1 lipca 1884 roku belgijski hrabia Camille de Renesse, przebrany za dworzanina z XVIII wieku, witał gości na otwarciu swojego Hôtel-Kursaal de la Maloja[1]. Dwadzieścia kilometrów od St. Moritz, na wysokości prawie 1800 metrów n.p.m., nad brzegiem wysokogórskiego jeziora Sils, powstał gigantyczny obiekt. Wydawało się, że tego dnia spełnia się marzenie arystokraty o „Monte Carlo w Alpach”, dostępnym dla gości przez cały rok, a przede wszystkim w sezonie zarówno letnim, jak i zimowym. Właściciel zamierzał przyjmować nie tylko „stary świat”, a więc koronowane głowy i arystokrację, ale wszystkich, którzy dysponowali stosowną gotówką, w tym dorobkiewiczów i hochsztaplerów. Zakładał bowiem, że otworzy tu także kasyno.

Fasadę neorenesansowego pałacu, długiego na dwieście metrów, wieńczyła w centralnym miejscu kopuła. Miał główne skrzydło frontowe i trzy tylne, środkowe mieściło olbrzymią salę balowo-teatralną. Aby ją ogrzać, w piwnicy pod salą przygotowano trzy lokomotywowe kotły parowe, specjalnie w tym celu sprowadzone z Belgii. W sezonie letnim dwa razy dziennie dawali tu koncerty muzycy mediolańskiej La Scali. Na parterze goście mieli też do dyspozycji dwie ogromne jadalnie, czytelnię, pokój do pisania, parlatorium, fumoir, pokój bilardowy i salon dla pań. Oprócz kilku kuchni o komfort wypoczywających troszczyły się własna piekarnia, drukarnia, fryzjer, atelier malarskie. Kryształy do wyposażenia przyjechały z Belgii i Francji, srebra z Niemiec, oświetlenie ściągnięto z Paryża, wanny z Londynu, sześć pianin z Zurychu, a fortepian Bechsteina – z Berlina. Hotel mógł przyjąć niemal pięciuset gości w ponad trzystu pokojach. Nie było przy nich łazienek, te znajdowały się wyłącznie na korytarzach, a na cały hotel przypadało zaledwie osiem wanien. Budynek obsługiwała jedna winda, w tamtych czasach był to jednak i tak wyśrubowany standard. Za to doskonała wentylacja w dwie godziny wymieniała powietrze w pokojach, a w godzinę – we wspólnych pomieszczeniach. Na miejscu wydawano własne, redagowane po angielsku czasopismo „The Majola Chronicle”. Park wokół hotelu oferował wybrednym gościom mnóstwo atrakcji, w tym korty tenisowe. Z myślą o zaspokojeniu wszelkich potrzeb w pobliżu powstały dwa kościoły wyznaniowe: katolicki (w stylu neoromańskim) i anglikański (w stylu neogotyckim). Hotelowy omnibus zapewniał gościom stałą komunikację z St. Moritz.

Hôtel-Kursaal de la Maloja pod St. Moritz, około 1900 roku
Fot. Wikimedia Commons / domena publiczna

Cały ten splendor trwał ledwie cztery miesiące. Choć nie skończył się zamknięciem hotelu, hrabia zbankrutował. Wbrew jego zamierzeniom nigdy nie powstało tam dochodowe kasyno (ze względu na zakaz gier hazardowych), nie udało się też wprowadzić w jego funkcjonowanie sezonu zimowego. Kolejni właściciele powoli, ale systematycznie redukowali jego standard. Kopuła hotelu znikła w czasie II wojny, dziś ledwie parę tapet i lamp przypomina o splendorze dawnego wyposażenia.

