Co grodzone osiedle może nam powiedzieć o transformacji ustrojowej w Polsce? To pytanie, postawione w kontekście tematyki bieżącego numeru „Autoportretu”, sprawiło, że wróciłem do badań, którymi zajmowałem się kilka lat temu, a które obejmowały analizę procesów grodzenia od 1995 do 2005 roku 1. Z perspektywy czasu i w kontekście dynamiki zachodzących w Polsce przemian miejskich i społecznych etap powstawania osiedli grodzonych wydaje się ważnym momentem, a może raczej – myśląc życzeniowo – „epizodem” w opowieści o transformacji i kształtowaniu się klasy średniej.
Osiedla te wpisują się w szeroki dyskurs modernizacyjny, silnie powiązany z transformacją. Większość ekspertów oczekiwała, że miasta w krajach postsocjalistycznych Europy Środkowej i Wschodniej szybko wstąpią na drogę wyznaczoną przez ośrodki Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych. Jednym z najistotniejszych i niemal natychmiastowym efektem postsocjalistycznej transformacji w Polsce okazała się planistyczna próżnia – odebranie instytucjom publicznym różnego stopnia sprawczości w kierowaniu zmianami przestrzennymi – charakterystyczna dla pierwszej połowy lat 90. XX wieku. Podmioty samorządowe i publiczne musiały przy tym nabywać kolejnych doświadczeń: w zakresie funkcjonowania w nowych ramach prawnych oraz współpracy z obcymi inwestorami. To z kolei zapewniło inwestorom prywatnym swobodę działania: uzyskiwanie pozwoleń, interesujących działek i maksymalizowanie zysków. Procesy rozlewania się miast i suburbanizacji zachodzące w miastach postsocjalistycznych traktowane są do tej pory jako główny czynnik zmian, a inne mniej rozwinięte w skali procesy, takie jak na przykład gentryfikacja, stanowią jedynie „małe wyspy na szerszym morzu stagnacji, upadku, jak i różnych form rewitalizacji”2. Warto jednocześnie zaznaczyć, że dzielnice postsocjalistycznych miast często przekształcały się na skutek wielu równoległych procesów.
Patrząc na początki kształtowania się osiedli grodzonych w Polsce, dostrzeżemy, że początkowo potraktowano je jako naturalne następstwo transformacji i westernizacji naszych miast. Ich pojawienie się i istnienie nie wymagało szczególnego zainteresowania czy problematyzowania. Ciekawe jest także zróżnicowanie poziomu akceptacji tej formy urbanistycznej w zależności od tego, czy mamy do czynienia z osiedlem zlokalizowanym w stolicy, czy kompleksem mieszkaniowym w innym mieście. W mniejszych ośrodkach miejskich osiedla i grodzenie przyjmowane były ze zdecydowanie większym entuzjazmem: były wręcz wyczekiwane, jako forpoczta modernizacji i postępu. Ta ich „modernizacyjna” funkcja wydaje się zresztą powszechna. Przemiany obrazu miast, wynikające z budowy osiedli grodzonych, choć wywoływały krytykę środowisk profesjonalnych, w lokalnych mediach traktowane były jako zjawiska pozytywne: poprawiały wizerunek osiedli, dzielnic i całych ośrodków, stając się pożądaną „nowością”, przejawem „dołączania” danej miejscowości do grona krajowych metropolii. Osiedla grodzone wpisywały się tym samym w polski schemat „przedsiębiorczego” podejścia do strategii rozwoju. Stanowiły symbol rozwoju miasta oraz dobrobytu jego mieszkańców.
