1

Czerwiec, dziedziniec Zamku Królewskiego na Wawelu. Ciasno ustawione krzesełka, scena z wielką liczbą lamp, jerzyki śmigają nad krużgankami. Niebo coraz bardziej liliowe. Dzieci zamierają, dorośli też. Oto opowieść o Smoku! Bestia pojawia się dlatego, że święty gaj padł pod ostrzem toporów. Pycha synów Kraka, niepohamowane dążenie do władzy nad światem, doprowadzają do katastrofy, na scenie leżą trupy świętych drzew. Króla Kraka nie ma już dla świata, a synowie są słabi. Zaradnością wykazuje się jedynie Wanda. Między wieloma postaciami fantasy (do tego nurtu recenzentki zakwalifikowały stwory z ludowej demonologii)1 przemykają nimfy Drzewice, objawia się bogini Żywia. Scenę ustawiono twarzą do rzeki i karpackich lasów. Córka od czasu do czasu ściska mnie za rękę.

Milczy zasłonięta murami zamku królewska katedra. Nie uczestniczy w mappingu, choć może do krypt i grobowców docierają infradźwięki teatralnych odsłuchów. Jakub Roszkowski, reżyser i autor tekstu, w zaproszeniach na spektakl apelował, by naszego smoka wreszcie potraktować poważnie i rozmawiać o nim z dziećmi, wspólnie z nimi zanurzyć się w słowiańskiej mitologii2. Czyżby to był naprawdę pierwszy raz, gdy leśne nimfy z dawno wyschłych źródeł nawiedziły wawelskie wzgórze?

2

A mało kto wie, że kiedyś drzewa naprowda godały ludzkim głosem. Moja starka opowiadała, że raz jeden gospodarz poszedł do lasu i chciał narąbać drzewa na opał, bo zima była siarczysta, a polić nie było czym. No i zabiero się siekiera do sosny. A ona woła: „Nie rąbej mie, nie rąbej, bo mi serce zabijesz i krew pociecze”. Chłop zabrał się przeto do jodły. Już się zamachnął, a drzewo woła: „Oj, nie ścinaj mnie, nie ścinaj, bo mi serce krwawi, nic z tego nie będziesz miał, bo będę wilgotna z krwi i płaczu”. No i chłop poszedł dalej. Widzi, piękna brzoza stoi. Już się zamachnął, a brzoza płacząc, skomle: „Oj nie zabijaj mnie, nie zabijaj, ja mam duszę. Proszę cię, zostaw mnie żywą”. No i chłop wraca z lasu bez drewna. Zimno, chałpa zimno, dzieci płaczą, ale co robić? W tym dźwierze się otwierają i wchodzi zmarznięty gość. Powiada: „Czy pozwolicie mi się u was ogrzać?” A chłop na to: „Chętnie byśmy ci pozwolili, ale my sami marzniemy. Byłem w lesie po drzewo, ale wszystkie tak mnie prosiły, aby ich nie zetnąć, że mi tak żol było, żech je zostawił. Płakały i wołały, że im serca pękają, a przez ich krew i duszę, moje drzewo będzie mokre i że się i tak nie rozpali!” Wtedy staruszek poszedł z nim do lasu i zawołał: „Na moje wezwanie wszystkie drzewa od tej chwili przestaniecie godać ludzkim głosem, a serca i dusze biera do siebie”, bo wiecie, to był sam Pan Jezus. No i kozoł temu chłopu narąbać drzewa, rozpolić w piecu i była wielka radość, bo dzieciskom było ciepło, a i som Pan Jezus się ogrzoł i zrozumioł, że drzewa nie powinny godać, a powinny ludziom służyć i ciepła dostarczać3.

Folklorystka Dorota Simonides zanotowała powyższy fragment w czasie swoich badań terenowych w 1997 roku. Przytoczona opowieść przynależy do bogatego zasobu ludowych wyjaśnień powstania i działania świata, opowieści o roślinach i zwierzętach, w których tradycja ustnego przekazu, wzbogacana w przenikające się przez stulecia treści najróżniejszych proweniencji, wplotła motywy chrześcijańskie w starsze formy. Utworzyła w ten sposób synkretyczny obraz źródeł wiedzy o świecie4, oparty na dualizmie dobra i zła, zanurzony w zmysłowym doświadczeniu. Przy czym w tym obiegu kultury relacje ludzi ze światem istot pozaludzkich pełne są skomplikowanych napięć i zależności, światy i zaświaty współistnieją i się przenikają. To, co antropologia kulturowa nazywa systemem animistycznym, istnieje także w naszej lokalnej tradycji i daje o sobie znać, gdy teksty folkloru czy rozmaite praktyki ukazują jednoczesną odrębność i jedność osób i otaczającego ich świata – na przykład gdy w wigilijny wieczór gospodarz wychodzi do sadu i grozi drzewom, że zostaną ścięte, jeśli nie będą rodzić, a syn lub żona w imieniu drzewa proszą o litość i obiecują, że drzewo rodzić będzie5.

