Algieria
W latach 50. XX wieku w okolicach Algieru powstały według projektu Fernanda Pouillona trzy osiedla mieszkań socjalnych1. Climats de France, jedno z nich, wspaniały kamienny bielony monument, tworzy zachwycający belweder z widokiem na wzniosłą panoramę Morza Śródziemnego. Wokół centralnego placu, otoczonego masywną kolumnadą i podcieniami, rozlokowały się prawdziwie „orientalne” stragany, łukowato sklepione bramy, strome schody i ocienione pasaże. Centralny budynek jest majestatyczny dzięki rzędom wysokich prostych kolumn, których surowa geometria wchodzi w dialog z intensywnym blaskiem południowego słońca, kształtując dynamiczny i zmienny rysunek drgających cieni. Po sąsiedzku swobodnie rozstawiono mniejsze bloki, między nimi zostało dość miejsca na ocienione placyki i uliczki. Od północy całość zamyka falowiec.
Ekspozycja osiedla wbudowanego w strome zbocze wybrzeża czerpie z urbanistycznego DNA miast śródziemnomorskich, zwróconych zwykle twarzą do morza. „Większość budynków, ulic, placów i przestrzeni horyzontalnych przebiega równolegle do krzywych wyznaczających linie załamań terenu, elementy wertykalne zaś, schody i zieleń wpisują się w stoki zbocza. Taki układ w skali urbanistycznej, który odnajdziemy także w Kasbie, pozwala wykorzystać maksymalnie widok w stronę morza” – zauważa algierska badaczka Myriam Maachi Maïza2. W medynie – kasbie (cytadeli) – Algieru panowały trudne warunki mieszkaniowe; właśnie z myślą o jej ludności powstało Climats de France. Historyczne centrum Algieru było ważnym punktem odniesienia dla innych modernistycznych europejskich architektów i urbanistów, na przykład Henry’ego Prosta (w Rabacie), a zwłaszcza Le Corbusiera. W jego książce La ville radieuse (Miasto słońca; 1935) znalazła się dwustronicowa plansza z fotografiami kasby w Algierze – jej wąskich uliczek i wnętrz miejskich pałaców. Adekwatnie do tytułu: „Świadkowie. Barbarzyńcy do nas mówią”, przeciwstawia sobie miasto arabskie („barbarzyńskie”) i kolonialne/europejskie („cywilizowane”)3. W tym drugim „cywilizowani stłoczeni są jak szczury w zgiełku i ścisku kamiennych murów”, a bezpośrednio przy murach kasby widzimy „nędzne i ciasne nawarstwienie […] cywilizowanych domów: rynny i hałaśliwe studnie. To odwrócenie problemu: zrobiono ulice, ale zapomniano o domach”4; tymczasem w historycznej fortecy „ulica jest gwałtownym pasażem, Wasze domy są poza tym: zamknęły ściany wychodzące na ulicę. To we wn ętrzu może spełniać się życie”5.
Oczywiście w tym rodzaju rozumowania przeglądają się typowe intelektualne praktyki kolonialne: Le Corbusier celowo upraszcza obraz miasta arabskiego, służy ono wyłącznie swoistej autodefinicji – w tym przypadku autorskiej koncepcji miasta, w której mieszkania, skupione w architektonicznej megastrukturze (rodzaju kasby), odwracają się od tumultu ulic, te zaś nie zbliżają się do dzielnic mieszkaniowych. Jeszcze bardziej typowe dla postawy neokolonialnej jest przekonanie, że tradycyjną architekturę arabską należy sprowadzić do rodzaju trasu widokowego. „Arabowie, czy ktoś poza wami nadal co dzień obserwuje zachody słońca? Słońce morze, góry. Piękno przestrzeni. Szerokie spojrzenie w dal i medytacja” – takim komentarzem opatrzył zdjęcie, na którym dwie kobiety w tradycyjnych strojach stoją na podeście tarasu z dalekim widokiem na miasto6. Szkice Le Corbusiera prezentujące koncepcję wysokich budynków mieszkalnych czy biurowych często sprowadzają architekturę do symbolicznego stelażu dla gigantycznego (pojedynczego) oka przypiętego do chwiejnej sylwetki człowieka7.