To, co uderzające w polskim kontekście, to fakt, że gdy odwoływano się do osiedli grodzonych, czyniono to z pominięciem szerszej ramy dyskursu – nazwijmy ją neoliberalną. W zasadzie nie używano jej od 1995 do 2005 roku. Interesujący w kontekście neoliberalizacji polityki mieszkaniowej był także czynnik „próżni” planistycznej, o którym wspomniałem przy okazji postsocjalistycznych przemian. Chaos w krajobrazie polskich miast, wynikający z napięć między postsocjalistyczną infrastrukturą a rosnącymi aspiracjami mobilnych i zamożnych mieszkańców, był (i mimo upływu czasu nadal jest) dostrzegalny na każdym kroku. Ulice stawały się coraz tłoczniejsze, przestrzenie publiczne coraz bardziej klaustrofobiczne, a powietrze mocniej zanieczyszczone. Stare i nowe elity, czy też rodzące się „klasy średnie”, coraz częściej domagały się przestrzeni, zieleni i prywatności: dóbr cenionych, i w realiach polskich miast rzeczywiście elitarnych. Stąd, jeśli już mówiono o osiedlach strzeżonych, to najczęściej w dwóch zasadniczych kontekstach: prestiżu i strachu. Oba te konteksty są w polskiej rzeczywistości dominującymi czynnikami wykorzystywanymi do wyjaśnienia genezy zjawiska.
Tymczasem wspomniana rama neoliberalna, nie dość, że szersza, ma bardziej podstawowy charakter. Posługiwanie się neoliberalnym dyskursem pozwala pogodzić dwa poprzednie wyjaśnienia, na których koncentrowała się uwaga mediów i profesjonalistów. Lęk i mentalność charakterystyczna dla mieszkańców tych osiedli, jeśli odniesiemy się do tej drugiej, popularnej kategorii wyjaśnień (strach), są tylko pochodnymi sytuacji klasowej. Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, tak i w Polsce pojawiają się elementy tego, co Evan McKenzie określił mianem „prywatopii”: wielu kupujących przedstawicieli rodzącej się klasy średniej, zawiedzionych funkcjonowaniem organów państwowych i samorządowych, zaczęło poszukiwać sprywatyzowanej utopii, oferującej bezpieczeństwo oraz względnie homogeniczną populację. W obliczu niewywiązywania się państwa i samorządu z dostarczania odpowiedniej jakości usług (bezpieczeństwa, szkolnictwa itd.) alternatywą okazywała się możliwa do zarządzania prywatna przestrzeń o niewielkiej skali. W dyskursie poświęconym osiedlom grodzonym w Polsce uderzała nieobecność samorządu lokalnego. Rola władz lokalnych, szeroko opisywana w ramach neoliberalnej zmiany, jest w polskiej rzeczywistości praktycznie niedostrzegalna. Samorządy stają się wielkimi nieobecnymi tych opowieści. To ich niezaangażowanie może być odczytane albo w kontekście braku możliwości, albo braku chęci zaangażowania się w zmianę rzeczywistości przestrzennej, a więc zarówno jako przejaw niemocy, jak i milczące przyzwolenie, a wreszcie jako dowód na podskórną dominację ideologii neoliberalnej w poglądach lokalnych polityków. Wycofywanie się państwa z polityki mieszkaniowej i prywatyzacja rynku mieszkaniowego to ważne tło, tłumaczące powstanie nowej kategorii osiedli mieszkaniowych.
Zasadniczo pojawienie się prywatnych osiedli grodzonych stało się możliwe dzięki wielu reformom gospodarczym i restrukturyzacji obszarów miejskich, a dokładniej rzecz ujmując – urynkowienia polityki miejskiej. Kolejne rządy dążyły do reform rynku mieszkaniowego, które skutkowały prywatyzacją mieszkań komunalnych: władze jednocześnie wycofywały się z obowiązku świadczeń mieszkaniowych, promując prywatną własność. W ramach posttransformacyjnych przemian prywatne enklawy mieszkaniowe, lokowane zarówno w centrum miasta, jak i na terenach podmiejskich, stały się ważnym, a w dodatku kompleksowym towarem na rynku nieruchomości.
Analizując kontekst, warto wskazać istotne czynniki związane z transformacją, które stworzyły zaplecze dla powstania i funkcjonowania tego typu osiedli. Myślę tu przede wszystkim o sferze mody mieszkaniowej i – sygnalizowanym wcześniej – wkroczeniu na polski rynek firm deweloperskich.
