Był dziwny spokój. Ptaki, gdzie one są? Wielu ludzi jest zdziwionych i zaniepokojonych. Wciąż mówi o nich. Karmniki na podwórkach są puste. Ktoś widział kilka umierających, drżały gwałtownie, nie mogły latać. To była wiosna bez śpiewu i świergotu. Niegdyś poranki pulsowały o świcie chórem rudzików, przedrzeźniaczy, gołębi, sójek, strzyżyków i innych ptaków, teraz panowała cisza 1.
Definicja „granic planetarnych” została sformułowana w 2009 roku przez grupę naukowców w Sztokholmskim Centrum Odporności Środowiskowej (Stockholm Resilience Center) 2. Wskazano w niej dziedziny rozwoju cywilizacji oraz ich granice. Badacze zbudowali holistyczny model ułatwiający zrozumienie i uporządkowanie procesów planetarnych. Wyjaśnili, jakie czynniki wpływają na bezpieczeństwo, dobrobyt planety i przyszłych pokoleń. Model pokazuje, że przekroczenie choćby jednej z granic wywoła ryzyko nieodwracalnych i katastrofalnych zmian środowiskowych oraz zachwianie równowagi, a w konsekwencji rozbicie całego systemu.
Badania szwedzkich naukowców pokazują, jak ekosystem zmieniał się przez ostatnie10 tysięcy lat, czyli w holocenie, epoce geologicznej, w której panowały warunki umożliwiające powstanie naszej cywilizacji. Naukowcy szczególnie negatywnie oceniają okres po rewolucji przemysłowej. Obecnie trzy (klimat, bioróżnorodność, obieg azotu w przyrodzie) z dziewięciu „granic planetarnych” zostały już przekroczone. Chcę tutaj wskazać, na czym polega utrata bioróżnorodności, jakie niesie to konsekwencje i w jaki sposób można bioróżnorodność zintensyfikować. W przeciwieństwie do zmian klimatu czy zaburzeń cyrkulacji azotu jest to zmiana, którą możemy obserwować bez użycia specjalnych narzędzi pomiarowych.
Prawo i projektowanie
Ramy funkcjonowania współczesnego społeczeństwa tworzą prawo, traktaty i konwencje. Odpowiedzią na postępującą globalizację, także w zakresie gospodarki, są działania międzynarodowych instytucji i organizacji, takich jak: WHO, ONZ, UNICEF, UNESCO, które powstają od drugiej połowy lat 40. i określają wspólne cele, obowiązki i kierunki. Pierwszym ważnym dokumentem w kwestii ochrony środowiska był Raport Komisji Brundtland 3 z 1987 roku, w którym zdefiniowano pojęcie rozwoju zrównoważonego. Oznacza to, że od ponad trzech dekad wiemy, że powinniśmy znacząco zmienić sposób postępowania, aby móc się cieszyć dobrą wspólną przyszłością. Większość krajów całego świata, w tym Polska, ratyfikowała konwencję z Rio de Janeiro z 1992 roku, której preambuła głosi:
Ochrona różnorodności biologicznej jest wspólną sprawą ludzkości […], państwa są odpowiedzialne za ochronę swojej różnorodności biologicznej oraz za zrównoważone użytkowanie własnych zasobów biologicznych […] oraz dalej, że jej celem jest ochrona różnorodności biologicznej, zrównoważone użytkowanie jej elementów oraz uczciwy i sprawiedliwy podział korzyści wynikających z wykorzystywania zasobów genetycznych, w tym przez odpowiedni dostęp do zasobów genetycznych i odpowiedni transfer właściwych technologii, z uwzględnieniem wszystkich praw do tych zasobów i technologii, a także odpowiednie finansowanie 4.