Wbrew pozorom za otwarciem tego przybytku stała nie tylko szalona wizja arystokraty. Był wyrazem szerszej tendencji: pojawienia się około 1880 roku nowego typu hotelu, zorientowanego na model zamieszkiwania arystokracji, bo to na zamkach i pałacach architektonicznie się wzorował[2]. Grand Hotel, Palace Hotel, Majestic i Royal – bo tak zazwyczaj je nazywano ­– wyposażano zarazem we wszystkie najnowsze udogodnienia technologiczne rozstrzygające o ich nowoczesnym komforcie, a więc w centralne ogrzewanie, elektryczne oświetlenie, windy, łazienki, wentylację. Pioniersko wprowadzali je właśnie hotelarze[3]. W rzeczywistości były to już „pałace burżuazji”, ale nadal bywali w nich przedstawiciele starych, niekiedy jeszcze dworskich elit. Przyczynili się do tego, że w grand hotelach asymilowały się dwa do niedawana odległe od siebie światy: arystokracja i bogacące się mieszczaństwo. Najwięcej „wysp dla elit” powstało pod koniec XIX wieku i około 1900 roku właśnie w Szwajcarii. Tamtejsze instytucje hotelowe naśladowała w owym czasie Europa. W 1897 roku otwarto hotel Waldhaus w Vulperze i Palace Hotel w St. Moritz, w 1902 Caux Palace nad Jeziorem Genewskim, w 1904 Palace Hotel Bürgenstock, w 1908 Waldhaus w Sils Maria, w 1912 Suvretta w St. Moritz, w 1913 Royal Hotel & Winter Palace w Gstaad. Początkowo wśród ich gości przeważali zamożni Anglicy, szybko jednak dołączyli do nich Niemcy i Francuzi, a z czasem także Amerykanie. Rosjan statystycznie przyjeżdżało niewielu, ale byli istotni w pozostawianych wydatkach. Kulminacja szwajcarskich możliwości hotelowych przypadła na lata 1910–1913: kraj ten dysponował dwudziestoma dwoma milionami miejsc noclegowych. Ponownie osiągnął taki poziom dopiero w 1955 roku[4].

Hotel pałacem

Europejskie grand hotele zaczerpnęły wiele elementów z nowożytnej architektury pałacowej, począwszy od opracowania zewnętrza, a skończywszy na myśleniu o wnętrzach i ich wyposażeniu jako komplementarnych całościach. Nawiązywał do niej pięciodzielny podział brył budynku z centralnym korpusem[5]; regularnie powtarzał się w realizacjach. Również obecność kondygnacji o zróżnicowanych wysokościach, na ogół z zaakcentowanym piano nobile, architektoniczne porządki, balkony i loggie oraz bogaty detal architektoniczny wywoływały jednoznaczne skojarzenia z arystokratycznymi pałacami. Na tle panoramicznych widoków hotele wyróżniały się wirtuozerią kształtowania dachów i kopuł. Podobnie jak w rezydencjach, tak i w hotelach podstawą wewnętrznej organizacji był wyraźny podział na dwie strefy: gości i obsługi. W hotelach z pierwszej połowy XIX wieku jeszcze nie przestrzegano go rygorystycznie, na przykład nie dziwiły kuchnie na parterze, w niedalekim sąsiedztwie jadalni. Wytworne hotele belle époque były już projektowane z myślą o „scenie, na której rozgrywa się życie hotelowe, i o kulisach”[6]. Centralne wejście, wyraźnie zaznaczane w ich bryle i opracowaniu fasady, prowadziło wzorem pałacu do głównego holu, a dalej na paradne schody. Służyły one nie tylko komunikacji, były niemal nieodzownym elementem architektury wnętrza, komponowanej w sposób bliski scenografii teatralnej, odpowiedniej do odbywania hotelowych rytuałów – oglądania i bycia oglądanym. Eduard Guyer, autor pierwszego poważnego podręcznika hotelarstwa, Das Hotelwesen der Gegenwart (Współczesne hotelarstwo; 1874), nie miał wątpliwości, „że piękne schody bardziej zdobią hotel niż kiczowate złocenia”[7]. Wspaniałe, nierzadko marmurowe i dwubiegowe, dochodziły zwykle do pierwszego piętra; dalej bywały już skromniejsze i drewniane.