W innym miejscu badaczka przytacza ludową zagadkę: „Co to jest za święta, co świętą była, świętą będzie, a do nieba nigdy nie pójdzie?” Odpowiedź brzmi: „ziemia”6.

3

Spektakl dla dzieci Smok! przenosił widzów do IX wieku, nieprzypadkowo. To wtedy na zamieszkiwanym dziś przez nas terytorium zaczęła się skomplikowana i pełna misjonarskiej przemocy relacja z instytucją Kościoła. Zaowocowała wykształcaniem się wczesnych prastruktur polskiego państwa. Oddziaływanie chrześcijaństwa z państwa morawskiego doprowadziło do chrztu władcy, a ta decyzja zapoczątkowała dalsze przemiany polityczne, skutkujące łączeniem w jeden organizm poszczególnych ziem rodowych. Tamten początek nadal oddziałuje na nasze życie codzienne, na społeczne układy sił i relacje z przyrodą. Warto w tym miejscu podkreślić, że przyroda, Pani Natura, w wielu miejscach chrystianizującej się Europy od tysięcy lat była żywym sakralnym doświadczeniem, wyrażanym w bogactwie praktyk religijnych kultur rolniczych, pasterskich, myśliwskich.

Niczym kontrapunkt dla dziejowego momentu wchodzenia w orbitę oddziaływania sił chrześcijaństwa przypominają mi się ustalenia Ernsta Roberta Curtiusa, że literacki motyw Bogini Natury w twórczości Teokryta, w hymnach orfickich przełomu III i IV wieku, jest ostatnim doświadczeniem religijnym świata późnopogańskiego: „Posiada niewyczerpaną żywotność”7. Autor tych spostrzeżeń przekonywał, że pogańska Natura jeszcze w średniowieczu funkcjonowała na zasadach uchwyconych w przytoczonym komentarzu. Idąc za tą wskazówką, można się domyślić, że u podstaw realiów duchowych i religijnych praktyk ludzi zamieszkujących okolice, w których lokowano cystersów i benedyktynów, także tkwiło tego rodzaju rozumienie sił natury, uobecnione w postaciach bóstw. Niewiele wiadomo o tych praktykach, lecz archeologia ujawniła istnienie ważnych ośrodków kultu sprzed chrystianizacji. Poza Gnieznem, w wersji schrystianizowanej oddziałującym państwotwórczo, sprawowano go między innymi na Łyścu, dziś nazywanym Świętym Krzyżem. Na tym szczycie w paśmie Gór Świętokrzyskich istniał okrąg z kamieni służący za miejsce praktyk kultowych rozbudowanemu i złożonemu systemowi religijnemu Słowian8. Do tego źródłowego punktu wracają współczesne napięcia i spory wokół działek wyjętych spod jurysdykcji Świętokrzyskiego Parku Narodowego, na szczycie góry uznawanej za świętą (wbrew głośnym protestom przyrodników). Chcą je wykupić przedstawiciele Klasztoru Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (działają w miejscu dawnego opactwa benedyktyńskiego) i Rodzimy Kościół Polski.

Ważną rolę w religijnym ustroju Słowian odgrywały praktyki domowe i rodzinne mające zapewnić harmonijne współistnienie świata żywych i zmarłych. Chrześcijańska oprawa przeniknęła do wszystkich momentów życia rodzinnego: począwszy od narodzin i chrztu dzieci, przez ślub (choć dopiero po soborze trydenckim), aż po pochówek i katolicki ceremoniał pogrzebowy. Trwałość przedchrześcijańskich praktyk pozwoliła jednak w czasach XVIII- i XIX-wiecznego zainteresowania ludoznawstwem dokumentować gesty powtarzane przez setki lat i opisywać je jako archaiczne dowody trwałości dawnych struktur myślenia. Dziś nie sposób rozstrzygnąć, które z ówczesnych opisów były czystą fantazją, a które dowodem w sprawie. Źródła etnograficzne na ten temat z najwcześniejszej fazy dokumentacji czekają na nowe odczytanie. Trzeba też jasno powiedzieć, że przez setki lat przetrwały miejsca nieobecne w parafialnej sieci, odległe od kościołów o kilkanaście lub więcej kilometrów, gdzie świątynie powstały dopiero u schyłku XIX wieku, wielkim wysiłkiem włościańskich fundacji. Tam niespecjalnie poczuwano się do więzi z katolicyzmem. Realia rolniczego życia w systemie feudalnym często blokowały szansę na regularne praktyki religijne – jeśli kościół był oddalony kilkanaście kilometrów, a parafianin nie dysponował wozem i czasem wolnym, odzieniem i pożywieniem, po prostu nie uczestniczył w nabożeństwach. Zresztą ksiądz dobrodziej był też panem i wymagał wywiązania się ze zobowiązań nałożonych na stan chłopski.