Mimo deklaracji politycznych właściwe kroki nie zostały podjęte, co potwierdzają badania niemieckich naukowców, z których wynika, że przez ostatnie dwadzieścia siedem lat ubyło w Niemczech 75 procent masy owadów 5. Dane dotyczą obszarów chronionych, co oznacza, że na pozostałych terenach ten spadek może wynosić nawet 90 procent. Badanie demaskuje bezsilność rządów lub niezastosowanie odpowiednich mechanizmów przeciwdziałania przez władze. Jeśli wysoko rozwinięty kraj o najbardziej prośrodowiskowych 6 poglądach w Europie nie potrafi sprostać zadaniu, to jak mają zrobić to inne?
Środowisko projektantów zaczyna się mobilizować i działać. W maju 2019 roku kilkanaście pracowni architektonicznych (a potem już kilkaset) z Wielkiej Brytanii opublikowało deklarację 7 w sprawie kryzysu klimatycznego i zanikającej bioróżnorodności. Architekci zobowiązują się stworzyć nowe standardy wzmacniające bioróżnorodność zarówno w projektowaniu urbanistycznym, jak i architektonicznym, szukając rozwiązań opartych na architekturze regenerującej dla nowych i istniejących budynków. Deklarują, że stworzą system, który będzie odnosić sukcesy na polu tworzenia architektury przyjaznej środowisku i chroniącej bioróżnorodność. Takie radykalne zmiany będą dużym wyzwaniem dla całej branży, ostatecznie podważają przecież pryncypia współczesnej architektury, modernistycznego porządku i witruwiańskiej triady. Być może w konfrontacji z kryzysem nie ma innej możliwości niż podjęcie radykalnych działań.
Czy pół Ziemi nam wystarczy?
Edward O. Wilson w swojej książce Pół Ziemi 8 (strona internetowa: HTTPS://WWW.HALF-EARTHPROJECT.ORG/) pisze, że jedynym sposobem na uratowanie bioróżnorodności jest zabezpieczenie połowy planety. Twierdzi, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie ochronić gatunki i siedliska przed agresją człowieka. Chyba trudno użyć tu innego słowa niż agresja. Do tej pory język, którym się posługiwaliśmy, wskazywał na niewinne igraszki, drobne przewinienia. A to nie z tym mamy do czynienia. Liczba dziko żyjących zwierząt ciągle maleje: albo giną bezpośrednio z rąk człowieka, jak alka olbrzymia na Islandii, albo w konsekwencji degradacji gleby, zanieczyszczenia wody i powietrza, wycinania lasów… Proponowane przez Wilsona rozwiązanie jest awaryjne, tymczasowe oraz radykalne. Zresztą „radykalny” to jeden
z przymiotników, który często pojawia się w tekstach i dyskusjach dotyczących przekraczania granic planetarnych. Sam Wilson pisze tak:
Dlaczego połowa? Dlaczego nie jedna czwarta lub jedna trzecia? Ponieważ duże tereny, czy to już istniejące, czy do utworzenia z korytarzy łączących mniejsze, goszczą o wiele więcej ekosystemów i gatunków […]. Gdy zmniejszać areał rezerwatów, różnorodność w nich szybko maleje do przewidywanego matematycznie stopnia – często natychmiast, a w większości nieodwracalnie. Jak pokazują obliczenia oparte na istniejących systemach, ponad 80 % gatunków znajdzie stabilizację 9.