Polskie środowisko mieszkaniowe coraz silniej poddawane jest intensywnej estetyzacji i coraz mocniej podlega naciskom mody obejmującej sferę wyposażania i aranżowania wnętrz. Procesy konsumpcyjne, wzmocnione jeszcze dyskursem modernizacji, pozwoliły wykreować nowe formy społecznego uznania oparte na coraz silniej upublicznianej przestrzeni prywatnej. Transformacja ujawniła liczne napięcia związane z pozycją społeczną zarówno w lokalnych, jak i globalnych hierarchiach. Presja na przekształcenie osobistych światów materialnych wykraczała dalece poza lokalne sposoby pozycjonowania się w ramach struktury klasowej: silniej niż do wzorców lokalnych odwoływała się do wzorców zachodnich, zapożyczanych początkowo z zagranicznych seriali, a z czasem z coraz bardziej popularnej polskiej prasy wnętrzarskiej i rodzimych produkcji telewizyjnych. Od lat 90. XX^wiekuremont starego mieszkania można było traktować jako rodzaj uczestniczenia w szeroko rozumianej transformacji kraju.
Przemiany dokonywane za pomocą obiektów materialnych zachodziły w sposób niezwykle dynamiczny, a w związku z tym sukces statusowy okazywał się dosyć krótkotrwały: sprzęty AGD, samochody i inne obiekty ulegały szybkiej dewaluacji. Nowe materialne otoczenie i wyposażenie stawało się przedmiotem postępującej normalizacji, co widać także (choć procesy te przebiegały wolniej) w świecie wnętrz: na przykład łazienek czy kuchni, zaprojektowanych i wykonanych przy wielkim zaangażowaniu kapitału technicznego i finansowego na początku lat 90. XX wieku w ramach unowocześniania własnej przestrzeni prywatnej, które zyskały status „obciachowych”. Nic dziwnego, że kontrast pomiędzy „normalnymi” wnętrzami a wnętrzami „nowymi i niezwykłymi” generował ogromne napięcia. Zdawało się to potwierdzać powszechne przekonanie o zwycięzcach i przegranych okresu transformacji.
Osiedla grodzone, które zaczęły się pojawiać w połowie ostatniej dekady XX wieku, stały się wyraźnym elementem tego procesu. Nowe ślady w przestrzeni (mur, płot, brama) były na tyle spektakularne i ostateczne, że pozwoliły uwierzyć w to, że moc uzyskanych dystynkcji będzie bardziej trwała niż w przypadku innych dóbr. Odmienność albo – właściwie mówiąc – oczekiwana przez mieszkańców „inna normalność” (charakterystyczna dla bezpiecznej i estetycznie dopracowanej przestrzeni) odzwierciedla coś, co można określić mianem moralnego porządku: spójność, czystość, harmonię i uprzejmość. Zgodnie z oczekiwaniami nabywców te elementy powinny przenikać życie za bramą. W swoich analizach, idąc za Sethą Low, uznałem, że elementy estetyczne określane wspólnie pojęciem przyjemności (niceness) były kluczowe dla formowania tych przestrzeni. Estetycznie dopracowane, miłe dla oka otoczenie i – w domyśle idącą za tym – miłą atmosferę społeczną traktowano jako pewnik. Tymczasem w praktyce okazywało się, że są one nie tyle pochodną zaangażowanych w zakup mieszkania środków, co wynikiem wspólnych wysiłków właścicieli nieruchomości oraz roboczogodzin firm odpowiedzialnych za utrzymanie różnych form ładu społecznego i przestrzennego.
Można więc powiedzieć, że osiedla grodzone stały się w konkretnym momencie, w połowie lat 90. XX wieku, miejscami, które skupiały mieszkańców o podobnym statusie lub aspiracjach, a tym samym ustanawiały pewne standardy estetyczne i kształtowały gusty, ograniczając jednocześnie swobodę indywidualnych wyborów i decyzji albo wręcz kontrolując ludzkie zachowania. Wskazując na ich znaczenie dla przemian struktury społecznej, należy się moim zdaniem odwołać do klasycznej dla socjologii koncepcji milieu, środowiska społecznego. Wydaje się ona szczególnie użyteczna w sytuacji, gdy następuje przejście od tradycyjnie postrzeganego społeczeństwa klasowego do społeczeństwa podzielonego ze względu na styl życia. Koncepcja milieu dla wielu badaczy stanowi kluczową kategorię pozwalającą na operacjonalizację kulturowego podejścia do badania klas zaproponowanego przez Pierre’a Bourdieu. Pozwala na zdefiniowanie klas społecznych nie tyle na podstawie danych dotyczących zatrudnienia czy poziomu dochodów, co jako agregatów działań społecznych grup opartych na podobnym habitusie i przestrzeganiu wzorów zachowań oraz gustów, poprzez które milieu wzajemnie się od siebie odróżniają.
