zakorzenić się do tego stopnia, że komitet budowlany w ostatniej chwili podjął decyzję o wymianie wszystkich stalowych konstrukcji nośnych na drewniane, aby nadać lotnisku silniejszy ryt „lokalny”. Może nie powinniśmy przyjmować narracji kulturowych za oczywistość, a raczej patrzeć na – często pragmatyczne – interesy systemowe, które nimi kierują.

AK: Posłużę się cytatem z twojego artykułu: „Producenci belek laminowanych przekształcili drewno z materiału «naturalnego» w materiał «naukowy», kontrolowany przez wiele zmiennych technicznych i parametrów procesu. Prefabrykowane panele drewniane stawały się coraz bardziej złożonymi artefaktami. Składały się z warstw tektury osłonowej, klejonki, tworzywa sztucznego z włókna drzewnego, wełny mineralnej, folii, płyt wiórowych, płyt gipsowych, tapet winylowych, przewodów elektrycznych i rur. Komponenty te pozyskiwano od siedemdziesięciu–osiemdziesięciu producentów i dostawców działających w różnych miejscach: rodzimej gminie firmy Moelven, całej Skandynawii, Finlandii, a nawet Niemczech i Anglii”4. Metoda produkcji drewna konstrukcyjnego sprawia wrażenie skomplikowanej procedury.

MR: Dlatego patrzę na tę firmę w sposób całościowy, jako na producenta architektury, nie ograniczam się do analizy pojedynczych projektów. Warto oczywiście prześledzić sieci pozyskiwania materiałów dla poszczególnych projektów, na przykład Pawilonu Nordyckiego Sverrego Fehna w Wenecji. Dopiero kiedy weźmiemy pod lupę działania innych uczestników – firm budowlanych i producentów materiałów – ekonomiczne uzasadnienie tego, co i w jaki sposób jest budowane stanie się dla nas bardziej oczywiste. Jeśli chcemy uzyskać korzyści ekonomiczne z produkcji na dużą skalę, musimy stawiać budynki tanie, czyli pozyskiwać ich elementy na konkurencyjnych warunkach, z różnych miejsc na całym świecie. Nowe technologie, dodatki i kleje pomniejszają „naturalną” jakość materiału, ale za to zwiększają kontrolę jego właściwości. Jeżeli systemowo nie wprowadzi się konkretnych zachęt, ekonomia oparta na korzyści skali nie uwzględni wpływu budowania na środowisko, ponieważ większość decyzji podejmuje wyłącznie na podstawie rachunku kosztów i szybkiego tempa produkcji.

Wnętrze warsztatu stolarskiego, produkcja kół, Moelven Brug, 1930
fot. Ukjent / Anno Domkirkeodden, Digitaltmuseum.org, domena publiczna

Prefabrykowane panele drewniane pozwoliły Moelven Brug szybko i tanio wznosić budynki. Chociaż ten produkt wyglądał jak drewno, były to kompozytowe artefakty o wysokim poziomie złożoności, wielowarstwowe, a składniki pochodziły z całego świata. Nawet belkom klejonym warstwowo – sprzedawanym jako „naturalne” drewno – daleko było do naturalności. Oryginalne niemieckie patenty na drewno klejone, wynalazek z końca XIX wieku, opierały się wprawdzie na kleju kazeinowym, naturalnym związku występującym w mleku, nie był on jednak wystarczająco wodoodporny. Po II wojnie światowej, na skutek postępu w przemyśle petrochemicznym, kleje kazeinowe stopniowo zastąpiono nowymi klejami syntetycznymi. Cienkie warstwy drewna nasączano złożonymi – i często toksycznymi – mieszankami klejów i formaldehydu, co poprawiało właściwości konstrukcyjne materiału, ale czyniło go jeszcze mniej „naturalnym”. W ostatecznym rozrachunku drewno klejone wygląda jak drewno, ale czy wciąż nim jest? Chociaż Moelven Brug nie podkręcała sprzedaży swoich budynków przesłaniem o zrównoważonym rozwoju – ta narracja pojawiła się znacznie później, pod koniec lat 70. XX wieku – dziś postrzegamy je właśnie przez pryzmat zrównoważonego rozwoju. Powtórzę najważniejszy wniosek z moich badań: nie wszystko, co wygląda „naturalnie”, jest naturalne. Należy się przyglądać systemom produkcji stojącym za rzeczami, które współcześnie uważamy za „naturalne” lub „ekologiczne”.

AK: Czy drewno klejone lub laminowane wpłynęło w jakiś sposób na dyskurs „wysokiej architektury”, czy przynależało wyłącznie do produkcji przemysłowej?

