W ostatniej dekadzie xx wieku dokonał się w Polsce przełom systemowy. Dla architektów miał znaczenie krytyczne, a nie było to jedyne novum. Równolegle przełom technologiczny zmienił zarówno sposób pracy w biurach projektowych, jak i metody komunikacji architektów ze światem zewnętrznym. Wcześniej posługiwano się głównie rysunkami i makietami. Proces rysowania udoskonalano latami – od grafionów i kreślenia na kartonie po grubą gładką kalkę Cansona i precyzyjne rapidografy Rotringa. O ile w latach 90. xx wieku – w momencie przechodzenia na oprogramowanie komputerowe – materiały kreślarskie były ogólnodostępne, to jeszcze dekadę wcześniej zdobycie choćby porządnej kalki wymagało szczęścia i sprytu, na przykład wymiany ze sprzedawczyniami w sklepie spożywczym, które do pakowania serów dostawały niedostępną gdzie indziej kalkę kreślarską.
Choć kreśleniem projektów zajmowali się na ogół technicy – najczęściej były to panie kreślarki – architekci posługiwali się nie tylko ołówkiem (rysując podkłady do kreślenia), ale i rapidografami. Park narzędziowy uzupełniali o suchą kalkomanię czy faktury, kreślone, odbijane najpierw na światłokopii, a z czasem na ksero, wycinane i przyklejane na projekty przezroczystą taśmą, której nie było widać podczas kopiowania. Poprawek dokonywano, zdrapując tusz czy wycinając zużyte fragmenty i zastępując je wklejkami – nowymi fragmentami kalki.
Z rysowaniem i kreśleniem na papierze wiązały się pewne rytuały i umiejętności. Po drapaniu kalki trzeba było ją przetrzeć gumką do mazania albo natłuścić palcem, aby tusz się nie rozlewał. Wielkość arkuszy także bywała wyzwaniem – na przykład precyzyjne wyznaczenie osi budynku na formacie A0 graniczyło z cudem (przynajmniej dla piszącego te słowa, wówczas młodego kreślarza). Mycie rapidografów, zamiatanie rysunków z pozostałości gumki do mazania, uważne prowadzenie przykładnicy, by nie rozmazać linii, i te zapachy: niewidzialnej taśmy Scotcha, tuszu, kalki przesiąkniętej papierosami architekta, amoniaku stosowanego w maszynach do światłokopii…
Większość pracowni architektonicznych przeszła na oprogramowanie komputerowe w latach 90. xx wieku. W miejscu desek kreślarskich z przykładnicami stanęły monitory, zróżnicowane techniki graficzne ustąpiły pola hatchom i wszechstronnemu oprogramowaniu. Żyletki i skalpele, gumki do ścierania i wklejki zostały wyparte przez komendy „cofnij” i „kasuj”. Do lamusa odeszło też zliczanie wymiarów kalkulatorem czy nawarstwiające się błędy rysunkowe „o grubość linii”. Zawód technika dokumentacji budowlanej zniknął…
We Wrocławiu przygodę z oprogramowaniem komputerowym zainicjowali między innymi architekci, którzy w latach 80. pracowali w Kuwejcie. Oprócz woli komputeryzacji przywieźli do Polski lat 90. Odpowiednie środki, by zbudować nowoczesne stanowiska pracy. Początki były niełatwe, programy znacznie mniej zaawansowane niż dziś, pierwsze wizualizacje liczyły się godzinami, a nawet dniami. Dane przenosiło się na twardych dyskach, bo pojemność dyskietek nie wystarczała, pendrive’y nie istniały, a internet, nie dość, że wolny, kosztował słono. Niektórzy architekci robili ekranom monitorów zdjęcia i je wywoływali – w taki sposób obraz komputerowy przenoszono na papier, bo odpowiednie plotery nie były dostępne…
Wkrótce fetyszem stały się wizualizacje komputerowe, najpierw proste, pozbawione światłocienia – tożsame z powstającą w latach 90. pstrokatą architekturą zwaną postmodernistyczną – a z czasem wyrafinowane obrazki tworzone przez niezależnych specjalistów w programach z nakładkami atmosferycznymi. Epoka Facebooka i Instagrama wzmogła fascynację architektów twórczością graficzną: obraz zaczął pełnić funkcję głównego elementu komunikacji z odbiorcą (followersem, klientem czy jurorem) i dziełem samym w sobie. Jeśli chodzi o sztuki plastyczne, taki rozwój zdarzeń mnie nie razi, natomiast architektura wiele straciła, zwłaszcza że zamiłowanie do pięknych ilustracji skończyło się na retuszu zdjęć gotowych budynków, aby przypominały nieskazitelne wizualizacje. Kusi, by tę tendencję nazwać kimkardashianizmem.