Podejście kolonialne, pozornie przyjazne, ale z gruntu paternalistyczne, przebija nie tylko w warstwie języka – z dyskomfortem odczytujemy dziś podział na „barbarzyńców” i „cywilizowanych”, nawet jeśli „cywilizacja” jest przedmiotem krytyki, a „barbarzyństwo” zostaje poddane swoistej idealizacji – ale także w typowych dla tej postawy strategiach: uproszczeniach, generalizacji, abstrahowaniu od złożonego lokalnego kontekstu i lokalnych zróżnicowań kulturowych i etnicznych, naiwnej idealizacji, instrumentalnym i selektywnym stosunku do obcych zjawisk kulturowych, mitu wspólnej archaicznej przeszłości (sugeruje on, że mamy do czynienia z kulturą zatrzymaną na pewnym etapie ewolucyjnie definiowanego „rozwoju”). Podobny sens ma przywołanie w kontekście architektury arabskiej motywu prasiedziby ludzkiej i praarchitektury czy architektury bez architektów. „Wszystko już istnieje w ściśniętej kasbie Algieru, wszystkie elementy architektury nieskończenie otwartej na potrzeby człowieka. Architektura europejska może z tego czerpać znaczącą naukę: nie chodzi tu o przemielenie arabskich ornamentów, ale o rozpoznanie esencji alternatywnych architektury i urbanistyki. Pojawiają się inne problemy i zwyczaje, którym należy się podporządkować, ale baza pozostaje ta sama: słońce Afryki” – zauważa Le Corbusier8.
Narastające stopniowo od IV wieku p.n.e. zabudowania historycznej części Algieru zdają się w wizjach Europejczyków sytuować między pradawnym modelem architektonicznym a rodzajem naturalnej struktury, w której przestrzenny porządek dyktują wyłącznie prawa przyrody, łagodnego śródziemnomorskiego słońca, intensywnego światła, wilgoci, pachnących ziół. W zastygłej biało-piaskowej skorupie z kamienia, ziemi, cegły i drewna, pośród wąskich uliczek i ciasnych pasaży, kolonizatorzy z zachwytem odkrywali, jak w gigantycznym Merzbau, miejskie pałace z dziedzińcami, wodą i zielenią, łaźnie, meczety, ale także proste domostwa, ocienione i nieustępujące pod względem wygody „funkcjonalistycznym” modernistycznym willom. Bezfasadowe skupisko ludzkich komórek odsłaniało przed nimi najwspanialsze wnętrza, baseny z wodą, wonności, rzeźby, mozaiki, barwy.
Nie ma powodu, aby osiedla projektu Pouillona, budowane w przeddzień algierskiej wojny o niepodległość, oceniać z perspektywy radykalnie innej niż kolonialna. Warto jednak prześledzić specyfikę tego zamówienia, ujawnia ona bowiem zarówno na poziomie politycznym, jak i kulturowym złożoność problemu relacji projektów mieszkaniowych i mechanizmów kolonialnych. Osiedla zamówił znany lokalny polityk Jacques Chevallier, w latach 1953–1958 mer Algieru. Były odpowiedzią na dzielnice slumsów, zamieszkane przez ludność przybywającą z głębi kraju do pracy w rozrastającym się mieście. Po raz pierwszy założono mieszane użytkowanie mieszkań przez Algierczyków i Europejczyków, przy czym dla tych pierwszych zarezerwowano mieszkania typu confort simple – podstawowe wygody – a wyłącznie dla drugich confort normal, czyli normalne wygody9. Słowna ekwilibrystka kryła, przy pozorach niemal równego traktowania (obu grupom gwarantowano jakieś wygody), delikatne rozróżnienie między „podstawowym” a „normalnym”, co w praktyce oznaczało różnice w widoku, metrażu i nasłonecznieniu10, ale w szerszym kontekście uświadamia także, że w ówczesnej rzeczywistości to logika kolonizatorów wyznaczała, co jest normą, normalne i normatywne. Publicznej polityki mieszkaniowej rządu Francji, nawet najlepszych projektów, nie da się czytać poza kontekstem politycznym. Na przykład zaproponowany przez de Gaulle’a w 1958 roku tak zwany Plan Konstantyny, zakładający między innymi budowę dwustu tysięcy mieszkań dla miliona osób oraz inne ustępstwa socjalne na rzecz lokalnej społeczności, był próbą osłabienia dążeń niepodległościowych Algierii i polityki Frontu Wyzwolenia Narodowego.