Spojrzenie na osiedla typu gated communities jako na nowe milieu pozwalało zauważyć, że stają się one niezwykle ważnym fenomenem społeczno‑kulturowym. Zarówno sprzedający, jak i kupujący angażowali (i angażują współcześnie) w swoje miejsca zamieszkania cały bagaż kulturowych odniesień. Osiedle jest nowoczesnym albo – jak mówi Peter Alheit – zmodernizowanym milieu, które redefiniuje pojęcie struktury społecznej i jest nawet bardziej efektywne w wyznaczaniu granic między klasami społecznymi niż dotychczasowe wskaźniki przychodu czy wykształcenia:
konserwatywne ujęcie struktury społecznej stoi w sprzeczności z faktem, że wewnętrzna spójność systemu w społeczeństwie ponowoczesnym w oczywisty sposób się rozluźniła. Milieu, z ich własnym, wewnętrznym życiem, uniezależniły się od starych podziałów klasowych. Tradycyjne podziały społeczne, dzielące społeczeństwo wertykalnie, zostały uzupełnione podziałami horyzontalnymi, które są być może nawet bardziej efektywne w kształtowaniu dystansów między grupami społecznymi. Poczucie przynależności nie polega już więcej na atrybutach wyłącznie „dochodu”, „rangi” czy „prestiżu”3.
Patrząc na problem z perspektywy czasu, kilka lat po moich badaniach, warto dostrzec, że osiedla grodzone z jednej strony poddano już intensywnej krytyce, to znaczy sproblematyzowano: nie koncentrujemy się już na opisie i prezentacji tego typu rozwiązań urbanistyczno‑społecznych w kategorii American way of life, zdołaliśmy podjąć dyskusję nad lokalną specyfiką zjawiska, a przede wszystkim nad poszukiwaniem rozwiązań służących ograniczeniu tego zjawiska w polskich miastach. Po drugie, i ważniejsze, osiedla te, ze względu na swoją popularność, straciły swoją moc dystynkcji – społecznego odróżniana. Jak podkreślałem w swoich badaniach, opowieść o polskich osiedlach grodzonych w dużej mierze opierała się na przekonaniu, że ludzie zamieszkują w nich dlatego, że chcą. Już wtedy dynamiczny rozwój tego segmentu rynku mieszkaniowego (w miastach takich jak Warszawa tego typu propozycje to trzy czwarte rynku) skłaniał do przeformułowania pytania i zastanowienia się, czy ludzie muszą w takich miejscach zamieszkiwać. Relacje popytu i podaży pokazują, że w dużych ośrodkach miejskich coraz istotniejsze staje się pytanie o chęć zamieszkiwania poza wszechobecnymi osiedlami grodzonymi…
To otwiera nas też na dyskusję o formowaniu się tak zwanych nowych klas średnich, zjawisku poszukiwania nowych, niszowych miejsc i sposobów życia związanych z procesami gentryfikacyjnymi czy – szerzej – z tak zwaną obieralną przynależnością do miejsc, które niekoniecznie są tak mainstreamowe jak osiedla grodzone. W tym sensie pejoratywne określenia, coraz liczniejsze w miejskich opowieściach, a pośrednio lub bezpośrednio odnoszące się do osiedli grodzonych, takie jak „lemingrad”, czy dyskusja o „słoikach” pokazują, że nobilitacja wynikająca z zamieszkiwania w odgrodzonych od świata enklawach stopniowo przekształca się w stygmatyzację ich mieszkańców.