Dziś ponad 50 procent powierzchni Ziemi jest przekształcone przez człowieka. Ogrom i zaawansowanie tych zmian wiążą się z historią rozwoju cywilizacji i miast. W Europie na przykład tylko 2 procent lasów nie zostało tknięte ludzką ręką 10. De Landa pisze, że pierwsze europejskie miasta tworzyły archipelag w lesie strefy umiarkowanej. Jego wyspy charakteryzowały dwie różnice: temperatur i różnorodności biologicznej gatunków. Typowe miasto średniowiecza to „skupisko ludzi, udomowionych zwierząt, kilka gatunków roślin i lumpenproletariat owadów” 11. Trwało to kilkaset lat. Dopiero rewolucja przemysłowa zmieniła geografię i gospodarkę Europy. Najpierw drogą kolejową zaczęto transportować surowce naturalne i żywność. Miasta i regiony zaczęły się coraz bardziej specjalizować i bardziej polegać na innych. Wtedy też rozproszone ośrodki stały się elementem systemu, utworzyły sieć. Sieć cywilizacji poszatkowała ekosystem. Nastał okres modernizmu, a wraz z nim z miast wyjechały samochody. Kolejne przekształcenia to betonowe autostrady i drogi ekspresowe. Mimo że znamy konsekwencje takiego modelu rozwoju, współczesna cywilizacja buduje kolejne ciągłe systemy miejskie rozlewające się poza granice administracyjne. Wbrew wspólnemu dobru.
To właśnie za jedną z trzech najważniejszych przyczyn „szóstego masowego wymierania” 12 uważa się galopującą i nieokiełznaną urbanizację, dziś coraz częściej skupiającą się w wielkich, bezkresnych miastach. Oprócz aglomeracji i konurbacji coraz częściej używa się pojęcia „megalopolis”. Samo zjawisko zaczęło się pojawiać w latach 60. 13 Jean Gottman ujął tym określeniem proces łączenia się miast północno-wschodnich Stanów Zjednoczonych: Bostonu i Waszyngtonu. Na okres ten przypada również początek trzeciej rewolucji przemysłowej i wielkiego przyśpieszenia. Kolejne elementy, które destabilizują granice planetarne, tworzą nowy system. Pod koniec XX i na początku XXI wieku to zjawisko znów przyśpiesza 14, powstają kolejne megalopolis i regiony zurbanizowane: São Paulo Macrometropolis (32 miliony mieszkańców), Bohai Economic Rim (66 milionów mieszkańców), Blue Banana (od Mediolanu do Liverpoolu z populacją około 111 milionów). Wcześniej poszczególne obszary wyróżniały się specyficznymi cechami biologicznymi, klimatem, florą i fauną – wystarczy za przykład wziąć Nizinę Środkowoeuropejską czy Wyżynę Krakowsko-Częstochowską. Region zurbanizowany to ośrodki powiązane gospodarczo i komunikacyjnie, często odległe od siebie kulturowo, środowiskowo czy biologicznie. Ciągłe korytarze zieleni (lasów, rzek, łąk) zostały zastąpione przez miasta połączone siecią autostrad, linii kolejowych, gazociągów, linii wysokiego napięcia, które skutecznie i wtórnie dzielą istniejące siedliska naturalne.
Takie roszady mają konsekwencje. Jednym z przykładów może być fragmentacja siedlisk. Prowadzi ona do powstawania tak zwanego efektu krawędzi – każde miejsce we fragmencie danego obszaru znajduje się bliżej krawędzi niż w pierwotnym siedlisku. Krawędzie różnią się warunkami od wnętrza siedliska (stąd zazwyczaj parki narodowe otoczone są otuliną albo strefą ochronną), zamieszkują je inne zespoły gatunków, podatne na inwazje gatunków obcych czy migracji innych gatunków 15. Efekt krawędzi negatywnie wpływa na bioróżnorodność na danym obszarze, stąd wniosek, że dziś brakuje planowania przestrzennego, uwzględniającego relacje człowiek–natura na poziomie megaregionów, prowincji czy makroregionów. Do tego potrzebna jest współpraca międzynarodowa i samorządowa. Decyzje w jednym regionie wpływają na środowisko w sąsiednich. Często zdarza się, że planiści nie mają umocowania politycznego – wtedy uprawiają jedynie drogie hobby i kierują się utopijnymi mrzonkami. Jednocześnie politycy, nieświadomi, jak rozwijają się miasta, nie mogą ustanawiać dobrych uregulowań prawnych. Skutki decyzji planistycznych są odczuwane przez wiele pokoleń, mogą zmieniać region i jego złożony ekosystem na całe dekady czy nawet stulecia. Procesy planetarne trwają natomiast tysiące czy miliony lat – patrząc z tej perspektywy, współczesny człowiek pojawił się dopiero niedawno. Mimo to udało mu się przekształcić ponad 50 procent powierzchni lądów 16.