Na przeszkodzie zbliżeniu osad do parafialnych centrów stała przede wszystkim izolacja geograficzna, spowodowana na przykład utrudnionym dostępem w zimie. Takie warunki panowały między innymi w królewszczyznach, puszczach rozciągających się wzdłuż leśnych rzek9. Bywanie w kościele miało i ma charakter społeczny, potwierdzało status, wymagało określonych rekwizytów jego budowania. Przez setki lat izolację mieszkańców wsi przełamywał niemal wyłącznie kontakt z kaznodzieją. Ale czy rzeczywiście? Może raczej ten kontakt ją utrwalał? Misje podejmowane przez Kościół, wysiłki kontrreformacji, upowszechnianie praktyk religijnych i usilne łączenie ich z dotychczasowymi tak naprawdę wzmacniały izolację. Przeszłość dawnych realnych obecności osuwała się w zapomnienie, pozostawał szum zwyczajów i coraz bardziej niemych rytuałów. Szło nowe.

4

O znaczeniu lasów w tradycji ludowej wiele mówią zasady wartościowania przestrzeni. Las był traktowany jak przestrzeń ambiwalentna – to ugruntowana perspektywa w całej chrześcijańskiej Europie. Z jednej strony wykonywano w nim codzienną ciężką pracę, pozyskiwano z niego żywność, opał i budulec, ale z drugiej kaznodziejska retoryka wartościowała go jako teren odziaływania szatana, siedlisko grzechu, najlepiej wyrażonego postacią wilka. W wielu łączył się też z dawnymi wierzeniami, które trwały mimo wysiłków chrystianizacji. Drukowane kazania, bazujące na wielowiekowej tradycji egzemplum, dostarczały treści dla cyklicznie ponawianego przekazu płynącego z ambon. Retoryka opowieści o grzechu i zbawieniu potrzebowała metafor i nośnych obrazów. Lektura tych źródeł ujawnia szczegóły fabularne tworzonego porządku społecznego. Lasy, a w nich dzikie zwierzęta, były poręcznym zbiorem elementów przydatnych dla kreowania religijnego przekazu, źródłem obrazów z porządku ciemności i grzechu. W pierwszą niedzielę po Wielkanocy, przy okazji pierwszej komunii świętej, kaznodzieja przestrzegał dzieci przed grzechem, jadowitym niczym wąż: „Dałby Bóg, aby żadne z was nie stało się wilkiem drapieżnym, co niegodnie przystępując do stołu Pańskiego, rozdziera baranka bożego! Dzisiaj jesteście barankami, a przez grzech stałybyście się wilkiem drapieżnym”10. Czym dla chrześcijańskiego oglądu świata były puszcze i lasy, pomagają zrozumieć żywoty świętych, którzy i które w scenerii dzikich ostępów leśnych lub innych pustkowi doznawali zarówno objawień, jak i spotykali się z demonami. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że były to miejsca szczególne, dlatego język tych metafor miał dużą siłę oddziaływania.

Leśne terytoria postrzegano jako zewnętrzne wobec siedzib ludzkich, należące więc do obszaru chaosu, a nie społecznej harmonii, wymagające specjalnych praktyk i zdolne wchłonąć różne odchylenia od norm społecznych. Kryli się w nich zbójnicy i uciekinierzy, były przestrzenią życia „leśnych ludzi”, pustelnic i pustelników, na skraju lasu mieszkała też Baba Jaga. W lesie i puszczy łatwo zniknąć, najczęściej są również granicą lub obszarem pogranicza, oddzielającym sąsiednie terytoria. Jeśli za Ludwikiem Stommą przyjmiemy, że horyzont geograficzny mieszkańców danej wsi nie przekraczał kilkunastu kilometrów11, łatwo zrozumiemy, że lasy wokół miejscowości, przeważnie wraz ziemią należące do właścicieli okolicznych folwarków, wyznaczały fizyczną granicę.