MR: Drewno klejone warstwowo było prawdopodobnie najbardziej oczywistym produktem Moelven Brug, który realnie połączył „wysoki” dyskurs architektoniczny i produkcję przemysłową. Choć firma ta nie cieszyła się najlepszą opinią w norweskich kręgach architektonicznych – często kojarzono ją ze zwyczajnym, masowym budownictwem – wielu norweskich architektów od dawna interesowało się możliwościami, jakie daje industrializacja i masowa produkcja. W drugim numerze „Byggekunst” z 1973 roku ukazał się ciekawy artykuł poświęcony prefabrykacji przemysłowej. Dyskusje architektów na temat prefabrykacji zilustrowano w nim zdjęciami procesów montażowych w Moelven, choć firmy nie wymieniono z nazwy. System był do tego stopnia interesujący, że trafił do czasopisma architektonicznego, ale wciąż należało unikać nazywania go „po imieniu”. Jednocześnie z firmą Moelven współpracowało wielu norweskich architektów. Popularnością cieszyły się laminowane konstrukcje nośne stosowane w wielu budynkach użyteczności publicznej, często projektowane i produkowane na zamówienie dla konkretnego obiektu. W pewnym sensie zagospodarowały przestrzeń między indywidualnym dostosowywaniem do ekspresji architektonicznej – produkcją „szytą na miarę” – a przemysłową produkcją fabryczną.

Drewno klejone warstwowo, przemysłowa i w dużej mierze przemysłowo motywowana innowacja, wpłynęło na pojawienie się nowej morfologii przestrzennej w powojennej architekturze norweskiej. Umożliwiło stosowanie konstrukcji o dużych rozpiętościach w budynkach użyteczności publicznej: kościołach, halach sportowych, basenach. Nie da się oddzielić „wysokiego” dyskursu architektonicznego od „niskich” produktów firm budowlanych, gdyż nowe typologie przestrzenne często powstają jako pokłosie nowych materiałów i innowacji technicznych.

AK: Teraz badasz, w jaki sposób to, co kojarzono z lokalnością, staje się globalne. Na konferencji EAHN w Reykjavíku mówiłaś o zaangażowaniu Norwegii w pomoc międzynarodową, która obejmowała dostarczanie prefabrykowanych konstrukcji drewnianych na obszary objęte kryzysem. Prefabrykowane domy drewniane budowano także w ramach pomocy międzynarodowej po trzęsieniu ziemi w Skopje, po II wojnie światowej (w Warszawie do dziś są użytkowane drewniane domy dostarczone przez fińską firmę Puutalo Oy). Czy były to działania odgórne, państwowe, czy raczej część strategii sprzedażowych producentów materiałów? Czy drewno jest dobrym materiałem na domy tymczasowe albo „mieszkania awaryjne” w różnych warunkach klimatycznych?

MR: Interesujące jest badanie innych aktorów tworzących architekturę – firm budowlanych, struktur biurokratycznych, konglomeratów budowlanych – ponieważ mają oni zupełnie inne powody do działania niż architekci. Kierują się przesłankami czysto pragmatycznymi. Nic dziwnego, że gdy w następstwie zniszczenia lub katastrofy naturalnej pojawia się sytuacja kryzysowa, producenci prefabrykatów chętnie wkraczają do gry: cały swój biznes zbudowali przecież na prostocie, łatwości i szybkości budowy. Moelven Brug także eksportowała swoje produkty: początkowo dostarczała drewniane koła do Islandii, wysyłała domy prefabrykowane do Szwecji, zapewniała rozwiązania w zakresie mieszkań awaryjnych dla Włoch, Portugalii, Islandii i Jordanii. Starannie opracowany system prefabrykacji oparty na drewnianych panelach lub całych modułach sprawiał, że jeśli fundament był gotowy, to całe domy można było postawić w ciągu paru dni.

Kilka innych przedsięwzięć międzynarodowych nie doczekało się realizacji. Ponieważ Moelven pracowała nad rozszerzeniem swojej działalności za granicę, przeprowadzono oceny przedkontraktowe dla nowych fabryk w Czechosłowacji, Związku Radzieckim, a nawet Kenii. Szczególnie zainteresował mnie ten ostatni projekt: za pośrednictwem sieci pomocy zagranicznej norwescy eksperci, finansowani przez Norweską Agencję Rozwoju Międzynarodowego, przeprowadzili serię studiów wykonalności dla fabryki prefabrykowanych domów drewnianych w Nairobi. Ciekawe, ile wiedzy na temat konstrukcji drewnianych dałoby się przełożyć na tak odmienny kontekst kulturowy i geograficzny. Drewno jest przecież materiałem wysoce specyficznym dla danego miejsca, gatunki drewna z Tanzanii, Kenii albo Australii zachowują się zupełnie inaczej niż te z Europy Północnej.