Ani Chevallier, ani Pouillon nie wpisują się jednak w prosty, czarno-biały schemat kolonialnej obecności w Algierii. Chevallier wywodził się z francusko-amerykańskiej rodziny od 1921 roku związanej z Algierem, w latach 30. należał do prawicowo-konserwatywnej nacjonalistycznej Parti social français, ale po 1945 roku zyskał opinię przedstawiciela liberalnego skrzydła władz kolonialnych. Także podczas wojny o niepodległość Algierii pozostawał zwolennikiem polityki dialogu. W 1958 roku, jako osoba kojarzona z kolonialnym reżimem, został odsunięty od władzy, ale już w 1962 roku, po krótkim pobycie w Paryżu, wrócił do Afryki na istotne stanowiska w administracji nowego rządu Republiki Algierii (był między innymi wiceszefem Izby Handlowej). Algierska przygoda Pouillona wydaje się jeszcze bardziej złożona i nie kończy się w serią zamówień na mieszkania socjalne w latach 50. Po powrocie do Paryża realizował kilka znaczących projektów HLM (habitation à loyer modéré – mieszkania o umiarkowanym czynszu) w rejonie stolicy (wcześniej był projektantem odbudowy rejonu Starego Portu w Marsylii), lecz po krachu założonej przez niego firmy deweloperskiej został skazany na cztery lata więzienia (w międzyczasie trafił na pierwsze strony gazet po ucieczce ze szpitala). Wyszedł na wolność po roku, ale został wyrzucony ze stowarzyszenia architektów, co uniemożliwiło mu praktykowanie zawodu. Ponownie wyjechał do Algieru. Tutaj dzięki wsparciu Chevalliera i ministra turystyki Abdelaziza Maoui w drugiej połowie lat 60. zrealizował wiele hoteli i ośrodków turystycznych, szefował też Société pour l’aménagement et l’équipement du tourisme en Algérie. Był uznawany za zwolennika niepodległości Algierii i utrzymywał dobre relacje z członkami algierskiego ruchu niepodległościowego, przeszedł na islam.
Paradoksalnie Climats de France, wykorzystane jako scenografia filmu Bitwa o Algier z 1966 roku, stały się symbolem walki o niepodległość. Na rozległym dziedzińcu i monumentalnych schodach filmowi Algierczycy świętowali swój triumf, wywalczony w partyzanckich bojach na krętych ulicach kasby11. W zaprojektowanych przez Pouillona przestrzeniach później wielokrotnie odbywały się demonstracje przeciw polityce rządu, społecznym nierównościom czy brutalności policji – efektom dawnych relacji kolonialnych12.