Hotel Suvretta Haus w St. Moritz, przekrój i rzut parteru, 1917
Rys. Karl Koller / Wikimedia Commons /domena publiczna

Parter luksusowego hotelu musiał pomieścić wiele przestrzeni wspólnego użytkowania, w grand hotelach bowiem zachodziły społeczne interakcje. Nawiązywano je, poza holem, w salonie, bibliotece z czytelnią, pokoju do pisania, pokoju muzycznym, bilardowym i oczywiście w jadalni, a niekiedy też w osobnej sali balowej. Łatwo skojarzyć, że ich funkcjonalne zróżnicowanie także było refleksem wzorów rezydencjonalnych[8]. Oczywiście nie każdy hotel dysponował tak wieloma pomieszczeniami wspólnymi o specjalistycznym przeznaczeniu, niekiedy łączono ich funkcję.

Centralne miejsce (choć niekoniecznie na planie) zajmowała wielka jadalnia. Rytuały i praktyki spożywania w niej posiłków do pewnego czasu przypominały raczej te z arystokratycznego pałacu niż ze współczesnego hotelu. Jadano więc przy wielkich wspólnych stołach i według jednorodnego menu przewidzianego na konkretny dzień. Dopiero od lat 90. XIX wieku jadalnie ulegały stopniowej transformacji w restauracje dostępne dla gości z zewnątrz. Wprowadzono mniejsze stoliki i menu à la carte. Nowy trend zainicjowały hotele działające w metropoliach, stamtąd rozprzestrzenił się na kurorty. Ta bardzo istotna zmiana funkcjonalna wymusiła modyfikacje w architekturze hoteli: należało uwzględnić osobne wejścia do restauracji wprost z ulicy, a funkcjonowanie lokalu uwolniło się od ściśle określonego rytmu wspólnych posiłków dla gości pobytowych. Niezmiennie jednak „pałacowa” pozostała konieczność właściwego wystroju i wyposażenia jadalni, tyle że w miejscu arystokratycznych herbów na talerzach czy sztućcach widniały oznaczenia znamionowe hotelu.

O tym, że grand hotel jest pałacem – albo przynajmniej na specjalne życzenie może nim być – przekonywał też układ pokojów. Na wzór barokowych rezydencji wprowadzano pokoje łączone drzwiami; w razie potrzeby można je było użytkować jako apartament w układzie amfiladowym[9]. Obecność arystokratycznych gości świadczyła o randze miejsca, więc zarządcy grand hoteli dbali o to, by wieść o pobycie kogoś z elity przenikała do publicznej wiadomości[10]. To na ogół z inicjatywy hotelarzy lokalna prasa ogłaszała, jacy goście gdzie się zatrzymali. Jeśli zjechała cała rodzina z własną służbą, przy notce pojawiał się dopisek: „avec famille et domestique”. Wizualną obecność i rozpoznawalność hotelu zapewniały – poza reklamami w prasie – krążące po okolicy hotelowe omnibusy do przewozu gości. Ich współczesnym odpowiednikiem są auta, niekiedy nawet limuzyny z oznaczeniami hotelu. Po St. Moritz wciąż jeździ ikona tego miasta, zabytkowy rolls-royce, niegdyś własność brytyjskiej rodziny królewskiej. Przewozi gości Badrutt’s Palace Hotel między dworcem kolejowym a lotniskiem dla prywatnych odrzutowców.

Hotel Suvretta Haus w St. Moritz
Fot. Walter Mittelholzer / ETH Library / domena publiczna

Europejskie grand hotele powstawały i działały w ramach różnych struktur prawno-finansowych, ale najczęściej należały do towarzystw akcyjnych i spółek[11]. Towarzystwa akcyjne często posiadały kilka hoteli, i to w różnych krajach; Gordon Hotel Company przyjmowała gości w Anglii, Monte Carlo i Cannes. Luksusowe hotele rękami zarządców nierzadko prowadzili arystokraci, na przykład w formule spółki kilku rodzin, co miało przełożenie na budowanie nobliwego prestiżu miejsca.