Lotnisko Oslo-Gardermoen na okładce „Byggekunst”, 1991, nr 1

Interesuje mnie także założenie wpisane w branżę prefabrykacji, często problematyczne, że możemy importować budynki i materiały z jednego miejsca do drugiego. Niedawno opisywałam inne studium przypadku, które dotyczyło niepowodzenia eksportu prefabrykatów drewnianych. Chcąc zaradzić kryzysowi mieszkaniowemu zaraz po II wojnie światowej, państwo australijskie zamówiło duże dostawy prefabrykowanych domów drewnianych z Europy – ze Szwecji, z Włoch i Francji. Po złożeniu domów okazało się, że w australijskim klimacie znakomicie rozwijały się europejskie korniki, przywiezione z elementami drewnianymi. Szkodniki zaatakowały na taką skalę, że całe dzielnice mieszkaniowe trzeba było poddać fumigacji trującym gazem lub spalić. Ta anegdota mnie zafascynowała, ponieważ dobrze obrazuje szczególną, istotną cechę drewna. Jako materiał wciąż ściśle powiązany ze swoim położeniem geograficznym, drewno działa niczym agent obcego wywiadu i czynnik chaosu, nieprzewidywalna zmienna we wszystkich międzynarodowych projektach planistycznych kierujących się przesłankami najwyższej racjonalności ekonomicznej i pragmatycznej optymalizacji.

AK: Przy okazji wzmacnia opozycję lokalności i globalności. Drewno, materiał lokalny, różnie reaguje na różne warunki klimatyczne. Co więcej, jeśli zaczniesz je transportować na duże odległości, wygeneruje wysoki ślad węglowy. Czy widzisz zmianę narracji na temat drewna w kontekście kryzysu ekologicznego?

MR: Świadomość tych tematów wciąż jest niska. Oslo School of Architecture and Design co roku prowadzi Pracownię Mistrzowską poświęconą konstrukcjom drewnianym. Zajęcia cieszą się dużą popularnością, studenci są podekscytowani potencjałem wykorzystania drewna w projektach na dużą skalę, także w budownictwie mieszkaniowym. Niemniej mam wrażenie, że niewiele dyskutuje się na temat szerszych, systemowych konsekwencji tej fascynacji drewnem. W Norwegii są świetne biura architektoniczne, które pracują wyłącznie nad konstrukcjami drewnianymi i naprawdę przesuwają granice tego, co możliwe do wykonania. Należy jednak zadać sobie pytanie, do jakiego stopnia budownictwo drewniane jest wykonalne i racjonalne w dłuższej perspektywie – i czy w ogóle jest racjonalne i wykonalne w skali niezbędnej do zapewnienia chociażby przystępnych cenowo rozwiązań mieszkaniowych. Powinniśmy się zdystansować od narracji „ekościemniających”, a drewno wydaje się nierozerwalnie z nimi powiązane. Spróbujmy rozdzielić pragmatyzm od idealizmu. Jeśli budynek w całości wykonany z drewna kosztuje pięć razy więcej niż jego odpowiednik z innych materiałów mieszanych, musimy zadać sobie pytanie, dlaczego mielibyśmy sięgać po drewno. Może w kontekście budownictwa masowego nie jest to opcja wykonalna ani choćby racjonalna. Kogo stać na mieszkanie w takim domu, nawet jeśli wydaje się on bardziej zgodny z zasadami „zrównoważonego rozwoju” – i w ogóle o jakim zrównoważonym rozwoju mówimy? Właśnie z powodu tych pytań, tych problemów, systemowe badania historii produkcji architektonicznej uważam za niezwykle cenne. Aby zdefiniować, co jest naprawdę zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju, musimy zbadać cały cykl produkcyjny: skąd pochodzi drewno, w jaki sposób jest produkowane i jak przetwarzane. Drewno niewątpliwie ma duży potencjał jako bardziej zrównoważony materiał budowlany, lecz musimy być świadomi również naszych uwarunkowań i „skrzywień” kulturowych, w tym fetyszyzacji drewna. Ostatecznie nawet nasze dzisiejsze poglądy na temat drewna są w dużym stopniu rezultatem spekulacji, zostały kiedyś „wykoncypowane”. Drewno nierzadko staje się użytecznym znacznikiem, narzędziem greenwashingu –  jeżeli coś wygląda na drewniane, to musi być dobre. Efekt ten zaobserwowałam, gdy prezentowałam swoje badania doktoranckie za granicą. Norwegowie nadal postrzegają realizacje firmy Moelven Brug jak powszechne i powtarzalne, zwyczajne budownictwo socjalne. Badacze spoza Norwegii gloryfikują te osiedla jako idealne rozwiązanie, obietnicę, że możemy budować mieszkania masowe w bardziej zrównoważony sposób. Na Biennale Architektury w Wenecji w 2019 roku zaprezentowano projekt „Urban Village”, efekt współpracy IKEA SPACE 10 Lab z EFFEKT Architects. Osiedle niskich domów, o dużej gęstości zabudowy, z prefabrykowanych paneli drewnianych, które można zmieniać i dostosowywać do różnych programów, jako żywo przypomina projekty mieszkaniowe firmy Moelven Brug z końca lat 60. XX wieku. Współczesna architektura wciąż boryka się z wieloma pytaniami i problemami sprzed ponad pół wieku i nie udało nam się jeszcze wymyślić żadnych nowych rozwiązań. Dlatego niezwykle ważne jest wyciąganie wniosków z przeszłości poprzez systemowe badania historyczne dotyczące sieci produkcji architektonicznej i pozyskiwania materiałów – zwłaszcza drewna.