Podobnie jak w innych ważnych północnoafrykańskich operacjach mieszkaniowych w Algierii, Maroku i Tunezji, także w realizacjach Pouillona problem budownictwa masowego stawiał przed architektami specyficzne zadania projektowe, na przykład konieczność ochrony domów przed intensywnym słońcem, ale stwarzał też okazje do transpozycji pewnych elementów uważanych za tradycyjne dla miast arabskich, jak pozbawione przeszkleń bielone elewacje, wewnętrzne tarasy i patia, a nade wszystko wizja miasta rozrastającego się organicznie nie na zewnątrz, ale w głąb złożonej struktury, z jednoznacznym rozdziałem zgiełku ulicy – przestrzeni publicznej, raczej komercyjnej niż politycznej – od domu, miejsca prywatnego, orzeźwiającej oazy wśród miejskiego tłumu, hałasu i upału. Pouillon, uważany raczej za kontynuatora „klasycyzującego” Perreta niż za naśladowcę „radykalnego” Le Corbusiera, wprowadził w te refleksje własne propozycje, nacechowane sensualnym i osobistym stosunkiem do materiału, a nawet pewną egzaltacją strukturą muru. Konsekwentnie, także w paryskich HLM, budował z kamienia13, posługiwał się tradycyjnymi technikami murarskimi i odrzucał prefabrykację. Współpracował z lokalnymi rzemieślnikami, głównie kamieniarzami i ceramikami14, którym powierzał prace murarskie i wykonanie dekoracyjnych detali, zwłaszcza barwnych ceramicznych płytek czy niewielkich rzeźb.
Znakomitym przykładem budynku łączącego wielorodzinne założenie mieszkaniowe i rodzaj ogromnej rzeźby jest „wieża totem” w Diar Es Saada, wzniesiona we współpracy z francuskim rzeźbiarzem Jeanem Amado. Monumentalny wykusz, mieszczący loggie i otwarte balkony, wydaje się opierać na masywnym wsporniku, skrywającym kilka kondygnacji balkonów osłoniętych rodzajem drewnianych żaluzji; powyżej zabudowane loggie zostały obudowane na każdej kondygnacji masywnymi, pokrytymi ceramiką, abstrakcyjnymi rzeźbami. W tym miejscu fasadę bloku przecinają ogromne rzeźby; przywodzą na myśl przeskalowane twory natury (nawiązania do form kostnych podsuwają wspomnienie kamienic Gaudiego w Barcelonie), pradawne, ekspresyjne, totemiczne struktury, którym wieżowiec zawdzięcza zwyczajową nazwę.
Wyczucie Pouillona dla lokalnej tradycji, traktowanej jednak swobodnie i eklektycznie, skłania do refleksji nad złożonym charakterem kolonialnego projektu modernistycznego. Na francuskie klimaty, które zdaniem projektanta wyrażają się w monumentalnym klasycyzmie rodem z autorytarnej architektury lat 30., składają się też formy miejskie wpisujące się w lokalną tradycję i adaptujące do miejscowych zwyczajów. Osiedla Pouillona w Algierze, mimo że pozostają elementem dziedzictwa kolonialnego, cieszą się dużym zainteresowaniem miejscowych badaczy architektury i stowarzyszeń działających na rzecz ochrony dzieł modernizmu15. Wspominając o projektach hoteli realizowanych z latach 60. w Algierii, architekt tak zdefiniował swoją postawę twórczą:
Gdy otrzymałem zlecenie na ten algierski projekt związany z turystyką, w klimacie, który lubię, ponieważ jestem człowiekiem znad Morza Śródziemnego, gdy zobaczyłem, co można z nim zrobić, postanowiłem zmienić swoją naturę. Najpierw dostosowałem się do islamu. Potem przyjąłem w moich metodach pracy całkowite uniezależnienie od siatki modularnej wszystkiego, co w koncepcji linearne. Pracowałem bardziej jak rzeźbiarz niż architekt16.
Morze Śródziemne
Warto zatrzymać się na „śródziemnomorskiej” tożsamości, gdyż moim zdaniem jest ona jednym z kluczy do zrozumienia postaw francuskich architektów wobec projektów mieszkaniowych realizowanych zarówno w krajach Maghrebu, jak i we Francji. Stosunkowo łatwo przejrzeć się w tym micie, który towarzyszy identyfikacjom kulturowym często odległym od widokowo spiętrzonego śródziemnomorskiego wybrzeża (że przypomnę tekst Jana Parandowskiego Polska leży nad Morzem Śródziemnym). Dobrym wprowadzeniem będzie początek klasycznego już Morza Śródziemnego Fernanda Braudela:
W niniejszej książce statki pływają po morzu, fale powtarzają bez końca swą pieśń; winogrodnicy zstępują ze wzgórz Ligurii na genueńskie wybrzeże; w Prowansji i Grecji sypią się strącane z drzew oliwki, rybacy ciągną sieci na nieruchomej lagunie weneckiej lub na kanałach Dżerby (Tunezja); cieśle budują dzisiaj łodzie podobne do wczorajszych… I patrząc na to wszystko, znajdujemy się poza czasem. […] Historia nie jest niczym innym jak tylko nieustającym zapytywaniem czasów minionych w imię problemów i zainteresowań – nawet w imię niepokojów i obaw – czasu teraźniejszego, który nas otacza i oblega ze wszystkich stron. Dowodem na poparcie tej tezy jest, bardziej niż jakiekolwiek inne środowisko człowieka, region Morza Śródziemnego, który nie przestaje opowiadać o sobie, przeżywać siebie na nowo17.