Propozycja Wilsona działa na wyobraźnię na poziomie abstrakcyjnym, kiedy jednak przyjrzymy się własnemu otoczeniu, miastu, wydaje się również realna. Taką próbę podjęliśmy podczas warsztatów zorganizowanych w 2018 roku przez Fundację Bęc Zmiana i Biuro Architekta Miasta – Studium dla Warszawy w grupie roboczej, która zajmowała się terenami zieleni w mieście. Zaproponowaliśmy, aby w nowym planie miejscowym pierwszeństwo miało zabezpieczenie terenów zieleni zorganizowanej oraz terenów biologicznie czynnych – łąk, pól, nieużytków – przed dalszą zabudową. Razem z grupą urzędników, przyrodników, architektów krajobrazu i mieszkańców doszliśmy do wniosku, że zabezpieczenie tych obszarów ma priorytetowy charakter. Dzieje się jednak odwrotnie, choć postulat Wilsona z punktu widzenia miasta nie wydaje się aż tak radykalny. W dalszej perspektywie wymaga jednak rozwinięcia i działania na wielu płaszczyznach. Jak pisze przyrodniczka Ewa Trzaskowska,
Zharmonizowanie rozwoju obszarów miejskich ze środowiskiem jest jednym z podstawowych zadań, jakie należy zrealizować na drodze do osiągnięcia zrównoważonego i trwałego rozwoju. […] działania różnych instytucji muszą być spójne i zintegrowane, zarówno w zakresie realizacji miejscowych planów ochrony przyrody (ograniczanie barier, tworzenie korytarzy), planowania dla powiększania powiązań ekologicznych terenów zieleni, ekologicznych zasad pielęgnacji terenów zieleni, stosowania nowych form w kształtowaniu zieleni, jak i dla gospodarki przestrzennej 1.
Wreszcie warto podkreślić, że siedliska tworzą nie tylko parki, lasy, rzeki (szczególnie te nieuregulowane) i jeziora, ale również tereny poprzemysłowe, kolejowe, niezagospodarowane, gdzie wtórnie nowe środowiska budują gatunki synantropijne. Obszary, które kiedyś intensywnie użytkowano, regenerują się i tworzą nowy ekosystem. Są to tereny określane przez Gilles’a Clémenta mianem trzeciego krajobrazu 1. Często traktowane są one po macoszemu, być może dlatego, że nie mieszczą się w kanonie tradycyjnego piękna i myślenia o zieleni w mieście. Z punktu widzenia ciągłości siedlisk i bioróżnorodności stanowią jednak ważny element ekosystemu. Ze względu na swoją dużą powierzchnię i niską intensywność użytkowania są siedliskiem dla gatunków pionierskich i bezpieczną ostoją dla przemieszczających się owadów i ptaków. Ich porządkowanie, upraszczanie i regulowanie wpływa na niekorzyść środowiska. Działają one podobnie jak rezerwaty przyrody czy parki narodowe, które bez interwencji człowieka trwają najlepiej.
Przytoczone przykłady wyraźnie pokazują, że działania w skali makro, planowanie i polityka przestrzenna są kluczowe. Mają największy wpływ na wzmacnianie różnorodności biologicznej. Tworzą ramy do działań w skali mezo i mikro.