Cuda techniki

Za neorenesansowymi albo neobarokowymi fasadami grand hoteli kryła się zaawansowana technologicznie infrastruktura[12]. Ich funkcjonowanie zasadzało się więc na interesującej sprzeczności: z jednej strony nostalgii za przedindustrialnym światem feudalnym i znamionami jego prestiżu, a z drugiej na potrzebie zapewnienia gościom współczesnego komfortu z wykorzystaniem osiągnięć rewolucji przemysłowej: światła elektrycznego, bieżącej wody, centralnego ogrzewania, wind, telegrafu, telefonu. Hotele były pionierami w używaniu elektryczności do oświetlenia pomieszczeń. Zanim pojawiła się we wszystkich przestrzeniach, oświetlano nią pomieszczenia wspólne (hol, jadalnie itd.). Brak bieżącej wody w pokojach długo nie był istotny dla gości, bo dostarczała ją hotelowa służba. Najpierw wodociągi doprowadzano do pokojów pierwszego piętra. Standard osobnej łazienki przy każdym pokoju narodził się w Stanach Zjednoczonych. W Europie konsekwentnie obowiązywał on od lat 90. XIX wieku w hotelach prowadzonych przez słynnego Cäsara Ritza[13]. W większości hoteli aż do modernizacji (masowo dokonywano ich w drugiej połowie XX wieku) łazienki znajdowały się przy wybranych pokojach. Przykładowa proporcja w wielkim hotelu zakładała siedemdziesiąt łazienek na czterysta pokojów. Mimo rozwoju technologii instalacja łazienek pod koniec XIX wieku i na początku kolejnego stulecia nadal była znacznym wyzwaniem nie tylko technicznym, ale też organizacyjnym, szczególnie dla hoteli położonych z dala od wielkich miast. Firmy instalatorskie nie były popularne, niekiedy trzeba je było sprowadzać z odległych stron, nie mówiąc już o urządzeniach. Armaturę łazienkową pozyskiwano na ogół z Londynu, popularnością cieszyła się wówczas angielska firma Shanker & Barrhead. Angielskim pochodzeniem takiego wyposażenia hotele szczyciły się następnie w swoich materiałach reklamowych. W Szwajcarii najwcześniej – około 1900 roku – komfort sanitarny osiągnęły hotele położone nad Jeziorem Genewskim.

Hotel Badrutt’s Palace w St. Moritz, 1938
Fot. Wikimedia Commons / CCA-SA

Centralne ogrzewanie także pojawiło się najpierw w hotelach w Stanach Zjednoczonych (1846 rok, Eastern Exchange Hotel w Bostonie). Szwajcarzy zaczęli je instalować w latach 70. XIX wieku. Technologia ulegała przemianom: od wykorzystania ciepłego powietrza, przez produkcję ciepła w kotłach parowych, po centralne ogrzewanie z wykorzystaniem ciepłej wody. W wielkich hotelach stosowano podwójne systemy grzewcze: rozległe wspólne pomieszczenia recepcyjne ogrzewano ciepłem wytwarzanym w kotłach parowych, a pokoje – kaloryferami z ciepłą wodą (na taki system postawił między innymi Grand Hotel w St. Moritz, dziś już nieistniejący). Co znamienne, w centralne ogrzewanie najpierw zainwestowali hotelarze z regionów o łagodniejszym klimacie, na przykład nad Jeziorem Genewskim, a dopiero potem na obszarach górskich. Ze Stanów Zjednoczonych do europejskich hoteli przywędrowały także windy, choć na Starym Kontynencie nie wpłynęły na wysokość budynków tak radykalnie jak w Ameryce[14]. Również to udogodnienie się zmieniało: najpierw były windy na silnik parowy (hałaśliwe), potem hydrauliczne, aż pojawił się napęd elektryczny. Pierwszą windę osobową w Szwajcarii zamontowano w 1867 roku – atrakcję tę zafundował swoim gościom Grand Hotel w Vevey. Komfortowe pudełka do pokonywania kondygnacji były wyposażone w siedziska dla wypoczynku i uchwyty z mosiądzu. Dostosowanie ich wystroju do ogólnej estetyki hotelu minimalizowało strach gości przed technologiczną nowinką i nienaturalnym pokonywaniem wysokości. Pomagał im też windziarz w hotelowej liberii.