Sugestywny i oddziałujący na zmysły opis życia prostych ludzi, których codzienność, praca i narzędzia nie zmieniły się od tysiącleci, odwołuje się do poczucia lokalnej ciągłości, która trwa poza tumultem politycznych zmian, ale także wielkich kultur i ich wytworów. W „ludowej historii” czytelny staje się mit śródziemnomorza; pozwala zobaczyć jedność wyrastającą z codzienności zwykłych ludzi, od tysiącleci żyjących w tych samych promieniach słonecznych, w powiewach sirocco, budujących takie same proste, białe i niemal pozbawione okien domostwa, z wewnętrznym patio i sadzawką.
Dla francuskich architektów bycie „człowiekiem znad Morza Śródziemnego” (nawet jeśli całe życie spędzili nad Sekwaną) oznacza też przywiązanie do specyficznej kultury miejskiej: życia ulicznego, przestrzeni publicznej służącej handlowi i politycznej (w szerokim znaczeniu) debacie. Taki obraz może się wydawać idealistyczny, choćby dlatego, że ludowa „wspólnota” mieszkańców europejskich i afrykańskich wybrzeży Morza Śródziemnego jest niezwykle złożona rasowo, etnicznie, kulturowo i religijnie, a zarazem stale poddawana politycznej i kulturowej dominacji regionalnych liderów. Niemniej w kulturze bywał interpretowany jako wzór doskonałości, zwłaszcza od XIX wieku, gdy poszukiwanie archaicznego praszczęścia i prostoty stało się jedną z istotnych idei sztuki, wzmocnioną później przez koncepcje modernistyczne, znów dążące do znalezienia uniwersalnego kulturowego kodu i międzynarodowego języka architektury.
Warto o tym wszystkim pamiętać, decydując się na symboliczną podróż na drugą stronę morza, do Francji, i analizując wątki kolonialne tamtejszej architektury mieszkaniowej. Trzeba od razu sobie uświadomić, że i dziś podróż przez Morze Śródziemne bywa dla najuboższych mieszkańców Afryki tragicznym doświadczeniem, śmiertelnie groźnym i dalekim od idyllicznej wizji pozaczasowej wspólnoty rybaków na obu brzegach najbardziej nasyconego kulturowymi rafami morza świata. Kierunek tych rozważań: z Afryki do Europy, nie jest do końca typowy, przynajmniej w kontekście śledzenia wpływów kulturowych i modeli intelektualnych, wydaje się jednak, że historię blokowisk warto zacząć właśnie w krajach Maghrebu, zwłaszcza w Algierii. To w tym kraju w czasach II wojny światowej stacjonowały francuskie władze i powstawały plany odbudowy metropolii, także urbanistyczne, a potem, w latach 40. i 50., intensywnie działali tam architekci kolonizatorów.