Pomidory rosną na dachu
Taylorowska dystrybucja pracy doprowadziła do skrajnego wyspecjalizowania wszystkich profesji oraz poprawy produktywności. Stworzyła ramy gospodarki opartej na popycie i podaży usług. Równocześnie odebrała nam ogólne umiejętności, bo zawsze znajdzie się specjalista, który daną czynność wykona lepiej i szybciej. Nasze życie zależne jest od wielu innych podmiotów odpowiedzialnych za jego drobne obszary. Tylko społeczeństwa prymitywne były samowystarczalne. Dziś coraz częściej przekonujemy się – i będziemy się przekonywać – że powrót do wiedzy i umiejętności naszych przodków jest niezbędny, aby wzmocnić pojemność środowiska i walczyć z zachwianiem granic planetarnych. Jednym ze sposobów takiego powrotu są uprawy w mieście. W Polsce i krajach postsocjalistycznych obecne są one między innymi w ogródkach miejskich.
Największą różnorodność i popularność takiego rozwiązania i zaopatrywania miasta w pożywienie możemy znaleźć w Hawanie, gdzie 30 procent powierzchni miasta zajmują uprawy, z których pozyskiwane jest całościowe zaopatrzenie w produkty rolnicze dla miasta. Po upadku Związku Radzieckiego i nałożenia embargo na Kubę 1 tamtejsze miasta borykały się z kryzysem żywnościowym. Aby temu przeciwdziałać, władze zaczęły promować kulturę uprawy miejskiej. Być może w gospodarce, gdzie wzrost nie jest celem, łatwiej przyjąć takie rozwiązania? Embargo ukształtowało również sposób uprawy bez pestycydów i przy wykorzystaniu niewielkiej ilości energii. Małe uprawy, w przeciwieństwie do przemysłowych monokultur, umacniają bioróżnorodność. Szacuje się, że w stolicy Kuby jest prawie pół miliona ogródków, które dostarczają organiczne i zdrowe pożywienie 2. Na każdej z farm uprawia się przynajmniej dziesięć gatunków roślin przez cały rok, a w całym mieście mniej więcej pięćset gatunków roślin (nie licząc owocowych) i sto gatunków zwierząt. Uprawa owoców jest siedliskiem i żerowiskiem ponad stu pięćdziesięciu gatunków gadów, ptaków i ssaków 2. Organiczne śmieci z miasta używane są jako kompost (tutaj rozwijają się też najprostsze formy łańcucha pokarmowego) 2. Kubańskie farmy miejskie oddziałują na wielu płaszczyznach: wzbogacają środowisko, powiększają teren zielony, usprawniają retencję wody, wpływają na poprawę jakości powietrza i tworzenie nowych relacji społecznych. Taki system jest zaprzeczeniem struktur rozwijanych od średniowiecza w Europie i Neoeuropie. Samowystarczalne miasto nie jest krokiem wstecz, zahamowanie rozwoju przez niespodziewane wydarzenie (tutaj embargo) pozwoliło na wykształcenie alternatywnego i modelowego systemu, który buduje nowe siedliska, chroni gatunki i dostarcza pożywienia dla całego łańcucha pokarmowego.
W Europie rolnictwo miejskie pojawiło się wraz z ekstensywną urbanizacją. Źródła historyczne wskazują, że istniało już pod koniec XIX wieku i rozwijało się, między innymi, w formie ogródków działkowych. Najczęściej powstawały one przy zakładach pracy, szkołach i rozmaitych stowarzyszeniach (jak Towarzystwo Naturalnego Sposobu Życia, Towarzystwo Ogródków Działkowych im. gen. Dąbrowskiego w Poznaniu – ogród pracowniczy, Towarzystwo Ogrodów Działkowych Krowodrza – ogród osiedlowy). Na przykład we Wrocławiu już w latach 20. XX wieku stały się one elementem projektowania miejskiego, połączone zarówno pod względem funkcjonalnym, jak i kompozycyjnym z siatką ulic miasta 2. Reforma gruntowa z 1921 roku porządkowała lokalizację terenów zieleni, w tym ogródków, a przede wszystkim miała odciążyć gęsto zabudowane miasto. Zaraz po wojnie uznano je za „urządzenia użyteczności publicznej” 2 i zagwarantowano uwzględnienie ich w planach nowej Polski. W latach 50. uznano, że zakładanie i utrzymanie ich ciąży na radach narodowych i zakładach pracy 2. Według danych Polskiego Związku Działkowców z 2008 roku w całym kraju jest ponad 960 tysięcy ogródków, które stanowią ważną część ekosystemów miejskich. Dzięki swojemu położeniu i rozproszeniu tworzą zielone korytarze ekologiczne. Ponadto świadczą szeroki zakres tak zwanych usług ekosystemowych: zatrzymują wodę opadową, poprawiają jakość powietrza, a w kontekście różnorodności pełnią funkcję siedlisk, żerowisk i stanowisk migracji dla wielu gatunków. Co więcej, wśród działkowiczów przeważają osoby starsze, które prowadzą ogródki od wielu lat i uprawiają rośliny najlepiej przystosowane do lokalnych warunków środowiskowych.