Hotel Badrutt’s Palace w St Moritz, rzut parteru
Fot. Wikimedia Commons / domena publiczna

Grand hotele jako wyspy luksusu

Powstające około 1900 roku szwajcarskie grand hotele, szczególnie te pośród alpejskich szczytów, były pod względem społecznym, funkcjonalnym i architektonicznym całkowicie wyalienowane z otaczającego je świata[15]. Doświadczenie to było wtedy zdecydowanie bardziej wyraziste niż współcześnie. Przez lata okolice hoteli – także z powodu ich stałej obecności – uległy znacznym przekształceniom. Hotele wznoszono na ogół z dala od zastanej, góralskiej zabudowy, najczęściej ciągle drewnianej. Nie tylko w żaden sposób nie nawiązywały do skromnych chałup i zagród, ale kosmopolitycznym pałacowym stylem wręcz ostentacyjnie od nich się dystansowały. Dopiero założenie w 1905 roku szwajcarskiego Heimatschutzu (ruchu ochrony stron ojczystych) i jego działalność, a także przyrastająca krytyka gigantycznych hotelowych inwestycji o cechach estetyki międzynarodowej spowodowały powolny zwrot w stronę architektury odwołującej się do form regionalnych i troski o jej związek z otaczającym krajobrazem (powstał między innymi Suvretta House w St. Moritz)[16]. W hotelach bardziej „regionalnych” w formie wciąż jednak toczyło się życie wręcz surrealistyczne z perspektywy lokalnej rolniczej ludności. Zdarzało się, że wieczorami rdzenni mieszkańcy przyglądali się przez okna wytwornym zabawom w pałacowych wnętrzach niczym żywym obrazom z bajek[17]. Łatwo sobie to wyobrazić, skoro dla przykładu położony na wysokości 2200 metrów n.p.m. hotel Jungfrau podEggishornem (spłonął w 1971 roku) dysponował telegrafem, telefonem, kaplicami anglikańską i katolicką, kortem tenisowym, miał własne gospodarstwo rolne, a inwentarz jego piwnicy z 1901 roku wykazał między innymi aż dziesięć różnych gatunków szampana[18]. Nic dziwnego więc, że niewyobrażalny dystans społeczny i cywilizacyjny między hotelem a otaczającym go osadnictwem przez długi czas nie sprzyjał jakiejkolwiek ich społecznej integracji. Lokalna ludność góralska zachowywała rezerwę nawet wobec płatnej pracy w hotelach. W kontekście tradycyjnego rolniczego zarobkowania jej przyjęcie postrzegano jako oznakę biedy. Jedynymi akceptowalnymi formami pracy były usługi przewodnika górskiego i sprzedaż pamiątek. Personel hoteli górskich raczej nie rekrutował się więc z bezpośredniego sąsiedztwa, a właścicieli i zarządców hoteli górale nie uważali za znaczące figury. Z czasem te stosunki się normowały, ale w ich ramach miejscowa ludność pozostawała jedynie wszechstronną grupą usługodawczą dla gości; nie mieli oni pojęcia o jej realnym, pozahotelowym życiu. Wzięciem cieszyły się posady, które obiecywały osobisty kontakt z gościem, a więc gwarantowały napiwki. Na przełomie XIX i XX wieku luksusowy szwajcarski hotel dla pięciuset gości zatrudniał około stu trzydziestu–stu pięćdziesięciu osób personelu[19]. Najbardziej pożądanym w nim stanowiskiem był hotelowy concierge, ale funkcja ta wymagała niezwykle szerokich kompetencji, także językowych. To on, niczym czarodziej, usuwał wszelkie mankamenty, przeciwności zwykłego życia, goście zaś powierzali mu do załatwienia niemal wszystkie sprawy. Concierge był cerberem oazy luksusu[20].