Modelowania trójwymiarowego nie sprowadzam jedynie do wizualizacji, bo jako narzędzie w warsztacie projektowym jest dużym postępem. Oprogramowanie pozwala obserwować modele z perspektywy człowieka już na wczesnym etapie projektowania, bez względu na dokładność obiektu. Umożliwia spacer po budynku w czasie rzeczywistym – trochę jak w grze komputerowej – i sprawdzenie relacji z kontekstem, przyjrzenie się proporcjom zewnętrznym, ale też dokładną weryfikację pomieszczeń, sekwencji przestrzennych we wnętrzu itd. Owszem, wizualizacje wykonywane na podstawie takich modeli ustawia się pod najlepszymi kątami, z najpiękniejszym oświetleniem i najbujniejszą zielenią, mimo to modele traktowane jak uzupełnienie szkiców, rysunków i makiet są cennym dopełnieniem procesu projektowego. Warsztat architektoniczny wzbogacił się również o BIM (Building Information Modeling). Narzędzie to pozwala na jednoczesny dostęp do projektu wszystkich branż i parametryzację w środowisku trójwymiarowym. Funkcjonalność takiego zaawansowanego oprogramowania wiąże się jednak przede wszystkim z koniecznością nauki nowego, złożonego i kosztownego (szczególnie dla małych pracowni) systemu pracy…
W tym miejscu pojawia się pytanie: czy opanowanie kwestii technicznych powinno leżeć w gestii architektów, czy może inżynierów albo techników? Wątpliwości dotyczą przydatności BIM na etapie koncepcji, kiedy praca odbywa się na szkicach, makietach i roboczych modelach cyfrowych, które ulegają ciągłym, całościowym zmianom – czyli (w idealnym świecie) w obszarze kompetencji i zainteresowań architektów. Niestety, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że opór przed BIM to łabędzi śpiew prestiżowego niegdyś zawodu, a parametryzacja, choć w pewnych kręgach na początku fascynowała, prawdopodobnie zdegraduje twórców – a przecież chcielibyśmy być za nich uważani – do roli cyberpunkowych kreślarzy.
Czy wybór techniki rysunkowej wpływa na ostateczny kształt architektury? Można na to pytanie udzielić skomplikowanej odpowiedzi i rozwinąć ją w poważną dysertację. Z drugiej strony łatwo zauważyć, że niezwykle wyrafinowane i precyzyjne projekty powstawały bez komputerów (radził sobie bez nich Frei Otto), tak jak nie-architektura nie-miejsc powstaje w środowisku 3D. Jeśli komuś bliska jest myśl, że granice języka są granicami świata, uzna, że technika rysunkowa nie powinna ograniczać architektury ani nawet znacząco na nią wpływać. Gotowe biblioteki bloków mebli, okien, ścian, schodów i tym podobne początkowo mogły wydawać się zaletą oprogramowania komputerowego, ale bardziej przypominają układanie i meblowanie pokoików w grze Sims. Niestety, w naszym krajobrazie wyrasta wiele podobnie pomyślanych budynków, a po kształcie niektórych realizacji da się odgadnąć, w jakim programie zostały zaprojektowane… Ale to pozostawiam koneserom.
Może istotniejsze w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o wpływ rysunku na ostateczny kształt architektury jest przyjrzenie się technikom zapisu koncepcji architektonicznych. A ta zależy przecież od indywidualnego sposobu pracy, od metody projektowania. Will Alsop zaczynał projektowanie od malowania obrazów. Cedric Price polegał na kreśleniu diagramów przypominających proste układy scalone. We wczesnych projektach Zahy Hadid widać fascynację liniami będącymi zapisem ruchu. Reima Pietilä słynął z poetyckich szkiców na kalce, nazywanej przez niego jedwabiem – cudownym narzędziem projektowym… Nieobce architektom były też próby podważenia obowiązujących standardów rysunkowych: od metodologicznego podejścia Bernarda Tschumiego (w manifeście The Manhattan Transcripts zaproponował sekwencyjne przedstawianie przestrzeni na trzech poziomach: na mapie, zdjęciu i planie choreograficznym) po działania spontaniczne – Jan Szpakowicz zbudował modularny dom własny według szkicu wykonanego na kartce kratkowanego papieru przybitej gwoździem do drzewa. Projekt budowlany złożony wcześniej do urzędu uważał za mniej przydatny. Prostota rysunku nie sprowadza architektury do banału, tak jak zaawansowane oprogramowanie nie wymyśli za nikogo dobrej koncepcji. Nie liczyłbym na nią, jeśli główne decyzje projektowe będą podejmowane w tabelkach Excela.