Innych dowodów na synkretyzm, połączenie magicznej sprawczości słowa z równolegle nałożonym porządkiem chrześcijańskim, dostarczają zaklęcia odpędzania uroku:

Idź na bory, na lasy, na suche korzenie

tam gdzie nie bywa żadne stworzenie! Nie ja lekarz, sam Pan Jezus lekarz;

Nie ja lekarka – Matka Boska lekarka.

Nie moją mocą, tylko Pana Jezusa mocą,

Wszyscy Święci bądźcie mi dopomocą. Amen!12

W modlitwach oficjalnie używanych przez Kościół, ujętych w rytuały, nazywanych też egzorcyzmami, roi się od wezwań pod adresem demonów. W sytuacji odpędzania modlitwą burz kapłan w imieniu Chrystusa rozkazuje „nieczystym duchom kierującym tymi chmurami i obłokami”, przez mękę Pańską: „wyjdźcie z tych chmur i rozpostrzyjcie je nad lasami i nieużytkami tak, by nie mogły szkodzić ludziom, owocom, trawom i temu wszystkiemu, co służy ludzkim potrzebom. […] On sam wam to nakazuje, demony, które targacie tymi chmurami”. Słowa „On sam wam to nakazuje” ksiądz powtarza wiele razy, po czym podnosi krzyż do góry i oznajmia: „Oto drzewo Przenajświętszego Krzyża”13.

W powyższym zamawianiu uroku – przytoczonym przez Franciszka Kotulę i przez niego udokumentowanym w latach 60 XX wieku – oraz we francuskim rytuale z Akwitanii anonimowi twórcy formuł trafnie wyrazili charakterystyczne właściwości lasu jako miejsca dobrego dla demonów. W tej samej okolicy, w której Kotula odnotował cytowane zamawianie, we wsiach Puszczy Sandomierskiej, inni badacze udokumentowali szczególny sposób funkcjonowania drzew rosnących na granicach, skrzyżowaniach: mocowano do nich kapliczki albo święte wizerunki. W obszarze gmin Cmolas, Tuszów i Mielec do dziś (badania przeprowadzono w 2014 roku) mieszkańcy powszechnie uważają, że drzew, na których wisiały kapliczki, nie wolno ścinać. Przytaczali dowody na negatywne skutki złamania tego rodzaju tabu. Graniczne drzewa – także te rosnące na cmentarzach, rozstajach, przy zakrętach, na miedzach – strzegą rozdzielności między światem ludzi a zaświatami, „na takich drzewach objawiały się dusze pokutujące”14. W całym świecie słowiańskim ptaki uważano za wcielone dusze zmarłych, więc te przysiadające na świętych drzewach traktowano szczególnie. Drzewa graniczne uważano za pośredników do tego stopnia, że wieszano na nich przedmioty należące do chorych, by ich uleczyć. Uważano też, że sądy i kary wymierzane pod takimi drzewami mają boską sankcję.

Przytoczyłam zaledwie wycinek rozległego kompleksu wierzeń i praktyk związanych z drzewami traktowanymi jak ożywione byty, pośrednicy, dzielący egzystencję z ludźmi. Czy współcześnie można sobie wyobrazić nawrót tego rodzaju więzi? Nie chodzi o ezoteryczny aktywizm klimatyczny, lecz o codzienne, zwykłe, niezauważalne przeświadczenie, że niektóre drzewa, niektóre miejsca, niektóre leśne przestrzenie są ważne i współtworzą lokalne tożsamości. Czy dostrzeżenie lasu jako dziedzictwa lokalności i dawnej – choć nieprzedawnionej – przestrzeni sakralnej, zasłoniętej przeszło tysiącem lat chrześcijańskiego obrazowania, zdoła poruszyć w nas ten rodzaj obecności, który znaczy więcej niż terapeutyczne kąpiele leśne?