Kaloryfer z komorą do podgrzewania termoforów w dawnym sanatorium Schatzalp w Davos
Fot. Bobo11/Wikimedia Commons / CCA-SA 4.0 International

Davos – „miasto słońca”

Trzysta metrów nad Davos, na wysokości 1800 metrów n.p.m., wzdłuż górskiego zbocza rozciąga się ornamentowany werandami, monumentalny hotel górski Schatzalp[21]. Choć to nie w nim toczy się akcja Czarodziejskiej góry Thomasa Manna, ale rytuały właśnie tego miejsca, niegdyś sanatorium przeciwgruźliczego, są osnową powieści. Pisarza zainspirowały odwiedziny u małżonki leczącej się w pobliskim sanatorium Waldhaus. W momencie otwarcia w grudniu 1900 roku Międzynarodowe Sanatorium Schatzalp było nie tylko jedną z pierwszych w Szwajcarii budowli ze zbrojonego betonu, ale przede wszystkim najnowocześniejszą i najbardziej luksusową na świecie placówką leczenia gruźlicy. Własna kolejka górska zapewniała komunikację z uzdrowiskiem. Jeden dzień kuracyjny kosztował tu dziesięć raz więcej niż najtańsza oferta „z dołu”, ale na wysokości słońce świeciło dłużej niż w dolinie. Sanatorium było „naszpikowane” nowinkami technologicznymi, dysponowało elektrycznością, ogrzewaniem centralnym i podłogowym, windami (zachowały się). Pomieszczenia wspólne do dziś są wyłożone boazerią pomalowaną na biało i marmurowymi płytami, łatwymi w dezynfekcji. Linoleum na korytarzach i w pokojach również poddawano systematycznym zabiegom odkażającym. W Schatzalp w symbiozie funkcjonowały wówczas placówka lecznicza i grand hotel. Po przybyciu na „czarodziejską górę” Castorp dowiedział się, że nawet „jeżeli umiera ktoś w twoim sąsiedztwie, nie zauważasz tego. Trumnę przynoszą z samego rana, kiedy jeszcze śpisz, a wynoszą zmarłego także tylko w takich godzinach, na przykład podczas jedzenia”[22]. W Schatzalpie dyskrecję tego procederu ułatwiał tunel do wywożenia zwłok. Z piwnicy prowadził pod ziemią do górnej stacji kolejki; zachował się do dziś. W połowie tunelu znajduje się niewielka komora, akurat na dwie trumny; ponoć zawsze czekały „w pogotowiu”. „Ostatni zjazd” niekoniecznie odbywał się wagonikiem. Używano także pobliskiego toru bobslejowego, o czym Mann w kontekście Schatzalp pisze wprost: „Zwłoki z sanatorium na górze odbywały tę samą drogę, w pędzie przesuwały się pod mostkami, brały wszystkie zakręty i dążyły w dolinę, w dolinę…”[23]. O istnieniu tego doskonale zachowanego hotelu przypomniał w 2015 roku głośny film Młodość. Reżyser Paolo Sorrentino właśnie tam umieścił akcję dzieła.

Choć Davos kojarzy się dziś przede wszystkim z dorocznym Światowym Forum Ekonomicznym oraz narciarstwem alpejskim, miasto zbudowało swoją renomę na klimatycznej kuracji przeciwgruźliczej (około 1900 roku co szósty Europejczyk umierał na gruźlicę), a w dalszej kolejności na sportach zimowych[24]. Prekursorskie, klimatyczno-dietetyczne leczenie gruźlicy rozpoczął w 1854 roku doktor Hermann Brehmer w Görbersdorfie (obecnie Sokołowsko, na terenie Polski), jednak to Davos zyskało w tej dziedzinie światowy rozgłos (od lat 60. XIX wieku)[25]. Wypromował je również lekarz, Alexander Spengler, polityczny emigrant z Badenii, we współpracy z innym obcokrajowcem – Holender Willem Jan Holsboer przywiózł tu na kurację chorą żonę. Napływ kuracjuszy, ich wielotygodniowe pobyty, a tym samym konieczność wypełnienia czasu i zapewnienia miejsc społecznej integracji wymusiły powstanie odpowiedniej infrastruktury architektonicznej. W instytucji sanatorium spotkały się historia architektury i historia medycyny[26]. Pierwsi kuracjusze Davos mieszkali w kwaterach prywatnych, w 1866 roku otwarto dom zdrojowy z pięćdziesięcioma łóżkami. Popularyzacja leżakowania na świeżym powietrzu jako niezbywalnego elementu kuracji, niezależnie od pory roku i pogody, przyniosła miejscowym pensjonatom, hotelom i sanatorium rozbudowane werandy i loggie. Najstarsze sanatoria były spartańskie, a pomieszczenia wspólne zredukowane do jadalni i czytelni. W trosce o higienę wykańczano je łatwo ścieralnymi materiałami. W 1871 roku najważniejsi hotelarze połączyli siły, aby w kolejnych latach wesprzeć rozwój uzdrowiska. Założono wodociągi, gaz, przeprowadzono elektryfikację, wzniesiono pawilon muzyczny, salę teatralną. Od 1890 roku do Davos dojeżdża pociąg. W momencie otwarcia była to najwyżej położona linia kolejowa na świecie. W tym czasie uzdrowisko dysponowało 1,5 tysiącem łóżek, w 1913 roku odwiedziło je 31,6 tysiąca gości. Wraz z miłośnikami sportów zimowych Davos wyrosło na istotny punkt życia społecznego na towarzyskiej mapie Europy. Jego renomę, poza pacjentami z arystokratycznych, a nawet panujących rodzin, zapewniali sławni goście: bywali tu poeta Robert Louis Stevenson, lekarz i pisarz Arthur Conan Doyle, Tomasz Mann. Davos, jak wiele innych kurortów, było centrum komunikacji społecznej, ale uprawiało ją na skalę globalną. Kuracjusze spoza stolic tętniących życiem, na przykład mieszkańcy prowincjonalnych majątków, w Davos mieli okazję słuchać muzyki, prelekcji i wykładów, oglądać spektakle, a także dyskutować[27].