Współczesna aktywność rolnicza – monokulturowe uprawy przemysłowe i nadmierna eksploatacja – są głównymi przyczynami spadku bioróżnorodności. Rolnictwo na małą skalę, w tym miejskie, rozproszone, wydaje się bezpieczną alternatywą dla monokultur. W Polsce ogródki działkowe zajmują od 2 do 5 procent powierzchni miast 2. W 1990 roku wskazano, że 41 procent ogrodów w Warszawie to czynny element powiązań przyrodniczych, a 50 procent stanowi trzon systemu ekologicznego miasta 2. Z tej perspektywy ogródki działkowe należy uznać za równorzędny element w planowaniu terenów zieleni i wzmacniania bioróżnorodności.
Rzecz o jerzykach
Badania naukowe Paula Chefourka 2 i Václava Smila 2 pokazują, że już na początku XX wieku za sprawą rozwoju populacji i biomasy zwierząt hodowlanych przekroczyliśmy „pojemność środowiska”, czyli taką liczbę zwierząt (w tym ludzi), która pozwala na regenerację. Żyjemy na kredyt przyszłych pokoleń. Wraz z pogarszaniem się jakości i liczby naturalnych siedlisk pojemność środowiska maleje. Jeśli nie zaczniemy dbać o bioróżnorodność, wzmacniać lokalnych ekosystemów, czeka nas „eremocen”. Wiek samotności. Wiek ludzi, brojlerów, kurczaków i trzody chlewnej.
Może się wydawać, że zanik niektórych – a nawet większości – gatunków to problem przejaskrawiony. Empatia wobec innego gatunku jest obca społeczeństwu XXI wieku. Wydaje się, że nasze związki z przyrodą są coraz słabsze. Nie dostrzegamy zmian zachodzących w środowisku naturalnym, oddalamy się od przyrody. Kolejne pokolenia żyją w stechnicyzowanych, zoptymalizowanych miastach, w których brakuje miejsca na przypadkowość.
Coraz rzadziej mamy do czynienia z naturą, a coraz częściej z jej produktami czy usługami ekosystemowymi. Być może nie wszyscy boją się eremocenu. Jednak z punktu widzenia ekologii to wyjście z jednego z alternatywnych stanów stabilnych. Definicja tego terminu, użytego po raz pierwszy przez Richarda Charlesa Lewontina w 1969 roku 3, zakłada, że środowisko może dobrze działać w kilku stanach, ale ma tendencję do pozostawania w jednym. Te alternatywne stany są nieprzemijające i dlatego są uważane za stabilne w istotnych z perspektywy ekologii przedziałach czasowych. Przejście z jednego do drugiego odbywa się pod wpływem silnych zaburzeń, które doprowadzają do przekroczenia progu ekologicznego. Nie wiemy, co się stanie, kiedy z ekosystemu zniknie jeden gatunek – zgodnie z teorią systemów wszystko może się zachwiać, wszak wszystkie elementy od siebie zależą.