U progu XIX wieku ukazał się Geniusz chrześcijaństwa François René de Chateaubrianda – dzieło niezwykle wpływowe, do dziś wznawiane i uznawane za obronę katolicyzmu przed oświeceniową nawałą. Autor przeprowadził następującą analizę:

Lasy były pierwszymi świątyniami bóstwa i od nich ludzie powzięli pierwszą ideę architektury. […] Lasy galijskie weszły zaś do świątyń naszych ojców i tak oto nasze gaje dębowe zachowały swe święte pochodzenie. Owe sklepienia rzeźbione w listowie, owe podpierające mury filary, które urywają się nagle jak złamane pnie, chłód sklepień, mrok sanktuarium, ciemne skrzydła, tajemne przejścia, niskie drzwi, wszystko w gotyckim kościele wiernie oddaje labirynt lasów, wszystko w nim wydobywa świętą bojaźń, tajemnicę i boskość15.

W rozważaniach na temat symboliki świątyni chrześcijańskiej zwrócił uwagę, że tak jak w jurysdykcji chrześcijaństwo przejęło prawo rzymskie, tak musiało się przyjąć dziedzictwo cechów rzemieślniczych, które „z racji samej natury swych prac, posługiwały się symboliką kosmologiczną, pozostającą z konieczności w ścisłych związkach z religiami starożytnymi”16. Można rzec, że chrystianizacja, praktykowana poprzez dobór miejsc na świątynie, ich kształt i charakter, aby być skuteczną, musiała przyoblec się w lokalny język religijny. Działo się tak na całym terytorium poddanym tej ekspansji, a więc także w świecie słowiańskim, powiązanym licznymi zależnościami z resztą średniowiecznej Europy. Spójrzmy na stare drewniane kościoły, wirtuozerskie dzieła sztuki ciesielskiej. Budowniczowie o drewnie wiedzieli wszystko. My zmagamy się z wielką tajemnicą.

6

Na poziomie administrowania terytorium chrystianizowanym struktura kościelna – w postaci diecezji, dekanatów, parafii – tym bardziej się umacniała, im bardziej słabły struktury państwowe. Wzrost liczby zakonów i fundacje magnackie doprowadziły do tego, że w drugiej połowie XVIII wieku w kraju było 14,5 tysiąca zakonników, a duchownych łacińskich – 10–12 tysięcy17. Zaborcy prowadzili politykę umniejszania roli Kościoła katolickiego, w następnym stuleciu liczne zakony podlegały kasacie (ale nie wszędzie, na przykład Towarzystwo Jezusowe przetrwało w Prusach i Cesarstwie Rosyjskim). Potęgę administracyjną Kościół zawdzięczał między innymi dziesięcinie – rodzajowi podatku, którym byli obciążeni wszyscy chłopi: musieli oddawać na rzecz Kościoła jedną dziesiątą plonów. To ważne ogniwo systemu feudalnego sprawiało, że wszyscy poddani pozostawali w stosunku zależności od księdza, podobnie jak od dworu. Do budowy ziemskiej potęgi Kościoła znacząco przyczyniło się funkcjonowanie „dobra martwej ręki” – majątku zapisanego jako spadek na rzecz Kościoła. Owa kategoria własności kościelnej nie uczestniczyła w wymianie handlowej i nie była opodatkowana, na zawsze pozostawała w administrowaniu Kościoła. W wielu miejscach Europy władza świecka starała się na przestrzeni dziejów ograniczać ten zasób. W Polsce od 1989 roku działają – nie bez nadużyć – komisje majątkowe rozpatrujące sprawy zwrotu kościołom i innym związkom wyznaniowym majątku znacjonalizowanego w 1950 roku. Stosowna komisja Kościoła katolickiego prowadzi również sprawy dotyczące własności, która trafiła w jego ręce przed setkami lat.

7

Ustrój feudalny, pośredniowieczny format funkcjonowania świata, dotyczył nie tylko ludzi, ale też łąk, pól i lasów. Dla tych ostatnich zakończył się w Polsce formalnie w połowie XX wieku reformą rolną, a ten rewolucyjny powojenny moment poprzedziły ważne etapy uwłaszczeniowe18. Bezpośrednim spadkobiercą ziemiańskich gruntów leśnych jest przedsiębiorstwo Lasy Państwowe (nieruchomości ziemskie związków wyznaniowych znacjonalizowano w 1950 roku). Powstało w 1924 roku jako Polskie Lasy Państwowe. W 1934 roku gospodarowało na 3,3 miliona hektarów, a w 1948 roku na 6 milionach, z dwudziestoprocentowym poziomem zalesienia kraju19. Wskutek dekretów o reformie rolnej z 1944 roku całkowitej zmianie uległa struktura własności terenów zalesionych. Państwowa organizacja wchłaniała pod swój zarząd majątki ziemian (powyżej 25 hektarów) wraz z całym przemysłem przetwórczym drewna (tartakami, przetwórniami). Liczne spory o parcelację lasów toczono przez całe dwie dekady niepodległości, bez porozumienia aż do reformy rolnej. Dziś Lasy Państwowe są największym zarządcą lasów w Unii Europejskiej. Funkcjonują na zasadzie samofinansowania. W 2017 roku zarządzały 7,1 miliona kilometrów kwadratowych przy całkowitej powierzchni leśnej wynoszącej w Polsce 9 milionów kilometrów kwadratowych. Lasy te należą do Skarbu Państwa – reprezentanta wszystkich obywateli. Przedsiębiorstwo Lasy Państwowe odziedziczyło nie tylko gospodarkę leśną, ale też agrarną i feudalną kulturę własności ziemskiej.