Łazienka w dawnym sanatorium Schatzalp w Davos
Fot. Bobo11 / Wikimedia Commons / CCA-SA 4.0 International

St. Moritz – najbardziej „grand”

Pewnego razu Johannes Badrutt, legendarny hotelarz z St. Moritz, zaproponował swoim angielskim gościom, by przyjęli zaproszenie na zimę. Do tej pory przyjeżdżali do niego wyłącznie latem. W razie niezadowolenia obiecał im zwrócić koszty podróży. Działo się to na przełomie 1864 i 1865 roku – jak wkrótce się okazało, moment był przełomowy dla szwajcarskiej turystyki alpejskiej: od tego czasu datuje się funkcjonowaniesezonu zimowego, a St. Moritz dorobiło się rangi jego najbardziej ekskluzywnego adresu.

Choć St. Moritz jako miejsce lecznicze już w 1535 roku wspomniał słynny lekarz Paracelsus, przez kolejne stulecia było raczej skromną osadą. Na uzdrawiające kąpiele trafiali tam nieliczni[28]. W 1815 roku powstał tu pierwszy dom kąpielowy z pijalnią, ale miejscowość borykała się z brakiem bazy noclegowej. Patrząc na tę współczesną, usianą luksusowymi hotelami, rezydencjami, jubilerami i sklepami futrzarskimi, trudno uwierzyć, że ówcześni kuracjusze mieszkali wyłącznie w domach prywatnych i narzekali na ich standard. Z przebudowy tych kwater wyłoniły się z czasem pierwsze pensjonaty i hotele. W 1856 roku podwoje otworzył pierwszy dom kuracyjny – oferował pięćdziesiąt łóżek i czterdzieści cztery drewniane wanny do kąpieli. Badrutt swój pierwszy hotel (Kulm Hotel) otworzył rok wcześniej. Już w 1864 roku odnotowano tu 1387 gości, miejscowość dysponowała wtedy 2,9 tysiącem łóżek. W 1897 roku ukończono najsłynniejszą inwestycję hotelową, a zarazem kolejny obiekt Johannesa Badrutta – utrzymany w formie zamku Palace Hotel (obecnie Badrutt’s Palace Hotel). Od kiedy w 1904 roku uruchomiono połączenie kolejowe do St. Moritz, rozwój miejscowości naznaczyła spekulacja gruntami. Około 1890 roku za metr kwadratowy płacono tu od 1,5 do 3 franków; tuż przed wybuchem I wojny światowej ceny sięgały 50 franków. Nie przeszkadzało to powstawaniu w miejscowości i okolicy kolejnych wielkich hoteli. Wysokogórska kraina wzbogaciła się o iście pałacowe budowle: hotele Suvretta i Carlton w St. Moritz, Barblan i Waldhaus w Sils Maria. Renomę także tej okolicy potwierdzali znakomici goście, w tym Friedrich Nietsche (wynajmował dom w Sils Maria), Enrico Caruso, George Bernard Shaw, król Gustaw Szwedzki, malarz Giovanni Giacometti.