Można powiedzieć, że w owym czasie blokowiska powstawały po obu stronach morza, choć może w latach 50. było ich więcej i artystycznie ciekawszych w Afryce. Budowali je ci sami architekci, i jest naprawdę fascynującym doświadczeniem odkrywanie podwójności modernistycznego projektu mieszkaniowego. Paradoksalnie właśnie we Francji mit archaicznej śródziemnomorskiej wspólnoty rozbija się wśród mieszkańców blokowisk – emigrantów, z których spora część pochodzi właśnie z nadmorskich terenów Afryki Północnej – o poczucie społecznego i kulturowego wykluczenia. Zaszło tu jakieś wielkie znaczeniowe nieporozumienie, jak sądzę również w związku z kolonialnym przekłamaniem dotyczącym rzekomo uniwersalistycznego modelu kulturowego śródziemnomorskich miast i domostw.
Francja
Budownictwo socjalne we Francji (przede wszystkim różne rodzaje mieszkań, w których do czynszu przysługuje jakaś forma dofinansowania, zarządzane przez HLM i tak też potocznie nazywane) w wielu punktach zdaje się być możliwe do interpretacji w kontekście „kondycji postkolonialnej”, choć oczywiście nie da się do niej sprowadzić. Co więcej, stawianie diagnoz odwołujących się do konfliktów kolonialnych wymaga delikatności i wnikliwego studium dostępnych danych, łatwo bowiem o stygmatyzację omawianych miejsc czy dodatkowe wzmocnienie istniejących stereotypów. W blokowiskach historia ludowa (robotnicza) podmiejskich dzielnic spotyka się z historią imigracji – postindustrializm z postkolonializmem. Historia imigracji tylko w pewnym stopniu wiąże się z kolonializmem, dotyczy przede wszystkim fali pracowników (niekoniecznie mających status imigrantów, część z tych osób pochodziła bowiem z Algierii, od 1962 roku niepodległej, lub z innych terytoriów wciąż okupowanych przez Francję), którzy zostali w latach 50. i 60, w czasach industrialnej prosperity, sprowadzeni do pracy w zakładach przemysłowych metropolii18. Byli to przede wszystkim młodzi mężczyźni. Mieszkali początkowo w fatalnych warunkach, na rozrastających się osiedlach podmiejskich slumsów. Pierwsze modernistyczne osiedla mieszkaniowe, wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, nie były przeznaczone dla imigrantów, ale dla francuskiej klasy średniej i wykwalifikowanych kadr przemysłowych. Upewniają o tym studia planów mieszkań, powtarzają bowiem schematy związane z funkcjonowaniem klasy średniej: mają zdecydowanie rozdzielone strefy prywatną/nocną (sypialnie) od wspólnej i reprezentacyjnej (salon, pokój dzienny, niewielka kuchnia, która nie służy rodzinnym spotkaniom). Dopiero w końcu lat 60., po nastaniu polityki łączenia rodzin, mieszkania w blokowiskach zaczęto częściej przyznawać osobom pochodzącym z zagranicy19. Badania historyków na temat dystrybucji mieszkań ujawniają dziś, że kandydatury lokatorskie bywały wówczas opatrywane adnotacjami o pochodzeniu etnicznym rodziny, a w efekcie mieszkania nie zawsze trafiały do osób z doświadczeniem imigranckim20. Stopniowo jednak kształtował się mieszany charakter wielkich osiedli, rasowy i klasowy. Kryzys paliwowy lat 70. i stopniowa dezindustralizacja odbiły się na sytuacji blokowisk, a proces odpływania z tych miejsc klasy średniej i właścicieli mieszkań doprowadził do powstawia swoistych gett, oddalonych od centrów miast, pozbawionych perspektyw zatrudnienia, skupiających niemal wyłącznie ludność o niskich dochodach. Stosunkowo duża jej część przybyła z zagranicy: 48 procent osób z tej grupy pochodzi z krajów Maghrebu, a 44 procent z innych krajów Afryki21, ale nie wyłącznie. Co niezwykle istotne, stereotyp imigranta we Francji dotyczy przede wszystkim rasy, choć połowa imigrantów w tym kraju nie pochodzi z Afryki, a i grupę Afrykańczyków cechuje ogromne zróżnicowanie etniczne. Przynależność etniczna zapewnia imigrantom z krajów Afryki negatywnie rozumianą „widzialność” (przy jednoczesnym braku słyszalności czy politycznej reprezentatywności); prowadzi ona do swoistego dziedziczenia statusu „obcego”, nawet przez osoby od wielu pokoleń mieszkające we Francji.