Weźmy za przykład znikające miejsca lęgowe dla jerzyków. Przed pojawieniem się miast ten gatunek zamieszkiwał tereny skaliste. Podobnie jak inne gatunki synantropijne: wróble, gołębie, kruki, jaskółki, myszy, traktują one miasto jako swoje naturalne (choć wtórne) siedlisko, gdzie mogą żerować i się rozmnażać. Do tej pory jerzyki wykorzystywały szczeliny w ścianach, pokryciach dachowych, wentylacji, podbitki dachowe i tak dalej, aby zakładać gniazda. Nieumiejętnie wykonywane termomodernizacje bloków i kamienic, zamurowywanie gniazd, uszczelnianie otworów doprowadziły do niszczenia wtórnych habitatów tych ptaków. Spowodowało to spadek ich liczebności w miastach. Przez działanie człowieka system zachwiał się, przestał być stabilny. To pociągnęło za sobą kolejną zmianę – wzrost liczby owadów, a zwłaszcza komarów. Niewłaściwie przeprowadzone działania, które miały poprawić komfort życia człowieka, obróciły się przeciwko niemu. Podobne przykłady można mnożyć, tylko po co? Coraz więcej standardów projektowych mówi o budowaniu zespołu specjalistów, którzy od samego początku będą czuwać nad całym spektrum działań w zakresie architektury. Jak już wspomniałem, wyspecjalizowanie doprowadziło do tego, że musimy polegać na wiedzy i umiejętnościach ekspertów.
Populacja ptaków spadła zresztą na całej planecie znacznie. Badania wskazują, że w Ameryce Północnej w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat ubyło 29 procent ptaków 3. Jedną z przyczyn jest budowanie szklanych wieżowców, które dezorientują ptaki. W samych Stanach Zjednoczonych ginie około miliarda osobników rocznie. Dla porównania samochody zabijają około 200 milionów, a wiatraki – 230 tysięcy. Jedynym większym zagrożeniem są drapieżniki. Podobnie dzieje się również w Polsce. Lucyna Pilacka, ornitolożka z Trójmiasta, nazywa takie obiekty architektoniczne „niewidzialnymi budynkami”. W czasie jednego z naszych spotkań podała przykład Gdańska i Sopotu, które znajdują się na trasie wędrówki ptaków z Syberii. Wspomniała, że odkąd stawia się tam coraz więcej szklanych budynków, można obserwować setki zderzeń ptaków z budynkami, które często kończą się tragicznie. Kolizje te mają trzy przyczyny: efekt lustra, przezroczystości i latarni morskiej. Niebezpieczeństwo stwarzają wszystkie elementy przeszklone o powierzchni większej niż dwa metry kwadratowe położone wyżej niż trzy metry. Wysoki współczynnik odbicia szkła powoduje, że obiekty widziane w nim dają poczucie głębi i wywołują swoistą iluzję, co myli ptaki, które wpadają na takie budynki. Równie niebezpieczny jest efekt przezroczystości, wykorzystywany też w obiektach użyteczności publicznej, wejściach do budynków. Zieleń, woda za nimi czy atrium są bardzo atrakcyjne, ale sama bariera jest niewidoczna. Szczególnie niebezpieczne są osiowe przeszklenia. Ptakom trudno jest się też przemieszczać podczas porannych i nocnych wędrówek. Nawigują na podstawie punktów odniesienia w terenie, gdy jednak topografia zmienia się za sprawą nowych wysokich i oświetlonych budynków, wiele zwierząt traci orientację. Może dojść do kolejnych kolizji albo do wyczerpania.
Architekci mają narzędzia projektowe pozwalające przeciwdziałać takiemu stanowi rzeczy. Rozwiązania są dość proste. Pierwsze, mało efektywne, to stosować markery na elewacjach, które zmniejszą ciągłą powierzchnię odbicia, albo zmienić sposób budowania. Warto podkreślić, że naklejanie na przeszklenia sylwet ptaków jest nieskuteczne.