St. Moritz szybko zyskało znaczenie jako miejsce spotkań ludzi nie tyle chorych, ile bogatych, a także miłośników sportów zimowych. W 1882 roku odbyły się tu pierwsze światowe mistrzostwa w jeździe figurowej na lodzie, rok później założono Curling-Club, w 1897 roku powstał klub bobslejowy, na początku XX wieku zarejestrowano pierwszy klub narciarski, a w 1935 roku uruchomiono pierwszy wyciąg narciarski. W latach 1928 i 1948 zorganizowano tu olimpiady zimowe. Od ponad stu lat na zamarzniętym jeziorze odbywają się też słynne wyścigi konne White Turf – kulminacja sportowego i towarzyskiego sezonu zimowego.

Ukoronowaniem wielkoskalowych inwestycji w St. Moritz było otwarcie w 1904 roku gigantycznego pałacowego Grand Hotelu. Stanął nad brzegiem jeziora (zimą zmieniało się w lądowisko dla prywatnych samolotów). O komfort 420 gości, rozlokowanych w 300 pokojach, troszczyło się 320 pracowników. Inwestycja kosztowała niemal pięć milionów franków. 30 czerwca 1944 roku, tuż przed godziną dwudziestą pierwszą, zauważono dym w jednym z okien północnego skrzydła. Pożar wybuchł w kuchni dla personelu i przez szyby wentylacyjne oraz windy gastronomiczne błyskawicznie rozprzestrzenił się po całym budynku. Kolosalny hotel płonął trzy tygodnie…

Wiele ze starych szwajcarskich grand hoteli (a także ich odpowiedników w innych krajach europejskich) nadal jest oazami luksusu. Pałacowy splendor (stosownie spatynowany) splata się tam z nowoczesną, nieustannie modernizowaną infrastrukturą. Dziś rozumiemy przez nią nie windy i centralne ogrzewanie, ale raczej baseny kąpielowe (dawne hotele ich nie miały), zaplecza spa i fitness – kolejne oznaki adaptacji do nowych czasów. Są pośród starych, luksusowych hoteli i takie, w których pielęgnuje się historyczny wystrój i urządzenie, również ze śladami upływu czasu i zużycia. Jednym z bardziej stylowych i malowniczych przykładów tego postępowania jest hotel Waldhaus w Sils Maria. Otwarty w 1908 roku, do dziś pozostaje w rękach tej samej rodziny. Hotele najlepiej prowadzone i utrzymane mają szanse na eksperckie wyróżnienie, w tym nagrodę Das historische Hotel / Restaurant des Jahres, ustanowioną w 1997 roku przy szwajcarskim ICOMOS[29].

Sanatoria, szczególnie przeciwgruźlicze, wraz z powojennym upowszechnieniem się antybiotyków niemal straciły rację bytu. Część z nich – jak Schatzalp w Davos – przekształcono w hotele, ale ich zachowanie i zmiana sposobu użytkowania są w regionach alpejskich wyzwaniem ekonomicznym i konserwatorskim[30]. Jest ich zbyt dużo i trudno je dostosować do współczesnych standardów bez czynienia szkód w zabytkowej substancji. „Hotele marzeń, między lodowcami a palmami” – jak trafnie nazwał grand hotele epoki belle époque ich badacz Roland Flückiger-Seiler, inspirują współczesnych inwestorów, niekoniecznie zainteresowanych najbogatszą klientelą. Bez kryształów z Francji i sreber z Niemiec, w wersji dla klasy średniej, niezmiennie adaptują program dawnego grand hotelu. Szkoda, że czasem wychodzi z tego coś à la Hotel Gołębiewski w Karpaczu…

Grand Hotel w St. Moritz
Fot. Wikimedia Commons/CC BY-SA 4.0