Architektura modernistyczna żywiła się mitem o uniwersalnych kulturowych wzorcach, których kulminacją był „śródziemnomorski” model jednostki mieszkaniowej Le Corbusiera w Marsylii. W okresie powojennym aktywnie uczestniczyła w tworzeniu negatywnego obrazu imigranckich przedmieść. Jest oczywiste, że warunki społeczne i polityka integracyjna oparta na uniwersalistycznym postoświeceniowym wzorze dotychczas wykluczała we Francji – przynajmniej w przestrzeni publicznej – praktykowanie odmienności kulturowej czy religijnej. Właśnie te czynniki obarcza się winą za „kryzys przedmieść”. Rola architektury w tym procesie – dotyczy to zarówno oszczędnych w wyrazie propozycji modernistycznych, jak i fantazyjnych projektów postmodernistycznych – jest mniej czytelna. Ponadto hegemonia wzorów kulturowych, która towarzyszyła proponowanym estetycznym modelom architektonicznym, wzmocniła u imigrantów w ich nowym (choć w wielu przypadkach zamieszkanym od kilku pokoleń) środowisku mieszkaniowym poczucie odrzucenia. Nazwy ulic i osiedli nadzwyczaj często odwołują się do postaci związanych z francuskim Oświeceniem czy wzorów postawy racjonalistycznej, a model edukacji zakłada wyłącznie dostosowanie do obowiązujących wzorców, bez możliwości twórczego dialogu. Schematy integracji, od łagodnie perswazyjnej obecności szkoły, przez bardziej stanowcze działanie edukatorów i asystentów socjalnych lub kuratorów sądowych, aż po opresyjną i często brutalną obecność policji (w tym grup antyterrorystycznych), mają w najlepszym razie charakter paternalistyczny, nie zaś partnerski albo zakładający obustronną wymianę. W działaniach pedagogicznych aktywnie uczestniczy architektura: Émile Aillaud zaproponował bloki z wizerunkami najważniejszych francuskich poetów okresu symbolizmu, Jean Ginsberg – elewacje z opartowymi kompozycjami Vasarely’ego, a postmoderniści, przede wszystkim Ricardo Bofill, w bloki socjalne wkomponowywali cytaty z zamku w Wersalu czy Chenonceau lub monumentalnej architektury barokowej i klasycznej. Oczywiście te ozdoby mogą się wydawać niewinne, zabawne, służące różnicowaniu monotonii zespołów modernistycznych, lecz gdy weźmiemy pod uwagę specyfikę kulturową tamtejszej społeczności, ich paternalistyczny rys staje się wręcz nieznośny. Ujawnia się na poziomie pejzaży miejskich i nazw poszczególnych ich fragmentów, ale jeszcze wyraźniej na poziomie planów mieszkań – sztywnych i opartych wyłącznie na europejskich schematach zamieszkiwania. Można go zaobserwować na tętniących życiem i różnorodnością osiedlach, skupiających często mieszkańców z kilkudziesięciu krajów; część z tych osób wciąż nosi regionalne stroje, pielęgnuje własne tradycje, relacje społeczne, zwyczaje religijne.
Architektura może niewiele, ale na pewno wciąż dysponuje głosem dotyczącym kształtowania symboliki przestrzeni. Myślę, że w ramach nowej utopii, nowego Bauhausu lub jakiejkolwiek nowej myśli o współczesnym mieszkaniu warto już dziś pomyśleć o czerpaniu z kultury jako źródła różnorodności zamiast posługiwać się nią do tworzenia uniwersalistycznych iluzji i mitów będących dziedzictwem autorytarności projektów kolonialnych. Jak wyglądałoby osiedle, którego tematem byłaby różnorodność, a nie integracja? Jakie środki wyrazu przesunęłyby punkt ciężkości z generalizacji na indywidualność? Może należy o to zapytać bezpośrednio mieszkańców.