Szklane budynki ze snów Sullivana mają również negatywny wpływ na klimat: duże, przeszklone pomieszczenia potrzebują ciągłej wentylacji, klimatyzacji, przez co zużywają ogromne ilości prądu, są niekomfortowe dla człowieka – często możemy obserwować przykre zjawisko, jakim jest tak zwane olśnienie odbiciowe. W kwietniu tego roku Bill de Blasio, burmistrz Nowego Jorku, obiecał zaprezentować 3 nowe wytyczne dla prawa budowlanego, które mają zakazać szklanych elewacji i zobligować do przebudowy istniejących. W lipcu „Guardian” poruszał ten temat ponownie. Wniosek jest taki, że typologia wieżowców ze szklaną ścianą kurtynową przestała odpowiadać na wyzwania stawiane sobie przez współczesną architekturę i dzisiejsze społeczeństwo.
Co dalej?
Zanikanie różnorodności możemy rozważyć z perspektywy etyki w trójstopniowej skali empatii: antropocentryzmu, ekocentryzmu i determinizmu. Z antropocentrycznego punktu widzenia – jako zagrożone zasoby oraz usługi ekosystemowe. Możliwe, że takie rozumienie w kulturze europejskiej ma swoje początki w Biblii, gdzie czytamy: „I czyńcie ją [Ziemię] sobie poddaną; i panujcie nad rybami morskimi, i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkim zwierzem, który się rusza na ziemi” 3. Nie dziwi więc, że kolejne pokolenia traktują Ziemię wyłącznie jako źródło zasobów – takie założenie leży u podstaw cywilizacji zachodniej 3. Harmonijny stosunek do przyrody proklamują hinduizm czy wierzenia pogańskie. Z ekocentrycznego punktu widzenia zaś przyczynianie się do zaniku różnorodności biologicznej powinniśmy traktować jako zbrodnię. „Ekobójstwo” (ecocide) to rozległe uszkodzenie, zniszczenie lub utrata ekosystemu (ekosystemów) na danym terytorium, czy to przez człowieka, czy z innych przyczyn, w takim stopniu, że codzienne użyt- kowanie tego terytorium przez jego mieszkańców zostało lub będzie poważnie ograniczone 3. Pierwszy raz tego pojęcia użyto w latach 70. w kontekście użycia broni chemicznej podczas wojny w Wietnamie, wymierzonej co prawda nie bezpośrednio, ale jednak w całe ekosystemy. Współcześnie adwokatka Polly Higgins lobbuje wprowadzenie regulacji prawnych, które wciągnęłyby ecocide na listę zbrodni w rozumieniu Statutu Rzymskiego. Dzięki temu państwa wraz z ich przywódcami, jak również korporacje mogłyby być postawione przed Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Higgins wspomina, że dziś nie ma narzędzi, które dają podstawę prawną obrony przed masowym wycinaniem lasów, wydobywania ropy naftowej czy węgla 3. Wreszcie w myśl determinizmu można traktować człowieka jako pasożyta, który zniknie wraz z nastaniem nowej ery geologicznej. Ostatecznie różnorodność biologiczna jest regulowana na poziomie planetarnym. Przez ostatnie 500 milionów lat odradzała się ona pięciokrotnie w nowej formie. Za każdym razem z nowymi gatunkami.
Bioróżnorodność leży u podstaw naszej cywilizacji i kultury. Wpływamy na jej wzmocnienie bądź osłabienie przez nasze wybory zawodowe i prosumenckie. Naukowcy jasno piszą, że ta granica planetarna została przekroczona, pojemność środowiskowa nie wystarcza na regenerację. Każdy z nas może wybrać jeden z przedstawionych scenariuszy. Czy bunt, który leży w naturze człowieka Zachodu, zmusi nas do wyborów ekocentrycznych? Obywatelskie ruchy proekologiczne w ostatnich miesiącach przybrały na sile. Jeśli uda się stworzyć masę krytyczną, to szanse na ocalenie bioróżnorodności są większe.