Anna Wylegała sportretowała moment, gdy w ekosystemie folwarków, funkcjonujących od setek lat, na skutek reformy PKWN zabrakło dziedziców. Zwróciła uwagę na proces zastępowania figury pana praktykami, które w jakiś sposób nawiązywały do jego obecności poprzez odwołanie do miejsca20. Na przykład przy opuszczonych dworach organizowano dożynki gminne lub wielkanocne święcenie pokarmów – tam, gdzie nie było kościoła, pokarmy i w dawnych czasach święcono przy dworze. „Religijną i ekonomiczną rolę przywódczą ziemian na wsi symbolizowało posiadanie w kościele parafialnym ławki kolatorskiej”21. Jeszcze wiele lat po parcelacji gruntów siadano w nich niechętnie, dziś wspomnienie wypędzonych zneutralizował upływ czasu.

Analizując komunikację Lasów Państwowych, strategię wpisywania się w lokalne struktury, można przyjąć, że to przedsiębiorstwo odgrywa ważną rolę na postfeudalnej scenie polskiej kultury współczesnej, w wymiarze politycznym, obyczajowym i gospodarczym. Całość jego funkcjonowania w realiach kapitalistycznej eksploatacji zasobów drewna, w szerokim sojuszu z Kościołem katolickim (budowanie kaplic w lasach22, funkcjonowanie kapelanów Lasów Państwowych23) i powiązaniami ze środowiskiem myśliwych (w tym ujęciu Koła Łowieckie i scalająca je organizacja Polski Związek Łowiecki również są dziedzicami ziemiańskich tradycji), sprawia wrażenie ucieleśnienia sił, które w XX wieku stopniowo miały słabnąć, ale wciąż rządzą. Szczególnie ciekawy obraz wyłania się z analiz konfliktów Lasów Państwowych z obrońcami dzikiej przyrody. W głośnym sporze o wycinkę Puszczy Białowieskiej, w dyskusji o wydzieleniu działek na szczycie Łyśca ze struktur własności Świętokrzyskiego Parku Narodowego (skutek kościelnego lobbingu)24 i w wielu innych miejscach ujawniają się biegnące głęboko w przeszłość ścieżki przemocy misyjnej. Jest powiązana z niegdyś państwotwórczą siłą oddziaływania ogromnej struktury i jej nacisku na lokalny, a jednocześnie całkowicie współczesny sposób bycia w świecie, potrzebę sacrum współczesnego człowieka. W tle konfliktów do głosu dochodzi radykalnie odmienny stosunek do przyrody. Odległa przeszłość lokalnych wierzeń, w których las odgrywał ważną rolę, odeszła z ludzkiej pamięci; nieliczne ślady, także w folklorze, pobrzmiewają słabym echem. Bywają inspiracją dla artystów, aktywistów, lokalnego marketingu turystycznego. Dostępny w sieci na kanale turystycznym film Tajemnicze świętokrzyskie25 opowiada o ciekawostkach z regionu. Tak mógł wyglądać przepastny las na zboczach starych gór widziany w trakcie lotu na miotle. Technologia filmowania z dronów umożliwia oglądanie lasu z perspektywy legendarnych czarownic; jak niosą lokalne podania, właśnie na Łyścu odbywały się sabaty. W okolicznym folklorze przetrwała fraza „Las nie las, wieś nie wieś, ty mnie tam miotło nieś”. Benedyktyni zostali osadzeni na Łyścu w XI wieku, puszcza porasta zbocza góry od niepamiętnych czasów; wcześniejsze bóstwa zamilkły, lecz góra jest ta sama. Miejsce szumi i oddycha, jak żywe. Szepcze do nas, gdy idziemy przez las.